serdecznie witam :-)
po świętach jedziemy po dwa koty ze schroniska...
Miesiąc temu, po blisko 7-miu latach wspólnego życia odszedł mój najukochańszy kot, piękny, mądry, słodki pręgowaniec. Pokonała go cukrzyca, z którą walczyliśmy blisko rok.
Zawsze mi się wydawało, że jeśli temu kotu coś się stanie, to następnego już nie będzie albo pojawi się po bardzo długim czasie a tymczasem dzieje się zupełnie inaczej.
Po dwóch tygodniach od jego odejścia, popłakując po kątach, tęskniąc jak za bliskim człowiekiem postanowiłam pojechać do schroniska, żeby zagłuszyć trochę ten smutek, popatrzeć na inne koty, tylko \"rzucić okiem\", bo \"może za jakiś czas weźmiemy następnego kota...\". Pojechałam i pewnie domyślacie się, co sie stało - jak zobaczyłam te wszystkie bidy, te wpatrzone we mnie smutne, a jednocześnie pełne nadziei oczy, te łapki wysunięte zza siatki, zaczepiających mnie, najodważniejszych, próbujących wzbudzić zainteresowanie kociaków, jak popatrzyłam na te siedzące w kącie, nieufne i osowiałe, które straciły już nadzieję, że ktoś je przygarnie, ale nie spuszczające ze mnie wzroku, na te pozwijane w kłębek, śpiące, ale czujne...
Każdy z tych kotów jest wart miłości i domu, i te ładne i jeszcze bardziej te pokiereszowane przez los i choroby, wszystkie.
Wczoraj pojechałam tam znowu, jeszcze raz popatrzeć na nie, pomyśleć, zastanowić się. W budyneczku kociarni było tylko 50 (?) kotów i ja. Podchodziłam do klatek, witałam się z nimi, mówiłam do nich i myślałam jak straszny będzie ten moment wyboru, jaka ta będzie trudna decyzja, jak trudno będzie zapomnieć o tych kotach, które zostaną, wiele z nich być może w tym schronisku już na zawsze, oby nie.
Sorry, że się tak rozpisałam, ale te dwie wizyty w schronisku zrobiły na mnie ogromne wrażenie, kto był w takim miejscu dobrze mnie zrozumie...
Pozdrawiam Was bardzo i Waszych podopiecznych :-)