drożdżyk
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez drożdżyk
-
Hej malutka, kiedyś sporo pisałam w tym temacie, po rozstaniu stał się on dla mnie formą terapii.. Domyślam się jak się czujesz, ale wierz i wiedz, że to minie. Czas leczy rany. Ale niestety nie sprawia, że zapominamy zupełnie - niestety.... Ja nadal jestem sama, spotykałam się już z dwoma facetami i kończyło się porażką... teraz znów kogoś poznałam ale boję się strasznie i nie wiem czy w ogóle chcę zaczynać. A moja rada ... jeśli ktoś mówi, że nie chce z Tobą być to przyjmij to z klasą i o nic nie proś.. Godność to jedyne co pozostaje kiedy ktoś "nas nie chce" ale pewnie jest na świecie wielu facetów którzy będą bardzo chcieli i będzie im naprawdę zależało. Znaliście się krótko, jeżeli facet już na samym początku ma wątpliwości to co dopiero z czasem...
-
Ka-therine, prawie każda z nas tu na tym topiku przeżywała, albo przeżywa to coTY. Ja doskonale Cię rozumiem i wiem jakie to uczucie. Za mało wiem i nie mnie oceniać wasz związek, ale skoro on nie ma z Tobą kontaktu i napisał żebyś nie robiła sobie nadzieji to raczej powinnaś odpuścić próby odzyskania go..... ważne jest teraz byś Ty jakoś siebie poskładała. Jest to ciężkie w sytuacji kiedy nie masz za wielu znajomych (nie mówiąc o przyjaciołach). Ja również byłam w takiej sytuacji po rozstaniu, że właściwie nie miałam nikogo poza rodziną. W tamtym czasie ulgę przynosiło mi właśnie pisanie tutaj (musiałabyś się cofnąć do wcześniejszych wpisów - są tam i moje). Pisałam tu praktycznie codziennie, czułam ogromne wsparcie i siłę od dziewczyn, które tu pisały - bardzo mi to pomagało. Teraz nadal jestem sama, nie mam szczęścia do facetów. Czuję się bardzo samotna bo znajomi nadal mają swoje sprawy... ale muszę jakoś żyć, nie mam wyjścia, mieć jakiś cień nadzieji że to wszystko ma jakiś sens i, że jeszcze mnie coś czeka. Życzę Ci dużo siły, gdybyś potrzebowała pogadać to napisz tutaj albo wymienimy się mailami ;) postaram się choć trochę Cie pocieszyć jeśli tylko zdołam trzymaj się !!
-
Mariawalewska Gratuluję! No proszę jak sprawy się poukładały w zawrotnym wręcz tempie ;) Niedawno pisałaś, że Cię zostawił - dziś piszesz, że przygotowujesz się do ślubu. Wow - ale to chyba ten sam ?;) W każdym razie mam nadzieję, że Wam się uda! Życzę Ci tego z całego serca. Ciekawa jestem jak inne dziewczyny z tego tematu Aneri, hawanna, smutneoczy88?? Co u Was? U mnie w miarę w porządku. Los zesłał mi fajnych znajomych z którymi często spędzam czas i którzy pozwalają mi się śmiać i nie czuć się samotną. Mężczyzny w moim życiu nadal brak - ale jakoś mnie to już nie boli. Tzn. czasami odczuwam tą pustkę, ale staram się ogólnie nie dołować i cieszyć tym co mam a mam i tak wiele. Minęło rok i osiem miesięcy od mojego rozstania. On wciąż się odzywa. Właściwie prawie codziennie. Ja już jednak nie robię sobie żadnych nadzieji. On ma swoje życie - ja swoje. Polegam na sobie, nie rozmawiam z nim o nas, o tym co było, staram się do tego nie wracać. Czasem mnie jeszcze coś zakłuje ale też nie daję tego po sobie poznać. Chyba po prostu pogodziłam się z tym, że nie jestem i już nie będę częścią jego życia. Okłamałabym Was gdybym napisała, że jestem jego przyjaciółką - bo to nie prawda. Nie potrafię być jego przyjaciółką. Dlatego trzymam bezpieczny dystans. Nie piszę do niego ani nie dzwonie, nie dopytuje o nic. Po prostu odpowiadam kiedy napisze, odbieram kiedy zadzwoni.. choć też nie zawsze. Bo czasem mnie to przerasta. Nie umiem zerwać tego kontaktu drastycznie. Liczę, że z czasem wszystko wymrze kiedy np.on znajdzie sobie w końcu kogoś i ułoży sobie życie, chciałabym aby tak było i aby mnie też się ułożyło. Nie czuję do niego negatywnych emocji, jedynie czasem trochę mam żal do niego, że poddał się i odpuścił to wszystko co mogliśmy mieć. Te parę miesięcy bardzo mnie umocniło. Czuję się silniejsza niż kiedykolwiek. Myślę, że tak po prostu musi być. pozdrawiam WAs wszystkie
-
hej... u mnie dziwnie... tzn. dochodzę do dziwnych wniosków, ale jeszcze do końca tego nie poukładałam więc napiszę więcej jak już zrozumiem ten dziwny chaos w głowie i w sercu.
