![](http://wpcdn.pl/kafeteria-forum/set_resources_2/84c1e40ea0e759e3f1505eb1788ddf3c_pattern.png)
![](http://wpcdn.pl/kafeteria-forum/monthly_2018_12/J_member_10338792.png)
JARZEBINA CZERWONA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez JARZEBINA CZERWONA
-
"Aniołem człowieka jest czas"- Friedrich Schiller.
-
WITAM BIESIADO Kochane Drzewkawitam SREBRNA AKACJOdziekuje za piekne wiersze. KALINKO BIESIADNA Bardzo lubie Anne Dymna, wspaniala aktorka, masz racje...... kobieta ANIOL. Dziekuje za wszystko. Anioły...... Takie ciche i spokojne Takie ciche i piekne Tak ukryte, niewidoczne Takie niezauważone Białe niczym śnieg Piękne jak wędrówka słońca po gwieździstym niebie Milczące jak dźwieki nut Dziś je widzisz, a jutro juz nie... Ale one i tak czuwają nad toba, tak bezinteresownie Czuwaja jak matka przy chorym dziecku Opiekują się, choć o tym nie dowiesz sie za życia Anioł życia, anioł śmierci Anioł radości, anioł smutku Anioł milości, anioł nienawiści Anioły dobre, anioły złe Ty też możesz być czyimś dobrym aniołem! Strzeż go, troszcz się, kochaj go, aż do śmierci Bądź dobrym aniołem, nic więcej ci nie trzeba... autor.Marta. Pozdrawiam bardzo serdecznie.
-
Przedwiośnie....... Ledwie się pierwsze pąki kwiatów, na nagich drzewach ukazały. A już pod moim oknem pięknie, ptaszki raniutko zaśpiewały. Niczym trębacze ogłaszają, że wiosna dary już rozdaje, że czas opuścić cztery ściany i ruszyć wiośnie na spotkanie. I ruszam poprzez pola, sady, aby podziwiać dary wiosny. I chociaż zimny wiatr mnie smaga, serce raduje okruch wiosny. Małgorzata Karolewska.
-
KALINKO BIESIADNA, zostawiam Ciebie z lekturka a ja ide do lozeczka :D i zycze milego wieczorku.
-
Usiadła na ganku. Opatuliła się ciepłą kurtką i wystawiła twarz do słońca. Od rana świeciło z całych sił. Jakby chciało jej pokazać, że i w jej życiu nadszedł czas na światło. Że dość już tego spadania, że teraz trzeba się podnieść… Spojrzała na domek obok. Alex siedział i patrzył przed siebie. Chyba coś robił, ale nie była pewna. Nie chciała mu przeszkadzać, podobnie jak on nie chciał przeszkadzać jej. Nadal dużo czasu spędzali razem, ale pozwalali sobie na swobodę. Rozmawiali ze sobą jak przyjaciele. Każdemu z nich brakowało takich rozmów. Jakby w ich prawdziwym świecie nikt nie chciał słuchać i dopiero tutaj, z dala od ludzi mogli odnaleźć bratnią duszę… Zalogowała się i weszła do sieci. Może nadszedł czas pozaglądać w stare kąty, zobaczyć, czy wszystko jest na swoim miejscu… Po wpisaniu hasła znalazła się w pokoju, w którym już dawno nie była. A jej zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy się okazało, że nie jest w tym pokoju sama. Dzień dobry. Witaj, Myszko! – przywitał ją entuzjastycznie. – Jak się czujesz? Bywało gorzej – uśmiechnęła się. – Jakoś staram się żyć… Uciekłam na koniec świata i może tu odnajdę odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Co to znaczy 'na koniec świata'? To znaczy tam, gdzie nie ma nikogo. Tam, gdzie nikt nie mówi mi, co mam robić… – przerwała, bo nagle pomyślała o Alexie. Uśmiechnęła się i popatrzyła na niego. Był zajęty czymś, co stało na jego stoliku. Wróciła do ekranu. Jesteś tam całkiem sama? Prawie. A ty gdzie jesteś? Znów na jakiejś fantastycznej podróży? – próbowała zainteresować samą siebie tym, co działo się w jego życiu. Na pewno było to o niebo ciekawsze… Tak. Uciekłem na koniec świata. Znów jakieś problemy, że musiałeś uciekać? – zmarszczyła brwi. Nic, co mogłoby cię zaciekawić. A jak ten twój koniec świata wygląda? Uśmiechnęła się. Mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać i wiedziała, że tym razem wyciągnie z niego wszystko. I może będzie umiała mu pomóc. Tak, jak on potrafił pomóc jej… Wkoło same góry… Nie ma nikogo. Choć nie, widzę jakiegoś chłopca, który wyprowadził na spacer psa – napisała, patrząc jak dziecko usiłuje mocno trzymać smycz. Szli do lasu, który był w pobliżu. Niemożliwe. U mnie też nie ma nikogo, poza chłopcem z psem. Przez chwilę zamarła. Popatrzyła na Alexa i zmarszczyła brwi. To niemożliwe… Bardzo śmieszne, ale nie musisz się tak starać – napisała. – Ciebie tu nie ma. Ciebie też. Więc jak to możliwe, że ja też widzę ośnieżone stoki i chłopca w czerwonej kurtce, który wyprowadził na spacer kremowego labradora? Głośno przełknęła ślinę. Ostrożnie, jakby bała się tego, co może zobaczyć, popatrzyła w stronę domku Alexa. On też na nią patrzył. Czuła, że serce jej stanęło. A potem zaczęło walić jak oszalałe. To przecież było niemożliwe… Niemożliwe. Szybko wyłączyła komputer i oparła dłonie na stoliku. Ukryła w nich twarz. Nie wiedziała co robić, co myśleć… W głowie miała pustkę. Nie była w stanie spojrzeć na niego, kiedy po kilku chwilach usłyszała kroki na werandzie. Wiedziała, że to on, ale to nie było możliwe… To nie mogła być prawda… - Tori? – zapytał cicho i podszedł bliżej. Słyszał dudnienie własnego serca. Uśmiechnął się. Czy to możliwe, że naprawdę dane im było się spotkać? Czy to ona była jego najbliższą przyjaciółką? Czy to ona była tą dziewczyną, którą widział dwa tygodnie temu przed kościołem w swoim rodzinnym mieście? Czy to możliwe, że cały czas byli tak blisko siebie… Czy to możliwe, że byli sobie aż tak bliscy, że oboje wybrali to samo miejsce na swoją ucieczkę?… - To nieprawda – powiedziała stłumionym głosem. – To nie może być prawda… Ty nie możesz tak po prostu być tym, kim myślę że jesteś… - A kim jestem? – ukląkł przed nią i położył dłoń na jej kolanie. – Kim dla ciebie jestem, Myszko? Przyjacielem, który stara się ci pomóc przejść przez tak trudne dla ciebie chwile?… Który oddałby wszystko, żeby zabrać ci cały ten ból?… Przyjacielem, któremu ty pomogłaś i to bardziej, niż możesz sobie wyobrazić?… Pomogłaś bardziej, niż ktokolwiek inny na tym świecie?… - To po prostu niemożliwe… – szepnęła. Popatrzyła na niego załzawionymi oczyma. Wstał i przytulił ją do siebie. Usiadł w fotelu i tulił ją mocno, jakby całe jego życie od tego zależało… Jakby znalazł spokojną przystań, której szukał przez tyle lat… Jakby zostały nagrodzone wszystkie złe chwile… Szlochała wtulona w jego ramiona. Miała wrażenie, jakby zmywała z siebie cały ciężar. Jakby nareszcie znalazła kogoś, komu mogła oddać swój ból… Kogoś, kto nie bał się przyjąć ten ból… Kogoś, kto nie wahał się akceptować jej taką, jaką jest… Kogoś, kto potrafił jej pomóc uporać się z tym wszystkim, przez co przechodziła. I to nie na odległość, ale naprawdę blisko… koniec. Zycze milej lekturki! WSPANIALEGO WEEKENDU
-
Wyszła spod prysznica i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Już przestała znikać. Zaczęła się znów pojawiać. Tak bardzo ostrożnie, bo czuła, że stąpa po niepewnym gruncie, ale potrafiła już znieść to cierpienie i ból. Potrafiła je ujarzmić. Potrafiła nie dać się im zawładnąć. Wiedziała, że bardzo duża w tym zasługa Alexa. Zastanawiała się tylko, czy pomogła mu choć trochę tymi rozmowami, które prowadzili. Mało ich było, bo jednak każde z nich nie szukało niczyjego towarzystwa. Potrzebowali samotności, szukali azylu i pozwalali sobie na ucieczkę w taki azyl… Weszła do kuchni, żeby zalać sobie herbatę. W nocy budziła się spragniona, a nie chciało jej się wędrować po domu. Uśmiechnęła się. Wracając do sypialni, wstąpiła do salonu. Włączyła komputer. Może powinna zmierzyć się ze światem. No, może przynajmniej z częścią świata… Wiedziała, że powinna napisać do swojego przyjaciela. Chciała móc z nim porozmawiać. Spotkać się na czacie, jak kiedyś się spotykali… Zastanawiała się, co teraz robi i czy myśli o niej. Miał swoje życie. Pełne obowiązków, pełne fascynujących przeżyć. Może znów podróżował. Może zwiedzał miejsca, o których istnieniu ona nie miała pojęcia… Może jego życie biegło prostym torem… Zobaczył, że światło w jej domku zgasło i wiedział, że poszła spać. On też powinien się położyć, ale jakoś nie miał na to ochoty. Księżyc świecił całą swoją mocą do jego salonu i zastanawiał się, kiedy po raz ostatni widział blask księżyca. Kiedy był w stanie podziwiać jego piękno… To było tak dawno, że sam już nie pamiętał… Tak bardzo oddalił się od samego siebie, że zgubił się po drodze. Ale miał nadzieję, że jeszcze siebie odzyska… Usiadł do komputera. Może nadszedł czas, żeby sprawdzić, co słychać w wielkim świecie… Może wśród wiadomości odnajdzie tę, na którą tak bardzo czekał… Odnajdzie to zapewnienie, że wyszła na prostą, że walczy z cierpieniem, że jego słowa jej pomogły… Nie pisałam przez kilka dni, bo ciągle walczę z ciemnością, która mnie do siebie wciąga. Czasem wygrywam, ale jeszcze nie jest tak, jak powinno być… Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. Żeby wszystko potoczyło się inaczej… Żeby nie pojawił się ten samochód, który w niego wjechał przed kościołem… Chciałabym mieć okazję, żeby powiedzieć mu, jak bardzo go kocham… Żeby mnie przytulił, żeby powiedział czułe słowa, które tak często powtarzał. Chciałabym, żeby po prostu był… Żeby był obok. Ale wiem, że to niemożliwe. Teraz już to wiem. Nigdy już mnie nie przytuli, nigdy już mnie nie dotknie. Nie w sposób fizyczny. Ale będzie mnie tulił i pocieszał tak, jak Ty to robisz. Pokazałeś mi, że tak można. Że wystarczy kilka słów, żeby dodać drugiemu człowiekowi skrzydeł… Że wystarczy kilka słów, żeby ujrzeć światełko w tunelu. Dziękuję Ci za to. Dzięki Tobie powoli odnajduję spokój. Powoli odnajduję siebie taką, jaką byłam, nim to wszystko się zdarzyło. Wiem, że nic już nie będzie takie samo, ale staram się, żeby nie było już tak ciemno, jak było na początku. Dużo czasu minie, nim będę w stanie mówić o tym bez bólu serca, bez załzawionych oczu, ale… kiedyś się uda. Muszę w to wierzyć, bo inaczej oszaleję. Mam nadzieję, że Twoje życie jest dużo mniej skomplikowane, niż moje. Życzę Ci tego z całego serca. Pozdrawiam Cię cieplutko. Westchnął. Jak to możliwe, że ona zawsze potrafiła poruszyć wszystkie struny w jego ciele? Skąd wiedziała, co powiedzieć? Skąd wiedziała, co on myśli i czuje? Nawet jeśli mówiła mu o tym, co działo się u niej, zawsze potrafiła podkreślić jego rolę w swoim życiu. Była najprawdziwszą przyjaciółką. Taką, jakich nie spotyka się codziennie. I cieszył się, że ją spotkał. Czuł się niemal zaszczycony… Przeczytał list jeszcze raz. I jeszcze i jeszcze… Gdzieś już słyszał te słowa i widocznie musiały byś prawdziwe, jeśli ona je powtórzyła… - Kiedyś ci się uda – powiedział cicho. – Zobaczysz, że kiedyś ci się uda… Popatrzył na ekran i uśmiechnął się. Pomagał jednocześnie dwóm osobom. I, jeśli Bóg istnieje, jego życie też wyjdzie na prostą… Wierzył w to. Wierzył mocno, bo wiedział, że tylko to go uratuje przed szaleństwem… cdn.....
