Golllumica
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Golllumica
-
Super Lucy, że fajnie się bawiliście. No z tą kuzynką to faktycznie skucha, ale z drugiej strony przecież nie wiesz czy może nie maja dzieci bo NIE CHCĄ, prawda?... Nigdy nic nie wiadomo, może taką decyzje podjęli, więc nie miej proszę zbyt dużego moralniaka. Prezenty na weselu wciąż są jeszcze rzeczą powszechną, więc nie wydaje mi się, żebyś miała jakikolwiek powód do obaw... Ja mam zwyczaj, że zawsze pytam Młodych czy wola kase czy prezent. Przeważnie staje na kasie i daję wtedy tyle ile uważam, a właściwie to na ile mnie tez stać i nie przejmuję się jak ktoś tam się wypowiada, że tyle a tyle to wstyd bo teraz to się daje.... (i tu pada kwota). Kiedyś moja Przyjaciółka z Wawy powiedziała mi, że u nich to jest zwyczaj dawać tyle, zeby się za tzw. talerzyk zwróciło. Powiedziałam Jej, że dla mnie to śmieszne bo rozumiem, ze jeśli ktos zaprasza gości to liczy się z chyba z kosztami, a z drugiej strony rzecz biorąc - jesli ktoś robi wesele w drogiej knajpie to znaczy, ze mam nie iść, jeśli nie stać mnie na prezent w postaci kosztu "talerzyka"? (a własciwie dwóch...). Więc daje ile mam czy mogę. Ja nie wiem, mnie w ogóle nie przyszło do głowy, żeby liczyć na to, że ktoś będzie mi w postaci prezentu "zwracał" weselny koszt wydany na Niego. Cieszyłam się z każdej kwoty, z każdej kartki i każdego prezentu. Nawet z kartonu zawierającego komplet 12 filiżanek z deserowymi talerzykami, z dzbankiem, cukiernicą i dzbanuszkiem, choć absolutnie nie był mi potrzebny. No ale oddałam to do tej biednej szkoły gdzie oddawaliśmy przybory szkolne, jako załacznik dla grona nauczycielskiego i dyrektorka mało nie oszalała z radości bo powiedziała, ze nareszcie będzie mogła ładnie podać kawę na Radzie :D . Do tego mój Ojciec zawiózł im do kompletu czajnik bezprzewodowy, bo akurat Rodzice kupili tv i to był załacznik (promocja) do tego telewizora, a że Mama nie chciała tego czajnika (nie lubi bezprzewodowych...) to dorzuciliśmy do filiżanek :D I szaleństwo radosne było. Dla tej babki i dla nas. A jesli chodzi o kasę to najmniejsza kwota jaką my dostaliśmy to było 150 zł od trzech dorosłych osób. A powiem szczerze, że i tak byliśmy w szoku, bo wiedzieliśmy, że Ich nie stać było. Bardzo nam zalezało, zeby byli i Arek nawet dyskretnie prosił, zeby nic nam nie dawali bo sama obecnośc będzie prezentem, ale Oni dali ile mieli i dla nas to było ogromnie wartościowe. Lucy, tak już jest, że ludzie często patrzą na pieniądze przy takiej okazji - a szkoda. My jak ktoś pytał, mówiliśmy że wolimy kasę (na naszą Tunezję :) ) ale absolutnie nie liczyliśmy ILE NAM SIE ZWRÓCI. Dostaliśmy tyle ile dostaliśmy i fajnie. A robot jest bardzo fajnym prezentem - ja sama poprosiłam o taki prezent od ludzi z pracy jak pytali co chcę. Ty weź prześlij jakies zdjecią Lucy - please... i Młodych tez - uwielbiam oglądać Parę Młodą :) No i ciekawa jestem tej ślicznek Młodej :) Lucy Kochana - ja boje się ogromnie czy sprawdzę się jako Mama noworodka, ale tez jeśli nasze dziecko pojawi się w naszej rodzinie jako noworodek to będę naprawdę bezgranicznie szczęśliwa bo to oznacza przecież, że od początku będziemy mogli z naszym maluchem budować więź, że od początku będzie czuł nasz zapach, poznawał głosy, słyszał bicie naszych serc. To ogromnie ważne. Zerwanie więzi na samym początku, "przechodzenie z rąk do rąk", różne głosy, różne zapachy, miejsca.. nawet u takiego malusia wbrew pozorom to nie pozostaje bez echa. A jak jeszcze poza domem małego dziecka trafi do rodziny zastępczej?... Kolejne miejsce.. Ech... Z ta parą, której odmówili -zgadzam się Lucy - wykształcenie nie świadczy o niczym jesli chodzi o dobre małżeństwo. O Rodzicielstwie dobrym czy złym tym bardziej. Wyzsze wykszałcenie nie robi z Ciebie lepszego człowieka, nie świadczy o zaradności czy wielkim sercu. Zmienić OAO nie jest prosto, wiecie.. Nie u nas. Bo ośrodki są dwa - a mianowicie ten publiczny w którym pamietacie JAK nas potraktowali (i na dzień dzisiejszy wiem, że nie tylko nas) a drugi to nasz - niepubliczny... Więc nie poszaleją... ewentualnie mogą wystartować do ośrodka w miescie obok, ale ośrodki kontaktuja się ze sobą - niestety, więc...
-
Lucy Kochana!!!! Ja się zgadzam z Delilah że obydwie wiadomości sa dobre. Myślę, ze szanse Wasze wzrosły dosyć znacznie i strasznie strasznie się cieszę. Cieszę się że już jesteś PO. Powiedz jak Ty się teraz czujesz? Nie mam pojęcia jakie sa konsekwencje takiego zabiegu odnośnie samopoczucia. Kurde, no teraz tak wiele wydarzyć sie może... oj mocno trzymam kciuczki!!!! Jesli chodzi o ośrodek to musimy zaliczyć jedno spotkanie indywidualnie (bo mieliśmy zaległości) i potem jest tzw. spotkanie kwalifikacyjne. Spotykamy się sami z "trójcą" czyli Pani dyrektor, pani pedagog i pani psycholog. I omawiamy nasze kompetencje w poszczególnych zakresach - one jak widza nas, my jak widzimy siebie, określamy czy się decydujemy ostatecznie one nam mówią czy mają wątpliwości lub zastrzeżenia. I kwalikikują nas a my siebie tak naprawdę. I potem to już kwestia telefonu, że nasz maluch się urodził. No i potem sąd, okres preadocji, urzędy itp. No trudno będzie jeszcze troszkę, ale ... słuchajcie jak się czegoś bardzo chce to wszystko jest do przejścia. Zresztą Ty Lucy tez doskonale to wiesz, prawda? chyba nawet lepiej ode mnie. Ej, no fajna u Was ta tradycja z imionami :) Nie słyszałam o tym, ale rzeczywiście bardzo to miłe. Delilah - jesli chodzoi o adopcje, to najpierw trzeba znaleźć dobry ośrodek (dziś juz to wiem). Raczej niepubliczny... I w zależności od wymogów ośrodka spełnić je. Niektóre ośrodki wymagaja odpowiedniego stazu małżeńskiego (5 lat) katolickie czasem proszą nawet o zaświadczenia-opinii od księdza proboszcza (paranoja). Kiedy znajdzie się ośrodek to idzie się na spotkanie z dyrektorem gdzie motywuje się dlaczego chcemy i trzeba dużo, dużo opowiadać. A potem trzeba złożyć wniosek, czyli podanie z motywacją (wspólne), zdjęcia, życiorysy (osobno) i to z ukierunkowaniem na to w jakiej rodzinie sie wychowałaś, jakie były priorytety, stosunki itp., zaświadczenie o niepłodności, zaświadczenie z poradni psychiatrycznej, że kandydat nie był leczony, zaświadczenia od internisty o ogólnym stanie zdrowia i zdolności podjecia się wychowywania dziecka (czy nie ma chorób genetycznych, podejrzenia nowotworu itp), opinia z zakładu pracy (niektóre ośrodki prosza o opinię od znajomych 4-5 rodzin), zaświadczenie o zarobkach. Niektóre ośrodki proszą tez o zaświadczenie z sądu o niekaralności, nasz sprawdzał to sam. Rzecz kolejna to spotkanie z psychologiem w ośrodku, który praktycznie wypytuje o wszystko. W zakres spotkania wchodzą również niekończące się testy psychologiczne mające za zadanie