Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

malaguena

NIe umiem rozmawiac z ludzmi ani nawiazywac relacji

Polecane posty

Witam wszystkich, nigdy nie sadzilam ze skorzystam z portalu internetowego w celu omawiania swoich problemow, ale w danym momencie nie potrafie przetrawic tego sama. Moze ktos z forumowiczow ma podobny problem i potrafi sie podzielic swoja wiedza na ten temat, ewentualnie doradzic cokolwiek. Zdaje sobie sprawe z tego, ze takich watkow zapewne bylo juz sporo, ale coz - kazdy radzi sobie jak moze w sytuacji, ktora jest dla niego nie do zniesienia. Moze najpierw ogolnie o mnie: Ukonczylam jeden kierunek studiow, teraz zaczelam drugi - na rychle zakonczenie studiow sie jednak nie zanosi. Przeciaganie wykszatlcenia w nieskonczonosc wynika z braku pewnosci, czy dany kierunek napewno odpowiada moim zainteresowaniom: pierwsze studia wybralam z przypadku i uwazam ten okres za czas stracony. Pochodze z rozbitej rodziny, do tego dorastalam w dwu roznych krajach (wyjechalismy z Polski, kiedy mialam 8 lat), co w jakis sposob poteguje we mnie poczucie braku stabilizacji. Rodzina patologiczna, awantury, bijatyki, sadystyczna matka. OK. Owszem, mialam przyjaciol w liceum, sporo znajomych, jednak wszystko skonczylo sie w momencie, kiedy stracilam najblizsza mi osobe. Od tej pory zaczely sie problemy z nawiazywaniem znajomosci, ktore poglebiaja sie z roku na rok. Na studiach nie potrafilam sie odnalezc, nawiazac blizszych znajomosci. Nie czulam nawet checi czy sensu budowania relacji, wychodzilam z zalozenia, ze i tak sie skonczy i nie warto inwestowac w nia energii. Siedzialam sama w pokoju akademickim, probowalam sie jakos odnalezsc w ksiazkach, gazetach...na prozno. Nie czulam zadnego pokrewienstwa dusz miedzy mna a otoczajacymi mnie osobami, i tak z roku na rok postepowala moja izolacja. Rozmowy potrafilam nawiazac jedynie z osobami, na ktorych mi nie zalezalo, co prowadzilo do absurdalnej sytuacji, w ktorej udawalo mi sie budowac kontakt z ludzmi...ktorzy tak naprawde mnie meczyli, nadawali na innych falach. Udalo mi sie wyrwac z tego blednego kola 3 razy, kiedy wyjezdzalam na program studencki work and travel. Nagle odzywalam, poznawalam ludzi, a przede wszytkim: czulam chec poznawania ich! Po powrocie niestety wszystko wracalo do punktu wyjscia. Teraz odnosnie obecnej sytuacji: Kolejne studia. Ludzie na studiach sporo mlodsi. Przyjaznie i znajomosci nawiazane na wyjazdach zagranicznych, po wielu latach w koncu sie rozpadly, zatarly...a ja z przerazeniem wodze, ze nie tylko nie umiem sie zblizyc do ludzi, ale zdziwaczalam totalnie i nie potrafie nawet rozmawiac! Jesli podejdzie do mnie jakas osoba zeby zagadac, spytac sie o cos - gadam zazwyczaj bez sensu. Albo nie umiem sklecic slow, albo mowie cos, czego wcale nie chce powiedziec, albo robie bledy jezykowe ktore nie wiadomo skad sie biora, albo slow zapoimnam. Czasami mam taka blokade, ze po prostu milcze. Co gorsza - nawet jesli odpowiem z sensem i na temat, atmosfera miedzy mna a druga osoba jest tak napieta, ze siekiere mozna miedzy nami w powietrzu zawiesic. Kilka razy widzialam po minie ludzi, ze sa po prostu przestraszeni. Po paru takich akcjach dystansuja sie do mnie, i wcale im sie nie dziwie. Nawet