-
Zastanawiał się, czy nie zapukać, ale podarował sobie ten wstęp. Na dworze zmierzchało, a u niej nie paliło się żadne światło. Trochę go to zaniepokoiło. Czyżby znów spała? Może była bardziej zmęczona, niż się mu wydawało… Wszedł do środka. W salonie jej nie było. Wszedł dalej. Usłyszał szum wody w łazience. Kąpała się przed snem… Uśmiechnął się i sam się zbeształ za popadanie w paranoję. Bo od kilku godzin czuł jakiś dziwny niepokój. Nie wiedział, skąd to się brało, ale kiedy był już pewny, że dłużej tego nie zniesie, wyszedł, żeby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. A teraz odetchnął z ulgą. - W międzyczasie zrobię nam obojgu herbatę – zadecydował i wszedł do kuchni. Po kilku minutach wlał gorącą wodę do dwóch kubków i wrócił do sypialni. Usiadł w fotelu i nasłuchiwał odgłosów z łazienki. Woda płynęła nieprzerwanym strumieniem. Nie było żadnych zakłóceń. Żadnego ruchu. Może i był przewrażliwiony, ale wiedział, że jeśli chodziło o tę dziewczynę, to nie może brać niczego za pewnik… Podszedł do drzwi i uważnie zasłuchiwał. Nic. Niczym niezmącony szum wody… Uchylił drzwi i zajrzał do środka. Serce momentalnie podeszło mu do gardła i zaklął siarczyście. Błyskawicznie znalazł się przy niej. Siedziała nago na podłodze w kabinie. Podkuliła nogi, a głowę oparła na kolanach. Przez cały czas lały się na nią strumienie wody. Kiedyś może i były ciepłe, ale teraz były lodowate… - Co ty wyrabiasz?! – krzyknął z gniewem i szybko zakręcił kurek. Zerwał z półki ręcznik i owinął nim dziewczynę. Podniosła głowę i popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Dlaczego to zrobiłaś? – energicznie pocierał jej ramiona. Sięgnął po drugi ręcznik i też ją okrył. Cała się trzęsła. Oczy miała zapuchnięte. Płakała? Co znów się wydarzyło? - Jeśli to cię nie przeziębi, to jesteś silniejsza, niż myślałem – wymamrotał i podniósł ją z podłogi. W innej sytuacji obcowanie z nagą, atrakcyjną młodą kobietą sprawiłoby mu dużo przyjemności, zwłaszcza, że nie do końca była świadoma, co się z nią dzieje… W innej sytuacji… Ale teraz marzył tylko o tym, żeby ją wysuszyć, rozgrzać i zapakować do łóżka, nim nabawi się zapalenia płuc, albo czegoś znacznie bardziej gorszego… - Myślałem, że jesteś mądrzejsza, ale widocznie się pomyliłem – wymamrotał, kiedy wycierał jej włosy. Potem owinął ją ręcznikiem i wyprowadził z łazienki. Położył ją do łóżka i opatulił kołdrą ze wszystkich stron. Potem dołożył jeszcze koc, a drugi przyniósł z salonu. - Planowałem dać ci ciepłą herbatę, ale teraz nie dam ci ani kropli – powiedział gniewnie. Tak się starał, żeby przestała myśleć o zniszczeniu samej siebie, a tymczasem, kiedy tylko zniknął z horyzontu, ona znów zaczęła spadać w otchłań. Wkurzało go to strasznie. Przecież nie mógł jej stale pilnować! Poza tym wcale jej nie znał. Powinien być przy niej ktoś bliski. Ktoś, kto wiedział, jak do niej dotrzeć i jak ją zatrzymać. On tego nie wiedział. I bał się, że może stracić nad sobą kontrolę, jeśli tak dalej pójdzie… Westchnął i usiadł na łóżku. Patrzył na nią uważnie. Zobaczył, że z całej siły zaciska powieki. Po chwili zobaczył, jak łza spływa po jej twarzy. Zaklął w duchu. - Przepraszam – powiedział cicho i położył się obok niej. Kciukiem otarł łzę. – Nie chciałem być taki nieprzyjemny dla ciebie… Po prostu szlag mnie trafia, kiedy tak się wypruwam, a ty nadal jesteś uparta jak osioł – uśmiechnął się. Odwróciła głowę i popatrzyła na niego załzawionymi oczyma. - Tak bardzo chciałabym, żeby on tu był… – wyszeptała. – Żeby jednym swoim uśmiechem zabrał cały mój smutek… Tak bardzo go kochałam… Nie potrafię bez niego żyć… – załkała żałośnie. Serce ścisnęło mu się z bólu. - Potrafisz, skarbie – powiedział i uśmiechnął się delikatnie. – Potrafisz, tylko jeszcze o tym nie wiesz… – dodał i otarł łzy z jej twarzy. Potem przytulił ją do siebie i kołysał, dopóki nie zasnęła. Patrzył na nią i czuł, że coś go ściska w dołku. Nie zdążyli sobie przysiąść miłości po grób, a jej miłość była silniejsza od śmierci… Nie zdążyli wymienić się obrączkami, ale ona swoją miała w sercu i nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak tylko o nim… Westchnął i zamknął oczy. To dzięki takiej miłości kręcił się świat… To taka miłość mogła przenosić góry… Pragnął kiedyś też taką spotkać… Otworzył oczy. Za oknem świeciło już jasne słońce, a dziewczyna obok niego jak zwykle spała. Uśmiechnął się lekko. Gdyby tylko jej pozostałe zachowania dały się tak łatwo przewidzieć… Popatrzył na nią z boku. Spała na brzuchu, z ramionami owiniętymi dookoła głowy. Wyglądała, jak każda normalna kobieta, beztrosko śpiąca… Beztrosko. Chyba dawno w jej życiu nie było beztroski. I jeszcze długo nie będzie… Westchnął. Wstał i wyszedł do kuchni. Spanie nie było jego ulubionym zajęciem, zwłaszcza, gdy już porządnie wypoczął. A takie bezproduktywne leżenie w łóżku też mu nie pasowało… Kiedy wrócił po półgodzinie do sypialni, ona nadal spała. Postawił na stoliku kubki z herbatą, a do kuchni wyniósł stare, w których napój już dawno zdążył ostygnąć. Stanął przy zlewie. Jego dziewczyna zdziwiłaby się, widząc go w takim miejscu. Nie lubiła przesiadywać w kuchni, a on też nie był skory do tego typu zajęć. Czasem jedynie coś ugotował. Ale sprzątanie już nie mieściło się w jego standardach. Tak mu się przynajmniej wydawało… Wszedł do sypialni z kolejnym serkiem homogenizowanym. Dla siebie zrobił kanapki. Usiadł na łóżku. - Pobudka – powiedział i delikatnie dotknął ramienia dziewczyny. Podniosła głowę i przekręciła się nieznacznie. - Czas wstać i zjeść śniadanie – wyjaśnił. – Jeśli będziesz chciała sobie jeszcze pospać, nie mam nic przeciwko, ale twoje odżywianie jest dla mnie równie ważne, jak odpoczynek… - Co ty tu robisz? – zapytała. - Jak zawsze przybyłem z odsieczą – odpowiedział. – Przyniosłem ci śniadanie – wskazał na stolik. Usiadła na łóżku i otuliła się kocem. cdn......
-
To nie był jego świadomy wybór – odpowiedział. – Gdyby tylko był w stanie, na pewno cofnąłby czas, żeby być z tobą. Ale to niemożliwe. Więc przez wzgląd na niego, ty powinnaś żyć. Powinnaś walczyć. Nie poddawać się. On na pewno by tego chciał. - Skąd ty to wiesz? – spytała cicho. – Kim jesteś i dlaczego nie pozwolisz mi robić tego, na co mam ochotę? – popatrzyła na niego wyczekująco. Milczał. Chwilami tak trudno było mu do niej dotrzeć, że sam nie wiedział, jak to zrobić. - Bo tak naprawdę tego nie chcesz – odpowiedział po chwili. – Bo tak naprawdę chcesz zobaczyć światełko w tunelu. Bo tak naprawdę nie umiesz zabić w sobie marzeń… Odwróciła głowę. Jak to możliwe, żeby tak dobrze ją znał? Jak to możliwe, że ten zupełnie obcy facet potrafił jej pomóc i chciał to zrobić? Przecież nic jej nie był winny. Nic. Ale nie chciał odpuścić. Nie potrafił, czy po prostu chciał sobie udowodnić, że może to zrobić? Udowodnić sobie i jej. Pokazać jej, że z każdej otchłani da się wyjść. Że zawsze, ale to zawsze, z naszego nieba nie znika słońce… - Nie umiem – powiedziała cicho. – Ale nie naciskaj na mnie. Nie masz do tego prawa. Ja ci na to nie pozwolę. Nie znam cię i nie wiem, czego ode mnie oczekujesz… - Niczego – odpowiedział. – Absolutnie niczego. - Możesz zostawić mnie samą? – spytała. Popatrzył na nią uważnie. Nie była już zła. Nie chciała go wyrzucić. Chciała po prostu pobyć sama i przemyśleć pewne sprawy. Widział, że zaczynała się łamać i bardzo go to cieszyło. Malutkimi kroczkami osiągnie wielkie rzeczy… - Oczywiście – odpowiedział i uśmiechnął się. Położył dłoń na jej ramieniu, jakby chciał jej dodać otuchy. – Jeśli tylko poczujesz, że znów wciąga cię otchłań, zawołaj mnie, dobrze? – zapytał i wziął od niej pudełeczko po serku, żeby wyrzucić je do kosza. Uśmiechnął się, bo w ślad za nim poszło opakowanie po biszkoptach. Nareszcie jakieś oznaki czyjegoś istnienia… - Dobrze – odpowiedziała po chwili. – Jak masz na imię? - Alex – powiedział i wyszedł z kuchni. Po drodze zebrał swoje rzeczy i spakował do torby. Zamknął za sobą drzwi wejściowe, a ona siedziała i wpatrywała się w kubek niewidzialnym wzrokiem. Oddychanie stało się łatwiejsze, ale nadal czuła ten nieznośny ciężar. Odstawiła szklankę i popatrzyła na monitor. Znów miała pełną skrzynkę. Ale nawet nie zamierzała czytać tych wszystkich maili. Po co ci ludzie w ogóle do niej pisali? Po co zawracali sobie głowę? Przecież nie wiedzieli, co czuła, bo nigdy sami przez coś takiego nie przeszli. Jak więc chcieli jej pomóc? Nie rozumieli tego, przez co przechodziła, nie rozumieli, dlaczego tak od nich uciekła. Ale uciekła. Czy więc to nie dało im do myślenia? Nie domyślili się, że nie chce z nimi rozmawiać i czytać ich listów? Że nie chce, żeby wtrącali się w jej życie?… Westchnęła i popatrzyła na okno. Dzień toczył się swoim torem. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby to, że dla niej zawalił się świat, a całe życie straciło sens, nie miało dla całej reszty najmniejszego znaczenia… Wróciła wzrokiem do monitora. Od razu zobaczyła znajomy adres. Uśmiechnęła się lekko. Wyświetliła wiadomość. Chciała wiedzieć, co powie jej on. Był jedynym facetem, któremu pozwalała na ingerowanie w swoje życie. Był jedyną osobą, z którą nie bała się być szczera, z którą nie bała się rozmawiać o wszystkim… Długo zastanawiałem się nad tym, co Ci powiedzieć. Szukałem słów, które mógłbym do Ciebie napisać, żeby ulżyć Twojemu cierpieniu i zabrać choć część Twojego bólu. Ale nie znalazłem. Wszystkie słowa brzmią tak banalnie i płytko. I żadne z nich nie jest w stanie oddać tego, co chciałbym Ci powiedzieć. Kiedy Ty mnie pocieszasz i kiedy mówisz te wszystkie słowa, czuję, jakbyś była blisko i tuliła mnie, chcąc odgonić moje smutki. Chciałbym, żebyś Ty też się tak poczuła. Żebyś czuła, że jestem blisko i nie pozwalam Ci upaść. Nie pozwalam, bo wiem, że on by na to nie pozwolił. Kochał Cię nad życie. Podobnie jak Ty kochałaś jego. Sama wielokrotnie mi o tym mówiłaś. Więc wiem, że nie chciałby, żeby dopadła Cię ciemność. Nie chciałby, żebyś poszła za nim. Wiem, że bardzo tego chcesz. Czuję to. Ale nie wolno Ci tego zrobić. On odszedł, ale pozostawił Ciebie. Żebyś kontynuowała swoje marzenia, żebyś ich nie zabijała. On chciałby, żebyś była szczęśliwa. Jeszcze nadejdzie taki dzień, że się uśmiechniesz i będziesz oddychać całą piersią. Jeszcze nadejdzie… A on Ci w tym pomoże. Poprowadzi Cię przez labirynt życia i wskaże odpowiednią drogę. Musisz tylko dać mu szansę, a nie zamykać się na wszystko i żyć przeszłością. Musisz żyć marzeniami, które mieliście. Musisz o nie walczyć. Wiem, że bez niego będzie Ci bardzo trudno, ale dasz sobie radę. Na pewno. Pamiętaj, że jestem obok i zawsze możesz na mnie liczyć. Zawsze. Nie mogę Cię przytulić do siebie fizycznie, ale chciałbym Cię przytulić swoimi słowami. Wierzę w Ciebie. I nic tej wiary nie zachwieje. Nic. Zamknęła oczy. Pod powiekami poczuła łzy. Po raz pierwszy od wielu dni. Nie sądziła, że jeszcze znajdzie w sobie łzy. Ale znalazła. I to on był tego przyczyną… Powodował, że czuła się bezbronna, jak małe dziecko. A jednocześnie silna, jak żadna inna istota na ziemi. Dawał jej siłę i otwierał oczy. Dawał jej oparcie, jakiego potrzebowała. Sto razy lepsze niż te rodzinne uściski i poklepywania przyjaciół. Lepsze niż cokolwiek innego. Prawie tak dobre, jak bliskość Joey'a… Zakryła usta dłonią, żeby stłumić szloch. Wstała i wyszła do łazienki. Odkręciła prysznic. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi, ale coś zrobić musiała… Nie była w stanie opanować płaczu, ale może wcale tego nie chciała?… cdn...... KALINKO KOCHANA, wiem, ze czytasz wiec nie zostawie Cie w napieciu i dokoncze :D specjalnie dla Ciebie.