określenie naszej osobowości. Całe spotkanie z psychologiem to jakies 4 godziny. A potem po zebraniu grupy (przynajmniej 5 par) zaczyna się spotkania w programie adopcyjnym. Najczęściej jest to PRIDE. Program jest realizowany w 10 sesjach, odbywających się co tydzień (czasem robi sie wyjątki za zgodą grupy) - każde trwa ok 3-4 godzin. Są wykłady, są ćwiczenia. Każde spotkanie ma inna tematykę (choć oczywiście wiążą się ze sobą). Tematy: I sesja WPROWADZENIE DO PRIDE II sesja PRACA ZESPOŁOWA DLA STABILIZACJI ŻYCIOWEJ DZIECKA III sesja WIĘŹ IV sesja STRATA V sesja POCZUCIE WARTOŚCI A WZMACNIANIE WIĘZI RODZINNYCH VI sesja DYSCYPLINA Z SERCEM VII sesja DOBRA ROZMOWA VIII sesja WZMACNIANIE TRWAŁYCH WIĘZI IX sesja PLANOWANIE ZMIANY X sesja (czyli tzw. panel) PODJĘ CIE ŚWIADOMEJ DECYZJI, to to spotkanie na którym byliśmy ostatnio. Po III sesji jest domówka - Panie przychodza do domu (u nas była pani dyrektor i Pani pedagog) i wypytuja o WSZYSTKO! Sprawdzaja warunki mieszkaniowe również. Po V sesji tez powinna być domówka ale u nas nie było (jak sa zadowoleni z pierwszej wizyty na druga raczej nie przychodzą). W miedzyczasie przychodzi tez raz do domu pracownik socjalny z ośrodka na tzw. wywiad środowiskowy. Po każdym spotkaniu (sesji) dostaje się materiały tematyczne w postaci książeczek oraz jak my to nazywaliśmy "prace domową". Praca domowa to tzw. "Księga życia". Trzeba odpowiedzieć na serię pytań po każdym spotkaniu, rysowac na przykład swoje genogramy, wczuwac się w sytuacje kiedy np. trafia do Ciebie dziecko w wieku lat 11-tu z takim i takim zachowaniem i trzeba pisac jak sobie z tym poradzisz, co zrobisz, jak pomożesz, jak zareagujesz. Te księgi życia omawiane są potem na domówkach. Czy cos mi te spotkania dały? Tak, na pewno, ale oboje z mężem uważamy (zresztą wiele osób z grupy też), ze PRIDE jest nastawiony raczej w 80% na rodzine zastępczą nie zaś na adopcję. Ale jest to program zatwierdzony u nas w Polsce przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i jestem przekonana że nikt z tego Ministerstwa z programu tego korzystać nie musiał, bo inaczej troche by się zdziwił, ze to nie do końca o adopcji.... i może by się zastanowił... Na koniec tak jak pisałam już wyżej jest spotkanie kwalifikcyjne i od tego momentu czekamy na nasz poród ;) A potem to już sąd, preadopcja, 6 tygodni czekania w drżeniu czy matka biologiczna sie nie rozmyśli i potem to juz chyba sama radocha, orzeczenie sądu i ŻYCIE :) Tez myślę, że nie jest to łatwa droga i cieszę się, ze tyle już za nami. Dla ciekawości tylko Wam powiem, ze nie jest to też tylko formalność, bo w naszej grupie na przykład jedno małżeństwo nie dostało kwalifikacji.... Strasznie to było dla nas wszystkich przykre i serce mi pekało troche powiem szczerze, bo przeciez na miejscu tych ludzi mogliśmy być my.... i widziałam co ta dziewczyna czuje - no straszne to było. Ja wiem, ze miałam napisac w kilku słowach tylko ale może ktoś bedzie chciał skorzystać Delilah spośród ludzi których znasz z takiej wiedzy, to tylko wydrukujesz i gotowe! :)
-
Hej :) Mąz poleciał na piłkę to mam chwilke. Dziś lataliśmy za ciuchami na wesele (3 lipca). Kupiłam oczywiście sukienkę, która absolutnie jest inna od tej wymarzonej (normalnie tak jak ze ślubną...), ale w wymarzona nie mieściły mi się.. hm... no "góra" mi sie nie miesciła! Ze ślubną mialam identyczny problem. Ja nie wiem co ja mam z ta budową.... Ale sukienka jest całkiem fajna, przełknęłam, ze nie wymarzona ;), Mężowi udało się kupić stalowy perłowy garnitur ("udało się"bo z Jego wzrostem to wiecie...) i prawie wszystko mamy. Jeszcze tylko krawat, buty dla mnie, dodatki, ale to juz szczegóły...No może oprócz butów, bo pewnie trochę się za nimi nalatam :) Zabulinko, nie ma szansy, żeby Mąz zmienił pracę bo to w sumie rodzinny interes. Tesciowie maja firme transportową i Mąz był tam do marca na pensji ale w marcu, po silnych naciskach z mojej strony (bo pensja od Tesciowej zaczęła wolac o pomstę do nieba...) przejęliśmy jeden samochód na wlasny rozrachunek i teraz trzeba trochę pojeździć, żeby zarobić po prostu. A że mój Mąz 3 tygodnie nie pracował bo postawiono Mu warunek w ośrodku, ze musi być obecny przynajmniej na 3 kolejnych spotkaniach to troche poważnie nam to budżet naruszyło i dlatego teraz tak jeździł w kółko. Ale teraz akurat po weselu koleżanki będzie można trochę zmienić ten system i A. będzie mógł być dłużej w domu i zahaczyć też o weekend. Fakt, że jak pojawi się maluch to bedzie mi cięzko jak Go nie będzie (nie ma Go wtedy ponad tydzień), ale jakoś trzeba będzie żyć. A Hania miała byc po mojej Mamie, ale wiesz ta sytuacja... i wcześniej jeszcze myśleliśmy o Marysi i miała być raczej Marysia, ale dzis pomyślałam, ze przeciez imię mojej Mamy nie jest Jej własnościa i jak nas najdzie to tak damy i już. Może ten sen naprawdę był proroczy? ;) Oby :) Zobaczymy czy nasza Mała będzie "wygladała" na Hanię czy nie :) bo imie tez musi pasować przecież. No chyba, ze będzie synek to wtedy Hania nijak nie pasuje ;) A apropos snów to lepiej faktycznie niczego nie wdrażać. Dziś śniło mi się np. że moim mężczyzną był Jeremy Clarkson z Top Gear... wyobrazacie sobie? Strasznie Go lubię, ale nie wymieniłabym mojego A. na Niego :) Więc obiecuje, ze tego akurat snu "nie wdrożę" :) (no tez mi obietnica... jakbym chciała to akurat miałabym JAK! nie? ;) )
-
ale tu chłodem wieje....
-
Teściowa Lucy: jak już Lucy kiedys to pisałam, że Jej Teściowa w kwestii porad co do poczęcia kojarzy mi się z niejaką Nelly Rokitą po prostu. W XXI wieku, takie teksty... A że nie przeprosila to już w ogóle bez komentarza.... Ale że przysłowia mądrością narodu to nasuwa mi się powiedzienie, którego uzywał mój ś.p. Dziadek „Czego można żądać od wołu?... sztuki mięsa. Więc Lucy odpuść, nie myśl o tym - bo Ona tak ma i nie ma co od Niej wymagać. I niech Jej będzie. Zazdrościć Ci tylko trzeba reakcji i wsparcia Mamy bo jest naprawdę czego. Uważam, ze zachowała się wspaniale i super jest to, jak Cię wspiera. Bo u mnie jak widać Mama odstawiła występ, a o Teściowej szkoda gadać, tyle, ze w tym wypadku to rzeczywiście będziemy mieli gdzieś co Ona powie. Opowieśc o koledze z Rollexem: zobaczcie jak można się chwalić i być dumnym z pieniędzy, które zarabiaja Rodzice, a wstydzić się jednocześnie Ich samych i formy w jakiej te pieniądze zarabiają no bez komentarza, bo aż nic się mówic nie chce.... A najsmutniejsze jest to, że Ci Rodzice sami sobie tego niewdzięcznego Pinokia tak „wystrugali, bo to Oni tak wypychali Go w lepsze sfery, oni go „formowali, to co On po takim praniu mózgu mógł mieć w głowie?... Dziewczyny lecę spać, bo jutro zajęcia w ośrodku do 19-tej pewnie (od razu z pracy lecę), a potem mamy gdzies iśc jeszcze z grupa :) Buziaki!
