arek82
Zarejestrowani-
Zawartość
26 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez arek82
-
Witam Mam pytanie do tych którzy złozyli pozew rozwodowy. Jak to jest w praktyce, czy gdy skladaliscie go osobiscie czy były jakies watpiwosci typu czy sprobowac jeszcze raz? Jestem nieszczesliwy od wielu wielu lat, podjalem wiele prob aby naprawic malzenstwo, zona nie podejmowala sie staran. Wiem, ze jezeli nie odejde to nic sie w moim zyciu nie zmieni. Prawdopodobnie wygasly juz we mnie wszystkie uczucia (7 miesiecy separacji nieformalnej). I pytanie kluczowe - czy pozew skladaliscie bez cienia watpiwosci ze robicie dobrze? Czy wogole sa takie sytuacje ze nie ma watpliwosci? A jezeli są to moze nie skladac i dawac milionową szansę?
-
Dla mnie zlożenie wniosku to koniec, pracuje w wymiarze sprawiedliwości, nie bede ze swojej osoby robił ...y, ze skladam a potem wycofuje. Dlatego tyle wątpliwosci, po zlozeniu ide do konca, nie mam sil juz ratowac, prosic, tlumaczyc itd
-
Miesiąc temu zalożyłem w innym dziale poniższy temat: Jestem w związku małżeńskim od 15 lat, mamy córkę w wieku 10 lat, jesteśmy po 40-tce. Po latach myślę, że nigdy nie dobraliśmy się tak jak poiwnno sie dobierac biorac malzenstwo. mamy inne poglady, cele życiowe, hobby czy zainteresowania. Niemal od poczatku byly problemy, kłótnie czy awantury od waznych rzczy po błahe. Nie jest tez tak ze winna jest 1 osoba, bo ja osobiscie mam swiadomsoc ze oboje jestesmy cholerykami, a co za tym idzie ciezko jest sobie wzajemnie ustapic, przeprosic. Niestety na te nasze klotnie patrzy nasza 10 letnia corka. Ja jestem skonfliktowany z jej rodzina, żona z moją. Od wielu lat mam swiadomosc ze nie jestem szczesliwy, dlatego od kilku lat prosze zone o pojscie na terapie malzeńską, niestetey bezskutecznie. Obecnie od 6 miesiecy jestsmy w nieformalnej separacji, to byla wspolna decyzja. Ja w dalszym ciagu nalegam na wspolna terapie, z kolei mojej zonie odpowiada obecny stan rzeczy - otrzymuje dobrowolnie placone przeze mnie alimenty, sprawuję opiekę nad corką podczas jej obecnosci w pracy. I z tego co widze to moja zona moglaby tak zyc latami, czyli nie idzie na terapie, odpowiada jej obecny stan rzeczy. Prowadzimy od pol roku odrebne gospodarstwa domowe. Na marginesie dodam ze zarowno ona jak i ja nie mamy innej osoby poza malzenstwem. We mnie pozostaly jakis uczucia do żony, czy w niej pozostały do mnei? nie wiem. Ogólnie mówiąc tesknie za wspolnym zyciem od miesiecy, podjałem kilkadziesiat prob naprawy tej sytuacji, niestety bezskutecznych. Moja zona widzi wine tylko we mnie, po swojej stronie uwaza ze jest wszystko ok. Nie ma tu sensu opisywac pewnych zachowan ale wiem, ze ma tyle za uszami co ja. Pisze bo ogolnie bardzo meczy mnie ta sytuacja od pol roku. Moja zona z tego co widze normalnie funkcjonuje, jej calym zyciem jest corka ktora przebywa z nia wiekszosc czasu. Dla mnie dzieco tez bylo calym zyciem, ale z powodu rozstania musialem sie pogodzic z ta sytuacja. Gdy mowie zonie ze nie chce tak zyc, ze zloze pozew to odpowiada - skladaj. nie wiem czy mówi to w nerwach czy na powaznie.... ja ogolnie jestem czlowiekiem ktory jak juz podejmie decyzje to jej nie zmieni, jezeli zloze pozew to juz go nie cofne chocby druga strona plakala i blagala. Bo dla mnie samo zlozenie pozwu to wstyd przed otoczeniem. Z zawodu jestem adwokatem, sprawa bardzo szybko sie rozniesie wsrod moich znajomych. Z drugiej strony nie wiem jak dalej z ta sytuacja zyc.... poki co jak moge ukrywam fakt separacji