Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Amiel

Pogubiłam się w życiu

Polecane posty

Gość Amiel

Może ktoś z was przeżył podobne kłopoty i będzie potrafił coś doradzić... Postaram się streścić sytuację: Wyszłam za mąż dość wcześnie, zaraz po studiach. Nie była to taka miłość z motylami w brzuchu i pełnym oddaniem, ale raczej chęć budowania związku w oparciu o zaufanie, charakter męża który wtedy wydawał mi się spokojny i opanowany. Ważne jest też to że mój ojciec jest alkoholikiem i całe moje życie przed wyprowadzką polegało na domowych awanturach i upokarzaniu mnie przez ojca. Wyprowadziłam się ponieważ a) nie mogłam już wytrzymać z ojcem a mając środki do życia po studiach wreszcie mogłam to zrobić b) chciałam jak najwięcej czasu spędzać z moim jeszcze wtedy narzeczonym. To była osoba, która na mnie nie krzyczała, nie upokarzała, nie piła. Wydawało mi się że to szczyt szczęścia i to wystaraczy. Mieszkaliśmy przed ślubem przez rok. Wiele było między nami scen agresji i kłótni - ale zawsze myślałam że to moja wina, że ja jestem DDA i to ja prowokuje (ciężko mi to teraz realnie ocenić ale na pewno w wielu sytuacjach tak było) dlatego każdy przejaw agresji, przemocy z jego strony odbierałam jako reakcję na moją prowokację, awanturowanie się itd. Drugi bląd polegał na tym że za dużo czasu spędzaliśmy tylko ze sobą- potraciliśmy znajomych, zainteresowania, byłam zależna od niego do tego stopnia że bałam się zostać na noc w domu sama gdyby on np. musiał gdzieś wyjechać. Dzis wiem że to wszystko było chore. Potem przemoc z jego strony była coraz częstsza, intensywniejsza aż zaatakował mnie chyba nie do końca świadomie tak że przez tydzień byłam na zwolnieniu. Od tego czasu minęły 2 lata - i nigdy fizyczny atak się już nie powtórzył, ale on coraz częściej mnie zawodził - już straciłam wiarę że jest stabilną psychicznie osobą, ktora wesprze mnie mnie na wypadek jakichkolwiek problemow - przeciwnie on je zawsze zajątrza. nawet jak z czymś sobie sama radzę to w chwili gdy on zaczyna coś mówić wynika z tego kłótnia i mój płacz bo czuję że mój mąż nie potrafi mi pomóc, nie potrafi dać mi oparcia. Czy tak można dalej razem żyć? Boję się że jak spotka nas jakieś nieszczęście to nie damy razem rady..Boję się miec z nim dzieci bo nie wierzę że zbudujemy szczęśliwą rodzinę. Nie chce żeby zabrzmiało to tak że jest ktoś inny to mąż mi się nie podoba bo tak nie jest, ale poznałam kogoś - kogoś kto jest zupełnie inny, I nie o to chodzi że fajniejszy bo ma mnóstwo wad, ale jego psychika jest stabilniejsza dzięki zwykłym rozmowom zaczęłam się zmieniać, zobaczyłam że inni myślą inaczej niż ja/mąż, że to co robię jest chore, że zachowanie mojego męża jest chore, że moje myślenie w wielu sytuacjach też jest chore. Że jestem zahukaną, uzależnioną emocjonalnie osobą, która nie potrafi egzystować samodzielnie. Czuję z tą osobą dużą psychiczną więź ale nie wdajemy się w romans (choć szczerze to jest to trudne). Zresztą on powiedział mi że żeby być z nim lub z kimkolwiek to najpierw musiałabym wyprowadzić się z domu pomieszkać sama i oczyścić swoje życie. Ma rację. Tylko że ja nie wiem już co robić. Z jednej strony widzę w mężu jeszcze jakieś pozytywy ale widzę też negatywne cechy które mnie przerażają :( Widzę też że nie wszystko jest moją winą, że są ludzie którzy zachowują się w zdrowy sposób a to mój światopogląd i zachowanie męża nie są normalne. Nie wiem czy ten inny byłby dla mnie odpowiednią osobą, nie wiem czy z mężem będziemy jeszcze szczęśliwi... Pomyślałam że może wyjadę gdzies na weekend sama ale nie wiem czy coś to da i wystarczy... czy może iść do psychologa - pogubiłam się na maksa :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\"wyprowadzić się z domu pomieszkać sama i oczyścić swoje życie. Ma rację. \" To Ty napisałaś ,że ma rację. A więc widzisz to co złe , co źle na ciebie wpływa. Uwież mi słońce potrafi zaświecić i dla zagubionych, tylko nie mozna chować sie w cień. Ty juz wiesz co masz zrobić - boisz się ale to normalne. A przcież chciałabyś żyć normalnie, bez lęków. Więc przjmij stery własnego życia, bo masz je tylko jedno.