-
Przekręcił się na drugi bok i otworzył oczy. Dziewczyna spała spokojnie. Zastanawiał się, ile nocek ma do nadrobienia, kiedy po przespanej dobie potrafi przespać kolejne dwanaście godzin. Tuliła do siebie kołdrę, jakby chciała czuć przy sobie czyjąś bliskość. Miała takie delikatne i drobne dłonie… Uśmiechnął się. - Jeszcze będziesz się śmiała – szepnął. – Albo nie nazywam się AJ McLean. Wstał i wszedł do łazienki. Powinien się wykąpać. Wyciągnął ręcznik z szafki. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Ciepła woda przyjemnie ogrzewała jego ciało. Kiedy wycierał się ręcznikiem, zauważył, że półki przy lustrze były puste. Nie stał na nich ani jeden kosmetyk. Na szafce stała jedynie na wpół otwarta kosmetyczka. Zajrzał do środka. Było tam kilka kobiecych drobiazgów. Jakieś kremy, puder, szminka… Po nazwach firm poznał, że nie należały do najtańszych. Może i nie bardzo się na tym znał, ale jego dziewczyna wybierała zawsze najlepsze kosmetyki. Więc jakieś tam pojęcie o tym miał… Była też fiolka z jakimiś tabletkami. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale sięgnął i wyciągnął buteleczkę. Przeczytał nazwę na opakowaniu. Wiedział, że to jest bardzo silne lekarstwo, bo sam je kiedyś zażywał. Wtedy, kiedy już nie mógł sobie poradzić ze sobą i nikt inny nie mógł mu pomóc… Jeszcze raz uważniej przyjrzał się buteleczce. Chyba w ogóle nie była otwierana. Musiało być z nią naprawdę źle, jeśli lekarz przepisał jej te tabletki. Musiało być z nią naprawdę źle, jeśli nie chciała ich zażywać. Jeszcze raz przyjrzał się recepcie. - Tori Johnson – przeczytał. Tori… Ładne imię. Uśmiechnął się. – Coś czuję, że czeka nas poważna walka. Niczym o Troję, Tori – dodał i odstawił buteleczkę do kosmetyczki. Wyszedł z łazienki. I zdębiał. Łóżko było puste. Gdzie poszła? Co się wydarzyło przez te kilka minut, kiedy się kąpał? Rozejrzał się wkoło. Zdecydowanym krokiem ruszył do wyjścia. Przeszedł przez salon, ale tu jej nie było. Otworzył drzwi i wychylił się na ganek. Tu też jej nie było. - Gdzie jesteś? – zapytał i wrócił do domu. Usłyszał jakiś szum w kuchni i ruszył w tamtym kierunku. Zobaczył ją po chwili. Siedziała na blacie po turecku i patrzyła na czajnik z gotującą się wodą. - Tu jesteś – głośno odetchnął z ulgą. Popatrzyła na niego smutno, a kiedy woda się zagotowała, zalała dwa kubki. Przesunęła jeden w jego kierunku. - Dziękuję – uśmiechnął się. Oparł się o szafkę, tuż obok niej. Niedbale spleciony warkocz opadał jej na plecy. Cienie pod oczami jakby troszkę wyblakły, ale jeszcze daleko im było do całkowitego zniknięcia. - Jak się czujesz? – zapytał. Popatrzyła na niego smutno i nic nie odpowiedziała. Oj, była ciężkim przeciwnikiem. Musiał jej to przyznać. - Ile nie spałaś? – spytał. Wzruszyła ramionami. Ale nie byłby sobą, gdyby milczał dalej. W końcu to były całkiem nieszkodliwe pytania. - Jesteś tu już chyba tydzień, prawda? – popatrzył na nią uważnie i podsunął w jej kierunku talerz z biszkoptami. – I przypuszczam, że przez ten czas niewiele spałaś, jeśli w ogóle – uśmiechnął się lekko. Nie patrzyła na niego, tylko zajęła się jedzeniem. Miał wrażenie, że się blokowała, że nie chciała go słuchać. Ale on potrafił być namolny. Oj, bardzo namolny, jeśli tylko wymagała tego sytuacja… Jeśli więc tak bardzo chciała, będzie miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze… Wyciągnął z lodówki serek homogenizowany i podał go jej wraz z łyżeczką. Wzięła i uśmiechnęła się lekko. To mu tylko dodało odwagi. - Zdążyłem się też zorientować, że przez ten tydzień nic nie jadłaś – powiedział ostrożnie. Znów oparł się o szafkę i popatrzył na nią wyczekująco. W ogóle nie reagowała na jego słowa. - Nie wiem, dlaczego zachowujesz się tak, jak się zachowujesz, ale nie zamierzam stać i spokojnie na to patrzeć – powiedział cicho. – Wiem, że w twoim życiu wydarzyło się, coś co pchnęło cię do tego kroku, ale nie warto. Nic nie jest aż tak cenne, żeby oddać za to swoje życie… - A inny człowiek? – szepnęła i popatrzyła mu prosto w oczy. – Czy można oddać życie za innego człowieka? Widział ból w jej oczach. Ból tak straszliwy, że aż nim wstrząsnął. Straciła kogoś? Straciła kogoś, bez kogo nie potrafiła żyć?… Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Westchnął. - Jeśli ten ktoś już odszedł, to nie wolno odchodzić za nim – powiedział cicho, ale stanowczo. – Trzeba żyć… Myślisz, że ten ktoś chciałby widzieć cię w takim stanie? Myślisz, że cieszyłby się z tego, że chciałaś przestać żyć? - Nic o mnie nie wiesz – powiedziała gwałtownie. – Nie wiesz, co się stało. Nie wiesz, dlaczego tak się stało. Nie rozumiesz tego. - Gdybym to ja umarł, za nic na świecie nie chciałbym patrzeć, jak moja ukochana kobieta pragnie odebrać sobie życie – odpowiedział cicho. Przez chwilę patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Była przestraszona, zraniona, dotknięta… Mocno go od siebie odepchnęła. Była zła. W jej oczach zobaczył gniewne błyski. Zawsze to coś lepszego niż pustka i cierpienie… - Nie wiesz jak to jest! – krzyknęła. – Nie wiesz jak to jest, kiedy nie ma już powietrza, kiedy nie ma już słońca, kiedy nie ma już nic!… – ukryła twarz w dłoniach. Oddychała szybko i głośno. Podszedł bliżej i położył dłoń na jej ramieniu. Nie odsunęła się, a on gładził ją delikatnie. - Masz rację – powiedział. – Nie wiem, jak to jest. I mam nadzieję, że nigdy nie nadejdzie taki dzień, że będę się musiał o tym przekonywać. Ale myślisz, że on by chciał, żebyś taka była? Żebyś nie chciała żyć? - A czy mnie ktoś pytał, czy ja chcę, żeby on zginął? Nikt się nie liczył z moim zdaniem… – otarła się policzkiem o jego dłoń i zamknęła oczy. cdn.......
-
Spojrzał na zegarek. Spała już ponad dobę. Podszedł do łóżka, żeby się przekonać, czy naprawdę śpi, czy przypadkiem… - Uspokój się, McLean – zganił sam siebie. Nachylił się nad nią. Oddychała spokojnie. Ale może powinien ją obudzić? Dotknął delikatnie jej ramieniem. - Obudź się – powiedział cicho. Nie zareagowała. Usiadł na brzegu łóżka. - Powinnaś coś zjeść, więc chyba lepiej będzie, jeśli się obudzisz – dodał i potrząsnął nią delikatnie. Poruszyła się i odwróciła głowę w jego stronę. Powoli otworzyła oczy. Popatrzyła na niego, jakby usiłowała sobie przypomnieć, co się stało, gdzie jest i kim on jest. Westchnęła po chwili. - Zrobiłem ci herbatę i przygotowałem kilka biszkoptów do zjedzenia – powiedział cicho. – Śpisz od wczoraj wieczora, a co za dużo, to niezdrowo – uśmiechnął się. Zamknęła oczy. - Nie zasypiaj – powiedział szybko. Popatrzyła na dłoń, którą nadal trzymał na jej ramieniu, a po chwili przeniosła spojrzenie na jego twarz. - Nie jestem twoją halucynacją… – uśmiechnął się. – Z resztą, pewnie nie chciałabyś mieć takich halucynacji – dodał i pomógł jej usiąść. Przetarła dłońmi oczy i popatrzyła na niego wyczekująco. Przysunął jej kubek do ust. Nie był pewien, czy będzie w stanie napić się sama, więc wolał nie ryzykować. Upiła kilka łyków i wzięła od niego biszkopta. Jadła w milczeniu. - Lepiej się dziś czujesz? – zapytał, a ona powoli podniosła na niego wzrok. Zobaczył w nim taką ciemność, że aż go to przeraziło. Zobaczył otchłań bez dna. Ale zaraz to wszystko zniknęło, bo sięgnęła po kolejne ciastko i już na niego nie spojrzała. Wiedział, że nie ma sensu tłumaczenie jej, że nie powinna się wpędzać w taki stan. Że nie powinna się zabijać… Na wszystko było jeszcze za wcześnie. Na razie milczenie było jego jedynym sprzymierzeńcem. Musiał odłożyć na bok bunt i szaleńcze pomysły. Musiał odłożyć na bok cały hałas. I wiedział, że tak zrobi. Zrobi wszystko, co będzie konieczne, żeby pozwolić jej żyć… Żeby przywrócić jej chęć do życia… - Muszę do toalety – szepnęła. Popatrzył na nią uważnie. Wszystkie biszkopty z talerza zniknęły. Nawet nie zauważył, kiedy je zjadła. I co próbowała teraz zrobić? Nie chciał na nią krzyczeć, ale wiedział, że zrobi to, jeśli zajdzie taka potrzeba. Przyzwalająco skinął głową. Wstała i zniknęła za drzwiami. Nasłuchiwał uważnie, żeby niczego nie przegapić. Usłyszał, jak spuszcza wodę, a po chwili usłyszał też szum wody w kranie. Odetchnął z ulgą. Wyszła z łazienki minutę później. Szła powoli, jakby czuła, że każdy szybszy krok może ją przewrócić. Usiadła na łóżku i nakryła się kołdrą. Popatrzyła na niego wyczekująco. - Co tu robisz? – spytała cicho. - Pilnuję, żebyś całkiem nie zniknęła – odpowiedział poważnie. Zamknęła oczy. - Nie potrzebuję, żebyś mnie pilnował – powiedziała. - Zawsze możesz mnie wyrzucić – odpowiedział odważnie. - A wyjdziesz, jeśli każę ci wyjść? – spytała. - Jeśli nie spróbujesz, to się nie przekonasz – odparł i popatrzył na nią wyczekująco. Czuł, że budzi się w niej wojownik. I wiedział, że pokonanie go nie będzie wcale takie łatwe… - Dlaczego to robisz? – otworzyła oczy i patrzyła na niego intensywnie. – Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? Dlaczego nie zajmiesz się swoim życiem, a przestaniesz mieszać w moim? - Bo w twoim nie ma nikogo, kto mógłby to za mnie zrobić – powiedział szczerze. – Bo zostawiłaś wszystkich tak daleko, że nikt z nich nie jest w stanie ci pomóc… Bo nie chciałaś, żeby ktokolwiek ci pomagał… Zacisnęła powieki z całej siły i zakryła dłońmi uszy. - Nie mów tak! – krzyknęła. – Nie znasz mnie! Nie masz prawa tak o mnie mówić! Nie masz prawa wchodzić do mojego życia i mówić mi, co mam robić!… Opuścił jej dłonie, mimo że się opierała. Spokojnie czekał, aż otworzy oczy, żeby mieć pewność, że będzie słyszeć i rozumieć to, co ma jej do powiedzenia. Minęło kilka chwil, nim to nastąpiło, ale w końcu spojrzała na niego. Smutno. Samotnie. Tysiące przygnębiających uczuć zobaczył w jej oczach… - Masz rację – powiedział. – Nie mam prawa. Możesz mnie wyrzucić, jeśli chcesz. Ale nie będę spokojnie przyglądał się, jak próbujesz się zabić. Zbyt często widziałem ten stan w swoim własnym lustrze… Człowiek chciałby po prostu zniknąć i przestać czuć ten ból, który go przytłacza, ale tak naprawdę pragnie, żeby ktoś odgonił chmury i przywrócił uśmiech… - Nie znasz mnie – powiedziała cicho. - Nie znam cię, ale znam uczucia, które w tobie tkwią – odpowiedział. – Nie rób sobie tej krzywdy, proszę… Nie pozwól zgasić swojej świeczki, nim na dobre się rozpaliła… Zamknęła oczy i osunęła się na poduszki. Milczała. I wiedział, że dziś już nic więcej nie powie. Popatrzył na nią smutno. - Chcesz, żebym sobie poszedł? – zapytał. Nic nie odpowiedziała. Zamierzał wstać z łóżka, kiedy w ostatniej chwili złapała go za rękę. Popatrzył na nią, zdziwiony. Nie powiedziała ani słowa. Tylko na niego patrzyła. Patrzyła tymi ciemnymi, jak węgiel, oczami. Jej spojrzenie nie wyrażało nic. A może gdzieś tam na dnie tliło się światełko nadziei, światełko prośby… Nie mógł pozwolić, żeby zgasło. Sięgnął po koc i okrył się. Położył się obok niej. Znów objął ją przez kołdrę, jak wcześniejszego wieczora. Ale tym razem nakryła jego dłoń swoją. Trzymała go mocno, jakby całe jej życie od tego zależało. Zamknął oczy. Tak bardzo chciał, żeby ten dotyk mógł sprawić, że zapomni o wszystkich problemach… Tak bardzo chciał, żeby wyszła z ciemności i odnalazła swoją radość… cdn.......
-
Czuł, że coś go uciska. Otworzył oczy i chwilę trwało, nim zorientował się, gdzie jest i dlaczego. Odsunął koc i zobaczył, że to jego własne spodnie tak go uciskają. Musiał się w nocy przekręcić, a one po prostu za nim nie nadążyły. Uśmiechnął się i odwinął je tak, żeby znów było mu wygodnie. Popatrzył na zegarek. Dochodziła ósma. Spał ponad dwanaście godzin i aż sam się sobie dziwił, że tyle przespał. Już nie pamiętał, kiedy tak długo spał… Usłyszał czyjś cichy oddech i spojrzał na dziewczynę obok. Spała. W nocy przekręciła się na brzuch i odwróciła głowę w jego stronę. Oddychała spokojnie. Ale cienie pod jej oczami nie zniknęły. Musiała być bardzo wyczerpana… Musiała wiele przejść. I nawet nie starała się tego ukryć. Starała się raczej ukryć siebie całą… Westchnął. Czy powinien angażować się w coś, co go nie dotyczyło? Czy powinien jej pomóc? Wiedział, że nie powinien zostawiać jej samej, ale czy przyzwyczajanie się do niej to dobre rozwiązanie? Zbyt łatwo się do wszystkich przywiązywał. A potem czuł się, jak porzucony szczeniak. Może dlatego stworzył sobie wizerunek niegrzecznego, buntowniczego faceta. Takiego, który nie miewa żadnych problemów, a życie to dla niego wieczna zabawa. Takiego, który stale się uśmiecha. A może to był błąd… Może od początku powinien był pokazać, że jest wrażliwy, że ma swoje lepsze i gorsze dni, że potrzebuje wyrozumiałości, dobroci i miłości, jak każdy inny człowiek… Właśnie takim był dla swojej przyjaciółki. Starał się być z nią szczery. Aż do bólu. Niczego przed nią nie ukrywał. A ona go rozumiała. Rozumiała jego szaloną i pokręconą duszę… Rozumiała jego potrzebę akceptacji. I akceptowała go. Całego. Kiedy mówiła do niego łagodnymi i dobrymi słowami, miał wrażenie, że jest blisko i tuli go do siebie. Że czuje jej przyjacielską bliskość… Odsunął z czoła dziewczyny kosmyk włosów. - Czy ty też miałaś takiego przyjaciela? – zapytał cicho. – I dlaczego oni wszyscy cię opuścili? Dlaczego nie ma przy tobie nikogo, kiedy tak desperacko kogoś potrzebujesz? – patrzył na nią i uśmiechał się lekko. Może to ich spotkanie było dla niego jakimś znakiem. Może wcale nie miało mu zagmatwać życia, ale wręcz przeciwnie. Może miało mu je rozplątać. Może miało mu dać jakąś wskazówkę, co ma zrobić dalej, jaką drogę ma wybrać. W swoim życiu był już na tylu zakrętach, więc może ta sytuacja miała mu pokazać długą i prostą drogę. Jasną i pełną pozytywnych wibracji. Czas pokaże, co miał oznaczać dla niego przyjazd tutaj… Wstał po cichu. Minęło południe i poczuł się wypoczęty, ale dziewczyna jeszcze spała, a on nie chciał jej budzić. Wszedł do kuchni. Zdążył się już zorientować, że będzie musiał uzupełnić jej zapasy żywności, ale na razie w swojej lodówce miał trochę jedzenia i postanowił je wykorzystać. Z resztą wiedział, że nim ona wróci do normalnego jedzenia, to musi minąć jakiś czas. Wszystko musiało odbywać się stopniowo… Nastawił wodę na herbatę i postanowił przynieść tu swoje jedzenie. W drodze do wyjścia zajrzał jeszcze do sypialni, żeby mieć pewność, że się nie obudziła. Spała jak zabita. Może to nie było zbyt odpowiednie porównanie, ale jakoś nic innego mu do głowy nie przyszło. Uśmiechnął się i wyszedł do swojego domku. Wrócił po kilkunastu minutach. A ona nadal spała. - Mam nadzieję, że wkrótce się obudzisz – powiedział cicho. – Powinnaś coś zjeść i już ja dopilnuję, żeby tak się stało… Ale mijały godzina za godziną, a ona nadal spała. On siedział sobie wygodnie w fotelu obok łóżka, z laptopem na kolanach. Zauważył podobnego w salonie. Więc jednak nie chciała tak do końca od wszystkiego się odciąć… Patrzył, jak spokojnie śpi i zastanawiał się, co ma napisać swojej przyjaciółce. Co napisać komuś, kto stracił kogoś, kogo kochał z całego serca? Często opowiadała mu o swoim narzeczonym. Zazdrościł jej takiej miłości. Ale to była taka pozytywna zazdrość… W głębi duszy marzył, żeby kogoś tak pokochać. Żeby cieszyć się bliskością drugiego człowieka i wypełniać swoje życie jego życiem. On też kochał. Nawet kilka razy. I zawsze mu się wydawało, że każdy następny raz będzie już tym właściwym. Że w końcu złapie szczęście, którego tak bardzo pragnął. Ale za każdym razem okazywało się, że to wszystko to tylko złudzenie. Że goni za czymś, co nigdy nie będzie jego. Z czasem już się uodpornił, ale nie potrafił tak do końca pogrzebać marzeń… - I co mam ci napisać? – spytał. Jakimi słowami miał uśmierzyć jej ból? Jakie słowa mogły podnieść ją na duchu? Zamknął oczy i zamyślił się. A potem szybko wystukał klawisze, żeby nie zdążyć się rozmyślić. Był prostym facetem i wiedział, że tylko proste słowa będą tu najwłaściwsze… cdn......