nieformalnej, tylko najblizsze mi osoby wiedza jaka jest sytuacja. Powiedzcie mi, jakie sa granice w malzenstwie>? Jak dlugo mam ratowac ten zwiazek? jestem bardzo zmeczony ta sytuacja, bo tak narpawde nie wiem jak postapic, czy czekac kolejne pol roku czy rok nie majac zadnej gwarancji ze sytuacja sie zmieni, czy raz na zawsze zakonczyc to malzenstwo skladajac pozew. Jezeli zloze pozew to juz go nie wycofam. Wstepnie ustalone jest ze rozwod bez orzekania o winie, dziecko u malzonki. ----------------------------------------------------------------------------------------------------- Po pół roku starań, wiecznym tłumaczeniu sensu terapii małżeńskiej w dniu dzisiejszym uzyskałem wstępną zgodę żony na terapię małżeńską. Przez te pól roku byłem o nią prosić chyba kilkadziesiąt razy.... gdy uzyskałem wstępną zgodę na jej podjęcie to po prostu utraciłem już poczucie własnej godności, sensu terapii. Nie mieszkamy ze sobą od pol roku, czas zrobil na pewno swoje, oddalilismy sie fizycznie (zero seksu), emocjonalnie itd. Dzis na ewentualna terapie ide glownie dla dziecka a nie dla zony. Mysle ze ona uczyni to z podobnych przyczyn.... mam wrazenie ze sie zwyczajnie wyprztykalem z tymi blaganiam o powrot, o terapie itd itd. Przy okazji zona stala mi sie o wiele bardziej obojetna niz pol roku temu. Najtrudniej jest mi sie pogodzic z oddzieleniem od dziecka, gdyby nie bylo dziecka to bysmy sie na pewno nie chcieli widziec na oczy. dlatego powiedzcie mi - kiedy wogole terapia ma sens? czy jezeli ludzie praktycznie nie darza sie juz uczuciami, albo te uczucia sa bardzo niewielkie, to czy wogole jest sens isc na terapie? czy terapia malzenska moze spowodowac ponowne zaufanie, odrodzenie milosci itd? Wiem, ze bardzo sie oboje pogubilismy. dla mojej zony mam wrazenie ze to jest bardziej mniej wazne niz dla mnie. Moze nie potrafie sie pogodzic z rozpadem malzenstwa i przyszla samotnoscia? (tez juz ja odczuwam). Czy nawet przy tak niskich uczuciach terapia moze cos zmienic? czy to oszukiwanie samych siebie?
-
Piszę, bo pojawiły się nowe okoliczności. Moja żona od tygodnia bawi się na wakacjach z corką. Przed wyjazdem mocno nalegałe na terapię - mówiła, że teraz nie moze sie skupić na terapii bo musi zaplanowac wakacje (2 tyg. przed wylotem). I pewnie nic by nie uleglo zmianie gdyby nie fakt, że sporządziłem pozew i dałem do ręki przed wylotem. Zmiana stanowiska była piorunujaca - obiecala ze po powrocie mozemy pojdsc na terapie. Dla mnie to wszystko jest niedorzeczne. Pozew uruchamia chec pojscia na terapie? przez pol roku nie widzi sensu terapi, a jak zobaczyla na oczy pozew to sens sie pojawil? Co o tym myslicie
-
No wlasnie, bez terapii to juz nawet nie ma co zbierac w chwili obecnej... oddalilismy sie od siebie wzajemnie na kazdej plaszczyznie bez terapii jest rozwod, natomiast z terapia niewiadoma. Tak naprawde nie wiem co w mojej żonie siedzi. Czy po prostu zmeczylem ją tym ze przez pol roku co kilka dni mowilem o terapii? Przez kilkadziesiat moich prob spotykalem sie z drwiącym uśmiechem z jej strony, lekcewazeniem itd itd. I tak jak w styczniu lutym czy marcu mialem o wiele wieksza motywacje i wiarę w to ze terapia moze pomoc tak teraz sam juz nie mam przekonania wogole w jej sens.... Gdy wstepnie sie zgodzila to nie pozostal juz we mnie jakikolwiek szacunek do wlasnej osoby... za kilka dni moja zona leci wspolnie z córką i siostrą na wakacje na 2 tygodnie. Probowalem doprowadzic do chodz 1 spotkania przed wylotem, ale bezskutecznie. Dla mnie to jest