ci, ktorzy zazwyczaj umieja swobodnie pogadac, przy mnie milkna - i to niezaleznie od tego, co powiem. Nawet nie moge opisac slowami tej dziwnej atmosfery, ktory sie tworzy w rozmowie ze mna. Ciezka jak olow, zapada milczenie, ja sie poce, rozmowca robi wielkie oczy, patrzy sie na mnie jak na p****anca, i to by bylo na tyle. Tlumaczylam to sobie tym, ze tak dlugo zyjac w samotnosci czlowiek zaczyna dziczec, no ale po paru probach podjecia rozmow powinno sie chyba dostrzegac jakies rezultaty? Ja mam wrazenie ze po prostu chyba nie mam o czym mowic, nic mnie nie interesuje, w niczym nie widze sensu, nie wiem jak i po co zareagowac na to, co mowi druga osoba. Takie sytuacje mnie wykanczaja. Dodam ze, o dziwo, nie jestem z natury niesmiala, wrecz przeciwnie: Lubie wystapienia publiczne, mam troche zaciecia aktorskiego, przy ludziach ktorych lubilam bylam wygadana, ale kiedy to bylo? Zaczynam myslec, ze to jest jakos genetycznie uwarunkowane :( Ludzie rozwijaja sie, maja zainteresowania, a ja nic...ani ludzi, ani swojego miejsca, a najbardziej dobija mnie ta moja dziwnosc i nieumiejetnosc podjecia prostej rozmowy, co odstrasza ludzi!! Czy ktos z was ma podobny problem? Jak z tym walczyc? Bardzo prosze o jakiekolwiek wsparcie albo uwagi, wrazenia, opinie...jestem z tym calkiem sama juz dlugi czas i nie potrafie sobie poradzic .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Mam to samo. Zdziczałem. Męczy mnie życie, ludzie, nie umiem z nimi rozmawiać, w jakimś sensie ich nienawidzę, nie umiem się otworzyć na znajomości. Nie mam celu, i życie wydaje mi się beznadziejne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
wbrew pozorom znany problem. widzę sporo spraw podobnych do siebie. ja radzę sobie w ten sposób, ze wypieram niepowodzenia (takze te ewentualne, przyszle) i podchodze do kazdego jak do nowej sprawy, jak do nowej otwartej ksiegi do przeczytania. przeszle "porazki" nie istnieją. "nigdy ich nie bylo". Fakt, ze zainteresowan mam sporo, mimo ze jestem samotnikiem - a moze wlasnie dlatego... wiec sytuacja ze zabraknie tematów jest mało prawdopodobna, co mnie wewnetrznie uspokaja, i oczywiscie => wpływa na kontakty z ludzmi. sam fakt ze napisalas tu wskazuje ze jednak jakies kontakty umiesz nawiazywac - czyli "zagadac", a to z tym zwykle jest najwiekszy problem. wydaje mi sie ze problem lezy z "przeznaczeniem" danego czlowieka, jezeli jest niezobowiazujacy, to jakos idzie, (np tu w internecie) - a jezeli jest obiecujacy to "kładziesz lagę" - tego mechanizmu nie znam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Moze problem tkwi w wyobcowaniu własnie - fragment "ani ludzi, ani swojego miejsca" wydaje mi sie znaczący. Problem wyobcowania jest dzis coraz bardziej palący, bo otacza nas niespotykana dotad ilosc bodzców, w stosunku do ktorych musimy sie jako jednostki jakos ustosunkowac - i czesto jest to stosunek negatywny. Jakies nowe organizacje, nowe cele, poglady, technologie i gadzety nikomu niepotrzebne, gdy tyle potrzebniejszych spolecznie spraw lezy "bo sie nie oplacają" albo "nie da sie ich przeliczyc na kase". Pewnie wiecej i wiecej takich negatywnych, odrzuconych impulsów, i zaczyna rodzic sie poczucie wyobcowania - a stad droga prosta do róznych fiksacji, i