-
PaniZosia To straszne co piszesz.... Piszesz ratunku ale tak naprawdę wiesz przecież, że nikt nie może Cię uratować poza Tobą samą, ratunkiem w tym przypadku jest jedynie odizolowanie się od tego faceta. Jesteś zbyt młodą i na pewno zbyt wartościową kobietą by skazywać się na trwanie w czymś tak wyniszczającym.... Rozumiem wszystko... rozumiem, że kobiety często trwają w dziwnych związkach z trudnymi mężczyznami bo serce nie sługa i rozumiem, że można kogoś kochać, czuć ogromne przywiązanie....ale nigdy nie zrozumiem tego, że kobiety trwają w związkach gdzie nie tylko nie okazuje się im miłości ale przede wszystkim szacunku. Bo to nie ktoś pozbawia nas szacunku do siebie, to nie ktoś miesza nas z błotem, wyniszcza - to my same to robimy kiedy na to komuś pozwalamy. Każe Ci płacić rachunki a nadal tam mieszka? Nie ma się gdzie podziać, nie szuka pracy - ale na posiadówki z kolegami ma czas i fundusze? Zatrważające, przerażające i smutne. Wiem, że jest Ci bardzo trudno ale pomyśl że w perspektywie masz albo życie z kimś takim jeszcze przez kilka lat albo szansę na coś innego lepszego - normalnego. Teraz może Ci się wydawać, że to jest beznadziejna sytuacja - bez wyjścia. Ale wyjście jest zawsze. Tylko ono wymaga wiele odwagi. Moim zdaniem masz więcej do zyskania niż do stracenia. Bo stracić kogoś kto traktuje CIę tak jak opisujesz to żadna strata... raczej ogromna ulga... życzę CI odwagi ... bo siły na pewno Ci nie brakuje skoro już tyle przeszłaś...
-
Tina a co on CI pisze po tym wszystkim?? "szuka kontaktu" tzn.?? to jest kluczowe. Czy jak spotykał się z tą dziewczyną to pisał??
-
wiem,,, w zasadzie sama się oszukuję.. czasami po prostu wydaje mi się, że można uciec, ale nie można. Wydaje mi się, że w zasadzie nawet będąc na drugiej półkuli to co mnie "dręczy" nie odejdzie. Nie wiem,,, po prostu ostatnio jest mi ciężej. Coś mnie męczy w środku. Nie wiem co na to poradzić, tym bardziej, że generalnie przecież sobie radzę. Nie ma porównania z tym w jakiej kondycji byłam jeszcze rok temu a w jakiej jestem teraz, ale mimo to coś mi "wierci dziurę w brzuchu". Nawet nie umiem do końca nazwać tego uczucia..ehh
-
Nie pocieszę Cię jeśli powiem, że "takie dni" będą jeszcze przychodzić - to nieuniknione. Nie jesteś z kamienia.. czasem pewne wspomnienia wracają, nachodzą jak duchy i nic nie można na to poradzić. Trzeba to po prostu przetrwać, przepłakać, a następnego dnia wstać przemyć twarz, podnieść głowę do góry i dalej "pchać ten wózek". Wierz mi, że ja też od dłuższego czasu noszę maskę, ale tak jest lepiej. Nie chcę by ludzie widzieli to co czuję naprawdę, nie chcę żeby ktoś się nade mną użalał. To co przeżywam przeżywam gdzieś głęboko w sobie. Raz mam lepsze dni raz gorsze, ale uważam że takie jest całe życie - taka sinusoida - raz w górę raz w dół. Jedyne o co się staram to naprawdę cieszyć się tymi miłymi chwilami, doceniać chwile spędzone z rodziną, ze znajomymi, cieszę się podwójnie z każdego uśmiechu na mojej twarzy a także tego który udaje mi się wywołać u innych. To dodaje siły. I wierz mi, że też mam takie dni, że mam wrażenie że już nie mogę, że nie wytrzymam, ale wiem, że nie mogę się poddać bo wierzę, że jeszcze wiele dobrego na mnie czeka. Wierzę i jestem pewna, że Ciebie również tylko na razie Twój stan nie pozwala Ci w to uwierzyć. Trzymaj się dzielnie.