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Droga pikok Chodziło mi o to, że ma rację że gdybym chciała z nim być to powinnam się najpierw oczyścić po poprzednim związku. Ale ja nie wiem czy powinnam kończyć moje małżeństwo. Nie potrafię w sobie znaleźć odpowiedzi. Nie wiem czego teraz chcę (wiadomo w przyszłośći normalną zdrową rodzinę), albo raczej czy jeszcze chce być z mężem. Chciałabym znaleźć jakiś sposób na znalezienie odpowiedzi. Żebym mogła z całym przekonaniem powiedzieć "tak chcę/nie chcę być z mężem". To nie jest tak że przed odejściem powstrzymuje mnie jedynie strach (choć przyznaję że jest on ogromny). Raczej brak pewności co do tego co dalej robić. Mąż mi tyle razy wyrządził krzywdę i zawiódł że doszło do takiej sytuacji, z drugiej strony nie jest złym człowiekiem i ma mnóstwo pozytywnych cech. Może to ja do niego źle podchodzę, może mój pokręcony charakter, psychika pokręcił też jego psychikę i gdybym ja była inna to ja też? Nie wiem nawet czy to dobrze czy źle że pojawił się ktoś inny - z jednej strony tak bo dał mi nowe spojrzenie na świat i na samą siebie - rutyna codzienności dobrych i tragicznych chwil została jakoś zatrzęsiona, ale... Nie mogę powiedzieć że nie myślę a co jakbym była z nim ? To z nim czuję nić porozumienia, to on rozumie wszystko po jednym moim słowie a mężowi muszę tłumaczyć wiele spraw godzinami a i tak w finale okaże się że nie rozumie mnie kompletnie :( Nie mogę uczciwie powiedzieć że ten drugi nie stał się dla impulsem do tych przemyśleń :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dlatego tym bardziej powinnaś odejść. Na jakiś czas, nie brać rozwodu, po prostu odejść, dajcie sobie czas na zrozumienie, czy to jest właśnie to. Faktycznie pogubiłaś się , trudno poradzić cokolwiek, krótki wpis na forum nie oddaje Ciebie, związku, męża i tego drugiego. Moze faktycznie skorzystaj z rady psychologa, idź na kilka terapii. W końcu jak boli na gardło idziemy do lekarza, Ciebie boli dusza - sama mozesz nie dać rady.Ja kiedyś korzystałam, właśnie wtedy jak już pogubiłam się całkowicie, wiele zrozumiałam, a przede wszystkim poznałam siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Życie samo pisze ciąg dalszy Pikok... Nie zdążyłam wszystkiego jeszcze ogarnąć, uporządkować, przemyśleć, ale sprawy toczą się same. Mój można powiedzieć niedoszły przyjaciel odszedł - stwierdził, że przeze mnie nie może sobie ułożyć swojego życia, że nigdy nikogo nie znajdzie jak będę cały czas w jego głowie, że na kilka miesięcy potrzebuje się ode mnie odseparować. Naprawdę go rozumiem, wiem że ma racje, że jego argumenty są słuszne. Powiedziałam mu, że skoro tego chce to ja mogę tylko się zgodzić i mu nie utrudniać. Ale... to strasznie boli :( nie wiedziałam, że tak zaboli aż tak bardzo... Czy to oznacza, że jestem jednak w nim zakochana? Może tak, trudno mi to powiedzieć bo mam świadomość istnienia mojego męża i nawet nie dopuszczam do siebie takich myśli. Ale mój świat się powoli wali... Mąż widzi że to nie żarty, że zmieniam się i zaczynam zachowywać jak nigdy przedtem. Stara się zmienić, stara się o mnie walczyć. I tym tez nie ułatwia mi decyzji bo może to takie mydlenie oczu? Może on już się nie zmieni i za jakiś czas znowu będzie to samo? Naprawdę chciałabym pomieszkać jakiś czas sama, ale to nie jest już ze względów czysto przyziemnych proste. A poza tym tak bardzo się tego boję, boję się że nie dam rady... Eh.. chyba można powiedzieć, że schrzaniłam sobie życie. Jedyne co mogę teraz chyba tylko zrobić, to nie pozwolić żeby schrzaniła je sobie przeze mnie osoba, która jest dla mnie ważna - choć to tak boli, że chce mi się wyć :( :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
postaram się do Ciebie napisać wieczorem, teraz jestem w pracy , a temat nie jest z gatunków łatwych i przyjemnych. Trzymaj się, nie jestes sama. Miłego dnia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Amiel jestem. To nie tak jak myslisz. Wiem wali ci się życie. Twoje marzenia, priorytety staję sięi nne. Nie wiem jakim jesteś człowiekiem, jkaa kobietą. Wiedz jedno czsem trzeba znaleźć się blisko dna, żeby zrozumieć samą siebie.Jeżeli wsłuchasz się we własne wnętrze, jeżeli porozmawiasz sama ze sobą, będziesz wiedziała. I wtedy nie będzie przeszkód. Stoisz na rozdrożu, ale ciągle chcesz się wpasować w układ w którym się znalazłaś. A gdzie Ty jesteś? Odezwij się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Jestem Pikok. Teraz przez kilka dni nie będę miała dostępu do netu. Jestem zagubiona. Z jednej strony chce mieć szcześliwą rodzinę, dzieci, realizować swoje hobby, cieszyć się towarzystwem ludzi, marzy mi się dom pełen ciepła i radości. Z drugiej mam wieczne pretensje do męża, boję się ze go krzywdzę bo do siebie nie pasujemy, że to jak pies z kotem - żadne nie jest winne - po prostu są inni. I na dodatek