Pojechałem z synkiem (6 lat) do galerii handlowej. Jak zobaczył salę zabaw to uparł się, że się tam pobawić. No to zostawiłem go na niewiele ponad godzinę. Było tylko dwoje dzieci, więc ryzyko kłótni o zabawki stosunkowo niewielkie ;) Jakież było moje przerażenie gdy wróciłem po niego, a sala zamknięta i nikogo w środku! Myślałem że dostanę zawału, nie wiedziałem co zrobić. Po chwili przychodzi dziewczyna opiekunka z synem za rączkę. Przerażony pytam co się stało? Ona spokojnie odpowiada jakby nic się stało - poszliśmy tylko do łazienki. Ja już uspokojony - okej, dziękuję. Zapłaciłem i wyszedłem z dzieckiem. W drodze powrotnej pytam syna czemu musiał tak szybko do łazienki, jak chwilę przed wejściem do tej sali byliśmy w toalecie. A on z całą stanowczością: -wcale nie musiałem! Ja nie odpuszczam i dopytuję: -to po co byłeś w łazience? Synek na to: -jak inne dzieci już poszły to pani powiedziała że zaraz się posiusia jak nie pójdzie do ubikacji i mnie zabrała ze sobą. Ja pytam dalej co wtedy robił, a on, że był też w kabinie tylko pani kazała stać tyłem i nie patrzeć. A jak myła ręce to jeden pan się śmiał. Jak to pan?! (Byłem przekonany że poszła do damskiej). Junior uświadamia mnie: -byliśmy w tej najbliżej co chodzą panowie, bo pani było trudno iść. Nie wiem, co ja mam o tym wszystkim myśleć, czy powinienem się tym martwić. A może mały podglądał ją przez palce i widział to czego nie powinien? Boję się, że pozostanie mu to w pamięci. Jak mogła w ogóle ta dziewczyna coś takiego zrobić? Dlaczego nie zaczekała na mnie te kilka minut aż odbiorę dziecko? Chyba nigdy nie zostawię dziecka w takiej sali zabaw.