Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Finanse w związku. Trudna relacja

Polecane posty

Gość gość

Jestem w 7 letnim, zszarganym związku. Początkowo było typowo i nikt nie spodziewał się katastrofy. Żyliśmy zgodnie. W kwestii finansów on płacił rachunki i opłacał jakieś większe wydatki (jak np czasem zakup ubrań) ja wydawałam na codzienne zakupy (jedzenie, chemia itd) Z czasem zaczęliśmy się coraz bardziej kłócić jednak to nie finanse były naszym problemem. W końcu jednak doszło do tego, że się rozstaliśmy w maju. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że damy sobie jeszcze jedną szansę i pójdziemy na terapię. Trwa ona do dziś (spotkania 2x w miesiącu) Co prawda prawie w ogóle się już nie kłócimy, jednak seksu nadal nie ma... No ale nie o tym. Dziś od dawien dawna doszło do kłotni. Myśleliśmy o ponownym, wspólnym zamieszkaniu. Najpierw poszło o to, że chcę ustalić jakieś zasady w tym domu, a później kłónia zakończyła się na finansach, na temat których raczej się nie dogadamy. Zastawnawia mnie czy jest w ogóle sens myśleć nadal o wspólnej przyszłości z tym człowiekiem. Tak więc opiszę o co mniej więcej chodzi. Mój chłopak wpadł na pomysł, że powinniśmy mieć wspólną kupkę pieniędzy, którą byśmy wydawali na życie, a ewentualną resztę moglibyśmy na coś odłożyć. Na początku podchwyciłam temat, ale kiedy doszło do szczegółów to wyszło na to, że on chce abyśmy się dzielili po równo, a takie rzeczy jak kosmetyki, ubrania i własne przyjemności finansowali sobie osobno. Oprócz tego on oczekuje, że z racji tego, że ja pracuję mniej to powinnam robić w domu więcej (gotować częściej czy sprzątać) On pracuje faktycznie dłużej ale też zarabia ode mnie kilkakrotnie więcej. Oprócz tego na pewno koszt jego życia i jedzenia jest wyższy od mojego, ja do tej pory wydawałam miesięcznie na jedzenie ok. 300-400 zł i naprawdę nie głodowałam. Nie wierzę, że on byłby w stanie przeżyć za tyle samo, bo według mnie jest obżartuchem. Chociaż nie powiedziałam mu tego dzisiaj, to on mi zripostował, że ja wcale mało nie jem, że wręcz za dużo. Wyprzedzam podszywy, nie mam nadwagi, obecnie ważę 53kg przy wzroście 166, naprawdę o to dbam i sprawia mi wiele trudności utrzymanie tej wagi, cierpię na pewne schorzenie, które powoduje, że mogę przytyć od samego myślenia o nim. Tak więc taki docinek był dla mnie krzywdzący o czym pewnie on doskonale wie, bo jestem trochę zafiksowana na tym punkcie. On zresztą mi w tym nie ułatwia bo wielokrotnie "zaglądał mi do talerza" Sam według mnie ma nadwagę, ale według niego to jest nawet za chudy i ciągle się martwi czy za bardzo nie schudł. Żenada... No ale wracając do sedna. Myślę, że po pierwsze to w zdrowym związku ludzie nie powinni sobie wyliczać co kto i za ile, jednak jeśli on oczekuje "sprawiedliwości" to ja jej tu zupełnie nie widzę. Jeśli ja mam więcej wolnego to jest to moja sprawa, równie dobrze też mogłabym w tym czasie pracować i mieć więcej kasy na swoje zachcianki tak samo jak on. On chce wkładać w życie tyle samo kasy, mniej energii (bo skoro ja mniej pracuję to powinnam więcej robić w domu) żeby mieć więcej pieniędzy na swoje wydatki na bezsensowne gadżety i używki, na które mu już pieniędzy nie żal, a na wspólne życie to już mu żal każdej złotówki. Zastanawia mnie czy to nie jest po prostu objaw tego, ze już się między nami na tyle wypaliło, że już tego nie pozbieramy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×