samopoglebiajacej sie depresji. Niestety "najlepszy z ustrojów" - kapitalizm nie sprzyja "poszukiwaniu wlasnego miejsca" - przelewanie sie mas w pogoni za lepszym zyciem, a czesto po prostu za jakakolwiek pracą musi skutkowac potegujacym sie wyobcowaniem, bo przeciez co to za "mój" swiat, gdzie dzis mieszkam w PL, jutro w GB, pojutrze w NO? Gdzie tu wlasne miejsce i poczucie ze "tu cos ode mnie zalezy"? Dlatego go nie trawię, choc dostrzegam plusy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mam to samo mam nadzieję że autorka tu wróci szczególnie fantastycznie opisałaś tą atmosferę chociaż dziwi mnie że nie masz co mówić bo przecież byłaś na tych wyjazdach zdobyłaś jakieś doświadczenie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ja tez

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie wiem, czy moja wczorajsza odpowiedz sie wyswietlila - jesli tak, to prosze o wybaczenie, ze poraz kolejny truje to samo. Ja jej nie widze, moze przyslepa jestem. To prawda, ze ma to zwiazek z przeznaczeniem osob, tez to tak odczuwam. Uroki naszego systemu? Cos w tym jest. W ciagu ostatnich 5-ciu lat mieszkalam w Irlandii, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech...nigdzie nie umialam zagrzac miejsca. Problem z zagadaniem? Nie do konca. Pierwsze pare slow, pierwszych pare pytan - to potrafie. Ale potem? Czlowiek podchodzi poraz drugi czy trzeci, a ja pojecia nie mam, jak to poglebic, co z tym dalej zrobic? Dziewczyny z pracy podchodza: "Hej, przeprowadzilam sie" "Bylam na imprezie" "Przyjechalam tu na studia" itd itp. Potrafie zareagowac czterema, piecioma, nawet dziesiecioma pytaniami: Ach tak, a kiedy przyjechalas, a co studiujesz, gdzie sie przeprowadzilas, z kim mieszkasz? I zgon. A na druga rozmowe juz materialu nie starczy. Tak jakby wogole mnie nie interesowal drugi czlowiek. Po prostu nie utozsamiam sie z zyciem innych, nie widza zwiazku miedzy nami, a poza tym i tak spelznie to na niczym, wiec sie nie oplaca, tak? Rozmowa na dluzsza mete udaje sie w dwoch przypadkach: Jesli czlowiek wydaje mi sie malo interesujacy, albo jesli jest rownie niezadowolony z zycia, co ja. Wtedy razem biadolimy - i to jest jedyny temat, jaki perfekcyjnie ogarniam. Nie potrafie na dluzszy dystans zainteresowac sie niczym, co nie mialo by zwiazku z problemami, cierpieniem itd. Kto to wytrzyma? Nikt, ja sama tez nie. yyughiuh - o work and travel w USA mozna opowiadac...do czasu. W ktoryms momencie chodzi o to, zeby nawiazac rozmowe, a nie prowadzic wymiane na zasadze moj monolog - twoj monolog. Trzeba jakos zakotwiczyc sie w terazniejszosci, zainteresowac sie druga osoba, odniesc sie do niej i do spraw zycia codziennego, a ja tego nie umiem, gorzej, jakas uposledzona jestem. Najgorsze jest to, ze ludzie jak najbardziej zagaduja. Powiem wiecej, robie dobre wrazenie, wiec: zagaduja, zapraszaja, ciekawia sie, maja wrazenie pewnie, ze kryje sie tu cos ciekawego. Dopoki nie zauwaza, ze nic ciekawego tu nie ma!! Odpuszczaja po krotkim czasie. Tak jakby poza pozorna otwartoscia i gawedziarstwem nie krylo sie nic absolutnie. I wtedy zaczyna sie dramat. W tym tygodniu w pracy podchodzila do mnie pare razy dziewczyna...jak tylko zostawalysmy same, zapadalo milczenie. Kiedy odpowiadalam, slyszalam