-
Hej Babeczki... Jejku ja słuchajcie dopiero zajrzałam, bo kurde i to i tamto dzisiaj i słoiki jeszcze robiłam (na drogę dla Męża zawsze Mu robie domowe jadło) ale mam już kilka ładnych słoików fasolki po bretońsku a że w sobotę robiłam kapuśniak to z głodu przez jakiś czas nie umrze ;) a potem robiłam zaproszenia na urodzinki dla córki koleżanki (wiecie, taki zwykły projekt w pliku tekstowym) bo kolezanka nie umie, a nie mogłam dziecku odmówić i trochę czasu mi to zajęło) A teraz usiadłam, pomalowałam paznokcie (no jutro do ośrodka przecież idę, to nie mogę z paznokciami jak „bufetowa przecież.. no i czytam Was a było co :) Pewnie do połowy się nie „odniosę bo jak czytam to wiele przychodzi mi do głowy, ale potem czytam następne i skleroza dopada (młodzieńcza oczywiście ;) bo nie starcza przecież ) Po pierwsze Zabulina- daj Ty spokój ani nam tu topicu nie „zawalasz ani tez nie „rozwalasz, więc pisz, dywaguj, wyrażaj zdanie, opiniuj, oburzaj się, ciesz, emocjonuj lub nie ale spoko pisz. Jak sama widzisz fajna nam się tu ekipa zebrała i ciekawie nam się dyskutuje. Ja przynajmniej czytam z dużym zainteresowaniem. Lucy też przeciez pisała, że nic nie ma przeciwko i dyskutuje zresztą jak szalona ;), ja tez robie co mogę ;), Białą to już w ogóle znacie, więc nie wydaje mi się, żeby ktos tu miał jakies „ale. Jak mówi (pisze) Lucy przyda się trochę świeżej krwi. Kochane dzięki za pamięć o mnie w TYM dniu. No wiecie, powiem szczerze, że pierwszą moją myślą rano było to, że za rok będzie to również moje Świeto :) Mój Srulek co prawda jeszcze laurki mi nie nasmaruje, ale sam będzie dla mnie doskonałą laurka i starczy mi za wszystkie prezenty świata :) Ale tak myślałam, ze za rok to my tu sobie pewnie będziemy z Lucy wymieniały wrażenia i emocje z pierwszego takiego dla nas dnia. :) A druga myśl... no faktycznie moja Mama. Nie mówiłam Wam (zapomniałam w tym wszystkim), że przełamałam się i zadzwoniłam na chwile w sobote. Bo pomyślałam, że musze dać Jej do zrozumienia, że ja jestem ponad to, że przeszłam nad wszystkim do codzienności i dalej robię swoje. Skoro przeprosiła (no pomine już to JAK to zrobiła) to tez zachowam klasę. Rozmawiałyśmy krótko i na zasadzie „co słychać. Potem dzwoniła do mnie w tygodniu bo miala problem, do tego okraszony łzami (a z takowymi do mnie się dzwoni) i musiałam cos tam w tym jej łzawym temacie zadziałać, więc potem oddzwoniłam, żeby powiedziec co udało mi się załatwić i... jakoś poszło. Ale wszystko oczywiście to takie bla bla bla. Ale w sumie cieszę się, że zadzwoniłam w sobotę, bo i dumna z siebie byłam i dzis było mi łatwiej zadzwonić z życzeniami. Tematu naszego dziecka nie ma słuchajcie w ogóle. Nie pyta, nie porusza go w ogóle, nie interesuje się, nie zahacza.... Nie wie więc ani jak chcemy sobie poradzić, ani jak to całe staranie wygląda, ani czy chłopczyk czy dziewczynka. No niestety. I ja tez nie zacznę nie chcę Jej zmuszać do rozmowy na temat dziecka bo i po co. Jak sama nie zechce bez sensu. Ale mój Ojciec w sumie też nie, więc tak sobie wisimy z tematem w próżni. I powiem Wam, że więcej na ten nasz dzieciowy temat wie Lucy (właściwie wszystko) niż moi właśni Rodzice - ale nie, to nie. Może dojrzewają nie wiem. Tylko boje się, ze za chwile Oni będą zainteresowani, a mnie to już przestanie interesować. A tak w ogóle to Biała nasza topikowa MAMUSIU faktycznie Ty dziś swoje pierwsze takowe święto masz! Ale Ci fajnie... Zabulina Teściów już nie zazdroszczę... Moja praca wymaga kontaktu z lekarzami i nie mówię, ze wszyscy tacy są, ale moim zdaniem większośc niestety i faktycznie znam typ jaki reprezentuja Twoi Teściowie. Oglądałyście Madagaskar 2? (no ja akurat bajki uwielbiam). Kojarzy mi się z takimi ludźmi jak Twoi Teściowie tekst Juliana króla Lemurów, wypowiedziany w samolocie: „...daruj ale czy mógłbyś stąd wyjść? bo to jest biznes klasa, naprawdę to nic osobistego, po prostu jesteśmy od ciebie lepsi... Chociaz u Twoich Teściów jest chyba jeszcze gorzej ze spojrzeniem na „resztę społeczeństwa bo coś czuję, ze to nie są ludzie którzy w takich sytuacjach plebs by przepraszali. No są tacy ludzie, którzy są lepsi.. w Ich mniemaniu. Bo generalnie w takim przypadku to Oni sami uważają siebie za lepszych i są jednocześnie przekonani, że wszyscy na Nich patrzą tak, jak Oni chcieliby, aby patrzyli. Wiesz Zabulino zdziwiłam się, że Ich druga synowa została tak przyjeta do rodziny bez wyrwania sobie połowy wlosów z głowy z rozpaczy, skoro to klasa niższa. Ale jeśli Im wnuki wystarczyły za myto, no to taka mentalnośc widać. Ale, że Teściowie zaakceptowali nie „szlachecką krew w rodzinie?... No to i tak „fiu! fiu! Jednak taka tez prawda, ze łaska pańska na pstrym koniu jeździ, więc jak kiedyś tej dziewczynie przyjdzie do głowy odezwać się „swoim głosem, to może Jej się pogorszyć w stosunkach z „mamusią i „tatusiem. Chyba że to taki człowiek dla którego pieniadze i wygoda wyżej stoja niż własna osobowość. A cos mi to tak wyglada. No ja się akurat swojej Teściowej „nie podłożyłam i nie uznałam Jej władzy absolutnej więc dziś mam przesrane i należę do towarzystwa synowych niechcianych (czy właściwie tych nie do zaakceptowania) . Moja Teściowa krwi napsuła mi wiele i wiele łez kosztowała, ale i tak dumna z siebie jestem, ze Jej nie uległam, ze się nie poddałam, że robimy dzis swoje i mamy Jej zdanie w pewnych tematach gdzieś. I jeszcze jedno, apropos, tego co Lucy napisała „lekarz zawód nie prosty i szanowany ja się zgadzam. Tyle, że zawód tak, ale człowieka z tym zawodem często nie. Może dlatego, ze trudno Im szanować maluczkich (poza wizytami prywatnymi), może dlatego, że maja się za lepszych a zawód który wykonują często wprowadza ich w przekonanie, ze w oczach innych są panami życia? A może dlatego, że ludzie którzy obserwuja Ich „rozwój zawodowy widza jak przestaja być „ludźmi? Ja miałam kilkakrotnie taka sytuację, kiedy miałam kolejkę pod drzwiami (w pracy oczywiście) i w niej stali między innymi lekarze. Dziewczyny takiego świętego oburzenia nie widziałyście chyba nigdy. Lekarz w kolejce! to im się w głowach nie miesciło! Nie pamiętali, że pod ich drzwiami tez ludzie siedza godzinami czasem. Pamiętali tylko o tym, że są lekarzami i ktoś im śmie tu kazać sterczeć, a Oni się śpieszą przecież (jakby każdy miał właśnie wykonać operację ratującą życie). I z tej szemrzącej kolejki słuchajcie, przyjęłam jako kolejną interesantke - pewną dziewczynę, która przyjechała z drugiego końca Polski (jechała pół nocy). Przyjęłam wg kolejności. I ta dziewczyna załatwiając formalności tak mi opowiada jak jechała w nocy, że zmęczona itp. (stąd wiem) I nagle otwieraja się drzwi, wpada jakaś baba i krzyczy, że jest LEKARZEM! i mam NATYCHMIAST ją przyjąć bo Ona czeka już pół godziny, a się spieszy, bo Ona musi do pracy bo pacjenci czekają, a my tu zamiast w pierwszej kolejnośći (!!!!) lekarzy to przyjmujemy jak leci. A ja spokojnie (ale krew mi się zagotowała) powiedziałam Jej: „Proszę Pani (celowo nie używając formy „Pani doktor) ja nie widzę powodu dla którego ta Pani miała by czekac dłużej niż Pani. Bo że Pani jest lekarzem to nie jest powód - w życiu każdy coś robi... i każdy zawód jest ważny - jeden jest lekarzem a drugi benzyniarzem i niestety jak benzyniarz nie naleje to i lekarz nie pojedzie. A