Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zagubiona_dusza

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez Zagubiona_dusza

  1. Renta 11 dziękuję za reakcję i słowa otuchy. Miła jest świadomość, że ktoś mnie rozumie. Że wybieram ludzi rozchwianych emocjonalnie... Pewnie, że tak - w końcu to najlepiej znam z domu. Inna sytuacja jest dla mnie obca i... niebezpieczna. Że ja jestem rozchwiana - też prawda. Mam od dwóch lat taką książkę \"Dorosłe dzieci rozwiedzionych rodziców\" J. Conway\'a i tam kiedyś przeczytałam, że ludzie z rodzin dysfunkcyjnych właśnie najczęściej przyciągają podobnych sobie albo takich, którzy żyją chęcią pomocy innym. Święta prawda... Mój eks też pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny - jego ojciec pije :(. A do tego... On ma 4 braci (on jest najmłodszy) i... on i jego pierwszy w kolejności starszy brat są niechcianymi dziećmi, nieplanowanymi. I obaj o tym wiedzą :(. Z tym, że... gdy się poznaliśmy wyglądało na to, że S. radzi sobie w tej sytuacji całkiem nieźle. Zaakceptował ten fakt i umie z tym żyć. Kiedy było z nami dobrze, był dla mnie prawdziwą opoką, mogłam mu całkowicie zaufać i skorzystać z jego siły. Jednak kiedyś powiedział mi takie coś: \"Myślisz, że dlaczego tak lubię się przytulać? (przytulać w sensie przytulać, bez ukrytych znaczeń) Bo nie miałem w domu czułości i dostatecznej ilości miłości.\" :( \"Nie da się nikogo zmusić do miłości. Niestety.\" Ech... Nie rozumiem, w głowie mi się nie mieści, że uczucie trwa i... tak się ma kończyć, z dnia na dzień... I że można to w sobie zdusić, bo się człowiek sam w sobie pogubił... Ja też nie potrafię komuś odejść. W głowie mi się nie mieści, że tak nagle, jednego dnia ma skończyć się cała znajomość, która trwa tyle czasu... I... to coś albo fundament pod to \"coś\" zaczął się już dużo wcześniej... Znałam go z pracy, pracuję w komórce, która nadzorowała pracę jego i innych, podobnych pracowników, a że ci ludzie pracują w terenie, więc mieliśmy kontakt jedynie telefoniczny. Z nim kontakt był zawsze bardzo dobry. Nie wiedziałam, jaka była jego sytuacja, że zamierza się żenić, bo nie było nigdy takich rozmów, ale kiedy dotarła do mnie wiadomość, że wtedy i wtedy ma być ślub, coś mnie ukłuło... Potem, już po ślubie, on zwalniał się z firmy i musiał przyjechać do głównej siedziby firmy, w której pracuję, przejść z obiegówką przez różne komórki i wstąpił też do nas... Gdy byliśmy razem powiedział mi, że wtedy, gdy mnie zobaczył, ugięły się pod nim nogi... Mi z kolei na tyle trzęsły się ręce z wrażenia, że nie byłam w stanie napisać mu tego, o co mnie poprosił (dorywcza praca sekretarki ;)). Innym razem jechałam gdzieś daleko autobusem przez jego miasto i jakoś wyszło tak, że o tym wiedział - dostałam \"polecenie\", żebym dała znać, gdy będę dojeżdżać, to wyjdzie na przystanek i chwilę porozmawiamy, bo akurat był wtedy w pracy, a że była to sobota, więc było luźniej... Dlatego nie rozumiem tego wszystkiego. Rozumiem, że jest zagubiony i że na pewno boli go rozstanie z żoną, bo jednak dużo czasu byli ze sobą, ale czemu próbować się pozbierać czyimś kosztem? Kosztem czegoś, co tak dobrze się zapowiadało... W ostatnim czasie on szukał cały czas potwierdzeń na to, że nic z tego nie będzie - kwestia finansowa, kwestia jego pracy (pracuje 12 h na dobe, w dzień albo w nocy, przez tydzień, a potem ma tydzień wolnego i tak na przemian. Ale że pieniądze żadne, zajmuje się jeszcze ubezpieczeniami, bo by się nie utrzymał. Tylko, że w tym mu nie idzie i... nie chce tego zobaczyć. Nie chce widzieć, że to niewłaściwe rozwiązanie :( ), kwestia tego, że ma zamiar wrócić na studia (ciekawe, gdzie je wciśnie w swój harmonogram, kiedy nie ma czasu nawet podrapać się po głowie :( ), kwestia tego, że niby do siebie nagle nie pasujemy... Mam w ogóle wrażenie, że on teraz próbuje odbić sobie wszystko to, czego nie mógł zrobić będąc w związku z nią i czego nie robił wcześniej, będąc nastolatkiem... Bo był wychowywany na grzeczne dziecko, któremu nic nie było wolno-jak mi. Czyli... teraz chce chodzić na imprezy, bo z nią nie chodził, bo albo był zmęczony po pracy, albo był w pracy, albo ona nie chciała z nim iść (jednak chodzenie samej bardzo dobrze jej wychodziło... :( ), albo nie chciała jechać z nim na ryby, albo jak gdzieś pojechali, to zostawiała go samemu sobie-znajomi byli najważniejsi... A on się poświęcał. Nie potrafię tak tego zostawić. Nie kontaktujemy się od paru dni - ja się powstrzymuję, żeby do niego nie zadzwonić, chociaż bardzo bym chciała :(, on też nie dzwoni... Na podst. NK widzę, że siedzi po nocach przy komputerze-i to o takich porach, o których nigdy nie siedział... To też jest dziwne... Jedynie w miarę normalne jest to, że czasem coś tam powie jego brat, choć on też zbyt często się z nim nie kontaktuje... Prawie, że odchodzę od zmysłów, nie mogę spać, jeść, jak już usnę, to mi się śni-zawsze w dobrych wersjach :( - to też jest straszne :(. Nie mam pojęcia czy w ogóle jest szansa na to, żeby sytuacja się wyprostowała i... :(:(:(:(:( Obawiam się, że nie będę umiała uwolnić się od uczucia do niego. Zresztą wcale tego nie chcę :(... Piszesz, abym poszła do psychologa... Wiem, że jest mi to potrzebne. Ale wiem też, że sama tego nie przejdę i... na chwilę obecną potrzebuję kogoś, kto choć przez trochę poprowadzi mnie za rączkę, ewentualnie później ją puści. Wiadomo, że musi być to ktoś bardzo bliski, komu można bez oporów zwierzyć się ze swoich uczuć - poza nim nikogo takiego nie miałam. Mój kuzyn chce mi pomóc, ale jego ciągle nie ma - jest kierowcą w międzynarodowej firmie spedycyjnej... Dość bliski kolega dał mi namiar do jakiegoś dobrego psychologa, który postawił na nogi osobę w podobnej do mojej sytuacji... nie jestem nawet w stanie zadzwonić :(. I chyba zwyczajnie nie jestem w stanie się odważyć na tę wizytę. Do tego psychologa z policji raczej, na dzień dzisiejszy, chodzić nie będę, bo... jakoś nie do końca mi pasował... A poza tym to mężczyzna, właściwie chłopak 10 lat starszy ode mnie... Nie wszystko mogę mu powiedzieć, bo się krępuję - np. tego, że nawet do seksu za bardzo się nie nadaję, tzn. mam z tym problem i nie wiem, jak z niego wyjść... Moich frustracji jest jeszcze trochę... Od 2 lat choruję na przewlekłą chorobę przewodu pokarmowego i to jest nieuleczalna choroba... Myślałam, że się z tym pogodziłam, ale ostatnio doszłam do wniosku, że jednak nie... Kiedyś, gdy zaczęłam chorować, był taki moment, że pomyślałam, że mam wrażenie, że moje życie jest już dawno przegrane... :(, a mam dopiero (albo aż) 27 lat. I nic w życiu, poza studiami, nie osiągnęłam. W ogóle co chwilę wychodzą jakieś nowe komplikacje, jeden problem jeszcze się nie skończy, a już zaczyna się drugi... :( Trudno to wszystko ogarnąć, bo wychodzi, że mam albo jakiegoś życiowego pecha, albo monopol na komplikacje życiowe... Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale biorę pod uwagę Twoje sugestie... Dziękuję. Tylko nie wiem czy akurat ten topik jest właściwym miejscem do opisywania mojej sytuacji. Jeśli nie, proszę mnie stąd przepędzić ;). po raz kolejny Montia... \"narysował a motyla dużego ze skrzydłami, pod skrzydłami były dwa mniejsze motyle i odgrodziła te motyle grubą kreską i narysowała węża i powiedziala ze ten wąz musi byc z a linią bo zje motyle Pani psycholog zinterpretowała to w taki sposób ,że dziecko czuje zagrożenie ze strony taty który jest węzem na rysunku a motyle to ja i moje coreczki i ze one sie kryja pod tymi skrzydłami, tam czuja się bezpiecznie mam ten rysunek do dzisiaj a to było 4 lata temu albo nawet z 5 lat\" - gdy moi rodzice mieli sprawę rozwodową, miałam 6 lat. Sprawa nigdy się nie zakończyła, nawet teraz nadal są małżeństwem, ale nieważne. Miałam na myśli to, że mnie też prowadzano do psychologa - byłam wtedy mała i niewiele pamiętam, ale jedna czy dwie sprawy utkwiły mi w pamięci - mi pani psycholog kazała narysować dwa domy i umieścić w nich rodziców, siebie i zabawki... Więc ja zrobiłam to tak, że rodzice mieszkali razem w jednym domu, a ja i zabawki w drugim. Tak się teraz zastanawiam, co to miało w moim wydaniu oznaczać... Pozdrawiam
  2. Przepraszam Was, że tak się rozpisałam...
  3. Witam, a czy molestowaniem psychicznym będzie taka sytuacja... Związałam się z młodszym o 3 lata mężczyzną, którego znałam z pracy od 3 lat. W momencie, kiedy zaczęliśmy się spotykać - styczeń br. - on rozstał się z żoną, w planie był rozwód. Nic nie wskazywało na to, aby to mogło się zmienić, tzn. jego odczucia, jego sytuacja... Kochał mnie szalenie, żony nie chciał znać. Codziennie po pracy gonił do mnie 50 km i 50 km z powrotem... Pierwszy raz w życiu czułam się kochana, ważna i poczułam, że w końcu los się do mnie uśmiechnął... (jestem osobą pochodzącą z rozbitej rodziny i mam za sobą różne dziwne, nieudane, nieszczęśliwe związki... W zw. z moimi doświadczeniami uzależniam się od ludzi :(). Wszystko było dobrze, nawet bardzo (chciał ze mną mieszkać-mimo naszego krótkiego stażu, chciał wspólnej przyszłości-ja też) chyba do momentu otrzymania przez niego pozwu rozwodowego... Nie widziałam tego od razu, ale ciągle gdzieś nie było tej bliskości, zaczęło być inaczej. Rozwód odbył się 31 marca w ciągu jednej rozprawy (bez orzekania o winie) i od tego momentu wszystko zaczęło się po prostu sypać. Niedługo potem usłyszałam, że on chce się rozstać, bo doszedł do wniosku, że \"teraz nie chce z nikim być, chce być sam\". Wtedy był pewien na 100%, a teraz już nie... Ja oponowałam, bo dopiero co poczułam się pewnie na tym gruncie, a teraz miało się to skończyć... Nasze rozmowy o potencjalnym rozstaniu trwały ok. miesiąca... Coraz trudniejsze... Z tym, że w tym czasie mieliśmy mimo wszystko kontakt fizyczny, on każdorazowo przy mojej wizycie w jego domu chciał, żebym zostawała na noc... Dodam, że to raczej nie człowiek, który lata z kwiatka na kwiatek i sypia z kim popadnie - przynajmniej