Koleżanka z pracy, z którą znam się już od kilku lat. Przez większość czasu była w związku, po czym chłopak ją zdradził. Rozstała się z nim, przeprowadziła do mojego miasta. Pracujemy razem, więc pierwsze co przyszła do mnie, że chciałaby ze mną dojeżdżać (50km). Oczywiście zgodziłem się. No i tak jakoś zaczęliśmy codziennie rozmawiać w czasie jazdy, poznałem ją, jej problemy, wszystko. Wtedy spotykałem się z inną dziewczyną, więc nie traktowałem jej jako potencjalnej dziewczyny. Nagle z tamtą nie wyszło, z koleżanką spędzaliśmy trochę czasu razem, w pracy, w czasie jazd. Poza tym zaczęliśmy jeździć razem na narty, chodzić ze znajomymi na kolację itd. Covid nad rozdzielił, mnie wysłali w jedno miejsce, ją w drugie. Ale kontaktowaliśmy się, tzn, ona zawsze rozpoczynała pisanie, nigdy ja. Potem wróciliśmy do wspólnych jazd. Stwierdziłem zaryzykuję i umówiłem się z nią. Tzn. nie określiłem tego jako randkę, ale tak wyglądało. Odmówiła pół godziny przed spotkaniem. Wkurzyłem się strasznie i odpuściłem. Po wszystkim wyjechała na urlop. Co chwilę pisała w czasie urlopu, wysyłała zdjęcia, o które nie prosiłem. Po wszystkim powiedziała, że pojechała z kumplem. W tym tygodniu znowu spytała się, czy pojadę z nią na jakiś festiwal. No i nie wiem kompletnie, o co chodzi... Mamy po 30 lat.