teraz proszę wyjśc i albo poczekać, albo iść do pracy i wrócić jak będzie Pani miała czas. No kurde.... poszła do dyrektora (na to miała czas i swój i rzekomych pacjentów) zrobiła awanturę, ale szefa wtedy miałyśmy fajnego (nota bene LEKARZA!) i pogonił ja w cholerę. No tak jakos mi przyszła do głowy ta historyjka. Dziewczyny późno niestety, więc w skrócie (dobre sobie...) kilka tematów które mi nie „umknęły :) : Rytuały: MY TEZ ZASYPIAMY NA ŁYŻECZKĘ!!!! Klub chyba trzeba będzie założyć :P I faktycznie zawsze gdy A. mnie podwozi, zawozi gdzieś to jest buziak na pożegnanie, jak wsiadam, na powitanie (no nawet jak jest jakaś obraza), przyjezdża do pracy po mnie wchodzi do pokoju i jest buziak, często drugi dostaje w główkę (i tu moja koleżanka zza biurka się rozpływa) :) , zawsze chodzimy za rękę, przed obiadem zawsze życzymy sobie smacznego, dajemy buziaka i jedno nie zaczyna jedzenia, jeśli drugie nie usiadzie do stołu, jak Mąż wyjeżdża w trasę, zawsze rozstajemy się w zgodzie i zawsze zanim wyjdzie za próg mówię Mu: „jedź z Bogiem. A! i wiecie co? Nigdy nie pamiętam żeby położyć na podłodze ręcznik jak wchodzę pod prysznic i jak już wychodze to ten ręcznik zawsze tam leży, bo mój A. go tam kładzie jak niewidzialna ręka.... bo On mówi, że nie znosi jak ja mokrą stopą staję na chłodne kafelki... :) Aluzje (co do ciąży): słuchajcie ja bardzo lubie nosić tuniki, ale wierzcie mi, że od jakiegos czasu nie kupuję nowych, jeśli są luźne? To już odruch, bo zdarzyło się tak kilka razy, ze jak mialam nową to z ust osób które mogę określić jako „ludzie których tylko znam usłyszałam zapytanie wprost o ciąże, lub tez robiły mało subtelne aluzje?.. I doskonale wiem, ze nie było to owocem troski, czy chęci bycia miłym to prosta, bezczelna ciekawość. Czy takie pytania kiedyś się kończą? Jeśli na końcu tej „ścieżki nie pojawi się dziecko śmiem twierdzić, że nie, póki kobieta nie wejdzie w „pewien wiek. Nota bene moja koleżanka dziecko ma i teraz jak córka ma lat pięć to Ona jak ja tez słucha niechcianych tekstów kiedy drugie?... Teściowa Lucy: jak już Lucy kiedys to pisałam, że Jej Teściowa w kwestii porad co do poczęcia kojarzy mi się z niejaką Nelly Rokitą po prostu. W XXI wieku, takie teksty... A że nie przeprosila to już w ogóle bez komentarza.... Ale że przysłowia mądrością narodu to nasuwa mi się powiedzienie, którego uzywał mój ś.p. Dziadek „Czego można żądać od wołu?... sztuki mięsa. Więc Lucy odpuść, nie myśl o tym - bo Ona tak ma i nie ma co od Niej wymagać. I niech Jej będzie. Zazdrościć Ci tylko trzeba reakcji i wsparcia Mamy bo jest naprawdę czego. Uważam, ze zachowała się wspaniale i super jest to, jak Cię wspiera. Bo u mnie jak widać Mama odstawiła występ, a o Teściowej szkoda gadać, tyle, ze w tym wypadku to rzeczywiście będziemy mieli gdzieś co Ona powie. Opowieśc o koledze z Rollexem: zobaczcie jak można się chwalić i być dumnym z pieniędzy, które zarabiaja Rodzice, a wstydzić się jednocześnie Ich samych i formy w jakiej te pieniądze zarabiają no bez komentarza, bo aż nic się mówic nie chce.... A najsmutniejsze jest to, że Ci Rodzice sami sobie tego niewdzięcznego Pinokia tak „wystrugali, bo to Oni tak wypychali Go w lepsze sfery, oni go „formowali, to co On po takim praniu mózgu mógł mieć w głowie?... Dziewczyny lecę spać, bo jutro zajęcia w ośrodku do 19-tej pewnie (od razu z pracy lecę), a potem mamy gdzies iśc jeszcze z grupa :) Buziaki!
-
Matko Bosko - Babki - ja normalnie dziecka to jeszcze nie mam a mimo to czasu ostatnio na nic! Ale postaram się choć słów kilka, żeby nadrobić... - nie bez przyjemności!!! - bo "niestety" uzależniłam się od naszego topicu i się stęskniłam :) Tak Was czytam i sobie myślę - a'propos "zapchajdziury" Lucy - cos mnie "natchnęło" do wypowiedzi na ten temat... :P Wiecie ja tak sobie myślę, ze ludzie tak sobie czasem niestety wypełniają życie... Kolejnymi zapchajdziurami... I podchodzą do życia na zasadzie "odhaczania" pewnych etapów (zaliczania "zapchajdziur" - luk życiowych), czyli np.: Spotkania, randki (odfajkowane), jesteśmy parą (odfajkowane), zaręczyny (odfajkowane), narzeczeństwo (odfajkowane), ślub i wesele (odfajkowane), dziecko-dzieci (odfajkowane)... Nie sądzicie, że tak jest u niektórych ludzi? No niestety taką parę znam. On w porządku człowiek, mądry, zaradny, mocno stojący na ziemi - Ona - głowa w chmurach i wieczna Królewna, ale to nie była w Jego oczach Jej wada - Oni uzupełniali się nawzajem (cokolwiek by to nie znaczyło) i skoro Im pasowało wszystkim innym też. Ja pisałam tu na forum (to dla informacji Delilah i Zabuliny) że własnie się rozwodzą. Znam Ich od lat - fajny związek, wydawało się, ze silne i mądre małżeństwo, urodziła się Im dwójka dzieci... Jedna z ostatnich par jaką skojarzyłabym ze slowem "rozwód" i co? Zdarzył sie jakis frajer z którym Ona znów mogła poczuć dreszczyk pierwszych randek, pocałunków, skrycie ofiarowanych bukiecików.... Dlaczego? Bo Ona już "odfajkowała" wszystko co chciała kiedykolwiek, o czym marzyła, może dlatego, że z braku kolejnych "zapchajdziur" ten wspomniany frajer miał się nią stać?... Zaczęła proces od poczatku z braku pomysłu na kolejne "wypełnienia"? zabraklo pomysłu na kolejne mocne zdarzenie w życiu, kolejny etap. To to zadziałała.... Jaki tego efekt? No do domu wróciła (bo frajer zostawił, skulił uszy, i do żony swej pogalopował), ale: 1. rozwód w toku, 2. zaufanie Męża nie do odzyskania i małżeństwo w ruinie, 3. dzieci rozpierdzielone emocjonalnie, bo odkąd wróciła do domu a zdaży się, że dłużej niż zwykle nie wraca to dostają histerii i płacząc wołają: "Tato, czy Mama nas znów zostawiła?". No przepraszam za ten wywód, ale Oni wczoraj mieli pierwszą sprawę rozwodową i mnie się ta życiowa zapchajdziura skojarzyła tak jakoś... Odbiegłam od tematu "trochę" - wiem... wybaczcie. Sponton zadziałał. Zabulina - zazdroszczę Teściów :) Lucy - cieszę się, ze K. ma ewentualność na przeczekanie (ta pracę u znajomego) - to ważne - i dla Was i dla Niego psychicznie również. Trzymam kciuku. To "miejsce" o którym napisałaś - miejsce "między Wami" (w sensie miedzy dwojgiem ludzi tworzących zwiazek) - bardzo mnie tym ujęłaś. Bo miejsce pomiędzy dwojgiem ludzi rzeczywiście może być wypełnione wieloma elemantami... Wiele daje to do myślenia. Delilah - fajnie, ze sie odezwałas - myślalam, ze może sie obraziłaś, ze za bardzo "dokuczyłyśmy" ;)
-