wcześniej tak było. Jego żona była w zasadzie jego pierwszą miłością. A ja drugą. Do tego nawet sam od siebie mówił \"kocham Cię\", a z drugiej strony nie chciał... Twierdził, że uczucie do mnie zdusi w sobie... :( I z każdym dniem działo się coraz gorzej... Ja w pewnym momencie, gdy między nami było OK byłam w dołku, a teraz on jeszcze bardziej on się pogłębiał... Bo oto miał zamiar odwrócić się ode mnie człowiek, którego tak mocno kochałam, choć początkowo nie chciałam tego związku-on był stroną aktywną i w końcu udało mu się mnie przekonać i... zakochałam się. Zaufałam mu, a on ot tak sobie chciał to zakończyć. To wprowadziło mnie w jeszcze gorszy stan. Gdzieś tam zaczęły się przewijać rozmowy o pomocy psychologa - dla nas obojga. Ale to były tylko słowa, bo nigdzie nie byliśmy. Potrzebowałam jego pomocy, jego wsparcia - on twierdził, że najpierw musi pomóc sobie, a potem dopiero komuś. Z każdym dniem sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie-na gorsze. Któregoś razu powiedziałam mu, że mam myśli samobójcze (bo mam takie) - nie mam nikogo bliskiego, wszystkie znajomości warte funta kłaków, z mamą kontakt średni, nigdy w moim życiu nie było nic trwale dobrego, nie mam z kim tego przejść, a sama nie mam siły i nie widzę przyszłości. Z jego strony usłyszałam, że go szantażuję i próbuję wymusić zmianę decyzji, kiedy on nie chce być ze mną. Bolało. Bo zbagatelizował to, co czuję. I tak cały czas. Aż nadszedł dzień, gdzie powiedział mi, że męczyło go to od dawna, ale teraz jest już pewien, że jeszcze ją (byłą żonę) kocha i nie da się kochać dwóch osób. Jeśli chodzi o mnie, to na tamten czas był pewien swojego uczucia albo wydawało mu się, że mnie kocha... :( Prosiłam go, aby dać sobie (nam obojgu) trochę czasu i zacząć rozwiązywać te problemy - bo moim zdaniem to jego zachowanie, to reakcja na jej słowa, że gdyby nie pozwolił jej się wyprowadzić albo próbował ją odzyskać, gdy to już zrobiła, to rozwodu by nie było... Jasne.. :/ To typowe wzbudzanie w nim winy - bo przez 3 czy 4 miesiące próbował ją zatrzymać i nic. A do tego byli ze sobą 7 lat, w tym 1,5 roku po ślubie, więc siłą rzeczy to musi boleć, bo przyzwyczajenie i czas spędzony razem... I uzależnienie od kogoś... Jego była żona to typ manipulatora - miałam takiego partnera w poprzednim związku. W każdym razie na moją prośbę zostaliśmy ze sobą do czasu 1-szej wizyty u psychologa. Mieliśmy wybrać się oboje, potem wychodziły coraz to nowe komplikacje - do tych, które on sam robił podejmowaniem różnych dziwnych decyzji. Różnych=sprzecznych, nielogicznych, irracjonalnych, złych. Przyszedł moment, że chodził tak zły, że bałam się do niego zadzwonić, bo ciągle albo puszczały mu nerwy i się wyładowywał na mnie, albo ciągle coś mu się nie podobało w moich pytaniach - pytałam o coś, co do tej pory było normalne, a uzyskiwałam odpowiedź, że nie musi się nikomu spowiadać ze swojego życia :(. A ja jeszcze bardziej cierpiałam :(:(. Któregoś dnia cały dzień chodziłam w piżamie, płakałam, również po rozmowie z nim i... moja mama nie wytrzymała. Stwierdziła, że on albo się uspokoi, albo ona dzwoni po policję z doniesieniem o dręczeniu mnie, bo widzi, że ja próbuję załagodzić sytuację, a jemu ciągle coś nie tak. Nie zadzwoniła, ale ja mu powiedziałam, że albo się uspokoi i będzie