ten drugi, który wstrząsnął moim światem - którego odsunięcie tak bardzo zabolało... nie wiem czy byłabym z nim szczęśliwa, nie znam go - znam jego wady ale też czuję bardzo silną więź emocjonalną... Trudno mi to ogarnąć. Boję się przyszłości,ale nie chce obudzić się za 20 lat w tym samym punkcie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Amiel Jeżeli Twoje odczucia co do męża są prawdziwe, rzuć to.W takim związku nie stworzysz takiej rodziny o jakiej marzysz. Nie wiem ile masz lat, i co spowodowało ,że wyszłaś za niego za mąż. Napisz coś o tym. Wiem tylko ,że jeżeli teraz nie czujesz tego czegoś to ten związek nie ma sensu.Ja też kiedyś marzyłam o takiej rodzinie jak ty.Zrobiłam to na siłę, w nadziei , że się uda. Nie udało się. Po kilku latach wyszły ze mnie pragnienia, marzenia te nie realizowane. Zawaliłam. Nie dałam rady. Żyję, z jednej strony z ogromnym poczuciem winy : to jest już schowane głęboko. z drugiej jestem jakoś tam szczęśliwa. Droga , którą przeszłam była trudna i bardzo bolesna, boli do tej pory, nikt nie wie jak bardzo.Dużo straciłam, zyskałam wiedzę , doświadczenie, pokorę, święty spokój.Nie żałuję. Ale to co schowane głęboko, bardzo boli............Nie zrealizowałam swoich marzeń.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Witaj Pikok, Mam 28 lat. Dlaczego za niego wyszłam? Zamieszkalismy razem jeszcze na studiach, nie było nam razem źle - może nie była to taka mega miłość z motylami itp. ale czułam się przy nim bezpiecznie. Był inny niż mój ojciec więc wierzyłam, że bede mogła z nim stworzyć normalny dom. Byliśmy oboje w wieku 24 lat jak wzięliśmy ślub. Miał wady ale nie takie wynikające z charakteru, a raczej może niedojrzałości (niczego nie planował, nie myślał o dzieciach, nie zapraszał mnie na randki itp...) myślałam że z czasem mu się to zmieni, że dojrzeje... Niestety minęło tyle czasu i zobaczyłam, że niewiele się zmienia, że praktycznie stoimy w tym samym miejscu. I wtedy doszło jeszcze coś - on nie potrafi mi dać oparcia, nie potrafi wesprzeć, pocieszyć w trudnych chwilach. Gdy są problemy, jest mi źle jego obecność tylko je zaognia zamiast łagodzić. Czy tak można długo żyć? Stałam się sfrustrowaną osobą, która niezwykle łatwo się denerwuje - czuję się coraz bardziej staro :( Mamy mało znajomych (w zasadzie ta resztka co jest to moi). Robimy różne ciekawe rzeczy wspólnie (wyjazdy, sport, itp.) ale to wszystko głównie moja inicjatywa (i to od lat). Ale są negatywne zdarzenia: przemoc fizyczna (która od pewnego zdarzenia od 2 lat się już nie powtórzyła), inwigilowanie mnie (łamał mi hasła, wchodził na konto), brak zaufania (ale nie z powodu zdrady, tylko tego że nie dotrzymał obietnic, że czekałam na to co obiecał i się nie doczekałam) i to że nigdy nie myśli o tym co robi z moimi uczuciami, psychiką tylko kieruje własnymi potrzebami (jak dostał wypowiedzenie z pracy to napisał mi o tym na gadu (!) kiedy ja tez byłam w pracy i tak strasznie się zdenerwowałam a musiałam jakoś zachować twarz..- jak można o tym na gadu pisać??), itp. itd...Boję się że po tym wszystkim nie ma już miłości, jest przyzwyczajenie, mój strach przed życiem w pojedynkę... :( Ja chciałabym naprawdę żeby było dobrze, ale jeśli on nadal będzie taki to nigdy nic się nie zmieni - pytanie czy starczy mu sił żeby się zmienić (bo deklaruje że chce). Jeśli chodzi o tego kogoś o kim pisałam wcześniej to tak jak powiedział - chce zerwać kontakt... Moze to rzeczywiście załatwia sprawę, pewnie tak jest najlepiej...Ale to bardzo boli. A najbardziej świadomość że może to z tą osobą mogłabym być szcześliwa (teraz tego nie wiem, bo tak naprawdę to aż tak dobrze go nie znam i pewnie nie poznam bo jak skoro jestem w związku...) i że ona odejdzie a mój mąż się nigdy nie zmieni :( :( Z drugiej strony jestem tak cholernym tchórzem, że nie stać mnie na to psychicznie żeby samej odejść, zwłaszcza gdy cały czas słyszę obietnice zmiany. byłoby mi łatwiej gdyby był wredny i złośliwy przez 24h, a tak nie jest... Jest mi naprawdę ciężko, ale teraz chyba zostaje mi tylko wierzyć, że to wszystko samo się jakoś rozwiąże, ze stanie się coś takiego co wskaże mi drogę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość łączę się w bólu