Nareszcie piątek... cięzki to był tydzień.... ufff :) Witajcie babeczki. Ja jak zwykle piszę po południu (info dla Zabuliny i Delilah - okrutni informatycy odcięli nam dostęp do netu w pracy :( ) Zabulinko - kwestia in vitro, a własciwie tej historii którą opisałaś - podobnie było z moją szefową. 15 prób... Co Ją "otrzeźwiło"? Mądry lekarz (jeden z niewielu na Jej drodze), który Nią potrząsnął i powiedział wprost: "Pani w końcu umrze".... I po tych kilku zapędzonych latach starań, prób, wróciła do domu i.... przeszło. Były łzy i żal ale dotarło do Niej co ten człowiek do Niej powiedział. Jej Mąż chciał wcześniej adoptować dziecko, a Ona była na nie. Nie dlatego że miała cos przeciw, ale dlatego, że jakby zakodowane miała, że musi zajść w ciążę i urodzić. Dziś ma 7-letniego adoptowanego synka i co jakiś czas żal do siebie, że nie zrobiła tego wcześniej. A ja zawsze wtedy Jej mówię, ze gdyby wcześniej adoptowała to dziś nie miała by akurat tego "Miśka" (synka) a przeciez Jego kocha najbardziej na świecie. Przeznaczenie? Pewnie tak. Zresztą... ja mam teorię, ze jedni potrzebuja "więcej" aby zrozumieć, a drugim wystarczy pół słowa... Ja też często należę do tych pierwszych ;) Lucy - no tez tak pomyślałam o tej babeczce wtedy, że wiele Ją to musiało kosztować, bo pewnie wiedziała, ze w tym momencie, kiedy mówi "nie" stawia na szali swoje małżeńśtwo. Żal mi Jej było trochę. On się podobno po tym wszystkim w ogóle do Warszawy gdzies wyprowadził, więc chciał z Nią zerwać kontakt raczej absolutnie. To chyba znaczy, że nie zrozumiał i "ocenił" odpowiednio. A może trzeba by pomyśleć trochę? i przyjąć jeden pewnik: nikogo do niczego nie nalezy zmuszać... Tym bardziej do spełnienia własnych marzeń. Zwłaszcza w kwestiach tak ważnych. Myślę słuchajcie, że ta kobieta to robiła (myślę o procedurze adopcyjnej) ze strachu przed stratą Męża. No ale i tak stało sie nieuniknione. Wiecie co dziewczyny ja tak sobie zrobiłam mentalną podróż wstecz i tez pamiętam taki okres kiedy nie odczuwałam potrzeby bycia Matką... (co nie znaczy, ze każdy kto teraz nie odczuwa kiedyś odczuje jak ja w tej chwili...) No był taki etap. Nie miałam nic przeciwko dzieciom, nie przeszkadzało mi to w byciu kochającą Ciotką, ale ta miłośc nie pchała mnie do macierzyństwa. I wtedy zdarzyła mi sie rozmowa z koleżanką która akurat wychodziła za mąż i była na takim etapie jak ja (w kwestii macierzyństwa). Nie chciała Jej przyszły Mąż też nie. I tak dyskutowałysmy o tym, czy to znaczy, ze jesteśmy beznadziejnymi kobietami, złymi ludźmi, a może mamy w sobie coś nieludzkiego?... I stwierdziłysmy że przeciez nie! Dziś... My chcemy, a Oni nadal nie. I nie przeszkadza Im to w niczym. Nie sa złymi ludźmi (wręcz odrotnie), nie patrzą "krzywym" okiem na dzieciarnię (czy to obcą czy rodzinną) i sami sobie wystarczają za Rodzinę i mówią, ze raczej tak zostanie. Czy to źle? Nie. I wiecie co - właśnie super jest to, że są wciąz zgodni, wciąż mają to samo spojrzenie w przyszłość, oboje widzą siebie w tym samym "modelu" Rodziny. Nie odczuwanie chęci posiadania dziecka to czasem więc jak widać stan chwilowy a czasem stały. Ważne jednak jest to, zeby dwoje ludzi, którzy będą dzielić życie, wszelkie tego typu kwestie wyjasnili sobie przed związaniem na stałe... Żeby Ona potem nie naciskała, aby on "chciał" być Ojcem, albo On, zeby Ona Matką.
-
O! Mamy i kolejny pogląd - Delilah jest na "nie" jesli chodzi o dzieci i też myślę Delilah, że to słuszna decyzja - bo Twoja, bo tak teraz czujesz. I naprawdę daleka jestem od krytykowania Twojego stanowiska. To Twoje życie, Twoja Rodzina (masz rację - dwoje to tez Rodzina, nas teraz tez jest dwoje i dla mnie to MOJA RODZINA i tyle) i macie prawo podejmować swoje decyzje. Jesli chodzi o babeczki "starające się" to tu się do końca jednak z Tobą nie zgodzę, że nie można z nimi porozmawiac o niczym oprócz starań. Chyba że coś źle zrozumiałam (może inne były Twoje intencje). Zresztą myślę nie każda kobieta potrafi czy też w ogóle CHCE o tym rozmawiać z obojętnie kim. To nie jest taki temat, który jest łatwy czy dobry do rozmowy na forum znajomych. Ja zresztą o adopcji tez nie mówię wszystkim, wiecie - ludzie reagują różnie, ale nawet pomijając to - dla mnie to taki hmmm.... osobisty a nawet intymny temat. Niektórzy oczywiście jak się dowiedzą wydadzą pewnie wyrok: WSTYDZIŁA SIE.... a ja najnormalniej w świecie uważam, że to tak jak ciąża - sprawa przede wszystkim nasza (moja i Męża) a zaraz potem naszych bliskich.
-
Baaaaardzo przepraszam, że tak Was wczoraj "zostawiłam" same (pycha przeze mnie przemawia co? :P), ale Mąż dziś w trasę jechał (dla babeczek, które jeszcze nie wiedzą - Mąz pracuje w transporcie miedzynarodowym i jak wyjeżdża do pracy to na tydzień), więc wczoraj urwanie głowy, a dziś mieliśmy spotkanie w ośrodku adopcyjnym (chodzimy co tydzień) więc od razu z pracy do ośrodka, później Mąz pojechał i teraz mam w końcu chwilkę żeby napisać. Zabulina - ja tam uważam jak Lucy - dyskusje naprawdę mile widziane i zapraszamy Cię serdecznie. Tym bardziej, ze konstruktywnej dyskusji na forum niewiele... tu 90% "dyskusji" przybiera forme kłótni. Bo ludzie tkwią w takim dziwnym przekonaniu, że skoro ich zdaniem mają rację to za punkt honoru poczytują sobie aby przekonać (zmusić...) do tego innych. Nie ma mowy o wymianie poglądów tylko od razu trzeba się szarpać, zmuszać do przyznania racji a na koniec czesto z braku lepszych argumentów wyzwać, obrzucić żywą inwektywą i tyle... Tak więc zapraszamy :) i Ciebie i Delilah :) Niepotrzebnie się gryzłaś bo ja ani się nie obraziłam ani nie uważałam, ze się mądrzysz - jeśli ktoś ma cos mądrego do powiedzenia i zabiera głos żeby coś mi naświetlić ja się nigdy nie odwracam - raczej przeciwnie. Wiesz to i pozwala coś zrozumiec i do myślenia zmusza - a to akurat dobrze. Lucy Kochana - odniosę sie do Twojego ostatniego postu. Moim zdaniem napisałaś coś ogromnie istotnego w tym wszystkim, a mianowicie, że "każdy robi jak uważa". Dokładnie. Dla mnie to oznacza, że ni mniej ni więcej, jak to że np. w naszym wypadku (i nie tylko naszym)- żadna z nas nie robi źle. Bo tak naprawdę ważne jest to (jesli nie najważniejsze), żeby robić to, co się czuje. Bo jesli nie, jeśli będziemy cos robić bo np. tak wypada, czy dlatego, ze inni tego od nas oczekują no to dupa zbita... No bo jaka matka będzie np. z kobiety, która nie ma instynktu macierzyńskiego , ale decyduje się na dziecko bo mąż tak chce? żadna... znam taką. I Jej winy jest tyle w tym wszystkim, ze uległa Mężowi. A najgorzej oczywiście mają dzieci, które są teraz szturchane i słyszą tylko bez przerwy wyrzekania i wrzaski kobiety, która Je urodziła (bo trudno tu wymawiać słowo MATKA). Ale nie czuła tego, nie chciała, a może została zmuszona. I po co to było? Dlatego nie ma sensu się przekonywać, ze tak jest lepiej a tak gorzej... Dla mnie lepiej znaczy adopcja, dla Lucy dziecko biologiczne. Każda z nas robi inaczej ale każda z powołania i z przekonaniem. I chyba o to chodzi. A'propos - dyrektorka ośrodka opowiadała mi na spotkaniu domowym o kobiecie, która w naszym ośrodku zrezygnowała z adopcji w momencie, kiedy zobaczyła dziecko, które dla nich przeznaczyli (bo zapytałam czy zdarzyło sie tak, ze ktoś zrezygnował w trakcie, czy nie zdecydował się na pierwsze zaproponowane mu dziecko)Wyobrażacie sobie? Przeszła całą procedurę, szkolenie i po tych kilku miesiącach zabiegania i czekania zrezygnowała w momencie kulminacyjnym... I co się okazało? że Ona cały czas robiła to dla Męża, który dzieci chciał (rozeszła się z Mężem wkrótce po tym zdarzeniu). Ona też chciała, ale nie chciała aopcyjnego dziecka a biologicznego miec nie mogła. No i wyobraźcie sobie teraz te święte glosy oburzenia... "nie mogła mieć swoich dzieci a mimo tego nie chciała adopcyjnego"! A ja myślę, ze mądra kobieta. Bo lepiej wycofać sie w ostaniej chwili niz takiemu dzieciaczkowi i przy okazji sobie zrobić krzywdę. Zresztą dyrektorka też powiedziała, że Ona sama też była zadowolona bo przeciez nic na siłe, a dla nikogo nie jest tajemnicą, że dla ośrodka najważniejsze jest jednak dobro dziecka. Ale się rozpisałam.... znów... Biała - a co u Was? Co taka cisza? Jak się czuje Marysia?
