Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gilbert Grape

spojrze na siebie...to może coś zmienie

Polecane posty

...spojrzę na siebie ( a raczej na swoje słowa)...to może faktycznie przyjdzie mi coś do głowy i coś zmienie, bo nie jest dobrze. Urodzony roku Pańskiego 1982 mam 25 lat i jestem płci brzydkiej. Dzieciństwo miałem raczej udane mimo wczesnej śmierci ojca, kiedy to mialem 7 lat. Ojciec powiesił sie po jednej z kłótni z matką w komórce na wsi u moich dziadków. Hmmm...zawsze zastanawiałem się czy miała (mama) sobie to w jakikolweik sposób za złe? Nie pytałem i już nigdy nie będę miał okazji, przynajmniej tu na ziemi. Mama moja zmarła 3 lata temu - zasnęła na balkonie. Tak więc zostaliśmy sami, czyli ja i moja mlodsza o 5 lat siostra. Śmierć matki była dla mnie na pewno większym przeżyciem niż śmierć ojca, mimo że na pogrzebie jego ryczałem jak dziecko, którym zresztą byłem, na pogrzebie jej - nie wylałem ani łezki. Nie wiem dlaczego...w sumie to byłem tam obecny jak Andrew z \"Garden State\" na pogrzebie swojej matki, tak samo otępiały i zamyślony, mimo że nie byłem na żadnych prochach. No ale w sumie to powróce do tych moich 7 lat. Po śmierci ojca w sumie nie było żle. Mama zdecydowała, że już nie zwiąże sie z nikim i myśle, że to był jeden z jej większych błędów. choć trudno jej sie dziwić, ojciec był alkoholikiem i to alkohol zaprowadzil go pewnie na stryczek, a ona bała się - pewnie o nas i nie związała sie z nikim innym. Az dziwie się czasami jak wiązała koniec z końcem, bo pracowała fizycznie w jednej z fabryk na Śląsku, a zarobki miała daremne. I tu ujawnia sie moje pochodzenie - tak tak pochodzę z rodzinny robotnicznej. Ojciec zanim umarł byl hydraulikiem w jednej z spółdzielni mieszkaniowych na Ślasku i tak zaczęła sie moja przygoda z blokowiskami. Mimo to niczego nam nie brakowało i dzeciństwo miałem raczej wspaniałe. Dzieci gdy są małe nie zawsze zdają sobie sprawe z wielu rzeczy, tak samo jak te,które śmiały się ze mnie tylko z tego powodu że nie mam ojca. No cóz, niepowodzenia na podwórku szybko odbiłem sobie w szkole. Tam już podziwiali mnie wszyscy, gdyż wykazywałem niemałą inteligencję. I tak dla podbudowywania swojej ego starałem sie we wszystkim co robie być najlepszym. Najlepszy byłem w podstawówce i mimo opinii kujona było mi z tym dobrze. Zdobyłem sobie tym jakiś szacunek głownie ludzi starszych z mojej małej miejscowości, a to z dobrych wyników na olimpiadach przedmiotowych,a to z kościelnej ambony, gdzie jako pierwszy ministrant zacząłem wyręczać proboszcza w czytaniu \"czytań\" na mszy św. Mimo,że na podwórku nie należałem do tzw \"elity\" czyli tych najsilniejszych,podpalających sobie za garażem, czy pijących alkohol na imprezach, ogólnie tych z którymi kolegować sie było fajnie (a propo teraz to paradoksalnie moja paczka na imprezy , mimo to znalazłem sobie grono oddanych kumpli, z którymi codziennie zostawaliśmy na szkolnym boisku i kopaliśmy piłke bez względu na pogodę. Chyba przeżylem wtedy najpiekniejsze lata swojego życia, mimo czestego oberwania w ucho za nieodebranie siostry z przedszkola, no cóż piłka była ważniejsza. I tak dosyć mądry, nieżle wysporotowany, niezbyt urodziwy, a przede wszystkim zakompleksiony poszedłem do liceum. To drugi wspaniały okres w moim życiu, tam poznalem wspaniałych ludzi, którzy mieli ogromny wpływ na moja osobę. Wciąż pozostalem najlepszy na tle nauki oczywiście, ale już nie tak zakompleksiony i nieśmiały. Troszkę zmieniłem image, w sumie dopiero pod koniec 3 klasy i w 4 już mialem nawet zainteresowanie ze strony płci pięknej, co nie często mi się zdażało wcześniej Zacząłem bardziej wierzyć w siebie i z zakompleskionego kujona nieraz stawałem sie dusza towarzystwa. Czułem, że sie rozwijam, że moja osoba coś zyskuje i przy tym nie traci zalet starego mnie. I tak wraz z rozwojem poszedłem na studia, dosyc dobre. Dostalem sie na dzienne studia najstarszej uczelnii na Śląsku i byłem w siódmym niebie. To bylo moje marzenie, no może oprócz gry obok Koeman\'a w Barcelonie. Minął rok pierwszy na stancji, minął rok drugi w akademiku. Piękny czas, czas poznawania świetnych ludzi, poszerzania poglądów, niezapomnianych imprez, randkowania ze studentakami i wielu wielu innych wspaniałych rzeczy. na polu nauki juz nieszło mi tak dobrze, choć srędnią 4,0 nie uznaję za porażkę, ale tłumaczyłem sobie to tym, że poprostu wypaliłem się w podstawówce i liceum. Tu już nie na swoim podwórku, gdzie każdy był obcy i z innego miasta nie musiałem przecież nikomu udawadniać swojej wartości, jak to mialo miejsce w rodzinnych stronach. No ale przyszły te ferelne wakacje 2003 roku i czar mojego wspaniałego życia studenckiego prysł - moja mama zmarla. Powróciłem do domu rodzinnego i zacząłem rolę ojca, matki, głowy rodziny i studenta jednocześnie. W sumie to nie układało sie to nie tak żle, sąsiedzi bardzo pomogli i przeprowadziliśmy sie klatkę obok na mniejsze mieszkanie z siostrą. Załatwilem sobie opiekuna prawnego dla jeszcze wtedy niepełnoletniej siostry co ułatwilo mi niejedną batalie z urzędnikami. I tak z beztroskiego nastolatka stałem sie nagle kimś innym. Nie bylo to dla mnie łatwe, ale wiem teraz, że w człowieku, w obliczu kryzysu, drzemią niesamowite siły. Następne 3 wakacje wyjeżdżałem do USA, by załatać dziurę budzętową, gdyż wpływy z renty nie były wielkie (650 zl na osobe wraz z dodatkiem dla sierot zupełnych). Na studiach też nie było żle, no może oprócz 3 roku, gdzie zajęcia jeszcze były codziennie i wstawanie o 4.30 rano dalo mi sie we znaki, a pokusa zostania na imprezie zdarzala sie nierzadko, ale nie miałem sumienia zostawiać mojej siostry samej w