nikt nie rozwiąże Twoich problemów i nic nie stanie się samo to TY musisz je rozwiązać, znaleźć własną drogę i zrobić ze swoim życiem co chcesz żeby to zrobić, musisz zrozumieć siebie, swoje potrzeby i motywy swoich działań (bez oglądania się na innych) kiedy zmienisz siebie, zmieni się świat wokół Ciebie na początek: http://www.kafeteria.pl/przykawie/obiekt.php?id_t=75 bądź szczera sama przed sobą, odpowiadając na te pytania, postaraj się nie wyolbrzymiać i nie pomniejszać spraw i problemów, które będziesz przetwarzała w pamięci podczas odpowiadania i jeśli zdecydujesz się coś zrobić ze swoim życiem, coś konkretnego, zapraszam tu: http://f.kafeteria.pl/temat.php?id_p=3956146&start=0 powodzenia życzę🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Amiel Nic nie rozwiąże się samo. Całe życie to nasze wybory - tak myślałam do tej pory. Ale właśnie ktoś mi uświadomił, że to także przypadki. Bo przypadek sprawił, że stanęła na mojej drodze osoba, którą pokochałam jak córkę i która zginęła w wypadku pozostawiając po sobie duże zmiany w moim sposobie myślenia , odbierania świata.I to nie był mój wybor.Ale generalnie idziemy drogą własnych wyborów. Czytałaś Alchemika? albo jego tłumaczenie? Alchemię Alchemika. Pomogła mi kiedyś podjąć decyzję, pomogła mi zrozumieć samą siebie, wybrać swoją drogę. Życie wymaga tez kompromisów, ale najpierw trzeba zrozumieć samą siebie i nie bać się się iść za głosem. Ja kiedyś tego nie wiedziałam, i stąd moje błędy, ale czyż nie na błędach się uczymy? Mój mąż był podobny do Twojego z tym tylko , że nie chciał się zmienić, nie chciał zaakceptować mnie jako rodziny. Tak to chyba mogę powiedzieć w skrócie, dużym skrócie.Nie krzywdził mnie w sensie jaki jest rozumiany przez innych.Ale tego co zrobił , być moze nieświadomie - nie umiem wybaczyć.Rozumiem, ale to nie wszystko.Będzie Ci trudno, nie znam ani Ciebie ani Twojego męża, a wiesz, że aby wyciągać wnioski i cokolwiek radzić trzeba znać poglądy obu stron.Wiem tylko , że tam gdzie kończy się miłość kończy się wspólne życie, bo nawet na kompromis można iść gdy się kocha.A jeżeli już choć raz poznałaś zauroczenie innym, to jeszcze niejeden cię zauroczy i wtedy jest trudniej. Pisz dalej, pozdrawiam cię serdecznie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Pikok, Przykro mi z powodu takiej straty... Ja coraz częściej zaczynam myśleć, że mnóstwo zależy od czystego przypadku, tego czy kogoś poznamy i jak to się dzieje, że pewni ludzie stają na naszej drodze? Mimo, że dookoła jest mnóstwo przeszkód,które wydają się przeczyć takiej znajomości? Alchemika czytałam dawno temu. Pamiętam, że ta książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Może do niej wrócę. Największy problem z moim mężem polega właśnie na tym, że ciągle deklaruje chęć zmiany i poprawy, że mówi że kocha, że mu zależy. A ja nie jestem przecież nieczułą zimną suką. Życie z nim w jakiś sposób się toczy. Może nie jest takie o jakim marzyłam, ale przecież zawsze może być gorzej...Boję się tylko tego, co stało się w mojej psychice - że nie potrafię go kochać, że to, co zostało to zwykłe przywiązanie, przyzwyczajenie. Że te krzywdy sprawiły, że jego obecne starania już mnie nie cieszą tak jak ucieszyłyby jeszcze parę miesięcy temu, że słowa "kocham" wprawiają w zakłopotanie :( Teoretycznie podjęłam decyzję, że dam mu/nam szanse - że pozwolę mu się zmienić ten ostatni raz, ale czuję jakby coś we mnie umarło, to odsunięcie tej drugiej osoby cały czas boli, mimo że nic takiego między nami nie zaszło... Wiem, że mu w jakiś sposób na mnie zależy ale sama nie prowokuję kontaktu bo to chyba droga donikąd - przyjaźni już z tego nie będzie, a związek? A skąd mam wiedzieć czy mogłabym z nim być skoro nie mogę go poznać? Jest między nami taka silna więź - trudno to wytłumaczyć, ale to raczej na poziomie psychicznym niż fizycznego przyciągania. To jakieś porozumienie, wzajemne wyczuwanie nastrojów (i to dość silne). To taki wręcz emocjonalny rollercoaster - każde emocje przeżywamy mocno - i te złe i te dobre. No i to rozdzielenie strasznie boli. Czuję jakbym zatrzymała się w miejscu, jakby nic już mnie nie czekało. Szukam zamienników - hobby, zwierzak, cokolwiek, ale tak naprawdę czuję w duszy pustkę, którą próbuję choć prowizorycznie zapełnić. Jest jeszcze temat dziecka - chciałabym je mieć, czas płynie, ale na myśl posiadania go z mężem paraliżuje mnie strach,-że nie damy wspólnie rady, że to nas do końca zniszczy, że nigdy już od niego nie będę mogła odejść, że dziecko zwiąże mnie z nim do końca życia. Ale skoro jestem na tyle tchórzliwa żeby odejść i żyć na nowo, żeby móc poznać kogoś innego, to może powinnam i na to dziecko się w końcu zdecydować... Na razie póki co walczę z codziennym smutkiem z powodu zerwania