-
Nie powinnaś była zasypiać na ganku – powiedział gniewnie i, niewiele myśląc, wziął ją na ręce. Cała była sztywna, więc wiedział, że nieźle już wymarzła. Wniósł ją do domu. W środku panował półmrok, ale dobrze wiedział, gdzie jest sypialnia. Od razu ruszył w tamtym kierunku i uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy okazało się, że się nie pomylił. Położył ją na łóżku. Szybko otulił ją kołdrą. - Zrobię ci coś ciepłego do picia – powiedział i wyszedł do kuchni. Po drodze zrzucił kurtkę na sofę i podkręcił ogrzewanie w domu. Było na najniższym poziomie. Wyglądało na to, że ciepło nie jest jej ulubionym stanem… Nastawił czajnik z wodą i wyciągnął herbatę z szafki. Otworzył też lodówkę, żeby zobaczyć, czy może powinien zrobić jej coś do jedzenia. Pewnie była głodna… Zdębiał. Zamknął lodówkę, a po chwili znów uchylił drzwi. Ale nie. Nie miał przewidzeń. Lodówka była pusta. Puściutka. Jakby nikt z niej nigdy nie korzystał. Rozglądnął się po kuchni. Nigdzie nie było nawet najmniejszych śladów jedzenia. Wszedł do salonu. Szukał czegokolwiek. Ciastek, cukierków, jakichś opakowań po łakociach… Nic. Zero. Coś ścisnęło go w dołku. Czyżby ona w ogóle nie jadła?… Wrócił do kuchni. Zalał herbatę i zajrzał do śmietnika. W środku nie było nawet najmniejszego śmiecia. Najmniejszego papierka. - Co, do cholery?… – stłumił przekleństwo. Jak długo ona tu już mieszkała? Tydzień? Czy to było możliwe, żeby przez ten czas w ogóle nie jadła?… Wszedł do sypialni. Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Usiadł na łóżku, a szklankę postawił na stoliku obok. - Zrobić ci coś do jedzenia? – zapytał. Nie odpowiedziała. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego niewidzącym wzrokiem. Chyba powoli odtajała, bo zaczynała się trząść. Mocniej otulił ją kołdrą. - Przyniosę ci coś do jedzenia – powiedział stanowczo. Wstał i wyszedł z domku, w przelocie łapiąc kurtkę. Czuł, jak serce wali mu z całych sił. Nie mógł jej przecież tak zostawić. Nawet nie chciał myśleć, co próbowała zrobić, choć ta myśl kołatała mu się cały czas po głowie. - Chciałaś się zabić? – zapytał sam siebie. – Ale dlaczego? Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie, kiedy dziesięć minut później wracał do jej domku. Na początku myślał, że ma halucynacje, ale im bliżej podchodził, tym bardziej się przekonywał, że jeszcze jednak nie zwariował… - Co ty tu robisz?! – zapytał patrząc na nią, jak znów siedziała w fotelu z zamkniętymi oczami. Nie odpowiedziała. Chyba musiała stracić resztki rozumu, jeśli się tak zachowywała… Odstawił torbę z jedzeniem na stolik i wziął ją na ręce. - Nie wiem, dlaczego to robisz, ale ja nie pozwolę ci się zabić – mamrotał, kiedy niósł ją do sypialni. Położył ją na łóżku i znów opatulił kołdrą. Patrzył na nią przez chwilę, jakby chciał mieć pewność, że nie wstanie i nie wyjdzie z domu po raz kolejny, po czym wrócił po jedzenie. Kiedy wszedł do sypialni, ona nadal leżała w łóżku. Odetchnął z ulgą. Sięgnął po koc, który leżał na fotelu i nakrył ją jeszcze tym. Miał nadzieję, że dojdzie do siebie. Sięgnął po herbatę. Upił łyka, żeby stwierdzić, czy nie jest za gorąca. Była w sam raz. - Powinnaś to wypić – powiedział i wskazał na kubek. Popatrzyła na niego spod wpół przymkniętych powiek. Nie poruszyła się, więc wiedział, że będzie musiał sam się tym zająć. Podniósł ją znad poduszek i troszkę przesunął, żeby mogła siedzieć bez większego wysiłku. Potem przystawił jej kubek do ust. - Pij – powiedział. Rozchyliła usta, a on przechylił kubek. Piła powoli, głośno przełykając. Kiedy odwróciła głowę, wiedział że ma już dosyć. Odstawił kubek z powrotem na stolik. - Przyniosłem też coś do jedzenia – powiedział. – Nie są to rzeczy specjalnie wyszukane, ale po tej tygodniowej diecie, jaką sobie zaserwowałaś, powinnaś je zjeść bez większych problemów – dodał i wyciągnął z torby serek homogenizowany i paczkę biszkoptów. Wiedział, że po takiej głodówce nie będzie w stanie przełknąć nic więcej. Popatrzył na nią wyczekująco. Odwróciła głowę. - Nie mów mi, że tym gardzisz – powiedział. Wsunął jej ciastko w zdrętwiałą dłoń. Nie zareagowała. Nawet nie poruszyła palcami. - Nie rób mi tego – szepnął. – Nie zabijaj się… Zadziałało. Momentalnie się ocknęła i popatrzyła na niego intensywnie, jakby chciała go tym spojrzeniem przebić na wylot. - Dlaczego to robisz? – wyszeptała. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Bo co miał jej powiedzieć? - Bo zbyt wiele razy sam miałem na to ochotę – odpowiedział szczerze. Chyba tylko w taki sposób mógł do niej dotrzeć. Szczerością. Patrzył na nią wyczekująco. Uniosła dłoń do ust i powoli gryzła biszkopta. Potem podał jej następnego. I jeszcze jednego. Milczał, bo i tak nie bardzo wiedział, co powiedzieć, a chciał wykorzystać jej chęć do jedzenia. Odwróciła głowę i popatrzyła na stolik. - Podam ci – powiedział i wziął kubek w dłonie. Upiła kilka łyków i odwróciła głowę. Wiedział, że na pierwszy raz wystarczy. I tak wystarczająco długo pościła… - Zrobię ci jeszcze ciepłej herbaty, żebyś mogła lepiej się rozgrzać – powiedział i wstał. Wyszedł do kuchni. Wstawił serek do lodówki. Wyglądał tak samotnie wśród tej pustki. Uśmiechnął się smutno. Zupełnie jak ona. Sama, a wokół zimno… Wzdrygnął się, bo usłyszał jakiś nieprzyjemny dźwięk. Nasłuchiwał, a dźwięk się powtórzył. Zmarszczył brwi. To brzmiało jak… - O, nie – zacisnął dłonie w pięści i wypadł z kuchni. Przeleciał przez sypialnię i wpadł do łazienki. Siedziała przy toalecie i wymiotowała. - Co ty robisz? – zapytał i podał jej ręcznik. - A nie widać? – odpowiedziała i otarła twarz. – Zrobiło mi się niedobrze… - Gówno prawda – powiedział. – Zrobiłaś to specjalnie. - A jeśli nawet, to co?! – krzyknęła zachrypniętym tonem. – Ja nie chcę żyć, rozumiesz?! Nie chcę! Nie mam po co żyć… – popatrzyła na niego bezradnie i czekał, aż zacznie szlochać. Ale nic takiego nie nastąpiło. Cała się trzęsła, ale po jej twarzy nie spłynęła ani jedna łza. Co to był za płacz, jeśli nie było w nim łez? Czy to możliwe, że ona po prostu tych łez już nie miała? Czy to możliwe, że ta pustka i cierpienie pozbawiły ją wszystkiego, co bliskie?… - Chodź – powiedział i podniósł ją z podłogi. Położył ją na łóżku. Zaraz też przekręciła się na bok i skuliła. Drżała. Okrył ją kołdrą i kocem. Marzył, żeby znaleźć jakieś antidotum na jej cierpienie… Marzył… Nie mógł patrzeć, jak ginie w jego oczach… Jak ginęła już od tygodnia, a on tego nie widział. Jak nie chciał tego widzieć. Tak bardzo pogrążył się w swoim cierpieniu, które teraz wydawało się śmieszne w porównaniu do tego, co ona przeżywała. Co takiego się stało, że uciekła od świata, że chciała odejść? Że chciała przestać istnieć?… Znów odezwał się w nim ten sam ból, który czuł kilka godzin wcześniej, kiedy przeczytał wiadomość od przyjaciółki. Znów czuł, że ogarnia go gniew, że ogarnia go złość, że ogarnia go żal… Dlaczego życie daje nam kopa, kiedy się najmniej tego spodziewamy? I dlaczego ten kop jest tak silny, że często nie mamy ochoty się podnosić?… Pod powiekami poczuł łzy. Nie myślał, kiedy zdejmował buty i sweter. Nie myślał, kiedy pogasił światła w całym domu. Wsunął się pod koc. Przytulił się do pleców dziewczyny i objął ją mocno przez kołdrę. I oboje leżeli. Oboje płakali. Ona bezgłośnie, bo cierpienie już tak mocno ją wyczerpało, że nie potrafiła głośno się żalić… On łkał jak dziecko. Otworzyły się w nim wszystkie rany, które usiłował ostatnimi czasy wyleczyć. Otworzyły się i zawładnęły nim całkowicie… Przez kołdrę czuł jej ciepło. Tak bardzo nie chciał zostać sam… cdn.......
-
Spojrzała na siebie w lustrze. Uśmiechnęła się. Była zdenerwowana, ale przede wszystkim była szczęśliwa. Bezgranicznie szczęśliwa. Odwróciła się i popatrzyła na mamę. - Wyglądasz prześlicznie, córciu – powiedziała kobieta i pomogła jej upiąć welon. - I tak się też czuję – odpowiedziała. – Czy Joey już przyjechał? - Za chwilę powinien się zjawić – powiedziała. – Dlaczego nie chcieliście się zgodzić, żeby czekał na ciebie pod kościołem? - Pomyśleliśmy, że tak będzie lepiej. Spędzimy kilka chwil tylko we dwoje i będziemy mogli lepiej przygotować się do ceremonii. - Zawsze umiecie postawić na swoim – mama uśmiechnęła się i podała jej ślubną wiązankę. I w tym momencie usłyszały klakson za oknem. - Przyjechał – powiedziała z uśmiechem Tori. - Przyjechał twój książę – odpowiedziała mama. – Idź do niego i bądźcie szczęśliwi. - Będziemy, mamo – otworzyła drzwi i wyszły z pokoju. Rodzina czekała już na dole, a wraz z nimi ta najważniejsza dla niej osoba. Uśmiechnęła się. Wyglądał tak, że zaparło jej dech w piersiach. Miał na sobie czarny smoking i białą koszulę, a włosy miał gładko zaczesane do tyłu. Miała ochotę zmierzwić mu tę czuprynę i wiedziała, że później na pewno to zrobi… Teraz musiała zachować powagę. Zeszła na dół i podeszła do mężczyzny. - Witaj – powiedziała cicho. - Dzień dobry, kochanie – odpowiedział. – Jesteś gotowa, żeby zostać panią Knight? - Nigdy nie byłam bardziej gotowa – powiedziała. Podał jej ramię i wyszli przed dom. Wsiedli do auta. Goście też zaczęli wsiadać i po chwili cały korowód ruszył. Tori popatrzyła z uśmiechem na mężczyznę, który siedział obok niej. - Jeszcze kilka chwil… – powiedziała z nadzieją. - Jeszcze kilka chwil i będziesz moja – odpowiedział. – Kocham cię, Tori. - Ja ciebie też kocham – uśmiechnęła się. – Tak mocno, jak tylko można kochać. - Chyba jednak ja mocniej cię kocham… - No, chyba jednak ja – uparła się. Oboje się roześmiali. Nim się obejrzeli, zajechali przed kościół. Tori wysiadła z jednej strony samochodu, a Joey z drugiej. Gdyby wysiadł chwilę później, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej… Zupełnie inaczej. Nie zauważył ciężarówki, która pędziła z zawrotną szybkością. Nie zauważył, że jedzie prosto na niego. Tori usłyszała jakiś głuchy dźwięk i spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Joey. Ale zobaczyła jedynie hamujący samochód i przerażoną twarz kierowcy. Zerwała się i obiegła samochód. Zebrani goście zaraz za nią. Bała się otworzyć oczy. Bała się zobaczyć… Joey leżał z twarzą do ziemi. I wszędzie była krew, pełno krwi… - Nie! – krzyknęła i uklękła przy mężczyźnie. Zapanował jeden wielki harmider. W oddali słychać było sygnał karetki. - Joey… Proszę!… – czuła, że łzy płyną jej po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi. On leżał bez ruchu… Bała się go dotknąć, żeby nie zrobić mu krzywdy, ale przecież nie mogła go tak zostawić. Ojciec próbował ją odsunąć, ale się nie dała. Nie wiedziała, czy Joey żyje. Nie dopuszczała myśli, że mogłoby być inaczej. - Joey, powiedz coś… – schyliła się jeszcze niżej i popatrzyła na niego uważnie. Sukienkę miała już zakrwawioną i mama patrzyła na nią przerażona. - Proszę!… Odezwij się do mnie!… – płakała spazmatycznie i nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Przecież jeszcze chwilę wcześniej siedzieli tacy roześmiani i wyznawali sobie miłość… To nie mogło się tak skończyć! Nie mogło!… - Proszę się odsunąć – usłyszała jakiś spokojny głos i popatrzyła na lekarza nieprzytomnym wzrokiem. Ale odsunęła się jedynie kawałek. Nie mogła go przecież zostawić tak całkiem samego… Lekarz nachylił się nad Joey\'em. Dla niego sytuacja już na pierwszy rzut oka była beznadziejna, ale Tori patrzyła na niego i czekała, aż powie słowa, które chciała usłyszeć. Ale one nie padały. Rozglądała się wkoło, przerażona. - Mamo, dlaczego Joey nie odpowiada?… Proszę mu powiedzieć, żeby wstał!… – złapała lekarza za rękaw. – Proszę mu powiedzieć!… Spóźnimy się na ślub!… Przecież mnie tak nie zostawi!… - Bardzo mi przykro… – powiedział cicho lekarz i razem z drugim medykiem nakrył mężczyznę prześcieradłem. – Nic nie możemy zrobić… - Mamo! – krzyknęła Tori. – Niech oni go ratują! Niech oni go tak nie zostawiają!… Mamo!… - Tak mi przykro, kochanie – kobieta uklękła obok niej. – Tak mi przykro, kochanie… – dodała i przytuliła ją do siebie. Dziewczyna wyrwała się. Wstała i popatrzyła na wszystkich przerażonym wzrokiem. - Zróbcie coś! – poprosiła bezradnie. – Nie pozwólcie mu tak leżeć!… Nie pozwólcie… – okręciła się wkoło i zachwiała. Po chwili osunęła się w ramiona ojca, który trzymał ją z całych sił i pomógł lekarzom zanieść ją do karetki. Reszta zebranych nie do końca rozumiała co się stało i patrzyli na to wszystko szeroko otwartymi oczyma… cdn.....