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
domu, tym bardziej że przez pierwsze 2 lata nie umiała zasnąć sama. Ona byla jednak bardziej związana z mama, ja byłem raczej draniem w jej oczach, w sumie to nie wiem czemu. Rok 4 i 5 to w sumie łatwa przeprawa, bo zajęć nie było dużo, a na 5 to prawie wcale oprócz seminarium na które nie chodziłem i tak. No i tu pojawiają sie w sumie pierwsze objawy mojego problemu. Po przyjeżdzie zeszłego roku ze Stanów jakoś usnąłem na zime, nic mi się nie chciało, mało co nie zerwałem z moją wspaniałą dziewczyną, z którą jestem teraz już 3 lata. Poznałem ją po śmierci mamy w autobusie miejskim i jest po prostu wspaniała, choć ostatnio rzadko jej to mówie Były okresy że przez 3 dni nie wstawałem z łóżka, no może tylko po to żeby zjeśc i pość do ubikacji. Tłumaczyłem sobie to poprostu snem zimowym, brakiem słonecznych dni, choć nie znaczy to że się tym nie przejmowałem, a wręcz przeciwnie. Już 2 lata temu zauważyłem dziwne zachowania z mojej strony, jakąs apatyczność czy coś podobnego. Poszedłem na konsultacje do psychologa akademickiego, która stwierdziła, że powinienem skontaktować się z psychiatrą, ale olałem to jakos przyszła wiosna,szykowanie sie do kolejnego wyjazdu do USA i jakos zająłęm sie czymś innym. Pamiętam jak wtedy na wizycie u pani psycholog kazała mi narysować drzewo, po obejrzeniu którego stwierdziła, że wycofuję sie z życia społecznego. I tak w sumie jest od 1,5 roku...wycofuję sie z życia społecznego. Nie pisuje do znajomych i powoli ich trace, jeden po drugim Rok temu poszedłem jednak do psychiatry, kiedy to zacząłem sie obawiać tego co się dzieje ze mną. Zacząłem miec lęki, wieczny niepokój i te głupie paraliże ciała w nocy, kiedy wydawało mi sie, że widze jakiegoś ducha (czarną plame), który wchodzil we mnie i przez kilka sekund nie mogłem oddychać, ruszyć nawet małym palcem...to było okropne. Pani psychiatra stwierdziła obajwy depresyjne, ale nie depresje i przepisała mi oprócz wizyt jakieś leki na rozruszanie,ale nie antydepresanty. Wizyty kręciły sie głownie wokół przeżyc związanych z śmiercia mojej mamy i żle przebytej żałoby. Wizyt było kilka i skończyły się bardzo szybko, kiedy to miałem wypadek w domu i zapalił sie olej w garnku na frytki i przy próbie gaszenia wylałem sobie to na noge. W szpitalu leżałem 2 tygodnie, a póżniejsze trudności z chodzeniem spowodowały moje przerwanie chodzenia do psychiatry. Wcześniej zakupione leki, których nawet nie miałem okazji wziąść, nie brałem i pózniej,kiedy to na ulotce przeczytałem o nie podawaniu leku w przypadku poparzenia znacznej częsci ciała, a u mnie noga, a przede wszystkim stopa nie wyglądały ciekawie, ponadto przecież znów przyszła wiosna, szykowanie do wyjazdu do USA, tym razem z dziewczyną i znów czymś sie zająłęm. Teraz też przyjdzie wiosna, ale niczym takim jak wyjazd do USA sie nie zajmę, bo juz nie wyjeżdżam. A problem mojego braku aktywności życiowej jest tym bardziej poważny, że mam już 2-gie i ostatnie przedłużenie oborony pracy mgr - do końca marca 2007 roku i prawie nic napisane:/ Boję się że się po prostu nie wyrobie...i przecież wciąż nie mogę się zmotywować do pisania:/ Mieszkam sam, bo siostra teraz mieszka w akademiku i jest na 1 roku studiów. Misje co do jej osoby wypełniłem...jest raczej szczęśliwa,posłałem ją na studia i tam się realizuje, ale ja sam za to się posypałem:/ Ostatnio jest zupełnie żle siedze na kompie i gram w gry, które nie daja mi juz żadnej satysfakcji, do 6 rano, potem śpie do 17, wstaje, jem coś ide na małe zakupy do sklepu spożywczego i znów komputer. A ja musze napisąc tą pracę, przecież te studia to było moje wspaniale marzenie. Co ja robie, nic tylko sie użalam:/ Nie rozwijam sie, nie czuje tego co czułem w liceum. Ludzie powoli sie ode mnie odwracają, a raczej zapominają i im sie nie dziwie, bo pewnie sami myśla, że o nich zapomniałem