siebie jakby z boku. Tak jakby mowil ktos inny, nie ja. Ona skrzyzowala ramiona i patrzyla sie w ziemie. Pytania i odpowiedzi zamykaly rozmowe, zamiast ja rozwinac. Raz sie odwrocila do mnie plecami i grzebala w plecaku, podczas gdy ja cos do niej mowilam. Odwrocila sie, spojrzala na mnie, nic nie powiedziala. Cisza. Nie podchodzi do mnie wiecej. Boje sie, ze to wrodzona glupota, jakies braki w osobowosci, moze uwarunkowana genetycznie niezdolnosc do zainteresowania sie drugim czlowiekiem? Cierpie strasznie, choc moze tego nie widac. Nie wiem, czy to sie wogole da zmienic? Co lepsze: taktyka spalonych mostow, jak na work and travel: nowe zycie, nowa sytuacja...czy powolna praca nad soba, ktora nic nie daje? Dodam ze zyje juz tak od wielu lat. Prawie nie pamietam zycia poza samotnoscia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
malaguena tu masz cytat z innego wątku z grudnia 2011 w którym pisałem z kimś o tym samym problemie: "Zauważyłam że ja nieswojo się czuję tylko przy ludziach których znam. Jak jestem gdzieś w obcym mieście (np pojechałam na juwenalia do kolegi) to czuję się całkowicie wyluzowana. Tam nikt mnie nie zna i czuję się swobodnie. Jednak im bardziej i wiecej ludzi tam poznaje tym bardziej się denerwuje przed każdym nowym dniem. Też tak macie?" Dwie nowe myśli przyszły mi do głowy dzięki Tobie 1 nie zawsze z takich rzeczy wyrasta się z wiekiem i nie wystarczy wyjść do ludzi zdobyć wykształcenie znaleźć prace i się usamodzielnić by rozwiązać ten problem (nie wiem jak ze znalezieniem drugiej połówki) 2 można wszystko co powyżej osiągnąć mimo problemu aczkolwiek na pewno nie ułatwia u mnie jest tak w rozmowie z najbliższą rodziną nie mam żadnych problemów, gdy rozmawiam z kimś nowym lub kimś kogo więcej nie spotkam jest łatwiej, jak ktoś podchodzi do mnie i zagaduje bo widzi że stoję sam, czuję że myśli że jestem interesujący albo przyjazny ale wiem że zaraz zmieni zdanie i że po dłuższej rozmowie będzie taka krępująca atmosfera, także często spławiam takich ludzi od razu i tak spławiłem jedyną dziewczynę która być może była mną zainteresowana jak z kimś rozmawiam to często odczuwam zupełny brak zainteresowania tym co on mówi i sam ma poczucie że nie chcę o niczym mówić, więc muszę wchodzić w sztuczne podtrzymywanie rozmowy często jest też tak że w momencie gdzie normalny człowiek uśmiałby się lub zareagował w jakiś emocjonalny sposób nie odczuwam nic, nie wiem co powiedzieć żeby nie wyszło to sztucznie są osoby z którymi mi się łatwiej rozmawia, są to takie osoby które dają mi poczucie że wiem że i tak będą dalej do mnie zagadywać mimo tego że nie umiem się otworzyć, poczucie że mnie nie oceniają i nie oczekują niczego w zamian są to też osoby które są mniej że tak powiem popularne do nich tez mi się łatwiej zagaduje ale dalej nie potrafię się otworzyć i mam wrażenie że im przeszkadzam miałem w gimnazjum dwóch kolegów z którymi spędzałem mnóstwo czasu w szkole (najpierw z jednym potem z drugim) ale mimo tego nie zakolegowaliśmy się wcale, nie powstała żadna więź potem na studiach też był taki jeden mogę z kimś przebywać dzień w dzień bardzo długo ale i tak ktoś inny po jednym dniu będzie znał się z tą osoba lepiej niż ja po dwóch latach przeglądając