-
Jakoś leci. Za dwa tygodnie zmieniam stan cywilny :) – wiedział o Joey'u, podobnie jak i ona wiedziała o jego związku. Często wymieniali się spostrzeżeniami na temat swoich doświadczeń. Ona mu doradzała, jak ma postępować z dziewczyną, a on jej tłumaczył niektóre zachowania Joey'a. Wychodzisz za mąż i mówisz, że jakoś leci? Kobieto! To bardzo dobra wiadomość! ;) Też tak myślę – uśmiechnęła się. – I obawiam się, że przez ostatni tydzień kontakt ze mną może być utrudniony, a potem przez jakiś czas zupełnie niemożliwy. Jedziecie z mężusiem w podróż poślubną, tak? A gdzie? Tam, gdzie się poznaliśmy. Na Hawaje. Jakie to romantyczne… Roześmiała się, a Jason znów wychylił się zza swego biurka. - Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony. - W jak najlepszym – odpowiedziała. - Pojawił się? - Nie wstawaj! – zaprotestowała. – I nie próbuj mi zaglądać przez ramię! - Ty mała kokietko – zbeształ ją, ale został na swoim miejscu. - I przestań się tak na mnie gapić! – popatrzyła na niego spod oka. - Tak jest – mrugnął wesoło okiem i powrócił do swojej pracy. A ona wróciła wzrokiem do monitora. Mam nadzieję, że będzie romantycznie – odpisała. Zazdroszczę ci… Zazdroszczę ci takiej miłości. Przecież Wy też się kochacie – odparła. – Sam mówiłeś, że bardzo ją kochasz. I wcale się z tego nie wycofuję… Tylko ostatnio coś nam nie wychodzi. Może za mało się staramy? Może – uśmiechnęła się. – Ale zobaczysz, że wszystko się ułoży. Ty jak zawsze optymistka do bólu ;) Troszkę więcej wiary! – wystukała szybko na klawiaturze. Wiedziała, że jest wrażliwym człowiekiem i strasznie łatwo zrażają go wszelkie niepowodzenia. Ale w głębi duszy czuła, że potrafi być szczęśliwy. Więc kiedy znów uda nam się porozmawiać? Nie wiem, czy będę miał czas, żeby przysiąść w następnym tygodniu do komputera. Szykuję się do wyjazdu do Japonii… Super!!! Zazdroszczę Ci tych wyjazdów – napisała. – My na Hawaje jedziemy na dwa tygodnie, więc pewnie nie zdołam się z Tobą skontaktować w tym czasie… Wiem ;) będziesz się zajmować mężusiem ;) Będę ;) – przytaknęła. – Dasz sobie radę beze mnie? ;) Ej, no ja silny facet jestem ;) Jakoś bez Ciebie przeżyję. Ale potem szybko wracaj i opowiadaj, jak było ;) Ze szczegółami? ;) – uśmiechnęła się i czekała, co odpowie. Oczywiście, że ze szczegółami. I to tymi najpikantniejszymi ;) Ale to nie film 'Pamiętnik czerwonego pantofelka' – zaśmiała się. To aż tak będzie? Takiej Cię nie znałem, Myszko. Nie zawstydzaj mnie, Kocie – odpowiedziała. Wiedziała, że musiał się roześmiać. Czasem naprawdę potrafił się rozluźnić i żartować. A czasem… Miał problemy ze sobą, z tym, czy postępuje słusznie, z tym, jak spełniać oczekiwania innych… Wiedziała, że jest facetem po przejściach, że dużo pił, ale już z tego wyszedł. Nie bez szwanku, ale wyszedł… Nie będę Cię już zawstydzał ;) Ale wrócimy do tego tematu, obiecuję ;) A teraz muszę już pędzić, bo czas goni. Wpadłem tylko na chwilkę, żeby zobaczyć co u Ciebie. Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. Życzę Ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia ;) Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się. – I obiecuję, że następnym razem wyciągnę z Ciebie, co Cię tak trapi :) Mnie? ;) Ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie… No, poza Tobą ;) Uważaj na siebie, rozrabiako – żałowała, że nie może jej słyszeć, bo starała się brzmieć groźnie. – Nie szarżuj za bardzo. Tak jest, pani porucznik ;) Mocno Cię uściskuję! Papapa! Papapa! – odpisała i czekała, aż opuści czat, żeby móc przeglądnąć to, co działo się na innych. Cieszyła się, że choć chwilę rozmawiali. Z tak krótkiej rozmowy potrafiła wywnioskować, że starał się żyć w zgodzie z samym sobą, choć nie bardzo mu to wychodziło. Może był pod dużą presją, może miał jakieś zawodowe kłopoty. Wiedziała, że następnym razem to z niego wyciągnie. W końcu nie takie dyskusje już odbywali… - Poszedł już sobie? – zapytał Jason i popatrzył na nią spod oka. - Tak – odparła. – I powiedział, że jeśli jeszcze raz będziesz mnie dręczył, to osobiście skopie ci tyłek. - Zobaczymy – odpowiedział hardo Jason. – Najpierw musiałby wiedzieć, gdzie przyjechać… - A może mu o tym powiedziałam, skąd wiesz – uśmiechnęła się tajemniczo. - Ha, ha, ha – parsknął. – Prędzej uwierzę, że w centrum miasta wylądowali kosmici, niż w to, że zdradzisz mu takie istotne detale. Interesujesz się, jak wygląda i skąd pochodzi? - Czasem – odpowiedziała. – Ale nie w taki sposób jak myślisz… - A skąd wiesz, co mam na myśli? – popatrzył na nią uważnie. - Bo wam, facetom, tylko jedno chodzi po głowie – uśmiechnęła się. – Gdyby to tylko było możliwe, uprawialibyście seks przez Internet… - Wiesz to z doświadczenia? - Jason! – rzuciła w niego linijką i ledwie udało mu się uniknąć ciosu. Roześmiali się. - Ja wiem, że ty poza tym swoim Joey'em świata nie widzisz, tak jak i on poza tobą nie spojrzy na żadną kobietę… – westchnął. Udał, że ociera łzę. – Jesteście tak obrzydliwie w sobie zakochani… Tacy obrzydliwie romantyczni… - Poczekaj, aż ciebie to dopadnie – odparła. – Wtedy ja ci będę tak wytykać. - Przecież wiesz, że życzę ci jak najlepiej – powiedział. Uśmiechnęła się. - Oczywiście, że wiem… cdn.....
-
Miała wszystko, czego zawsze pragnęła każda dziewczyna. Dużą i kochającą się rodzinę, satysfakcjonującą pracę i wspaniałego mężczyznę u boku, który to już wkrótce miał zostać jej mężem. Nie wiedziała, że życie przygotowało dla niej całkiem inny scenariusz... Zalogowała się do sieci. Jej praca polegała głównie na przeglądaniu tego, co działo się na różnych czatach. Raz w tygodniu składała szefowi raport z tego, o czym się rozmawia. Chodziło mu głównie o czaty o tematyce politycznej, ale miała też wgląd we wszystkie inne, które znajdowały się na serwerze firmy. Siedziała, słuchała o czym mówią ludzie, a kiedy atmosfera stawała się zbyt gorąca, interweniowała, próbując uspokoić dyskusję, a tych najbardziej krewkich po prostu usuwała z czatu. Próbowali wracać pod nowymi nickami, więc pilnowała, żeby znów niepotrzebnie nie podgrzewali atmosfery. Zdarzało się też tak, że czasem sama wplątywała się w dyskusję. Uśmiechnęła się. Kilka miesięcy wcześniej zaangażowała się dość poważnie w dyskusję na jednym z czatów. Rozmówców ubywało i ubywało, aż została sama z jednym chłopakiem. Rozmawiali o samotności, o poczuciu wyobcowania. I tak zaczęła się ich internetowa znajomość. Czasem spotykali się na czacie, a czasem pisali do siebie maile. W gruncie rzeczy to on pisał. Widocznie potrzebował się komuś wygadać i w ten sposób łatwiej mu to przychodziło. Nigdy się przed sobą nie zdradzili swoimi prawdziwymi imionami. Nie czuli takiej potrzeby. Tak byli bardziej anonimowi i może dzięki temu lepiej im się ze sobą rozmawiało. Wiedziała tylko, że chłopak dużo podróżuje. Czasem pisał do niej o tak kosmicznych porach, więc wiedziała, że musi być na drugiej półkuli, jeśli o takiej porze jest jeszcze na chodzie. Czasem pisał, że przez najbliższe tygodnie będzie bardzo zajęty i może nie znaleźć chwili, żeby do niej napisać, a potem rzeczywiście nie pisał i wtedy tęskniła za jego listami i wspólnymi rozmowami. Traktowała go niczym przyjaciela, z którym można o wszystkim pogadać. Ze wzajemnością. Wiedziała, że ma problemy z dziewczyną, z samym sobą i starała się jakoś podnosić go na duchu. A łatwo jej to przychodziło, bo z natury była optymistką, a poza tym życie dobrze jej się układało, więc nie miała powodów do zmartwień. Zajrzała na kilka czatów, ale nic specjalnie ciekawego się tam nie działo. Zwykłe, codzienne rozmowy. - I co tam słychać w wielkim świecie? – zza swojego biurka wychylił się Jason, jej współpracownik. Pracowali razem od kilku lat i doskonale się dogadywali. - To, co zwykle – odpowiedziała z uśmiechem. - Nie pojawił się czasem ten twój wirtualny przyjaciel? – mrugnął wesoło okiem. - Nie śmiej się z niego – rzuciła w niego spinaczem. – On jest bardzo zajęty. Nie siedzi cały dzień przed komputerem, jak ja. - A Joey o nim wie? Zaśmiała się. - Oczywiście, że wie - powiedziała. - A nie myślałaś przypadkiem, żeby zachować takiego przyjaciela tak tylko dla siebie? – zapytał konspiracyjnym szeptem. Znów się zaśmiała. - On jest tylko moim przyjacielem – odpowiedziała. – PRZYJACIELEM – powtórzyła z naciskiem. – A, poza tym ja nawet nie wiem, gdzie on mieszka i jak wygląda, podobnie, jak i on nie zna tych szczegółów. Więc tak naprawdę znamy się wirtualnie i ja nie zamierzam tego zmieniać. - Nie korciło cię, żeby go poznać? – popatrzył na nią uważnie. - Dlaczego drążysz ten temat? – zapytała. – Niektórym łatwiej jest komunikować się w ten sposób. Nie, nie korciło mnie, żeby go poznać. I nie, nie miałam żadnych snów z jego udziałem – dodała szybko, bo zauważyła, że Jason zamierza zadać kolejne pytanie. Roześmiał się. - Jak ty mnie dobrze znasz – powiedział. - Więc mogę liczyć że za dwa tygodnie pojawisz się w kościele? - No wiesz… – udał oburzenie. – Pojawię się ze stosem chusteczek i będę głośno opłakiwał twoje zamążpójście. - Jesteś wariatem – zaśmiała się i znów rzuciła w niego spinaczem. - Ale i tak mnie uwielbiasz – uśmiechnął się. - Oczywiście – odpowiedziała i wróciła wzrokiem do monitora. Jason zawsze potrafił ją rozbawić. Nigdy się ze sobą nie kłócili. Może dlatego stanowili taki zgrany zespół. I zawsze wiedzieli, gdzie należy zakończyć zabawę i wrócić do pracy. Puk, puk – przeczytała na ekranie i uśmiechnęła się szeroko. Zobaczyła znajomy nick – Kot. Witaj – napisała. – Dawno Cię tu nie było. Tęskniłaś za mną? Jak oszalała – odpowiedziała i uśmiechnęła się. Wiedziała, że on też się uśmiecha. Przerabiali ten scenariusz już setki razy. Co słychać? cdn.....
-
Opowiadanie--------A po nocy przychodzi dzien...------------ Tori lada chwila ma stanąć na ślubnym kobiercu. Ale ta jasna i prosta droga nagle zmienia się w ciemny i mroczny tunel. W tunelu obok jest już Alex, który ma dość życia, jakie prowadzi. Czy to możliwe, żeby tak naprawdę oboje byli w tym samym tunelu i probowali zapalić jedno i to samo światełko?