kontaktu - choć póki co kiepsko mi to idzie :( Czuję się jakby mój świat się właśnie zatrzymał, nic mnie nie cieszy, nawet te rzeczy które kiedyś sprawiały mi największą radość i jest tylko taka wielka wewnętrzna pustka -zero pozytywnych emocji :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Amiel Nawet nie wiesz jak doskonale wiem co czujesz i co się z Tobą dzieje. Dobrze czy źle że nie macie dziecka? Sama nie wiem, u mnie dziecko było od początku ( wpadka), potem drugie. I ciągle ta cholerna nadzieja , że będzie inaczej.Trwanie w związku bez uczucia, ( bo są dzieci) powolne wypalanie się. Aż się wypaliło. Do zera. Podobno mnie kochał i do końca nie wiedział dlaczego się rozwiodłam, przecież mnie nie bił. Ale nie rozumiał mojej potrzeby bycia kobietą nie tylko matką, nie dawał mi poczucia bezpieczeństwa, liczyć mogłam tylko na siebie . Śmieszne rozumowanie.Było minęło. Mam juz dorosłe dzieci ( córka rok młodsza od ciebie). Poszłam swoją drogą, nie zawsze słuszną. I jakże inną od stereotypów w tym kraju. Chciałam dawać bardziej niż brać. To co się dzieje z Tobą to jakbym widziała siebie, bez szans, bez marzeń, w bezruchu, wykonywanie codziennych czynności, obowiązków, ale jakby bez mojego udziału. Czyż nie tak się czujesz? Potrzebny jest ci jakiś kop, coś co spowoduje, ze zaczniesz działać, ale to moze spowodować tylko jakiś przypadek. Ktoś lub coś co stanie na twojej drodze. Jesteś jak w letargu, żyjesz bo musisz. Ja mówiłam zawsze żyję bo się przyzwyczaiłam. Kiedyś jak cały świat mój się zawalił, musialam przewartościować swoje życie, wiele zrozumieć, zaakceptować, odpuścić. Teraz patrzę z perspektywy swoich doświadczeń, ale nie rozkminiam tego co straciłam i tego co się stało z moim życiem. Tak jest lepiej, bezpieczniej dla mojej psychiki. Powiem ci tylko jedno , czasem szkoda potem tych lat, które sie traci na bycie w letagu.Ale nie rób nic na siłę. Miłego dnia Ci życzę. Z jakiego rejonu kraju jesteś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Jestem z centralnej Polski. Tak - masz rację z tym kopem... czasami myślę, że jest nim właśnie ta osoba, która w jakiś sposób stała mi się bliska - że to jej wycofanie z mojego życia to właśnie miała być taka siła do ruszenia czegoś, ale widzę że mój strach przed nowym, przed burzeniem dotychczasowego życia jest silniejszy. A może to raczej brak pewności że z nim, czy też kimkolwiek innym mogłoby być lepiej? Może obawa, że to tylko jakieś głupie zauroczenie, takie jak każde inne - przejdzie, zapomnę i odkryję męża na nowo? Nigdy nie chciałabym przeskakiwać z jednych ramion w drugie. Chyba pozostaje mi na razie tylko czekać - nie utrudniać mężowi tego procesu zmian, cierpliwie obserowować - może odzyskam to co we mnie się wypaliło? A jeśli chodzi o tą drugą osobę - czasami czuję, że to mogłoby być to, że za dużo w tej relacji przypadków, że w jego obecności zachodzą w mojej osobowości ogromne zmiany, że staję się kimś innym - to dla mnie dość dziwne bo nikt nie miał na mnie takiego wpływu... Widzę, że on w jakiś sposób też się przy mnie zmienia i boję, że mogę stracić coś bezpowrotnie. Ale nie mogę, po prostu nie mogę tego przyjąć za pewnik. Myślę że tutaj pałeczka jest po jego stronie. Na dzień dzisiejszy zna sprawę od tej strony że coś tam w moim zwiazku jest nie tak, ale nie zna szczegółów bo staram się go w to nie mieszać, że darzę go dużą sympatią ale nie jest to uczucie bo będąc mężatką po prostu nie mogę mu go dać, i w związku z tym postanowił się odsunąć żeby o mnie nie pamiętać, żebym nie mieszała mu w głowie - a ja mogę pozwolić mu tylko odejść. Gdzieś bardzo głęboko w sercu łudzę się, że jesli jest to coś prawdziwego to nie skończy się to w taki sposób, że jakoś to się rozwiąże i pójdzie naprzód. Taka romantyczka jestem... Również życzę Ci miłego dnia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Misia1611
Jak czytam te wasze wypowiedzi to tak chocbym czytala o sobie o swoim zyciu meżu,nie jestem wiec sama w tak beznadziejnej sytuacji to mnie powinno pocieszyc.Pikok gratuluje ze ci sie udalo ja mam chyba zbyt malo odwogi w sobie zeby postawic na swoim no i dzieciaki,trzeba je wychowac,a jestem bardzo uzalezniona od meza i on o tym wie i przez to gra na moich uczuciach wie ze bez niego sobie nie poradze....... dlaczego tak jest:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Misia A jak ty myślisz, nie on tylko TY. Czy dałabyś radę? gdyby nagle go zabrakło, obojętnie z jakiego powodu? W czym jesteś gorsza?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Amiel Jesteś bardzo rozsądną osobą. Obyś nie czekała za długo. Wiesz, jestem teraz z facetem, którego poznalam jak miałam 15 lat. Nasze drogi były oddalone od siebie bardzo. Tak bardzo jak bardzo sie teraz różnimy. Ale oboje wiemy , że po życiowej zawierusze jaką oboje przeszliśmy lepiej się rozumiemy. Myślę, że on gdzieś tam czekał na kogoś takiego jak ja i odwrotnie, i dlatego życie dało nam w kość, abyśmy je właśnie teraz docenili.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