nad sobą panował, albo będziemy inaczej rozmawiać :|. Reakcją było zaskoczenie, potem, że on się dowie czy to rzeczywiście jest karalne (to tak, jakby się przyznał :|), a potem, że nie będzie do mnie dzwonił, bo nie ma zamiaru się tłumaczyć przed policją. I jeszcze gdzieś tam było, że to ja go straszę... :(, a ja się broniłam... :| Minęły 2 dni i... dostałam rano, będąc w pracy, telefon, że to koniec, wizyta u psychologa odwołana, mam sobie radzić sama, bo nikt go straszyć nie będzie... Nie będzie mi już pomagał. Na co ja, że w tej sytuacji, nie mając pomocy znikąd, będę musiała podjąć ten ostateczny krok - odpowiedź była taka, że to moje życie i mam sama sobie w nim decydować. Jego takie teksty już nie ruszają. :(:(:(:(:(:(:(:( I że nie będzie do mnie dzwonił ani w jakikolwiek sposób się kontaktował. Telefonów ode mnie też nie będzie odbierał. Bolało jak cholera, ale skoro miałam coś zrobić, to stwierdziłam, że te kilka godzin w pracy jeszcze jakoś wytrzymam. W domu miałam zgromadzone jakieś leki, czytałam wcześniej o śmierci... Nie chciałam tego robić, ale to wszystko, co się działo - teraz i wcześniej - w moim życiu przerosło mnie. Po prostu miarka się przelała. Nie chcę już z nikim być, bo nie sądzę, abym umiała komuś zaufać, a znów życie w samotności to... męczarnia. Już to przerabiałam. Do tego jeszcze problemy ze sobą, z doświadczeniami z dzieciństwa. Po tej rozmowie po 3 h u mnie w pracy pojawił się policyjny psycholog (!!!!!!!!!!!!!) - jak się okazało, to mój eks go zawiadomił :(. W każdym razie nie był to najlepszy pomysł, choć rozmowa z nim może jakoś mi pomogła na chwilę, ale praca to praca-wiedzą o tym 2 osoby (oficjalnie), ale jak teraz przechodzić koło ludzi myśląc, że mogą wiedzieć, że nie radzę sobie z życiem... Czuję się napiętnowana... Do tego jeszcze dochodzi to, że to jednak policja, zaistniałam w kartotece... A w mojej pracy muszę mieć nieskazitelną opinię - co 10 lat wysyłane są zapytania o niekaralność itd. Inna sprawa, że mój ojciec wyprowadził się z domu rok temu, choć rodzice nie dogadywali się prawie przez całe małżeństwo - ale jego sposobem na zaprowadzenie ładu i porządku w domu (czyt. na podporządkowanie sobie mnie i mojej mamy) było wezwanie policji celem zastraszenia mnie - buntowałam się. Skończyło się to tak, że dostałby mandat za bezzasadne wezwanie, a następnego dnia już go nie było. Jednak od tamtej pory mam uraz do policji - kiedyś wracając z pracy widziałam radiowóz pod blokiem i ugięły się pode mną nogi, bo myślałam, że mój ojciec znów coś wymyślił... :| Innym razem nasze mieszkanie odwiedził dzielnicowy z pytaniem o to czy jest spokój, czy ojciec nie uprzykrza życia... Nic mi nie groziło, żadna odpowiedzialność ani nic, ale uraz jest i tyle. Dałam się zastraszyć :(. Tak i teraz. Nie wiem jak się z tego wyplątać-wypadałoby zmienić pracę... :| Rozmawiałam o tym wszystkim z jego bratem (znam go dość blisko od 2 lat) i z ich mamą. Kobietą, którą widziałam raz na oczy... Chciałam jej tylko powiedzieć, co się stało i że więcej jej gościem nie będę - często zapraszała mnie (nas) za pośrednictwem mojego eks, ale byłam tam tylko na Wielkanoc. Z tej rozmowy wynikło, że ona też widzi, co się z nim dzieje, choć rzadko się tam pojawiał (w domu rodziców), że powinien wyleczyć się z tego, w czym