-
WITAM BIESIADO Witam Was Drzewka i dziekuje KALINKO BIESIADNA dla Ciebie! http://www.youtube.com/watch?v=6YO5hLFxFKA&feature=related
-
Środa Popielcowa. Obrzęd posypania głów popiołem. Chrześcijanie rozpoczynają okres Wielkiego Postu. Przygotowują się do obchodów najważniejszego w roku święta - Wielkanocy. Post ma charakter symboliczny. Jednak 100 lat temu przygotowanie do Wielkanocy wiązało się ze zdecydowaną zmianą diety. Z jadłospisu znikało mięso oraz produkty pochodzenia zwierzęcego. W ich miejsce pojawiały się żur oraz śledzie. Co zamożniejsi zakaz spożywania mięsa mogli obejść jedząc ryby lub mięso traktowanych na równi z rybami zwierząt wodnych np. wydr lub bobrów. Prawdziwym rarytasem była zupa z żółwia. Po 40-stu dniach postu z radością żegnano znienawidzone potrawy. Odbywały się uroczyste pogrzeby żuru, śledzia zaś wieszano. W ludowej tradycji Popielec był dniem szczególnym, w który łączył karnawał z postem. W karczmach spotykano się na tańcach. Nie służyły one jednak rozrywce, lecz miały zagwarantować urodzaj. Panny, które w czasie karnawału nie wyszły za mąż, tego dnia padały ofiarą rozmaitych żartów. Wchodzącym do kościoła przypinano np. skorupki jaj lub kurze łapki. W ten sposób piętnowano kaprysy oraz nieumiejętność znalezienia męża. Tradycje związane z Popielcem nie zachowały się do naszych czasów. Obecnie dzień ten ma wymiar ściśle religijny. W czasie nabożeństw na znak pokuty i nawrócenia kapłani posypują wiernym głowy popiołem. Pochodzi on ze spalenia ubiegłorocznych palemek wielkanocnych. W okolicach Siedlec tuż przed Wielkim Postem czyszczono i wyparzano dokładnie wszystkie naczynia kuchenne, aby nie było na nich żadnej drobiny tłuszczu. Do przygotowywania potraw w poście nie używano masła i smalcu. Na Południowym Podlasiu zamiast tłuszczów zwierzęcych stosowano olej lniany. Poszczono w środy, piątki i soboty, nie pijąc nawet mleka. W niektórych rodzinach nadal praktykuje się taki post. Ważniejszy jednak niż cielesny był i jest wymiar duchowy Wielkiego Postu - czasu pokuty, umartwień i oczekiwania na Wielkanoc. Mieszkańcy regionu tłumnie uczestniczą w nabożeństwach wielkopostnych - Drodze Krzyżowej i Gorzkich Żalach.
-
WITAM BIESIADO DRZEWKA Środa Popielcowa, inaczej zwana Popielcem, to w kościele katolickim pierwszy dzień Wielkiego Postu, jest to dzień kończący karnawał na 46 dni przed niedzielą Wielkanocną. Jest to dzień pokutny, w którym obowiązuje ścisły post. W obrządku rzymskim w czasie mszy odprawianej w ten dzień kapłan posypuje wiernym głowę popiołem lub popiołem czyni znak krzyża mówiąc \"Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię\" lub \"Z prochu powstałeś i w proch się obrucisz\". Popiół do posypywania głów tradycyjnie otrzymuje się przez spalenie palm poświęconych w ubiegłoroczną Niedziele Palmową. Zwyczaj posypywania głów pochodzi z VIII w. w XI wieku stał się on zwyczajem obowiązującym w kościele katolickim dzięki decyzji ówczesnego Papieża Urbana II. Ciekawostki * W obrządku ambrozjańskim (stosowanym nadal w archidiecezji mediolańskiej) Wielki Post zaczyna się dopiero w pierwszy poniedziałek po Środzie Popielcowej * Papież Jan Paweł II ogłaszał Popielec dniem modlitwy o pokój na świecie. * Zwyczaj posypywania głów popiołem był znany także u starożytnych Greków, Egipcjan i Arabów i we wszystkich kulturach oznaczał pokutę i skruchę. * Środa Popielcowa nie obliguje wiernych do uczestniczenia w Mszy Świętej a jednak kościoły są zazwyczaj pełne. Środa Popielcowa w innych krajach i regionach Polski na podstawie informacji zebranych m.in z serwisu wiara.pl Popielec to we wszystkich krajach dzień pokuty, refleksji i skruchy we wszystkich także obowiązuje zwyczaj posypywania głowy popiołem. Jednak w niektórych panują lokalne zwyczaje i tak np. w Hiszpani organizuje się, na znak zakończenia karnawału - okresu obżarstwa, \"pogrzeb sardynki\" (entierro de la sardina). Wypchanej kukle sardynki pokaźnych rozmiarów wyprawia się najpierw pogrzeb a następnie, podobnie jak naszą Marzannę, pali się ją lub topi. W Peru organizuje się podobne \'przedstawienie\' z tym, że sardynkę zastępują skrzypce (entierro del violin). (warto zaznaczyć, że i my mamy swój \'pogrzeb basa\' - zwyczaj grzebnia instrumentów muzycznych na Śląsku na znak nadchodzącego okresu wyciszenia). Pozdrawiam bardzo serdecznie!
-
Budziła się powoli, ale nie chciała jeszcze otwierać oczu. Nie chciała się jeszcze obudzić. Czuła się tak rozkosznie rozleniwiona, tak rozkosznie zmęczona… Głębiej wtuliła twarz w poduszkę. Usłyszała męski śmiech i delikatną dłoń na swoich plecach. - Nie musisz się tak bardzo chować – powiedział cicho Pete, opuszkami palców wodząc wzdłuż jej kręgosłupa. – Nie ma potrzeby, żebyś się chowała, bo wcale nie musimy wstawać. Wiedziała, że gdyby zobaczył w tej chwili jej twarz, roześmiałby się jeszcze bardziej. Jak przez mgłę pamiętała wczesny poranek, choć wyraźnie czuła każdy dotyk, każdą pieszczotę, każdy pocałunek… Zupełnie tak, jak teraz to ciepłe, męskie ciało tuż obok swojego. - Jaimie? – zapytał i przysunął się bliżej. - Nie powinieneś iść do pracy? – podniosła głowę znad poduszki i popatrzyła na niego uważnie. Uśmiechał się. Jak kot, który właśnie spił najsmaczniejszą śmietankę na świecie… Chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak seksownie, jak teraz. Z tą swoją rozwichrzoną fryzurą, z tym swoim zawadiackim spojrzeniem… Nie chciała się nawet zastanawiać, jak sama wygląda. Dobrze, że przed nocą pomyślała chociaż o tym, żeby zmyć makijaż, bo inaczej Pete nie patrzyłby na nią z takim zachwytem, z jakim patrzył teraz. - Dzwonili, że odwołują nagranie programu, więc możemy tu leżeć do samego wieczora – odparł. – A, ponieważ ty mnie w cudowny sposób uleczyłaś, nie możemy tego zaprzepaścić – uśmiechnął się jeszcze szerzej. Była zaspana, ale widział w niej ten ogień i namiętność, których dała mu zasmakować kilka godzin wcześniej. Widział delikatne tlenie, ale wiedział, jak niewiele trzeba, żeby obudzić te uczucia… Dostrzegł w jej oczach nawet cień zawstydzenia i nie mógł sobie odmówić, żeby nie dotknąć jej policzka i nie nachylić się bliżej. Pocałował ją w skronie, a potem powoli powiódł ustami do jej policzka. Spięła się na chwilę, ale zaraz się rozluźniła. Cicho westchnęła. Tak bardzo chciała pozwolić sobie na zapomnienie, na zatracenie się w czyjejś bliskości. Na zatracenie się w jego bliskości… Ale czy była na to gotowa? Czy on był na to gotowy? - Prawie widzę, jak szybko pracują w twojej głowie wszystkie te trybiki – powiedział i uśmiechnął się. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze – pocałował ją i przytulił do siebie. - Jesteś pewny? – spytała cicho. Wiele mieli jeszcze problemów do rozwiązania, wiele jeszcze mieli przeszkód do pokonania. Ale ona poczuła, że jest gotowa wszystko to rozwiązać i pokonać. Po jego zachowaniu wiedziała, że on też jest gotowy wszystko to rozwiązać i pokonać. - Dziewięć lat dochodziłem do tej pewności – odpowiedział. – Nie mogę sobie pozwolić na stracenie ani jednego dnia więcej – uśmiechnął się. – Nie chcę sobie pozwolić na stracenie ani jednego dnia więcej, moja ty zmysłowa latynosko. Uśmiechnęła się i wtuliła twarz w jego ramię, speszona. Dobrze, że żaluzje w oknach były zasunięte, bo gdyby nie ten półmrok, najpewniej zapadłaby się pod ziemię. Roześmiał się cicho i przekręcił ją na plecy. Odgarnął jej włosy z twarzy i patrzyli na siebie z uśmiechem. - Nie wiem, jak to możliwe, że w jednej sekundzie widzę w tobie wspaniały, erotyczny ogień, a już chwilę później potrafisz być tak rozkosznie niewinna – powiedział, palcem wodząc po jej skroniach i nosie. - Oj, przestań – miała wrażenie, że rumieni się po czubki włosów. Znów chciała się schować, ale jej nie pozwolił. - Czuję, że to będzie przyjemność – powiedział i pocałował ją delikatnie. – Że przyjemnie będzie odkrywać wszystkie twoje stany, wszystkie twoje zachowania, wszystkie twoje uczucia… Cieszę się, że jesteś taką zagadką, Jaimie – muskał ją raz po raz, a ona nie mogła się nie uśmiechnąć. Dawno już się tak nie czuła. Dawno nie czuła takiej lekkości, takiej błogości… - A myślisz, że to dobrze? – zapytała wsuwając dłoń w jego włosy, żeby nie zdołał się odsunąć. Nie chciała, żeby się odsuwał. Chciała, żeby dotykał ją każdym milimetrem swojego ciała, żeby nie dzieliły ich żadne bariery… Trwali więc z ustami przy ustach, oddychając jednym oddechem i patrzyli na siebie odważnie. - Nigdy nie będę się z tobą nudził – odpowiedział i pocałował ją po raz kolejny. - Ale kiedy już tak poznasz mnie na wylot, to przestanę być dla ciebie zagadką… Jesteś pewny, że wtedy ci się nie znudzę? – zapytała przesuwając dłonie na jego ramiona i splatając je na plecach, żeby go do siebie przyciągnąć. Chciała go czuć. Chciała mieć pewność, że jest blisko… - Nigdy – powiedział stanowczo – Nie ma takiej możliwości, Jaimie – uśmiechnął się. – A, jeśli zrobi nam się nudno, to wskoczymy do łóżka i cały dzień będziemy się kochać, a życie znów nabierze kolorów – mrugnął figlarnie okiem. Ale ona nie roześmiała się tak, jak przypuszczał. Nawet się nie uśmiechnęła. Zobaczył, jak oczy jej ciemnieją, a na ustach poczuł jej usta. Czułe, ale jednocześnie namiętne… Delikatne, ale jednocześnie stanowcze… Jakby właśnie takich słów potrzebowała. Jakby właśnie takie słowa pozwoliły rozpalić jej ogień, którym chciała go ogrzać. A on jej na to pozwolił. Podzielił się z nią swoim ogniem, jaki tylko ona mogła rozpalić… Nieważne było jutro, nieważny był cały świat. Nic się nie liczyło… Kiedy miał ją tak blisko, wierzył, że jest w stanie przenosić góry, a razem będą w stanie dokonać wszystkiego, na co tylko przyjdzie im ochota… koniec. Zycze milej lekturki!