-
Dziewczyny, wybaczcie ale ja dziś po krótce. Musiałam nadrobic trochę zaległości i czasu brak... :( Lucy - Ciebie szczególnie przepraszam, bo nie mam na razie czasu na maila do Ciebie, a bardzo bym chciała wywiązac się z obietnicy... Ciesze się, że zaczynacie działać i jakoś wspólnie (choć trudna to sytuacja) podejmujecie działani. Tzn. K. działa , Ty wspierasz. Naprawdę mocno trzymam kciuczki. Lucy - no i gratulacje jesli chodzi o Twoje sukcesy w pracy :) Widzisz?... nie codziennie jest Boże Narodzenie, ale tez i nie koniec Świata. :) Dumna jestem z Ciebie :) Jeśli chodzi o ośrodek to niestety faktycznie Panie ingerują bardzo, naciskają, badają więzi rodzinne, relacje i oceniają nas na tej podstawie. No i nakazują... Ja tam nie uważam żebyśmy byli złą rodziną, choc do tej z reklam nam daleko oczywiście, ale czy to znaczy, ze jest cos nie ok? No moim zdaniem nie, a dyrektorka chyba takiego idealnego obrazu rodziny oczekują. Wiecie, my do tego podchodzimy trochę z dystansem a własciwie staramy się bo nie jest to łatwe. Ale jeśli ktoś mi mówi, ze będziemy musieli zabrać rodziców na spotkanie panelowe, zeby sprawdzić czy wszystko jest ok, i czy rodzice naprawdę wiedzą, to wiecie - adrenalina sie podnosi. Bronilismy naszych stanowisk, ale wiecie - w tej sytuacji to ONE maja rację - nie my... Ja swoim rodzicom powiem za jakiś czas, a A. powiedział, że nie powie, bo odległośc jest duż od miejscowości Teściów i nikt nas nie zmusi żeby na spotkanie przyjechali. Zobaczymy jak to zrobimy.... Biała - a ja jestem przekonana że sztuczki fryzjerskie a właściwie ich efekty zmotywują Cie i do makijażu i fajnego wyglądu. A W. będzie zachwycony :) Zgadzam się z Lucy, że nie ma się co dziwić, że nie powalasz wygladem skoro jesteś po takim stresie i zmęczona, ale to wszystko da się naprawić przecież :) Wazne że Marysia zdrowa :) a teraz Mama do fryzjera!!!!! i początek sukcesu zapewniony. Z Młoda nie chcę tu pisac na forum - nie wiadomo kto to czyta, ale ogólnie mówiąc: nieodpowiednia koeżanka, ciekawość rzeczy zakazanych w młodym wieku i nieprzyjemne i dla Młodej i dla Rodziców konsekwencje... A, szkoda gadac - mówię Wam. Lucy - miłego poczynania potomka :)
-
Cześć Babki! No jak to CO ma być za dwa dni?... No wizyta z ośrodka właśnie!!! :) To nie jest tylko wywiad środowiskowy, ale już pierwsze z dwóch spotkań domowych w trakcie programu. Mówiłam Wam, ze urlop nawet biorę :) Tak więc trzymajcie kciuki proszę. Lucy - nie byłam u endo, bo pisałam Ci, ze on przyjmuje we wtorki i czwartki tylko a nam ostatnio we wtorki przypadają rozładunki towaru mojego A. (dziś też) a w czwrtki ośrodek... No może w przyszły wtorek sie uda. Lucy, ja nie wiem czemu Ty się dziwisz, ze się posypałaś... kamień by ruszyło przecież. To oczywiste, ze dla Was to niełatwa sytuacja bo dla każdego by taka była.... Ale mój mądry kolega psychiatra w ciężkich chwilach zawsze mi powtarzał: w życiu ZAWSZE jest bessa i jest hossa. Zawsze mi mówił, ze życie to sinusoida i jest to udowodnione naukowo nawet, więc jak jest ciężko to zawsze staram się o tym myśleć. Sprawdziło sie nie raz - sprawdzi i u Was. Aga, a może to start do lepszego? Może K. znajdzie teraz dużo lepszą pracę Boże - ja bardzo w to wierzę i mocno, mocno trzymam kciuki. Wiem, ze Wam niełatwo, dla nas te miesiące bez pensji A. tez były niełatwe, ale dacie radę Lucy - wiesz przecież. Nie wiem jak Ci pomóc, ale gdybyś chciała pogadać... to wiesz... :) Biała- dawaj znac jak tam Marysia? Już powinnyście być w domu chyba co? Ucałuj mocno małą i napisz faktycznie jak Ty się czujesz.
-
Lucy - dobrze, że jesteś taka silna i rozsądna i nie panikujesz.... znów mi wstyd, że ja jestem inna.... K. współczuję bardzo, bo to jest ogromnie stresująca sytuacja - zwłaszcza dla mężczyzny. Mam nadzieję, że K. szybko stanie na nogi i znajdzie jakies sensowne zajęcie. Lucy - ściskamy Was mocno i trzymamy mocno, mocno kciuki!
-
Cześć :) Ja po całodniowej delegacji więc powiem szczerze, ze i dupa i głowa boli... Byłam aż w Ełku na kontroli - trzy godziny jazdy w jedna strone, jeszcze koleżanka zabładziła... ech.... Biała, kazdego dnia zostaje Wam o jeden mniej do powrotu do domu - normalnie zaczynam odliczać.... Jak Marysi tak "dokuczają" to wyobrażam sobie że Ciebie boli 5 razy bardziej i niby człowiek wie, że to dla jej dobra, ale przeciezOna bidulka tego nie zrozumie... Kurde, oby szybko te dni zleciały. Lucy - no to trzymamy kciuki za projekt. Jesli chodzi o "co nas nie zabije to nas wzmocni" to Pani Dyrektor ośrodka powiedziała na spotkaniu, ze to powiedzenie to kompletna bzdura i w życiu się nie sprawdza.... Ale ja się z tym nie do końca zgadzam :D bo uważam, ze kilka doświadczeń w moim życiu zrobiło ze mnie twardszą babkę. Chociaz tak naprawdę to wszyscy myślą, że ja jestem twarda baba, a ja to własciwie "miękka buła" jestem :). Więc umówmy sie Lucy, ze to powiedzenie ma w sobie wiele prawdy i przynajmniej na tyle nas wzmocni, że jak się jakieś niefajności naszym dzieciom zdarzą, to będziemy umiały z nimi o tym porozmawiać z punktu własnych doświadczeń. Bo przecież to ważne jak Mama powie: dziecko, ja to tez przechodziłam, ja tez tak mialam. A ja doświadczeń to juz mam cały wór! ;) a może i ze dwa... Jeśli chodzi o A. to pożegnanie nie było czułe, bo naprędce - po spotkaniu w ośrodku pojechaliśmy szybko do domu, ja zabrałam tylko ciuchy i A. zawiózł mnie do Marty, a własciwie do jej córy. Bo Marta wyjechała na szkolenie, Jej Mąz był w pracy, Rodzice wyjechali, a ta smarkula sama w domu, do drugich dziadków jechać nie chciała i się uparła, ze ona chce zostać ze mną więc musiałam jechać za Matke robić. Zostałam na noc, rano do szkoły (tzn. ona - nie ja) itd. Tak więc szybko musiałam pożegnać się z Mężem, w biegu prawie.. :( A przypis jest oznaka mojej dumy z Niego - Lucy On mnie tak pociesza i podtrzymuje na duchu, ze się odkujemy, że będzie dobrze, że normalnie az mnie rozczula... Jeszcze jak wrócił z tą kasa od Teściowej to aż dumna z Niego byłam normalnie :)
-
Cześc Babki, Biała - jak u Was? jak mała? kurde, no mam nadzieje, że już lepiej - odezwij sie jak tylko bedziesz mogła. Lucy... no faktycznie ten rok pokręcony jakiś taki dla nas.... i dla Ciebie i dla mnie. Jezus, no może faktycznie to tak jest, że "złe dobrego początki..." ale juz naprawdę przykro mi się zrobiło jak Ciebie czytałam. Musimy sie trzymać. Wam musi się znów "sprawa" odwlec, ale trzeba znów myśleć o celu, o tym jaki bedzie tego koniec, a koniec MUSI być dobry. A u nas ciężko i długo, ale też MUSI być dobrze. Ja czasem płaczę jak mi nerwy puszczą, dziś jeszcze Mama znów dała mi "czadu" (mówiłam Wam że mam z Nią problemy, cos się dzieje i z Jej pamiecia i z emocjami, do lekarza iśc nie chce i czasem tak nam wszystkim emocjonalnie dokopie, ze kapcie spadają...). Ja nie chcę Jej mówić ani o staranich o adopcję ani o naszych problemach finansowych, więc nie mam prawa posądzać Jej o brak zrozumienia, czy egoizm w takich sytuacjach, ale jednakowo jakos tak przykro.... A. sie denerwuje, ze ja się denerwuje i tak w kółko... W ośrodku ustaliliśmy wczoraj wizyte domową. Czekają nas takie dwie, podczas całego programu. Pierwszą mamy 6 maja (musze wziąć wolne, ale dostanę na szczęście) o 9 rano. Trzymajcie kciuki proszę. dziewczyna która będzie miała wizytę dzień przede mną da mi znać co i jak :) A. się trochę zdenerował bo okazało się, ze przez te wizyty domowe wypadają nam z grafiku dwa spotkania grupowe a nie jedno jak było ustalone wcześniej, co oznacza, ze mój Mąż przez cały miesiące nie pojedzie do pracy, więc znów jakoś musimy dać radę z jednej pensji, ale trudno. Kamienie będe jadła a damy radę. P.S. A. "wyegzekwował "częśc pensji od Teściowej (reszte oddaliśmy na opłaty związane z transportem i ZUS-em Męża), pozyczke dostałam, więc jakoś przeżyjemy.