No właśnie - w moim otoczeniu znam wiele takich historii jak Twoja Pikok. Razem są ludzie, którzy nie mieli szans na związek... Nie wiem, może to jest po prostu gdzieś nam ludziom zapisane ;) Nie chciałabym czekać za długo - tego najbardziej się boję, że obudzę się za 10-15 lat i sytuacja będzie nadal taka sama... Ale nie mogę podjąć na razie żadnej decyzji, nie teraz kiedy zerwanie tamtej znajomości tak bardzo boli... Staram się jakoś pocieszać - znajdować radość w codzienności, ale kiepsko mi to idzie bo zwykłe damskie sposoby typu zakupy, fryzjer nie wystarczają - potrzebuję intensywniejszych bodźców. Z tego co widzę ta druga strona też się pociesza realizując marzenia. Mi to trochę słabo idzie... No ale może niedługo zapomnę i przestanie mi być tak cholernie smutno

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Może przestaniesz być smutna, ale nie zapominaj.Nie staraj się zapomnieć tych choćby chwil, kiedy czułaś się spełniona, szczęśliwa. Niech to doświadczenie zostawi ślad w Twoim życiu, ale nie w postaci smutku. Wiesz, gdybym została w małżeństwie to byłabym teraz tak jak to powiedziałaś , w tym samych miejscu.Zgorzkniała , rozgoryczona z poczuciem, że coś mnie ominęło.Czas leczy rany - twoje też zaleczy ale nie pozbywaj się marzeń i dąż do ich spełnienia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kochane kobiety, a nawet jeśli nie miałybyśmy naszych mężczyzn, to co? Ano nic. Samotność jest straszna ale czy tego chcemy czy nie, jest naszym udziałem; zatem może lepiej ją oswoić. Co do drugiego człowieka, męża, przyjaciela itp. Amiel, nie sądzę żebyś zbudowała trwały i pozytywny związek ze swoim przyjacielem, ponieważ nie jesteś jeszcze gotowa w sensie emocjonalnym. Wiele jest racji w tym co twój przyjaciel powiedział o poukładaniu się samej ze sobą i wcale się mu nie dziwię, że się wycofał z tej, moim zdaniem, nie do końca symetrycznej relacji. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków ale szczerze to na tym etapie każdy twój nowy związek byłby podobny do tego co masz z mężem. Jako dorosły już człowiek wiesz jak o siebie zadbać, i czego możesz potrzebować, nie musisz już dźwigać bagażu DDA, możesz się od tego odciąć i zacząć polegać na sobie. Twój mąż nie jest bez wad, podniósł na ciebie rękę dawno temu, nie powinno się to zdarzyć ale stało się. Dużo piszesz o tym, że potrzeba ci kogoś kto cie wesprze, na kim możesz polegać. I nie ma w tym nic złego tylko... Tylko że ten ktoś ma prawo oczekiwać od ciebie tego samego. Czy ty jesteś w stanie dać komuś wsparcie. Na to pytanie musisz sobie sama odpowiedzieć. Może dlatego nie umiesz się dogadać z mężem. Pomyśl teraz czego potrzebujesz i co sama sobie możesz dać, jak sama sobie możesz pomóc. Nikt za ciebie nie odwali tej roboty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Dziękuję dziewczny za wsparcie :-) Fajnie, że można tutaj z kimś rozsądnym wymienić poglądy. Na razie szukam czegoś, co da mi trochę radości - próbuję zastanowić się czy mam takie marzenie (tylko moje, niezwiązane z facetami), którego spełnienie sprawiłoby mi frajdę. Chcę w ten sposób poszukać pozytywnych emocji gdzie indziej, nie u drugiej osoby. Purewoman - pytasz czy potrafiłabym dać oparcie... myślę że tak. Bo to nie było tak, że w naszym związku non stop się nie układało - generalnie było dobrze, ale... zawsze wtedy kiedy ja nie miałam kłopotów, kiedy miałam dobry humor, kiedy organizowałam nam wspólny czas itd. itp. Natomiast wystarczyło że miałam gorszy dzień, problem z którym sobie nie radziłam, brak pomysłów na nudę w związku i wtedy się zaczynało. Myślę że ten nasz kryzys pogłębia się bo mi coraz częściej brak tej energii, po prostu nie mam siły podlewać tego kwiatu za nas oboje. Może dlatego odebrałaś moje słowa w ten sposób, że szukam oparcia. Ja bardzo chętnie wspieram, pomagam, oddaję siebie - ale chciałabym żeby mój partner dawał to samo kiedy potrzebuję - inaczej to taka wysysająca relacja -biorę a nic nie daję... Pikok, nie zapomnę. Nie tak łatwo zapomnieć gdy do niczego poważnego nie doszło, gdy cała relacja polegała na długich rozmowach, wspieraniu w trudnym momencie, wzajemnym zrozumieniu, a nie czystej fizyczności, seksie, gdy nie stało się nic czego mogłabym żałować przed samą sobą. Tym bardziej gdy z jego strony padły te dwa najważniejsze słowa i to w dniu, w którym odchodził - to "kocham cię" na długo we mnie zostanie - nawet jeśli na zawsze zniknie z mojego życia. Normalnie love story z tego wychodzi ;-) Miłego dnia :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Misia1611