smieszne, ze wakacje wygrywaja z ratowaniem malzenstwa Teraz mam dane slowo, ze prawdopodobnie po powrocie pojdzie na terapie, ale to tez tylko slowa. Przez 2 tygodnei nie bedzie pewnie sie wogole intresowac co u mnie a to tez nie nastraja mnie pozytywnie do walki o malzenstwo.... takie to wszystko ciagniete na siłę... stad moje dylematy. Wiem ze ciezko bedzie mi sie pogodzic z funkcjonowaniem z daleka od dziecka po rozwodzie (dziecko ma wyjechac 100 km dalej), ale ciezko mi tez wybaczyc te wszystkie rzeczy ktore sie zdarzyly w ostatnie 6 miesiecy
-
Witam Jestem w związku małżeńskim od 15 lat, mamy córkę w wieku 10 lat, jesteśmy po 40-tce. Po latach myślę, że nigdy nie dobraliśmy się tak jak poiwnno sie dobierac biorac malzenstwo. mamy inne poglady, cele życiowe, hobby czy zainteresowania. Niemal od poczatku byly problemy, kłótnie czy awantury od waznych rzczy po błahe. Nie jest tez tak ze winna jest 1 osoba, bo ja osobiscie mam swiadomsoc ze oboje jestesmy cholerykami, a co za tym idzie ciezko jest sobie wzajemnie ustapic, przeprosic. Niestety na te nasze klotnie patrzy nasza 10 letnia corka. Ja jestem skonfliktowany z jej rodzina, żona z moją. Od wielu lat mam swiadomosc ze nie jestem szczesliwy, dlatego od kilku lat prosze zone o pojscie na terapie malzeńską, niestetey bezskutecznie. Obecnie od 6 miesiecy jestsmy w nieformalnej separacji, to byla wspolna decyzja. Ja w dalszym ciagu nalegam na wspolna terapie, z kolei mojej zonie odpowiada obecny stan rzeczy - otrzymuje dobrowolnie placone przeze mnie alimenty, sprawuję opiekę nad corką podczas jej obecnosci w pracy. I z tego co widze to moja zona moglaby tak zyc latami, czyli nie idzie na terapie, odpowiada jej obecny stan rzeczy. Prowadzimy od pol roku odrebne gospodarstwa domowe. Na marginesie dodam ze zarowno ona jak i ja nie mamy innej osoby poza malzenstwem. We mnie pozostaly jakis uczucia do żony, czy w niej pozostały do mnei? nie wiem. Ogólnie mówiąc tesknie za wspolnym zyciem od miesiecy, podjałem kilkadziesiat prob naprawy tej sytuacji, niestety bezskutecznych. Moja zona widzi wine tylko we mnie, po swojej stronie uwaza ze jest wszystko ok. Nie ma tu sensu opisywac pewnych zachowan ale wiem, ze ma tyle za uszami co ja. Pisze bo ogolnie bardzo meczy mnie ta sytuacja od pol roku. Moja zona z tego co widze normalnie funkcjonuje, jej calym zyciem jest corka ktora przebywa z nia wiekszosc czasu. Dla mnie dzieco tez bylo calym zyciem, ale z powodu rozstania musialem sie pogodzic z ta sytuacja. Gdy mowie zonie ze nie chce tak zyc, ze zloze pozew to odpowiada - skladaj. nie wiem czy mówi to w nerwach czy na powaznie.... ja ogolnie jestem czlowiekiem ktory jak juz podejmie decyzje to jej nie zmieni, jezeli zloze pozew to juz go nie cofne chocby druga strona plakala i blagala. Bo dla mnie samo zlozenie pozwu to wstyd przed otoczeniem. Z zawodu jestem adwokatem, sprawa bardzo szybko sie rozniesie wsrod moich znajomych. Z drugiej strony nie wiem jak dalej z ta sytuacja zyc.... poki co jak moge ukrywam fakt separacji nieformalnej, tylko najblizsze mi osoby wiedza jaka jest sytuacja. Powiedzcie mi, jakie sa granice w malzenstwie>? Jak dlugo mam ratowac ten zwiazek? jestem bardzo zmeczony ta sytuacja, bo tak narpawde nie wiem jak postapic, czy czekac kolejne pol roku czy rok nie majac zadnej gwarancji ze sytuacja sie zmieni, czy raz na zawsze zakonczyc to malzenstwo skladajac pozew. Jezeli zloze pozew to juz go nie wycofam. Wstepnie ustalone jest ze rozwod bez orzekania o winie, dziecko u malzonki.