-
Przekręcił się na plecy i budził się powoli. Odetchnął pełną piersią. Czuł się dobrze. Dotknął dłonią czoła. Już nie miał gorączki. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle był chory. Rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął się, kiedy zobaczył Jaimie, śpiącą na fotelu. Pamiętał, jak przez mgłę, że budziła go w ciągu nocy, zawijając w coraz to zimniejsze i bardziej mokre prześcieradła… Nie wiedział, ile razy to się wydarzyło, ale na pewno wiele, bo pamiętał, że każdym razem mówiła do niego coś innego, a on był zły, że nie daje mu się wyspać, tylko ciągle go budzi. A to przecież przede wszystkim ona nie mogła się wyspać. Bo musiała chodzić wokół niego, podczas kiedy on od czasu do czasu jedynie wybudzał się ze snu… Ale zadziałało. Miała rację, że do rana mu przejdzie. Miała rację… Patrzył na nią z uśmiechem. Na pewno nie było jej najwygodniej, ale całą noc trwała przy nim. Przypomniała mu się rozmowa z Paulem na temat pomocy w czasie choroby, jaką oferuje mężczyźnie jego żona. On i Jaimie jeszcze nie zrobili żadnego magicznego kroku w tym kierunku, a ona już bez wahania była gotowa mu pomóc. - Po takim wstępie na pewno cię nie wypuszczę – powiedział sam do siebie i po cichu wyplątał się z prześcieradła. Zwinął mokre i wygniecione, a na łóżku położył świeże. Chciał, żeby miała najlepsze warunki… Nachylił się nad dziewczyną, żeby ją obudzić. Dopiero dochodziła ósma, a on musiał być w telewizji na dwunastą, więc mieli dużo czasu, żeby wypocząć. Ona miała dużo czasu, żeby wypocząć… Kiedy dotknął ręką jej ramienia, poruszyła się lekko. - Jaimie… – powiedział cicho. – Jaimie, chodź, położysz się na łóżku. Będzie ci wygodniej. - Zostaw mnie – powiedziała przez sen. Uśmiechnął się. - Położysz się na łóżku i wyśpisz wygodnie – odpowiedział i delikatnie nią potrząsnął. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Nie mogłeś poczekać jeszcze chwilę? – zapytała zaspanym głosem. Miała ochotę nadąsać się, jak mała dziewczynka. Popatrzyła na niego spod oka i starała się wyglądać groźnie. – Nie mogłeś poczekać, jak cię prosiłam?… Właśnie śnił mi się piękny królewicz, który miał mnie pocałować, a ty mnie wcześniej obudziłeś – dokończyła z wyraźną pretensją. - Moje biedactwo – uśmiechnął się i nachylił się bardziej, żeby wziąć ją na ręce. Usiadł w fotelu, a ją posadził sobie na kolanach. – Moje ty biedactwo – powtórzył i odgarnął jej włosy z czoła. – Wiem, że do królewicza mi daleko, ale mogę się starać po królewsku cię całować… Co ty na to? – popatrzył na nią wyczekująco. Widziała, jak oczy mu pociemniały i sama czuła, jak coś w niej zaczyna kiełkować… Chyba do końca się obudziła. Z uwagą popatrzyła na jego usta, a potem przeniosła spojrzenie na jego szeroki tors, którego niczym nie zakrył, bo nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby się ubrać… Wróciła wzrokiem do jego twarzy. Czuła, jak jej serce przyspiesza swój rytm. Bezwiednie zwilżyła usta językiem. Powoli zbliżyła twarz do jego twarzy. Powoli odnalazły się ich usta. Niespieszne, delikatne… A później żadne z nich nie wiedziało już, kiedy skończyła się powolność, a zaczęła namiętność. Nie zdążyli tego zauważyć, bo Pete przesunął dłoń na jej udo i bezwiednie musnął jego wewnętrzną część, a Jaimie podskoczyła jak oparzona. Spadła mu z kolan. Dosłownie. - Hej! Nie atakuj mnie tak bez uprzedzenia! – powiedziała oburzona, a serce waliło jej, jak oszalałe. I wcale nie z powodu złości, czy oburzenia, ale z powodów znacznie przyjemniejszych… Podjęła jego wyciągniętą dłoń, żeby wstać. – Chcesz, żebym dostała zawału? – popatrzyła na niego z góry i uśmiechnęła się. Przez chwilę po prostu patrzyła na niego. Z uśmiechem. Oboje na siebie patrzyli. Niepewni, a jednocześnie tak pewni tego, co zrobić… Uśmiechnęła się i usiadła mu na kolanach. Ale nie tak, jak wcześniej. Tym razem kolana miała po obu jego stronach i przysiadła na piętach, a właściwie na jego udach. - Zdecydowanie nie – odpowiedział z uśmiechem i objął ją w talii. – Zdecydowanie nie, Jaimie. I znów patrzyli na siebie w milczeniu. Przesunęła dłonie po jego ramionach i splotła na karku. Delikatnie przeczesywała palcami jego włosy. - To nie atakuj mnie tak szybko – powiedziała cicho i delikatnie musnęła jego usta. – Jak to mówią: 'Spiesz się powoli' – uśmiechnęła się i oparła czoło na jego czole. Ostrożnie zsunął dłonie na jej pośladki, a potem na uda. - Tak powoli może być? – zapytał. - Zdecydowanie tak – uśmiechnęła się. – Ale bez względu na to, jak bardzo chciałabym, żeby twoje dłonie pozostały tam, gdzie są, będą musiały wrócić na górę, bo ktoś ma na sobie zdecydowanie za dużo warstw i trzeba to jakoś naprawić – sama nie wiedziała, skąd bierze w sobie zdolności do takiego flirtowania. Może to właśnie była ta jej latynoska zmysłowość, o której mówił wcześniej? Może to był właśnie ten erotyzm, który ona tak usilnie negowała?… - A moje dłonie naprawią to z prawdziwą przyjemnością – odpowiedział z uśmiechem. Podobała mu się taka. I to bardzo… Zgrabnie zdjął jej bluzę i całą resztę ciuchów. Chciał robić wszystko powoli, chciał ją powoli rozgrzewać, żeby była zadowolona, żeby było jej dobrze… Ale ona nie chciała na to pozwolić. Nie chciała robić niczego powoli… I to ona narzuciła swoje tempo. Pocałowała go mocno i już nie pozwoliła się odsunąć. Nawet na chwilę… Dawała mu słodycz i namiętność. Mógł poczuć ten ogień, który tak bardzo go pociągał. I nie mógł się mu dłużej opierać. Nie potrafił, ale też wcale tego nie chciał… Wstał i położył ją na łóżku. Kiedy wreszcie ich ciała zetknęły się, tak głodne, tak spragnione siebie, nic innego się nie liczyło… Nie było już nic między nimi. Żadnej bariery, choćby najmniejszej… cdn.....
-
Wybrała dobrze znany numer. W ciągu ostatnich kilku dni wybierała go tyle razy, że już dawno przestała je liczyć… Uśmiechnęła się. - "Słucham?" – usłyszała jego zachrypnięty głos. - Oj, coś nie brzmisz najlepiej – powiedziała zatroskana. - "Witaj, Jaimie" – odpowiedział cicho. – "Chyba coś mnie rozkłada. Tak nagle mnie dopadło… A jutro muszę być pełen sił i zapału. Nie wiem, jak to zrobię." - Łykałeś aspirynę? - "Żeby tylko jedną…" - I nie pomaga? – intensywnie zastanawiała się, co zrobić, żeby mu pomóc. - "Wcale a wcale." - To teraz już nie łykaj i odłóż jedną na wieczór – powiedziała. – Ile masz w domu prześcieradeł? - "Że co?" - Przecież to chyba nie jest trudne… – uśmiechnęła się. – Ile masz w domu prześcieradeł? - "Ze trzy. W tym jedno w praniu. Wybierasz się do mnie spać?" – mimo wszystko jeszcze był w stanie żartować. Stwierdziła, że chociażby za to należała mu się nagroda. - Wybieram się do ciebie, ale bynajmniej nie spać – odpowiedziała. - "Powinienem się bać?" - Przychodzę cię uleczyć, więc sam oceń. - "Leczenie będzie przyjemne?" – usłyszała w jego tonie zaproszenie do flirtu. - To zależy od ciebie – odpowiedziała. – Postaram się być jeszcze przed jedenastą. - "To do zobaczenia. Czekam na ciebie z utęsknieniem." - Do zobaczenia, Pete – rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni. Dwa prześcieradła schowała do plecaka i wyszła z domu. Tak, jak obiecywała, jeszcze przed jedenastą stanęła przed jego drzwiami. Otworzyła sobie kluczem, który dał jej kilka dni wcześniej. Ona nie chciała, żeby zwracał jej klucz do jej mieszkania, więc uznał, że to dobry moment na podarowanie jej swojego. W ten sposób, świadomie czy nie, zrobili kolejny krok w tej swojej znajomości… - Jak miło cię widzieć, Jaimie – powiedział Pete, który stał w progu sypialni i spokojnie czekał, aż dziewczyna wejdzie do mieszkania. Uśmiechnął się szeroko i przytulił ją do siebie. - Ja też się cieszę, Pete – cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się. Popatrzyła na niego z troską. Dłonią dotknęła jego czoła. Było gorące, więc wiedziała, że choroba już zaczynała szaleć po jego organizmie. - Prawie zasnąłem, czekając na ciebie. Jestem zmęczony – powiedział i oparł się o framugę. - Biedactwo – uśmiechnęła się. – Zaraz będziemy cię leczyć, żebyś rano był zdrowy. Rozbieraj się. Popatrzył na nią spod oka i uśmiechnął się znacząco. - Chcesz mnie leczyć w TEN sposób? – zapytał z uśmiechem. - Nie wiem, jaki sposób masz na myśli, ale nie pójdę z tobą do łóżka – uśmiechnęła się. – Rozbieraj się, a ja naleję wody do wanny – dodała i znikła w łazience. - Aha, będziemy się kąpać – powiedział i uśmiechnął się, zadowolony. Roześmiała się, słysząc jego słowa. - Ty będziesz się kąpać – sprostowała. – W zimnej wodzie. - Co??? – momentalnie owinął się bluzą, którą zdążył już z siebie zdjąć. – Chcesz, żebym dostał zapalenia płuc?! - Chcę, żebyś jutro był w stanie pójść do pracy – uśmiechnęła się lekko. – Taka terapia wstrząsowa postawi cię na nogi. - Chyba zwali z nóg – powiedział z powątpiewaniem. Zastanawiał się, co robić. Jej pomysł wydawał się tak niedorzeczny, że aż robiło mu się zimno na samą myśl. - Zaufaj mi, Pete – powiedziała spokojnie i położyła mu dłoń na ramieniu. – Gwarantuję, że rano obudzisz się zdrów i pełen energii. - A jeśli nie? – popatrzył na nią spod oka. - Obudzisz się, zobaczysz – uśmiechnęła się zachęcająco. – No, szybciutko. Nie ma na co czekać. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej przepędzimy wirusa z twojego organizmu. - Skoro tak mówisz… – powiedział niepewnie i niechętnie wszedł do łazienki. - Ta woda nie jest całkiem zimna – stanęła zaraz za nim. – Jest letnia, ale tobie wyda się chłodna, bo masz gorączkę. Mimo to wytrzymaj w niej kilka minut. A po wyjściu z wanny nie ubieraj się, bo będziemy kontynuować terapię. - Chcesz, żebym był nagi? – popatrzył na nią z niedowierzaniem. Dziś miał wybitne problemy ze zrozumieniem jej punktu widzenia. Ale był zbyt zmęczony, żeby się teraz nad tym zastanawiać i roztrząsać te niejasne kwestie… - Możesz zostać w bokserkach – odpowiedziała. – To by było nawet bardzo wskazane. - Niech ci będzie – westchnął, zrezygnowany. – Ale jeśli z tego nie wyjdę, to się z tobą policzę. - Nie stoisz na dobrej pozycji, żeby mi grozić – powiedziała stanowczo. – Zaczynaj, bo się obrażę i sobie pójdę. - Już się robi – zasalutował. Rozebrał się, kiedy zamknęła za sobą drzwi i wszedł do wanny. Woda wydawała się zimna, ale jakoś się zmusił, żeby usiąść i zanurzyć się… Nawet nie wiedział, kiedy minęły kolejne minuty, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. - Już wystarczy – powiedziała Jaimie. - A zaczynało się robić tak fajnie – uśmiechnął się. - Bo ogrzałeś wodę swoim ciałem – odpowiedziała i weszła do łazienki. Podała mu ręcznik. - A co teraz? – wyszedł z wanny i popatrzył na nią uważnie. - A teraz pójdziesz spać, owinięty w mokre i zimne prześcieradło – powiedziała. Kiedy stał przed nią taki skulony i chory, nawet nie miała ochoty myśleć, że ma przed sobą odpowiednio zbudowane ciało, do którego tak przyjemnie się przytulać… - Brr… – wzdrygnął się. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. - Wiem – uśmiechnęła się i poprowadziła go do sypialni. Podała mu prześcieradło i dopilnowała, żeby szczelnie się nim owinął. Nie było mu zbyt ciepło, bo zaraz zaczął szczękać zębami. Nie mogła się nie uśmiechnąć. - Połknij te aspiryny – powiedziała i włożyła mu do ust dwie tabletki. Potem przytrzymała szklankę, żeby mógł je popić. - Dziękuję – uśmiechnął się z wdzięcznością. - A teraz już się kładź – powiedziała. – Będę cię budzić mniej więcej co pół godziny, żeby zmienić prześcieradła. - Dobrze – odpowiedział i posłusznie się położył. Było mu zimno i nie czuł się najlepiej, ale ufał jej i miał nadzieję, że wie, co robi. Zamknął oczy i zasnął po chwili. cdn.....
-
Powolnym krokiem szła w stronę knajpy. Do spotkania miała jeszcze kilka minut, ale nie mogła już usiedzieć w domu, więc wyszła. Oczywiście Pete się nie mylił. W poniedziałek obudziła się rześka i czuła się, jak nowonarodzona. Nawet katar zmniejszył się drastycznie… Uśmiechnęła się i stanęła na skrzyżowaniu. Już miała wejść na ulicę, kiedy poczuła, że czyjeś dłonie zasłaniają jej oczy. Prawie podskoczyła. - Pete! – powiedziała z oburzeniem, ale kiedy odwróciła się i spojrzała w jego uśmiechniętą twarz, od razu się rozpogodziła. - Tak witasz swojego wybawiciela? – popatrzył na nią spod oka. Roześmiała się i ujęła jego twarz w swoje dłonie, żeby przyciągnąć ją ku sobie. Pocałowała go w policzek. - Dziękuję! – powiedziała radośnie. – Uratowałeś mi życie. - To bardzo się cieszę – odpowiedział i przytulił ją do siebie. Znaczy wziął ją na ręce i przytulił do siebie, bo chciał, żeby przylgnęła do niego całym ciałem. Roześmiali się. - Chyba wyglądamy, jak wariaci – powiedziała po chwili Jaimie, w ogóle nie zwalniając uścisku. - Ale nam to wcale nie przeszkadza – dodał Pete, nadal trzymając ją blisko siebie. Uśmiechnęli się do siebie i dopiero po kolejnych kilku chwilach ruszyli do knajpy. Usiedli przy stoliku, zamówili obiad, a potem jedli. I nie przestawali rozmawiać. Jakby nie mogli się nagadać… - I jak tam twoja praca w telewizji? – zapytał Pete, nakładając sobie sosu na mięso. - Jutro się dowiemy, jak to się przyjęło – odpowiedziała między jednym kęsem a drugim. – Mam nadzieję, że choć trochę się spodobało. - Na pewno – powiedział z przekonaniem i uśmiechnął się. – A co cię w ogóle skłoniło, żeby przyjść wtedy do telewizji na ten casting? - Szczerze? Względy finansowe – odparła. – Kilka lat temu podjęłam dość ważną decyzję dotyczącą studiowania. Ale to była błędna decyzja, bo kierunek był strasznie chybiony. Nawet nie wiem, dlaczego akurat wybrałam ekonomię… Przecież nie znoszę matematyki… – uśmiechnęła się. – Dlatego też podjęłam kolejną ważną decyzję o wycofaniu się, ale muszę jeszcze oddać pieniądze, jakie dostałam na te studia. Stwierdziłam, że skoro jest coś, co daje mi satysfakcję i nie sprawia większych problemów, to powinnam raczej pójść w tym kierunku. - Dlatego zajęłaś się hiszpańskim – powiedział z uśmiechem. - Dlatego przyłożyłam się do hiszpańskiego i poświęciłam mu wszystek wolny czas, jaki miałam – odpowiedziała. – Dlatego teraz mogę czerpać z tego nie tylko przyjemność, ale także i profity… A dlaczego zdecydowałam się przyjść do telewizji? – uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że dzięki tej pracy będę mogła bez większych problemów spłacić tę cholerną ekonomię i nie będę musiała ograniczać innych wydatków. - Jak na przykład wyjazdu do Hiszpanii. - Jak na przykład wyjazdu do Hiszpanii – przytaknęła i uśmiechnęła się. – Może to wyda ci się skrajną nieodpowiedzialnością, ale gdybym miała wybierać, wstrzymałabym wypłatę zwrotu za studia, niż zrezygnowałabym z wyjazdu do Hiszpanii. - Dlaczego mnie to nie dziwi? – uśmiechnął się. – Wtedy, jak przyjechali ci Latynosi, i widziałem cię w ich towarzystwie, pomyślałem, jak wiele masz z nimi wspólnego. Jak bardzo jesteś otwarta, roześmiana i radosna. Jak wiele jest w tobie latynoskiego ognia i temperamentu. Jak wiele jest w tobie latynoskiej zmysłowości i erotyzmu… - Przestań – miała wrażenie, że rumieni się po czubki włosów. Uśmiechnęła się, zawstydzona, a on nakrył jej dłoń swoją. Zaśmiał się cicho. - Powiedziałem coś nie tak, Jaimie? – popatrzył na nią spod oka. – Przecież ty dokładnie taka jesteś. Nie wiem, jak to możliwe, że nikt jeszcze tego nie zauważył. Nie wiem, jak to możliwe, że nikt cię jeszcze nie pochwycił. - A może ktoś mnie wypuścił, żebym mogła taką się stać? – popatrzyła na niego odważnie. Już od dawna nie bolało ją mówienie o ostatnim związku. Nie zamierzała co prawa chwalić się tym na prawo i lewo, ale nie zamierzała też udawać, że ten temat nie istnieje. - Jeśli cię wypuścił, to był kompletnym głupcem – powiedział Pete stanowczo. – Jeśli cię wypuścił, to na moje szczęście, żebym mógł cię złapać – dodał z uśmiechem. Kimkolwiek był ten mężczyzna, rozstanie z nim wyszło Jaimie na korzyść. Rozstanie z nim pozwoliło jej przekształcić się w pięknego motyla. W motyla, któremu on na pewno nie pozwoli odlecieć. Nie podetnie mu skrzydeł, ale sprawi, że motyl sam będzie chciał zostać. Że będzie chciał zostać i na dodatek będzie z tego powodu bardzo szczęśliwy… cdn......
