Ja rodziłam 15miesięcy temu.Byłam akurat w pracy,kiedy odeszły mi wody.Byłam z początku bardzo przerażona,bo nie wiedziałam co sie dzieje(w pierwszym momencie myslałam że się posikałam).I na dodatek nie miałam żadnych bóli.Pojechałam z mężem do szpitala,tam zrobili mi lewatywę i wcale nie było aż tak żle.Pózniej na salę porodową i zastrzyk,a jakiś czas po nim kroplówka.Tak leżałam 15godzin i nic,prawie rzadnych bóli,ale za to strasznie spuchłam i wogóle nie sikałam.Do tego doszło wysokie ciśnienie 190/120 i białkomocz.Ordynator zdecydował się na cesarkę.Znieczulenie było nieprzyjemne (najbardziej moment wprowadzania i wyciągania igły).No i się zaczeło.Ciśnienie zaczęło mi szwankować i dostałam odruchów wymiotnych,było to straszne brzuch otwarty i chce ci się wymiotować a nie masz czym(tylko zwróciłam to lekarstwo które dostałam przed cesarką).A póżniej to juz pamiętam z urywkami,ponieważ chyba traciłam świadomośc(okazało się że miałam zatrucie ciążowe i stan przedrzucawkowy).Moment wyciągania dziecka to straszne szarpanie,pózniej pokazali mi ja na chwilę i zabrali.Najgorzej jednak było kilka godzin po,gdy znieczulenie przestało działać i 2 następne dni.Gdy już mogłam wstawać to jakoś w miarę było,przeszkadzał tylko fakt, że do toalety szłam z butelką od kroplówki,cewnikiem i takim woreczkiem przy brzuchu do którego spływała krew z brzycha.Z tymi kabelkami można było się zabić.A jak tu się jeszcze załatwic?Masakra.Ogólnie nie wspominam tego miło.