-
Tzn przy jakiej odpowiedniej osobie?
-
Wiem co u mnie kuleje, jestem WWO - osoba wysoka wrazliwa, mam wszystkie cechy ofiary osoby narcystycznej. Daltego tak trudno mi odejsc, jestesm uzalezniony emocjonalnie od zony, tyle i aż tyle
-
Nie mam mozliwosci wrocic do mieszkania gdzie mieszka żona, oboje wynajmujemy mieszkania. Nawet jak przyprowadzam dziecko to ma problem aby mnie wpuscic do srodka, o jakim my mieszkaniu mowimy....
-
Z...y charakter mamy obydwoje, pisze o tym od poczatku. Roznimy sie tym ze od lat mam swiadomosc ze bez pomocy osob obcych nie jestesmy w stanie sie dogadac, a ona ma w dupie to co mowie
-
Tylko co to zmieni odnosnie niemieszkania razem? MOja zona ma problem w okazywaniu uczuc od zawsze, nie ma szacunku do ojca alkoholika, ogolnie ma problem z szacunkiem do facetow... co zmieni moja terpia? ze zacznie miec szacunek i kochac?
-
ostrzegam, bo wiem, że jak złoże to juz bedzie po wzystkim. Ja dlugo daje szanse, ale jak zlożę to koniec
-
Ma dziecko - po narodzinach corki powiedziala ze w sumie faceci jej do czego potrzebni>? Dla niej nawet sex moglby nie istniec
-
Tylko ze moja wytrzymalosc dochodzi do kresu, a jak zloze pozew to sie juz nie cofne przed rozstaniem. Dla mnie nie ma zabaw z takich spraw jak rozwod, zabaw w kotka i myszke. Ostrzegam ją od 5 miesiecy ze zloze pozew nie dlatego ze nie mam uczuc, tylko nie mam wyboru, nie chce tak zyc
-
Moja żona była pogubiona z rodziną już przed ślubem, jako młody człwoiek nie zadawałem sobie sprawy, że zawsze będe na 4 miejscu w jej życiu po dziecku, siostrze, matce. Wsparcie ode mnie miała, ale to jest kobieta DDA - ona nie potarfiła nigdy dać uczucia, przez 15 lat nie powiedziała kocham, nawet na początku. Nie bede tu opisywał całego zycia, ale inna kobieta by cieszyła się, jakim mezem byłem. Zgadza się, że nie chce pracowac nad nami czy soba. Kłótnie i awantury wynikały nie tyle z niezgodności charakteru tylko zalezności od rodziny biologicznej ktora zawsze ją buntowała przeciwko mnie
-
Problem jest w tym ze robi sprzeczne komunikaty - przychodz po dziecu usmiecha sie od ucha do ucha, macha na pozegnanie. CZasami mam wrazenie ze sama nie wie czego chce...
