Czy nadinterpretuję? Jak mam rozumieć?

Jesteśmy razem dwa i pół miesiąca, studiujemy. Luby mieszka z rodziną, daleko mu do maminsynka, ale jakoś nie wyobrażam sobie, żeby się tak łatwo wyprowadził (22), bo mu tak wygodnie: wraca, czeka go ciepły obiad, piorą za niego i sprzątają. Pracuje po zajęciach. Ja mieszkam w takiej społeczności studenckiej blisko uczelni. Gdy rodzinka na miejscu, z raz w tygodniu spędzamy dzień-dwa u mnie. Teraz rodzinka wyjechała i z wyjątkiem jednej krótkiej nocy przed moim egzaminem (uczyć się trza) wytrzymaliśmy ze sobą u lubego pięć dni, aż się sama dziwię. - Wiesz już, gdzie będziesz mieszkać w przyszłym roku? - pyta luby. - Tam, gdzie do tej pory. Muszę przedłużyć umowę w lecie. - A... a nie chciałabyś znaleźć innego mieszkania? - Po co? To jest tanie, blisko uczelni, ciepłe i bez psychopatów. - A, no tak... Przeszedł jakoś obok mnie, mrucząc pod nosem: - Miałem tylko pewien pomysł... - Tak? - podchwyciłam, ale natychmiast zainteresował się moimi notatkami do najbliższego egzaminu, które leżały na szafce nocnej. No to jak mam to rozumieć? Oby tylko nie przyszło mu do głowy, żebym zamieszkała z rodzinką. Niechętnie odwiedzam go, gdy rodzinka w domu, a już na pewno tam nie nocuję. I zonk.