Pikok jestem bez pracy on mnie utrzymuje mieszkam u niego w mieszkaniu niby w naszym ale wszystko figuruje na niego naokolo czasem sie slyszy nie pasuje ci to s......... a gdzie ja jestem sama z dziecmi dokad mam odejsc,gdzie nie moge przeciez dziecia zafundowac tułaczki po świecie kiedys tak myslalam alimenty mi da i jakos sobie poradze ale mamy duzy kredyt który jak by nie bylo jest wspolny i juz mi powiedzial ze alimenty mi da ale ja bede musiala splacac polowe kredytu, a myslalam tez o wyprowadzce mieszkanie jakies malutkie ale przeciez trzepa oplacac,praca tak wroce po wychowawczym ale za 1200 zl sama z dziecmi sie nie utrzymam,

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Misia Cóż mogę poradzić, staraj się jak najszybciej wrócić do pracy. To pozwoli Ci ogarąć się trochę, dowartościuje Cię.Chyba to ci jest potzrzebne. Kontakt z innymi ludźmi. Podniesienie głowy. Ile lat mają dzieci? piszesz o wychowawczym, a moze czas na złobek? przedszkole? Nie bój się tego. Miłego weekendu życzę dziewczyny, żeby słonko świeciło też w Waszych duszach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość głos12
Do autorki topiku: pisałaś o problemach z dzieciństwa i wczesnej młodości, o tym co zadecydowało, że wyszłaś za mąż. twoje wypowiedzi wypełnione są strachem przed byciem samą, lękiem, który wydaje mi się, że został wyniesiony z domu. Brak poczucia bezpieczeństwa na jaki jestesmy czasem wystawiani daje własnie takie efekty. Związek to miłość, szacunek, zaufanie, wsparcie jakie dajemy drugiej osobie i jakie od niej dostajemy. Czytając Twoje wypowiedzi dochodzę do wniosku, że Ciebie nie ma. Jest świat, którego się obawiasz, przed którym się chowasz dlatego wahasz się czy odejść od męża, którego nie kochasz. Dla kobiety najważniejszym etapem w dorastaniu. który detrminuje nasze dorosłe życie to sposób w jaki opuszczamy dom rodzinny i moment w ajkim jesteśmy. Przyjaciel poświęcił czas na rozmowę, pomógł Ci zrozumieć wiele rzeczy, ale czy sama chciałabyś odejść do niego, być z nim? Czy nie byłoby to kolejną ucieczką? Miło byłoby się schronić ponownie to fakt. Ale czy stworzylibyście taki związek, o jakim piszę wyżej. Myślę, że nie jesteś w tej chwili do tego zdolna. Twój przyjaciel dojrzale postąpił . Myślę, że najlepiej jak przez jakiś czas będziesz sama, odkrycie siebie, własnej wartości, własnych potrzeb na tym musisz się skupić, na odkrywaniu własnej osobowości, smakowaniu życia i czerpaniu z niego przyjemności bez udziału osób trzecich. To pozwoli Ci rozliczyć się z rodzinnym domem, z którego wyszłaś i stworzyć sobie namiastkę poczucia bezpieczeństwa i z pewnością ułatwi Ci budować stabilny związek. Być może z tym przyjacielem, w którym naprwdę się zakochasz :-). pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość głos12
daj sobie czas, który Ci się należy i rób coś tylko dla siebie :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Niestety samodzielne mieszkanie nie jest takie proste, ale nie będę tutaj nad tym biadolić. Zresztą może to tak naprawdę moje tchórzostwo... Poza tym trudno jest odejść kiedy druga osoba się stara, kiedy nie daje ani jednego powodu do tego, aby podjąć radykalne kroki... Ten smutek, ból cały czas we mnie siedzi - zmienia się tylko jego natężenie. Może jednak zapomnienie przed którym przestrzegała pikok byłoby najlepszym wyjściem. Jest jeszcze jedno - coś nie chce mi się wierzyć, że dla tej drugiej osoby stałam się aż tak ważna - nie wierzę, że tak łatwo by zrezygnował, jakkolwiek rozsądne i dojrzałe by się to nie wydawało. Ja bym nie zrezygnowała, nie wymuszała i nie przyciskała do ściany, tylko stała z boku i obserwowała, no ale rozumiem - on chce sobie budować życie po swojemu - widocznie nie jestem aż tak ważna, potrzebna chyba raczej też... Na razie czuję się jak na huśtawce - jednego dnia chce próbować, walczyć o to żeby ułożyło nam się z