swoje stare posty znalazłem to co wklejałem kiedyś https://pl.wikipedia.org/wiki/Osobowo%C5%9B%C4%87_unikaj%C4%85ca przeraża mnie to że po tylu doświadczeniach które miałaś dalej czujesz że masz ten problem czy masz swoją drugą połówkę jak to wszystko przekłada się na Twoje kontakty z mężczyznami czy pójdziesz z tym do psychologa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Widze sporo podobienstw. W moim przypadku wystarczy, ze ktos ma wg mnie konkretny styl, zainteresowania - zamykam sie momentalnie. Po prostu czuje sie gorsza. Polowka - podobam sie facetom, ale co z tego? Kontakty seksualne zaczelam bardzo pozno i jestem w tej materii rownie uposledzona, co w kazdej innej dziedzinie. Nie odczuwam przyjemnosci ze zblizen. Nie potrafie rozwinac zainteresowan, rzucic zartem, sensownie odpowiedziec. Ciezko mi sie wypowiedziec na tematy polityczne, gospodarcze. Muzyka? Utknelam na poziomie liceum. Psycholog? Chodze od roku, zmian nie widze. Obawiam sie, ze to jest jakies uposledzenie wrodzone, moze po prostu jestem glupsza i na moje nieszczescie posiadam na tyle zmyslu obserwacji, zeby to zauwazyc?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Masz dobre kontakty z rodzina, ja nawet tego nie mam. W zasadzie nie mam nic, a to przeciez swiadczy o czlowieku. Nie po trafie tego pojac, bo przeciez mam pewne zdolnosci, a stale czuje sie mniej bystra, bardziej pusta, dziwna. W moich wypowiedziach pojawiaja sie przeciwne bledy jezykowe - tera, jezdem, pojde to lasa, idu (zamiast ide), bojam sie - wiem ze usmiac sie mozna, ale to wcale nie jest zabawne. Dodam, ze nikt z mojego najblizszego otoczenia tak nie mowi, ja sama mialam zawsze bardzo dobre wyniki z wypowiedzi ustnej, moje wypracowania byly chwalone na uniwerku, pochodze z rodziny inteligenckiej, bardzo szybko nauczylam sie czytac i od malego siedzialam z nosem w ksiazkach - a mowie czasami jak..., no coz, sami ocencie. Pojawia sie to gdy jesetm podpita, spalona, albo gdy bardzo zalezy mi na rozmowcy. Nie pojmuje tego, nie potrafie sobie tego niczym wytlumaczyc. Co jest ze mna nie tak?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
inaccesible89 - skad wiesz, ze nie glupsza? wiadomo, nie znasz mnie, chcesz mnie wesprzec, ale popatrzmy trzezwo: w wiekszosci przypadkow na forum przy takich tematach automatycznie pojawia sie ospowiedz "Nie jestes glupia, tylko zakompleksiona". Ale skad ten wniosek? Ludzie roznia sie odsiebie poziomem inteligencji, bystroscia, umiejetnoscia wypowiedzi, obserwacji, kojarzenia itp. A jesli ktos ma wrodzone braki i obiektywnie jest mniej inteligentny od reszty, a rownoczesnie jednak na tyle bystry, zeby to dostrzec? Co wtedy? Nie potrafie zniesc tej swiadomosci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość ano
