Ostatnio wracają do mnie lęki...dawno ich nie miałam, sa tak silne , że wpadam w panikę, czuję jakbym umierała...dusze się, czuję silne bóle i strach który paraliżuje mi ruchy. Szybko biore clonazepam i czekam aż zacznie działać...W takich chwilach nie myśle racjonalnie, nie dociera do mnie , że to juz było tyle razy i minęło i nie umarłam...czuję jak całe ciało trzęsie sie wewnątrz od zwariowanego bicia serca- wali jak młotem- myślę wtedy - pewnie zawał, bo boli za mostkiem...cały pokój mi wiruje a podłoga sie zapada pod nogami...szybko dzwonię do męża - On mnie uspokaja , tłumaczy...ale do mnie nic nie dociera , tylko Jego głos łagodzi trochę bóle...i w kółko jedna myśl- kiedy zacznie działać lek? trwa to nie raz nawet pół godziny, to i tak niedługo , bo kiedyś , kiedy nie miałam żadnego lakarstwa na napady lęku trwało to bardzo długo- wtedy albo wzywałam pogotowie, albo sama biegłam jak szalona po pomoc na stację pogotowia - jest od mojego domu 2 km. Wpadałąm zadyszana z okrzykiem , ze umieram...przeważnie działo się to w nocy, a ja nie ubrałam sie bo \"nie miałam czasu\", wiec biegłam w pidżamie...czasem boso...w środku nocy...jak to musiało wyglądać...Na początku budziłam męża i On , albo wzywał pogotowie, albo jak już poznał moją chorobę, uspokajał mnie...ale bywało ze dzieci spały i mąż też , a ja sie budzę i uważam że pogotowie nie zdąży przyjechać, więc nie budząc meża biegłam po pomoc, która wtedy polegała na podaniu mi zastrzyku uspokajającego, czasem mnie odwozili do domu, ale bywało, ze wracałam sama...Raz zabłądziłam - byłam tak oszołomiona po tym zastrzyku, że straciłam orientację i...nie mogłam trafić do domu, błądziłam po uliczkach, wreszcie dotarłam do celu, ale było to straszne przeżycie. Najgorsze napady lęku były w dużych skupiskach ludzi...nagle zaczełam się dusić , pocić, waliło mi serce i świat wirował no i znów ta podłoga pod nogami się zapadała...wtedy ciągnęłam meża żeby szybko ale to natychmiast zawiózł mnie na pogotowie bo ja umieram...Potem jak już się leczyłam miałam przy sobie zawsze tabletki przeciwlękowe...kiedyś z mężem robilismy zakupy świąteczne w jednym z pierwszych hipermarketów, nagle złapał mnie atak lęku...te same objawy...i mówie do męża że pójdę po cos do popicia tabletki, poszłam po wodę i już nie potrafiłam wrócić...zgubiłam męża, poszłam na parking i stałąm tak przy samochodzie, ale zbyt długo to trwało, wiec wróciłam do marketu, okazało się że mąż mnie szukał...nawet przez megafon...ale ja niczego nie słyszałam...kucnęłam w kąciku wejscia i patrzac w szybę cichutko płakałam...nagle ktos mnie obejmuje...mąz mnie znazazł, po tym zdarzeniu nigdy już sie nie oddalam od męża. Potem kupił mi telefon komórkową , która dawała mi wieksze poczucie bezpieczeństwa, że w razie czego mogę zadzwonić...Wreszcie zaczęły się moje \"wędrówki\" do lekarzy...koszmar! Byłam u kardiologa ,u neurologa i każdy kierował mnie na badania ale wyniki były zawsze dobre a ja nadal cierpiałam, często płakałam z bezsilnosci...zapisywano mi tylko leki na nerwicę. Wreszcie trafiłam do psychiatry po pierwszej próbie samobójczej...diagnoza była początkowo- ciężka depresjaq endogenna- pierwsza receptę podarłam - wstydziłam się że byłam u psychiatry...przeciez nie byłam psychicznie chora...tak uważałam, ale po drugiej póbie samobójczej już sama zdecydowałam się leczyć, trafiłam do szpitala...tam poznałam wspaniałe kobiety w różnym wieku z różnym wykształceniem, kóre miały takie same objawy jak ja- wtedy zrozumiałm że nie jestem sama...że są inni ludzie , którzy cierpią tak jak ja...to mi dodawało otuchy i odwagi do podjęcia regularnych wizyt u psychiatry. Leczę się już 18 lat z różnym skutkiem, bywało raz lepiej raz gorzej, brałam juz chyba wszystkie możliwe leki. Aż pewnego dnia dostałam \"wyżu\"- jeżdziłam samochodem po Polsce , odwiedzałam starych znajomych, poznawałam nowych ludzi...wyczyściłam nasze konto, narobiłam debetu a rachunki telefoniczne opiewały na ok. 3 tys. Maniakalnie kupowałam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy-fundowałam koleżankom... Mąz podejrzewał mnie o romans...nie rozumiał dlaczego znikam na kilka dni...pewnego dnia zabrał mi kluczyki od mojego samochodu, więc jeździłam pociągiem...Pewnego dnia oznajmiłam mężowi że odchodzę , bo muszę zmienić swoje życie...już wynajęłam mieszkanie...ale mój mąż był dzielny...walczył o mnie... pozpłacał moje długi ,opłacił rachunki...a ja nagle pewnego dnia \"spadłam\"w cieżką depresję...po kolejnej próbie samobójczej trafiłam do szpitala. Wtedy diagnoza juz była inna -Choroba afektywna dwubiegunowa, lub inaczej - psychoza maniakalno depresyjna. Byłam hospitalizowana w psychiatryku kilkanaście razy, przeważnie po próbach samobójczych...a było ich wiele trułam się tabletkami, ale zawsze mnie odratowywali na toksykologii, więc się próbowałam powiesić...ale hak się urwał...podciełam sobie żyły...tez mnie odratowano...widocznie Bóg ma jeszcze wobec mnie jakieś plany;-) Obecnie jestem na chlorprotixemie i czuję się w miarę dobrze, ale nadal nie wyjdę sama z domu...mamy ogród, wiec latem przesiaduję na bujance...ale jesienią i zima siedzę w domu...tylko czasem dam się namówić meżowi na wyjazd do lasu, lub gdzieś indziej...byleby nie było dużo ludzi...najlepiej wcale;-). Czasem syn lub córka mnie gdzieś próbują wyciągnąć (oboje mają swoje samochody a ja boję sie narazie po tych lekach prowadzić) na przejażdżkę, ale rzadko im się to udaje. A że mąż i syn prowadzą firmę a córka studiuje, więc koleją rzeczy przeważnie jestem sama w domu...pozostaje mi kontakt wirtualny, odwiedzam rożne fora, mam znajomych w necie...to nie to samo co żywy kontakt z ludźmi , ale lepsze to, niż samotnosć...czasami czuje się jak ptak w złotej klatce..
„Codziennie ta sama zabawa się zaczyna
i przypomina dziecięce swoje sny...
Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina,
i tam są wszyscy...a na przeciw Ty...\"