-
Cześć Babki, jestem, jestem, ale ostatnio ani czasu ani nastroju... Biała - no na Was to pech jakiś padł... Trzymam oczywiście kciuki mocno - dawaj znać co tam z Kruszynką - czekamy. Lucy - weszlam jeszcze na Boćka i szlag mnie trafił bo nie mogę znaleźć poczty!!!! Widzialaś to? Ani linków takich jak poprzednio, strona dla mnie kompletnie nieczytelna, a juz pocztę to jakaś Amba zjadła .... Chyba zaczne Ci odpisywac "spod grubego palca" jak to mówią, bo może tej poczty wogóle nie będzie można odtworzyć?... Jesli chodzi o Ośrodek, to mieliśmy nieporozumienie bo pamiętacie jak Mąz prosił, zebyśmy mogli chodzić co drugie spotkanie? (co daje połowę zajęć) to okazało się, ze Pani Dyrektor zrozumiała, że będziemy na połowie spotkań, w rozumieniu pierwszej połowy kursu czyli pięć pierwszych spotkań w kolejności. Wkurzyła się podobno, ze nie nyliśmy na drugim i teraz musimy byc na kolejnych co oznacza, że A. nie będzie jeździł do pracy przez kilka tygodni bo dyrektorka postawiła warunek, ze musimy być na trzech kolejnych. A jak A. nie pojedzie do pracy to wiadomo - nie zarobimy... Ja słuchajcie wzięłam ostatnio sporą pożyczkę (żeby zainwestować w naszego TIR-a), Teściowa nie wypłaciła pensji mojemu Mężowi (bez uzgodnienia z nami), decydując, ze to będzie na poczet opłat na trzy kolejne wyjazdy, więc jesteśmy w takim dołku finansowym jak nigdy jeszcze, a co za tym idzie w psychicznym również. A. sie wkurzył i pojechał w służbowych sprawach do Białej P. więc przy okzaji również porozmawiać z Teściową, ale nie wiem co to da. Jak Ona sie uprze to możemy sobie "pogadać'. Rozmawialiśmy z A. o tym, że Ona wściekła jest, ze musiała nam oddać ten jeden samochód i teraz chce coś zrobić na zasadzie "ja wam pokażę" czy też "chcieliście to zobaczcie jaki to miód" i robi nam pod górkę. A. mówi, że mam być spokojna bo damy radę, ale ja wiem, ze ten rok będzie dla nas ciężki. Teraz te spotkania w ośrodku, a potem jesienią znów pięć kolejnych, więc A. znów nie pojedzie a wiecie - ZUS trzeba płacić.... Jezus.... no wszystko sie wali na nas jak gromy z jasnego nieba! Ale ja muszę jakoś dać radę - musimy oboje. Ja za dużo dziewczyny przeszłam - mówie tu i o ośrodku i o przedsięwzięciu z autem. Ale bardziej o ośrodku - ta nasza droga do dziecka jakaś i wyboista i kamienista bardzo, ale MUSZĘ dziewczyny, ja po prostu MUSZĘ.... Przepraszam, ze ja tak tyle o sobie, ale wygadac sie chyba po prostu musiałam... Lucy - z Twojego postu bije tyle pozytywnych wibracji, że wywołałaś uśmiech na mojej twarzy :) Lucy - super, ze trafiliście na tego człowieka. Widzę (czytam), ze wreszcie czujesz, że rozmawiacie z kimś bardzo konkretnym, kto i wie co robi i umie Wam wszystko wyłozyć, żebyście wiedzieli CO sie dzieje - co moim zdaniem jest ogromnie ważne. Nawet nie wiesz jak bardzo trzymam kciuki. Jeszcze ta premia... no gratulacje! Widzisz jak ładnie Wam się wszystko rozwiązuje? :) Lucy -będzie dobrze!
-
Boże, dziewczyny, ja dzis poszłam na 9-ta do pracy i po prostu..... Ja nie wierzyłam i chyba wciąz jeszcze nie dociera do mnie..... Jak czekałam na schodach na koleżnaką było za pięc dziewiąta... pytałam akurat drugą koleżanke która jest godzina. W tym samym momencie ci ludzie gdzieś tam... No niewyobrażalna tragedia.... Lucy - już wczoraj wyłączyli i nie mogę dostać sie do Twojego maila, więc czekam aż włączą, zeby sie odnieśc do całości.
-
Hej!!!! Lucy - no co taka cisza? Dawaj newsy co przynióśł poniedziałek bo ja tu nogami z ciekawości przebieram!!!!!! U nas kolejne spotkanie w czwartek po Świetach, to które bedzie w ten czwartek nas niestety ominie - juz żałuję. Nie wiem co A. wymyśli - mam nadzieję, ze nie. Już mi jedna z tych poznanych na Bocianie dziewczyn napisała, ze podziwiała mojego Męża, ze taki odważny :P No ja w piątek miałam moją 13-letnią przyszywana siostrzenicę (córka Marty - mojej świadkowej) na noc i na pół soboty Było oglądanie horrorów w nocy (wolę, zeby oglądała je ze mną - przynajmniej kontroluję CO ogląda), a w sobotę robiłyśmy sobie paznokcie i zabrałam Ją na obiad do Sphinx'a i była podobno bardzo zachwycona :) Kocham gówniarę ogromnie, znam Ja od srajtek i jest dla mnie prawie jak własne dziecko. A wieczorem poszłam z Jej Rodzicami do knajpy i... oj trudno bło wysiąśc z taksówki o 1-szej w nocy :) A wczoraj - wiadomo - Palmowa Niedziela - jedna z moich ulubionych. Uwielbiam jak czytają Misterium męki Pańskiej (u nas to czytają z podziałem na role) i ta cisza w kościele kiedy ludzie klekają w momencie gdy padają słowa, że Jezus na krzyżu oddał ducha.... No zawsze plakac mi się chce bardzo wtedy. I wiecie co myślalam? że jak Bóg da, to za rok ta Niedziela Palmowa bedzie dla nas zupełnie inna :) Układam sobie teraz w głowie co przygotować na Święta - w końcu po raz pierwszy robie je zupełnie sama :) Bo wcześniej nawt jak były u mnie to robiłyśmy je wspólnie z Mamą. A w tym roku Rodzice wyjeżdżają do Siostry do Niemiec. Na razie mam... nowy koszyk na święconkę! :P Ale kilka pomysłów w głowie. I mam też nadzieje, że Mąz zdąży wrócić na Święta :) bo może tak być że się nie uda - wtedy pierwszy raz w życiu spedzę Święta samotnie.