mężem, drugiego nie chce być z nikim, a w finale zawsze kończę myśląć jak bardzo brakuje mi tej drugiej osoby i jak bardzo boli jej odejście... Chyba czas musi po prostu pokazać, w którą stronę to wszystko pójdzie - bo w jakąś chyba musi. Miłego dnia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj Amiel Tak , hustawka to chyba najlepsze określenie dla Twojego nastroju. Wiesz, ja czasem moim młodym koleżankom, które stoją przed ważnymi wyborami, stoją nieraz na rozdrożu mówię jak dobrze, że to już za mną. Nie chciałabym drugi raz przeżywć tych wszystkich chwil niepewnosci co dalszego swojego życia. Znam kilka par, którym się udało, dlatego mogę powiedzieć walcz. Ale znam też takie które obudziły się, właśnie jak to mówiłaś po 15, 20 latach stojąc w miejscu - zgorzkniałe, w pretensach , ze kiedyś tam nie podjęły innej decyzji. Dlatego mogę ci tylko poradzić, pisz, mów o tym co czujesz, zajmuj się sobą i postaraj się zdiagnozować swoje pragnienia. A moze jakiś wspólny z mężem wypad na wczasy? Miłego dnia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Amiel
Byliśmy już na wspólnym wyjeździe, generalnie dużo czasu spędzamy razem i nic :( Mało tego widzę, że im więcej czasu mija odkąd nie mam kontaktu z przyjacielem tym bardziej głupieję, nic mnie nie cieszy, często sobie popłakuję po kątach, normalnie jak jakaś nieszczęśliwie zakochana nastolatka...beznadzieja :( Po prostu wszystko ułożyło się w najgorszej z możliwych konfiguracji, jakie sobie wyobrażałam - teraz w zasadzie już chyba gorzej być nie może...No a przecież wcale nie byłam w nim zakochana, a zresztą może? Skoro tak tęsknię, myślę, wpadam co chwila w depresyjny nastrój? I do tego z czasem jest coraz gorzej :( zwykle chyba jest tak, że chyba z każdym dniem jest lepiej - nie u mnie niestety. No i w takiej sytuacji nie mogę skupić się na naprawianiu związku, bo jak? Staram się, naprawdę się staram, ale to wszystko i tak prędzej czy później ze mnie wyłazi... Nie tak to miało być... Wszyscy w tej sytuacji mają dobrze - mąż dostał kolejną szansę, przyjaciel może sobie o mnie swobodnie zapomnieć, poznać kogoś, a ja...? w tym wszystkim nie ma miejsca dla mnie :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zagubionaW zyciu
Witaj Amiel Przeczytałam trochę o twoim życiu i zasmuciła mnie ta historia... Nie jestem w takiej samej sytuacji, ale chyba domyślam się, co możesz czuć. Przede wszystkim ta niepewność i smutek potrafią zdołować i odebrać chęci do życia... Znam to :( Wiesz.....ja od paru lat próbuję zbudować coś z moim mężczyzną...Tak jak Ty pisałaś, ja się często starałam, zabiegałam....Na początku znajomości było dobrze, to on walczył o mnie. Z czasem się zmieniło.... To jemu ciągle coś we mnie chyba nie pasowało, ciągle to on miał obawy, jak się ułoży i czy my mamy szansę... ja zabiegałam, dawałam z siebie wszystko, oddałam się jemu jak nikomu.. Mimo tego, że mnie kochał i podobno nadal kocha-ciągle u niego były jakieś niepewności. Kiedy ja miałam gorszy dzień to on to bagatelizował, stwierdzał, że nie mam przeciez powodów do zmartwien. Tego oparcia nie otrzymalam wiele razy:( Mimo to kocham go..mimo to stale wierzę że moglibyśmy być razem szczęsliwi. Bywają przecudne chwile, bywają wielokrotne wyznania miłosci, to, czego zawsze szukałam. A jednak - nadal jest nie do końca dobrze i jakiś czas temu wyznał, że może nie uda nam się..bo on ma złe doświadczenia. rzekomo ze mną źle nie jest, ale z nim. Możliwe, że w jego życiu nie ma i nie będzie dla mnie miejsca. A to boli jak cholera. Jedna wielka niewiadoma, a ja chcę walczyć. Żeby nie mieć do siebie potem żalu, że odeszłam i straciłam szansę. Bo jakaś nadzieja zawsze jest, choćby nikła. Jestem w zbliżonym wieku do Ciebie. Niby mało, a jednak zdaję sobie sprawę z przemijania i tego, że moje życie leci...Nie umiem się cieszyć za bardzo, mało co obecnie mnie zadowala. Może tracę czas? Ale skoro się kochamy, to może zmieni zdanie, może sprawię, że uwierzy w miłość ?? Też jestem pogubiona w tym moim życiu. Owszem, łatwiej byłoby odejśc, rozejrzeć się za kimś i wymazać niezdecydowanego faceta z życia..ale jest to jedno ALE - Miłość..On jest w miarę komfortowej sytruacji tak myślę. Od niego zależy nasza przyszłośc czy rozstanie. Ja jestem, czekam, zabiegam. Kolejny raz w zyciu tak jest. Nie chce byc sama, nie chce znowu cierpiec, znowu budowac wszystkiego od nowa. Powoli trace wiare w milosc :(. Rozumiem Twój ból i rozterki..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×