Ja tez uwazam ze zarowno ty autorko, jak i pozostale osoby wypowiadjace sie w tym temacie i borykajace sie z tym problemem, nie są glupie ani nie brak im inteligencji jako takiej w ogolnym tego słowa znaczeniu. Brakuje inteligencji spolecznej- ja też sie z tym borykam. Zazdroszcze ludziom którzy z wielką łatwością wchodzą w relacje z innymi np, tak jak moja siostra, tata czy mama. Oni nie mają z tym problemem. Tylko ja taki odludek jestem. Odkąd wyszłam za mąż olalam temat, stawiam na moja rodzine, najblizszych. Nie staram sie juz i nie płaszcze przed nikim, nie mam ani przyjaciol, ani znajomych w pracy, czuje się nielubiana mimo ze nikomu nic nie zrobilam. W efelkcie ja jakos tez nie lubie ludzi, męczy mnie ich obecnosc i rozmowa z nimi. Sorry za bledy i haos w wypowiedzi- pisze z telefonu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Też myślę że nie chodzi o inteligencję jako taką tylko o pewien jej rodzaj. Na szczęście jak widać na powyższych przykładach nie przeszkadza to w pracy czy założeniu rodziny i tego się trzymam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Zawsze miałam tego typu problemy z ludźmi w stałym środowisku - takim jak szkoła, teraz praca. Zupełnie inaczej było w przypadku kontaktów z ludźmi poza tymi "formalnymi instytucjami" (wakacje, imprezy, środowisko znajomych poza pracą i szkołą). Do dziś nie potrafię tego rozgryźć do końca. Może chodzi o pewnie przymus spotykania regularnie tych samych ludzi i konieczności budowania nimi jakichś relacji niejako "na siłę". Do dziś nie cierpię "nieformalnych" pogaduszek w pracy, męczy mnie to bardziej niż najtrudniejszy projekt. To jest chyba rodzaj ułomności, bo większość ludzi ma chyba inaczej z tego co widzę. Może to jakaś fobia społeczna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Gucio przyjaciel
autorko, za bardzo analizujesz sytuacje i za bardzo bierzesz siebie pod lupe. Mniej analizuj a bardziej jedź na autopilocie, a zobaczysz że tak działa świat, autopilot. Co do relacji z ludźmi, po prostu ludzi ciągnie do innych ale podobnych. Masz hobby? jakieś głebokie zainteresowanie czymś? poszukaj kogoś kto też w tym temacie siedzi i ma o nim wiedze. Studia,..... one nie dają wiedzy, tylko umiejętność myślenia, analizy oraz okazje socjalne. Wiedza a inteligencja to odrębne światy. Dlatego często ludzie po studiach są mniej zaradni niż ludzie bez. Temat długi i teraz nie mam czasu pisać dalej ale się odezwe jeszcze. Ewentualnie daj kontakt gg to możemy kiedyś podyskutować naspokojnego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość123455
Jestem w podobnej sytuacji chociaż wydaje mi się że u mnie to jeszcze gorzej wygląda..nie umiem rozmawiać z ludźmi, spinam się cała, analizuje co ja powinnam powiedzieć a bardzo często mam totalną pustkę w głowie i siedzę tylko i się uśmiechnę lub coś bąkne pod nosem że prawie nikt nie słyszy. Normalnie załamka :(((( Jestem dorosła a mam problemy z podstawowymi umiejętnościami. Zawsze byłam mało towarzyska ale powoli to do mnie dociera jak ja się zachowuje w rozmowach z ludźmi i jak przed tym uciekam, co robić? :(((( Stresują mnie nawet spotkania ze znajomymi sam na sam, że nie będę miała o czym zupełnie rozmawiać bo ja praktycznie nie mam żadnych tematów do rozmów bo poza pracą nic ostatnio nie robię, niczym się nie interesuje, dobijam się tylko tym jaka jestem beznadziejna. Wpadam ciągle w lęki i boję się każdego dnia w pracy, jakiś nieoczekiwanych sytuacji. Wszystko mnie stresuje i nie widzę żadnej nadziei na zmianę, jest co raz gorzej :(((((( Na zawsze zostanę sama bo boję się ludzi i nie umiem się przed nimi otworzyć, jedynie pytam innych... Żyć mi się nie chce..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×