-
Nie ruszyla z prostego powodu - dziecko ma szkołe zakonczyc tutaj, a druga sprawa ona ma tutaj prace, a tam musi sie natrudzic aby znalezc. Tylko to ją pwostrzymuje, a w domu rodzinnym jest raz na 2 tygodnie w weekendy
-
W czerwcu ub. roku powiedziala to w twarz... potem rzekomo tesknia ja sie roztalismy na 2 miesiace... do dzisiaj nie wiem czy kocha czy nie. Gdy jej kilka miesiecy temu apytalem czy kocha: nie uzyskalem zadnej odpowiedzi
-
Rozważałem, ale tutaj rodzi sie zasadniczy problem. Ma mieszkac 100 km ode mnie, nie da sie pogodzic zycia w opiece naprzemiennej bo gdzie mialaby byc ta szkola 50 km ode mnie i od bylej zony? Jeżeli idzie o ewentualne trudnosci, to moja zona ma swiadomosc moich relacji z dzieckiem i tego ze gdyby corce zabronila sie ze mna spotykac to by corka sie zbuntowała... oczywiscie ustalilismy po rozstaniu ze w obecnosci dziecka nie mowimy o sobie źle. Ja slowa dotrzymuje, czy moja zona? czasami mam wrazenie, że nie, szczegolnie uwielbia przy dziecku rozmawiac o mojej rodzinie w negatywnych slowach.... Tak czy owak mam zgode na 3 weekendy w miesiacu dziecko u mnie. Duzo mnie to bedzie kosztowalo czasu i pieniedzy, bo musze powiedzmy w piatek pojechac i wrocic te 100 km, w niedziele wieczorem znowu pojechac i wrocic...
-
Mnie jej siostry nie intresuja, tylko ze są jej doradcami, bylbym szczesliwy gdyby miala doradczynie ze strony siostry ktora ma normalnie funkcjonujaca rodzine wlasna.
-
Mam dobra prace w duzym miescie... niewykluczam w przyszlosci zmiany miejsca jezeil kogos bym poznal z jej okolic, ale to daleka przyszlosc. Corka jest tez mocno zwiazana ze mna, ale to dziewczynka, matka zawsze bedzie dla niej wazniejsza. Poa tym od poll roku wiecej czasu przebywa z matką. Nie chce dziecka ciagac po sądach, ustąpiłem. Mam wstepna zgode na 3 weekendy w miesiacu. Dlatego jeszcze mam watpliwosci odnosnie rozwodu, ale tak jak piszecie, trzeba pracy drugiej strony.... checi... a ich nie ma
-
Proponowalem takie rozwiazanie, niestety bezskutecznie. Moja zona u rodziny ma zapewnione miejsce, maja dom, bedzie mieszkala wspolnie z matka i ojcem, siostra najstarsza na wyciagniecie reki. Ogolnie to rodzina z problemem alkohlowym w przeszlosci. W mojej ocenie wszystkie siostry to DDA, kazda ma gowniane malzenstwo. uwazam ze najstarsza ma duzy wklad w to ze moja zona zdecydowala sie na separacje. Po prostu potrzebuje jej go plotek. jej maz praktycznie nie istnieje, zdegradowany do bycia bankomatu Mysle ze tez duze znaczenie ma to, ze moja zona jest dosc duza materialistka. Szykuje sie na przejecie domu po rodzicach, chce nad nimi sprawowac opieke na starosc
-
Jednym z glownych problemow malzenskich bylo uzaleznienie żony od najstarzsej siostry i matki.... nie ma szans aby zona zostala w miejscu obecnego zamiezskania. Po prostu planuje wyjechac i tam tworzyc z nimi zycie... wielokrotnie tlumaczylem, że ze wzgledu na dziecko i jego świat powinna pozostac tu gdzie mieszkaliśmy, niestety nie dociera. Moje problemy malzenskie rozpoczely sie z chwila gdy sprzeciwilem sie po slubie wspolnemu mieszkaniu z jej rodzicami
-
Dla dziecka zmieni sie to, ze wyjedzie 100 km od ojca... nie bedzie wizyt co 2 czy 3 dzien tylko raz na 2 tygodnie. Dziecko ma tu swoj caly swiat, kuzynke w jej wieku, przyjaciolki w klasie
-
Corka ma tlumaczone, że rodzie nie beda razem... jezeli idzie o podjecie decyzji to zakładam, że żona nie chce jej podjąc tylko chce na mnie zrzucic odpowiedzialność a potem przed znajomymi informować, że to mąż nie chciał małżeństwa...