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bywa i tak,że do dziewczyny nie odzywam sie koło 4 dni. Głupio mi jest wtedy Mam napady słomianego zapału, ide sie ogolić, wysprzatam dom, jade po kśiązki do biblioteki i wracam, zjem coś i siadam przed telewizorem i mój marazm sie zaczyna, potem komputer i kołowrotek się kręci:// Juz nie wiem jak odnależć w sobie tą siłe, która wiem że jest, bo nie jestem jakims pesymistą, a wręcz przeciwnie, ale nie umiem sie niestety zmotywować:/ Czasami sobie tłumacze,że tu chodzi tylko o ta prace mgr i pózniej już życie sie potoczy, ale czy na pewno?? I czy w końcu sie zmotywuje do porządnego pisania, bo czasu jest dramatycznie mało. Promotorka to chyba nawet nie wie jak wyglądam:/ Jak z tego chłopca z podstawówki, tego świetnego i zadowolonego chlopaka z liceum mogłem stać sie kimś takim?? Wciąż sobie zadaje te pytanie. Chce znów byc wesoły az do bólu, pisac do ludzi regularnie, spotykac sie ciągle ze znajomymi, być zorganzowanym jak kiedyś ,miec do wszystkiego motywacje, rozwijac swoją osobę i wreszcie i to chyba najważniejsze...akceptować się jak kiedyś. Chcę być jednostką zintegrowaną. Może mi będzie teraz łatwiej jak to wyłoże na stół i sam zobaczę dane, to może i znajde rozwiązanie. W końcu jak mi to pani z matematyki mówiła....wypisanie danych to już połowa sukcesu. Boję się...ale mam nadzieje. PS. przepraszam za długość tego wywodu...no ale przecież każdy wolna wolę ma...i kto chce niech czyta.... i ja przeczytam, może mnie oświeci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
przeczytałam, nawet bardzo uważnie przeczytałam. I widzę jak bardzo w takich momentach człowiek jest bezsilny... chciałabym pomóc- nie umiem. Tak czy inaczej- bardzo podziwiam. Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość podziwiam..
również podziwiam, życię Cię nie rozpieszcza, uważam, że świetnie sobie radzisz. Nie zaniedbuj jednak najbliższych Ci osób. I spróbuj nie włączać tego komputera, sam widzisz, że on Cię odciąga od wszystkiego. Od normalnego życia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mi się wydaje, że to nie jest wina komputera i nie chodzi o to, żeby go nie włączać, chodzi o to, żeby umieć się zmobilizować, że mimo, iż komputer jest włączony, to będę na nim pisał pracę, a nie siedział na kafe :) to ciężkie, sama jestem na etapie pisania pracy (no, za dużo powiedziane- na etapie przygotowywania się do pisania :p) i jest strasznie ciężko się zmobilizować.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Znam to dziwne uczucie kiedy siedzisz godzinami przed kompem i nic niechce sie robic tylko bezmyslnie grasz ..............................przykro to pisac ale muszisz iśc do psychiatry . U mnie rozpoznano depresję w całej okazałości leczenie było długie ..............ale warto było teraz potrafie sama sobie pomóc nie odpuszczam do takich stanów jak kiedyś . To nie jest kwestia wypalenia to jest bardziej kwestia zmęczenia materiału braku motywacji sam zreszta nie wiem czego ale maszeruj do lekarza.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×