tkwi, zapewniała, że ona go względem mnie nie buntowała, bo... mimo, że widziała raz, to polubiła mnie i wie, że dobry człowiek jestem... więc gdy będę miała ochotę albo potrzebowała, mogę zadzwonić albo nawet przyjechać, co było dla mnie niemałym szokiem. Stwierdziła też, że ona porozmawia z nim, o tym, co się dzieje, bo tak nie można. Ale nie wie czy to cokolwiek zmieni. I kiedy, jeśli w ogóle. Złota kobieta. W sumie wisiałyśmy na telefonie prawie 2 h, obie się trochę popłakałyśmy do słuchawki... W ogóle byłam nastawiona na krótką rozmowę informującą i na to, że mogę dostać burę za to, że ją wciągam w sprawy nasze, za to, że śmiem coś złego powiedzieć na jej syna. Ale nie. W końcu ktoś normalny. A do tej całej karuzeli dochodzi jeszcze informacja, że dziś, pod nieobecność moją i mojej mamy dochodzi jeszcze to, że była u nas w domu policja. Policyjny samochód i człowiek po cywilu... Stawiam na tego psychologa - nic innego się nie dzieje, co mogłoby powodować wizytę ludzi z policji w domu, ale... jeśli tak to ma wyglądać, to... Jestem bardzo \"wdzięczna\" mojemu eks za dodatkowe kłopoty, jakie na mnie sprowadził. Bo czuję presję, że muszę coś z tym moim problemem zrobić, już, teraz, zaraz, no bo policja czuwa nad moim być albo nie być. Straszne to jest i jeśli to miałaby być pomoc ze strony mojego eks, jak twierdzi, to... lepiej, żeby nic nie robił. On stwierdził, że najważniejsze było moje życie, a nie konsekwencje jego telefonu do KMP zw. z pracą czy inne. Jeśli tak chciałby mi pomóc, to powinien wziąć mnie za rękę i zawieźć do tego psychologa, gdzie byłam umówiona (to 60 km ode mnie i nie mam jak tam dojechać). Bo teraz... ja widzę to tak, że on w ten sposób odepchnął to od siebie (problem) i robi to dla spokoju własnego sumienia i aby nikt nie powiedział, że wiedział, co się ze mną dzieje, a nic nie zrobił... :(:(:( Bo to akurat mi wcale nie pomogło - zmusza mnie do tego, aby coś z tym zrobić (choć byłam gotowa iść sama do poradni; gotowa nie znaczy chętna. Raczej postrzegałam to jako konieczność), a ja nie chcę robić nic pod przymusem. Zwłaszcza, że nie mam ochoty o tym myśleć, bo to wszystko tak bardzo boli. Wczoraj \"leczyłam się\" wódką :| i choć nigdy nie piję alkoholu, to ona także mi nie pomogła w nieodczuwaniu i niemyśleniu... :(:( Masakra... :(
  4. Mam takie pytanie... Z powodu myśli samobójczych, na wniosek mojego eks-partnera odwiedził mnie psycholog policyjny... Przeprowadził rozmowę, spisał dane itd. Moje pytanie dotyczy tego, co dalej? Czy mam obowiązek dalej uczestniczyć w leczeniu, jestem jakoś zobligowana do tego, skoro był to psycholog z policji? Czy jest to gdzieś w aktach odnotowane i rzutuje na jakieś tam inne sprawy? Jakie są konsekwencje takiej wizyty? Pytam, bo to nie to, że nie chcę rozwiązać tego problemu, ale to, że teraz czuję się do tego przymuszona, bo ktoś to zrobił wbrew mnie, za moją niewiedzą. I czuję, że teraz coś muszę, no bo to policja, więc nie ma żartów... Chętniej skorzystałabym z pomocy innego specjalisty - takiego, do którego udałabym się sama i co do którego nie miałabym wrażenia, że coś muszę... Proszę o jakieś sugestie, bo naprawdę nie wiem, na czym stoję... A nie chcę robić nic wbrew sobie. I proszę nie pisać mi rad w stylu \"życie jest piękne, a Ty chcesz je sobie odebrać\" itd. Pozdrawiam
×