-
Ja zjadłem obiad u mamy – odpowiedział. – Cała ta zupa jest dla ciebie. - Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się i zabrała się za jedzenie. Patrzył na nią z uśmiechem. Miała podkrążone oczy i wyglądała na zmęczoną. Choroba troszkę ją przygasiła, ale nie zabrała ani odrobiny uroku. Bo nadal patrzył na nią, jak w obrazek. Ciągle odkrywał w niej coś nowego i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej mu się podobała… Zwłaszcza wtedy, kiedy siedziała taka bezbronna i zdawała się całkowicie na jego łaskę. Chciał się nią opiekować, chciał ją uleczyć, rozśmieszyć i utulić, żeby czuła się bezpieczna… Chciał czegoś jeszcze, ale żadne z nich nie było jeszcze na to gotowe. Pozostawało więc czekać na odpowiednią chwilę… Zjadła i odłożyła łyżkę. - Pyszne – powiedziała z uznaniem. – Bardzo mi smakowało. Podziękuj mamie. - Oczywiście – odpowiedział i uśmiechnął się. – Czujesz się wzmocniona? – wziął od niej talerz i wstawił go do zlewu. - Najedzona – sprostowała i uśmiechnęła się. On poszedł do łazienki i zakręcił wodę, bo było jej już wystarczająco dużo. - Jesteś gotowa? – stanął w drzwiach i popatrzył na nią wyczekująco. Skinęła głową i uśmiechnęła się. Wstała. - To zapraszam – powiedział i odsunął się. - Ale dużo bąbelków – stwierdziła wchodząc do łazienki. - I wszystkie tylko dla ciebie – odparł i popatrzył na nią z góry. – Wykorzystaj to. - Z wielką chęcią – uśmiechnęła się i zamknęła za sobą drzwi. Rozebrała się i związała włosy na czubku głowy, żeby ich nie umoczyć. Z ulgą zanurzyła się w ciepłej wodzie. Westchnęła i zamknęła oczy. Słyszała krzątanie się Pete'a po swoim mieszkaniu i uśmiechnęła się. Dawno już nie słyszała takich odgłosów. Dawno już nikt nie krzątał się po jej domu, kiedy ona zażywała kąpieli. Dawno nie gościła tu żadnego mężczyzny… Mężczyzny. Błyskawicznie się wyprostowała. No tak. Tak ją omotał, że zapomniała o podstawowej rzeczy. - Pete! – krzyknęła. - Co się stało? – usłyszała jego zaniepokojony głos po drugiej stronie drzwi. Spojrzała na wannę. Bąbelek było tak dużo, że nie musiała się martwić, że ją zobaczy. I usilnie starała się odczuwać dyskomfort, czy chociażby jakiś mały wstyd, że znalazła się w takiej sytuacji. Że to wszystko działo się za szybko, że nie powinna się znaleźć w takiej sytuacji… Ale nie czuła dyskomfortu. Nie mogła się zmusić, żeby go odczuwać. Bo czuła się naturalnie. Jakby właśnie tak miało być. I wcale nie zamierzała się nad tym głębiej zastanawiać… - Nie wzięłam sobie nic na przebranie – powiedziała i prawie parsknęła śmiechem. – W szufladzie pod łóżkiem, między pościelą znajdziesz piżamę. Mógłbyś mi ją przynieść? - Oczywiście – odparł i zaśmiał się pod nosem. Czuł się u niej swobodnie. I wiedział, że ona też czuje się swobodnie. Była co prawda u siebie, ale przecież jego obecność nie była tu codziennością. Tym bardziej doceniał jej swobodę. Tym bardziej cieszył się, że nie bała się wyluzować i zachowywać naturalnie w jego obecności. Że nie czuła się skrępowana… Bo on nie czuł się skrępowany. Jakby tak naprawdę bywał tu od tygodni, a nie dopiero drugi raz. Jakby tak naprawdę byli ze sobą od tygodni… Byli ze sobą? - Stary, uspokój się – powiedział sam do siebie. Wziął do ręki jej piżamę i stanął przed drzwiami do łazienki. Zapukał. - Wejdź – usłyszał jej cichy głos. Ostrożnie uchylił drzwi, jakby bojąc się, że może rzeczywiście narusza jej prywatność. Była zanurzona w wodzie po samą szyję, a głowę oparła o ścianę. Leżała z zamkniętymi oczami i uśmiechała się. - Powieś ją na drzwiach, koło szlafroka – powiedziała. - Ładny wzorek – uśmiechnął się, nawiązując do obrazków na jej spodniach, które przedstawiały kochające się króliczki. - Dostałam od przyjaciółek na urodziny – odparła i popatrzyła na niego z uśmiechem. – Uznały, że jak będę się odpowiednio długo wpatrywać w ten wzorek, to któryś z króliczków zamieni się w faceta i będziemy mogli przerobić wszystkie pozycje tam przedstawione – zaśmiała się, a on nie mógł się nie roześmiać. Jeśli nie bała się powiedzieć takich słów, to znaczyło, że czuje się przy nim swobodnie i nie są to tylko jego pobożne życzenia. - Kusząca perspektywa – szepnął. Oderwał wzrok od piżamy i popatrzył na nią z uśmiechem. - Też tak myślę – odpowiedziała. Zaskoczyła go. Myślał, że tego nie słyszała. Ale usłyszała. Znów zganiła samą siebie, że nie czuje żadnego skrępowania, ale jakoś nie potrafiła się do tego zmusić. Wiedziała, że on nie odbierze jej słów jako rozpaczliwego wołania o pomoc. Bo ona nie wołała. Nie zaprzeczała już temu, co podpowiadało jej serce. Choć w głębi duszy miała nadzieję, że on zrzuci jej paplaninę na karb gorączki i choroby… - Powoli szykuj się do wyjścia – powiedział po chwili. – Jak posiedzisz za długo, to się rozmoczysz – dodał i mrugnął figlarnie okiem. - Tak, proszę pana – uśmiechnęła się. Zamknęła oczy, kiedy zamknął za sobą drzwi. Czuła błogość. Czuła błogie zmęczenie i takie rozkoszne znużenie… Kiedy kilka minut później wychodziła już z wanny, nadal czuła się znużona. Chciało jej się spać. Otuliła się szlafrokiem i wyszła z łazienki. - Ale tu zimno! – wykrzyknęła stając na progu salonu. Uśmiechnął się i uniósł wzrok znad gazety. - Zapraszam pod kołdrę – wstał i poprowadził ją do sypialni. - Myślisz, że położę się do takiej zimnej pościeli? – popatrzyła na niego podejrzliwie. - Mam ci ją ogrzać? – zmarszczył znacząco brwi. - Nie mam siły, żeby się z tobą przekomarzać – powiedziała i osunęła się na poduszki. – Jestem zmęczona, chce mi się spać i chyba znów mam gorączkę… - Biedactwo – uśmiechnął się i podał jej spodek z tabletkami. – Łyknij i możesz już spać. - Dziękuję. Pomógł jej ułożyć się wygodnie i otulił ją kołdrą. Uśmiechnął się lekko, kiedy się nad nią nachylał. - Ładnie pachniesz – powiedział cicho. - Już to kiedyś słyszałam – uśmiechnęła się słabo. - Z moich ust – odpowiedział. - Z twoich ust – przytaknęła. – Przepraszam, że nie jestem dziś dobrą gospodynią… Jak będziesz wychodził, zamknij za sobą drzwi, dobrze? Zapasowy klucz jest w szufladzie nad lodówką. - Dobrze, Jaimie. Odpoczywaj już – uśmiechnął się. Patrzył, jak walczy z opadającymi powiekami, aż w końcu się poddała. Poprawił jej kołdrę i wstał. Miał nadzieję, że do rana wydobrzeje. Wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Popatrzył na niego z uśmiechem. Nie za szybko? Nie. W sam raz. W sam raz… cdn......
-
Obudził ją jakiś nieznośny dźwięk. Otworzyła oczy. Dźwięk się powtórzył. Usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju, zdezorientowana. Dźwięk jeszcze raz się powtórzył. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to dzwonek do drzwi. Wstała z łóżka, wygładziła bluzę, jaką na sobie miała i idąc w kierunku drzwi, zatrzymała się przed lustrem, żeby ocenić swój wygląd. Choć tak naprawdę nie było czego oceniać… - Już idę – warknęła, kiedy dzwonek jeszcze raz się odezwał. Otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą uśmiechniętego Pete'a. - Dzień dobry – powiedział. – Obudziłem cię? - Na to wygląda – odparła zachrypniętym głosem. – Nie dość, że mnie przeziębiłeś, to jeszcze nie pozwalasz mi się wyspać… – westchnęła, ale ucieszył ją jego widok i chciała, żeby o tym wiedział. Uśmiechnęła się. – Mówiłam, żebyś nie przychodził, bo możesz się zarazić. - Nie mogłem cię takiej zostawić – uśmiechnął się i wszedł do środka. – Jak się czujesz? - Nie wiem. Nie miałam czasu się zorientować – odpowiedziała i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, żeby wytrzeć nos, bo czuła, że za chwilę coś jej kapnie. – Jak widzisz, katar mi nie minął, ale głowa już mnie nie boli, a gardło też jakby mniej… - Masz gorączkę? – zapytał, ale nawet nie czekał na jej odpowiedź, tylko od razu dotknął dłonią jej czoła. Nie było gorące, ale było ciepłe. - I co, panie doktorze? – popatrzyła na niego spod oka. Nie przeszkadzało mu jej zmęczenie, nie przeszkadzał brak jakiejkolwiek fryzury, ani nawet czerwony nos od ciągłego smarkania. Nic mu nie przeszkadzało. Widziała to w jego spojrzeniu przepełnionym sympatią. A ona łaknęła tego spojrzenia, jak powietrza. Potrzebowała go, jak wody do życia… - Nie jest źle, ale nie jest też dobrze – odpowiedział z uśmiechem. – Ale nie martw się, pan doktor się tobą zaopiekuje. - Od razu mi ulżyło – powiedziała i usiadła na fotelu, uprzednio podkulając nogi. – Przepraszam, ale nie jestem w stanie cię dzisiaj podjąć. Jestem chora i nie chce mi się nawet palcem kiwać. Nie mam nawet czym cię ugościć – dodała, przywołując ich wczorajszą rozmowę. Ale on ani na chwilę nie przestał się uśmiechać. - Niczym się nie kłopocz, Jaimie – powiedział. – Pozwolisz, że dziś ja cię ugoszczę – uśmiechnął się szeroko i wyjął z plecaka słoik. - Co to? – zdziwiła się. - Rosół. - Ugotowałeś dla mnie rosół? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać. Żeby nie zawieść jej nadziei… Uśmiechnął się. - Nie, nie ja – odparł. – Poprosiłem mamę o pomoc i stwierdziła, że rosół na pewno cię wzmocni. - Poprosiłeś mamę, żeby ugotowała dla mnie rosół? – po raz kolejny wytarła nos w chusteczkę i uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Mniej więcej – odpowiedział i wszedł do kuchni, żeby przelać część zupy do talerza. - Kochana kobieta – powiedziała i wyszła do sypialni, żeby przynieść sobie koc. Czuła, że jest jej trochę zimno. - Bo to moja mama – uśmiechnął się i popatrzył na nią z troską. – Zaraz, jak zjesz, wykąpiemy cię, wywietrzymy pokój i na powrót zapakujemy cię do łóżka. - Taką metodę leczenia preferujesz? – popatrzyła na niego spod oka. - Ta metoda sprawi, że jutro obudzisz się, jak nowonarodzona i całkowicie wyleczona ze wszystkich chorób, jakie koło ciebie krążą – powiedział autorytarnym tonem, dając jej do zrozumienia, że jest pewien każdego słowa, jakie wypowiada. Przeszedł przez salon do łazienki i odkręcił kurek nad wanną. Uśmiechnęła się. Zawsze już chciała tak siedzieć i pozwalać, żeby ktoś się o nią troszczył. Żeby był ktoś, kto chciałby się o nią troszczyć… - Którego płynu wlać ci do kąpieli? – zapytał, patrząc na kosmetyki poustawiane na półeczkach dookoła wanny. - Takiego w zielonej buteleczce – odpowiedziała nie ruszając się z miejsca. - Takiego z napisem 'zielona herbata'? – wziął do ręki jedną z buteleczek i otworzył. – Kąpiesz się w herbacie? – zapytał zdziwiony. - Nalej, a sam zobaczysz, jak ładnie pachnie – uśmiechnęła się, a jej uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił, kiedy usłyszała słowa aprobaty z jego ust. Po chwili wyszedł z łazienki i popatrzył na nią z uśmiechem. - Jak będziesz się kąpać, wywietrzę twoją sypialnię – zapowiedział. - Żeby mi potem było zimno – powiedziała naburmuszonym tonem. - Żeby wygonić z niej wszystkie bakterie i wirusy, a wpuścić świeże powietrze – odpowiedział i uśmiechnął się. Patrzyła na niego smutnym wzrokiem, jak małe dziecko, któremu rodzice nie pozwalają robić tego, na co ma ochotę. - Jak się jeszcze bardziej przeziębię, to będzie to twoja wina – odpowiedziała nadąsana. Ale wcale nie miała do niego pretensji. I wiedziała, że on o tym wie. Po prostu miło było tak zrzucić choć trochę odpowiedzialności za siebie na barki drugiego człowieka. Miło było nie być samą… - Troszkę więcej zaufania do swojego doktora, skarbie – uśmiechnął się. Wszedł do kuchni i wyjął talerz z mikrofalówki. Sięgnął po łyżkę i postawił obiad przed nią. - A ty nie jesz? – zdziwiła się. cdn.....