-
Cześć Dziewczyny! Biała - cieszę się, ze wyjaśniło się z tym krwawieniem, ale powiem Ci z drugiej strony, że to niepoważne, żebyś Ty musiała sama takich informacji w necie szukać, jeśli masz położną... No to chyba ona powinna Ci powiedzieć dlaczego tak sie dzieje, zamiast mówić, ze to normalne i zostawiać świeżo upieczona Mame z taka niepewnościa... Ale grunt, że jest ok. Lucy - daj Kochana znać jak u Ciebie - jak kciuczki trzymam mocno, mocno... A u nas.. No cóż... Nasza ciąża adopcyjna się rozpoczęła! :) Byłam dziś bardzo zdenerwowana, ale okazało się, że niepotrzebnie. Pani Dyrektor powitała nas z uśmiechem, w grupie jest parę fajnych osób, mój Mąz był na spotkaniu cudowny i mądry i byłam z Niego ogromnie dumna! Prawie sie popłakałam, bo jak się przedstawialiśmy po kolei i mówiliśmy kilka słów o sobie, o swoim życiu, sukcesach itp., to wiecie co mój A. powiedział? że najważniejszym osiągnięciem i największym sukcesem w Jego życiu jest... Jego Żona! ..... Macie pojęcie? Jesus... myślałam, ze z krzesła spadnę... Pani Dyrektor krzyknęła tylko klaszcząc w dłonie "No proszę!" a jedna dziewczyna powiedziała w końcu, że Ona przeprasza wszystkich ale zaraz będzie płakać - serio.... Bo mój Mąz zaczął mówić, że to ja jestem Jego motorem, że to dzięki mnie tworzymy tak cudowną Rodzinę o jakiej marzył, że to ja uświadamiam Mu wiele rzeczy, że nasze sukcesy spowodowane są moją determinacją, mądrością i siłą motywacji do działania i że nie mógł wymarzyc mnie sobie lepszej... Dziewczyny, ja byłam w szoku, że mój Mąz wstał i tak po prostu bez przygotowania wyrecytował to przy 12 obcych zupełnie osobach... Spotkanie było długie bo 3 godziny i 15 minut dokładnie, ale ja tam moge siedzieć. Ja chce dowiedziec sie jak najwięcej. Dziś było takie spotkanie organizacyjne, z zarysem całości. Ale omowiliśmy podstawy działania i dyskusja była bardzo ciekawa. Już wiem, że bardzo będe chciała tam chodzic i trochę mi żal, ze nie skończymy kursu teraz - jak inni, tylko dopiero jesienią, ale z drugiej strony... ja wiem KTO jest na końcu tej ścieżki, KTO na nas czeka i będę chodzić choćby na trzy kolejne grupy. Pani Dyrektor powiedziała wszystkim na moja prośbe, ze będziemy chodzić w tej grupie na połowę spotkań, a potem resztę zaliczymy jesienią i dodała ze śmiechem:"No tak się uparli słuchajcie, że będą chodzić, że aż wymyślili, że zaliczą dwie sesje, zeby tylko skończyć ten kurs". No to dodałam, ze mało tego, bo jeśli jakieś spotkanie nam odpadnie jesienią to niech nas sie spodziewa również w przyszłorocznej wiosennej grupie, bo my skończymy ten kurs i JUŻ! I w ogóle było trochę na wesoło, trochę poważnie ale fajnie. Mamy tez prace domową, ale odrabiam sama - A. juz pojechał :(
-
Biała GRATULACJON!!!!!!! No Mamusia nasza pierwsza! Tak się zastanawiałam czy to nie jest powód milczenia :) Tez czekam na zdjęcia! I nie stresuj się. Lekarz przyjdzie - wszystko powie. Lucy - ciasta nie piekę (nie mam ręki) więc kupujemy - pewnie serniczek :) Dzięki za pamięć - dam znac jak wrócę :) Błagam - trzymajcie kciuki....
-
No Lucy hej super, że wróciłaś, a jeszcze bardziej SUPER, że taka wypoczęta i zadowolona :) Ja nie byłam na Kasprowym i już Ci zazdroszczę. Też bym chciała kiedyś tam zawitać. Po naszym ostatnim wyjeździe zostało tylko wspomnienie, ale staram się je przywoływac najczęściej jak się da :) A ja jutro w delegacje w teren na cały dzień :( uffff.... Denerwuję sie tez przed pierwszymi zajęciami w ośrodku..... Ale jak powinno byc przy kazdej zmianie w życiu kobiety poszłam do fryzjera i postanowiłam zmienić fryzrę.. Włosy mam obcięte na lekkiego "boba" i... w takim spokojnym rudym kolorze!!!! Identycznym jak ta aktorka Kasia Zielińska :) Tak więc mój Mąz ma nową żone :P
-
a dlaczeho ja tu ciągle sama jestem?....
-
Cześc Babki! Wróciliśmy... :( no niby trzeba się cieszyć, ze bezpiecznie i że już w domu, ale... tak FAJNIE BYŁO! Krótko ale super. Krótko, bo tak właściwie pojechalismy wczoraj dopiero, bo czwartek poświęciliśmy na przygotowania (co tez ma swój ogromny urok), więc zamiast trzech dni zrobiły się dwa, ale i tak było super. Objechaliśmy Gdańsk, Gdynię, Sopot i docelowo Hel i powiem Wam, że jak dla mnie to nasze Polskie morze to tylko wiosną.... To ma taki urok, którego latem się nie dojrzy. Bo i trudno przez tą plażę pełną ludzi-fok ułożonych głowa przy głowie. My co prawda wybraliśmy późną zimę właściwie jeszcze ale obiecalismy sobie, że nad morze będziemy jeździć wiosną... W Helu znaleźliśmy super pensjonat z klimatycznym pubem prowadzonym przez wlaścicieli, więc jesli będziecie kiedyś chciały odwiedzić Hel - mogę dać kontakt - polecam. Cieszylismy się wszystkim: beztroską, drogą, krajobrazem, spacerem po Sopockiej plaży i molo, morzem, pachnąca świeżością poscielą, pysznym śniadaniem i widokiem starego dobrego Neptuna. I nic nam nie przeszkadzało, nawet dość dotkliwe zimno :) Nawdychałam sie jodu (co w moim przypadku jest rzeczą jak najbardziej wskazaną) nacieszyłam widokami, zapomniałam na dwa dni o wszystkich problemach, nacieszyłam naszym wyjazdowym "byciem Razem" i mam nadzieję, że nabrałam sił na to co czeka nas w tym roku -a czeka wiele (mam nadzieję) i siły musze mieć. Lucy -daj znać jak Ty się dzieciaku czujesz. Wiadomo już skąd ta gorączka? Mocno Cię przytulam chorobździlku Ty nasz i zdrowiej bo Ty tez musisz mieć dużo sił :D . A na narty jeszcze zdążycie :D Biała - a Ty pakuj tą torbę, bo jesli Mała czeka na wiosne to to już niedługo!!!!!! :) Lucy - zostaniemy netowymi Ciociami niedługo ;)
-
Cześc Babki :) Lucy - jak już wiesz źle ze mną nie jest, tak więc dziewczyny - będe żyć :P My siedzimy i zastanawiamy się GDZIE można pojechac o takiej porze? Bo przed nami całe 4 dni urlopu. Ja po tym całym stresie bardzo bym chciała gdzies pojechac i odpocząć, a własciwie odskoczyc od tych paskudnych myśli.... Biała - leń sie póki możesz :)
-
Hej :) No miły ten Dzień Kobiet, miły :) dziś mija druga rocznica naszego bycia RAZEM, bo właściwie od pierwszej naszej poważnej randki staliśmy się "nierozstawalni" :) I obiecalismy sobie, że zawsze bedziemy tego dnia chodzic w to samo miejsce, czyli do Herbaciarni (w jednym ze starszych kin w Olsztynie, bardzo klimatyczna, gdzie podaja pyszne herbaty i udziwnione kawy, które maja nazwy jak tytuły bardzo starych filmów :D ) Dostałam czerwone róże (sztuk 4 bo to też nasza tradycja :) ) i było fajnie. W pracy też było parę miłych gestów i kwiatków i naprawdę było miło. A jak u Was? Lucy - z tym panikowaniem masz rację - ja czasem jak włączę swój "zespół nieuzasadnionej paniki" to po jakimś czasie nie wiem po co ja się tak żołądkowalam skoro nie było powodu tak naprawdę. A jak się stało cos naprawdę poważnego to sama nie wierzę, ze mam w sobie tyle zimnej krwi. Okazało się, że jak sytuacja trudna to mi opanowanie i rozsądek wraca... Jesli chodzi o A. to tez masz rację chyba, bo jednak bardzo mi zależy na tym aby On czuł, ze ja jestem silna, żeby czuł, ze ja sie nie załamię, tylko zrobię wszystko żeby być zdrowym człowiekiem i w związku z tym być z Nim jak najdłużej. Jesli chodzi o dziedziczność choroby to tak - często jest przekazywana, ale u mnie nikt jej nie podejrzewał, bo ją właściwie przechodzi się bezobjawowo. Ja widzialam, ze wyniki sa nie takie, ale ja zawsze mialam problem z np. poziomem żelaza, magnezu, zasze miałam za mało czerwonych krwinek, a a że byłam zmęczona - to zwalałam na pracę, to że przytyłam - na wiek, że bardziej nerwowa - na stres itd. A okazuje się, ze to wszystko stąd właśnie. Jak wróce od endo to oczywiście, ze napiszę. Buźki duże! Ode mnie tez Wszystkiego Naj... dla Was A! wkurzyłam się tylko, bo okazało się, ze informacja o tym, ze chcemy adoptować dziecko juz sie trochę rozpełzła po pracy... ale to nie jest tak istotne jak to, że jedna koleżanka z pracy spytała mnie o to WPROST! Wyobrażacie sobie?....