-
smutne oczy... Nie wiem za bardzo co CI powiedzieć... przykro mi, że tak się czujesz....nigdy nie wiadomo co powiedzieć.. Nie wiem czy dobrze rozumiem on się nie odezwał od samego rozstania czy jeszcze mieliście między czasie jakiś kontakt? Jedyne co Ci mogę poradzić to musisz wierzyć, że jeszcze coś lepszego się przydarzy i patrzeć z optymizmem w przyszłość. Nie zamykać się na ludzi bo pogoda ducha i optymizm przyciąga pozytywne wydarzenia.
-
hej dziewczynki, Ja czuję się w miarę dobrze. Nie wiem dlaczego ale w ten weekend coś się zmieniło. Pisałam tu chyba parę razy ostatnio, że mój ostatni stan można było opisać jako zobojętnienie, zlodowacenie...ignorancję.. Przez te parę ostatnich dni zdałam sobie sprawę iż wcale nie czuję się z tym dobrze, że tak naprawdę to tylko skorupa, którą sobie stworzyłam. Taka poza przed światem, złudzenie by czasem nikt nie zauważył jak ciężko mi jest w rzeczywistości. Bo choć generalnie staram się nie kryć emocji to przed ludźmi w pracy, znajomymi zazwyczaj "gram twardzielkę" że wszystko w porządku, śmieję się, pocieszam innych. Ten weekend pozwolił mi się jakoś wyciszyć, uspokoić huragan myśli w mojej głowie. Uświadomiłam sobie, że ta zobojętniała dziewczyna to nie jestem prawdziwa ja. Prawdziwej ja nie było nigdy "wszystko jedno". Byłam osobą bardzo wrażliwą, empatyczną, czasem nawet naiwną w swym działaniu. Ale to przynajmniej byłam ja i chyba nadal jestem i nie chce od tego uciekać. Być może to jaka byłam sprawiło, że łatwiej było mnie zranić, ale mimo wszystko chcę taka pozostać. Chcę to dać komuś. Jest ciężko, nie ukrywam, że ostatnio bardzo... brakuje mi go... co więcej mam takie dziwne przeczucie, intuicje, że on też o tym myśli,, nie wiem tak jakbym to czuła. To dziwne wiem.... Zobaczymy co pokaże los. Ale zrozumiałam, że nie warto samej w głowie stwarzać sobie chaosu. Lepiej to wszystko jakoś porządkować, układać. Próbować osiągnąć jakiś spokój, harmonię. Aneri Powiem szczerze, że nie dziwi mnie to co piszesz, nie dziwi mnie to co on Ci powiedział. Czułam mimo wszystko, że on naprawdę czuł do Ciebie coś głębokiego, wyczułam to już wtedy kiedy opowiadałaś o Was na naszym spotkaniu z Minimą. Powiem Ci tylko, że z jednej strony go rozumiem, bo teraz boi się wrócić jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, boi się tej odpowiedzialności, bo jest nadal pogubiony i nie wiadomo czy kiedykolwiek uda mu się to wszystko jakoś "poskładać". Z jednej strony nie chce Ci mącić w życiu i w sercu a z drugiej strony nie potrafi poradzić sobie bez Ciebie. Nikt nie powiedział, że miłość to prosta rzecz. Mój K. powiedział mi kiedyś, że prawdziwa miłość jest jak nieuleczalna choroba. Możesz niwelować symptomy, zagłuszać objawy ale ona i tak będzie drążyć ciało od środka i nic nie da się z tym zrobić.
-
smutne oczy Będzie Ci się jeszcze wiele razy śnił... niestety... w różnych "wersjach", z różnymi zakończeniami. I nie myśl, że to coś oznacza na przyszłość - to jest po prostu Twoja podświadomość, która projektuje różne obrazy. Jak Wam dziewczynki minął ten przedłużony weekend ?
-
Dziewczyny muszę się Wam do czegoś przyznać... Nie wiem co się dzieje.... Minęło prawie półtora roku od rozstania.. był już taki okres... (co zresztą było widać po moich wpisach), że wydawało mi się iż wszystko się układa, że zapominam, że to odchodzi ode mnie, że radzę sobie coraz lepiej. Ostatnio jednak coś dziwnego się dzieje - otóż mam takie same uczucia jak parę dni po rozstaniu - ściska mnie w żołądku, ciągle o nim myślę, nie mogę jeść ani spać. Śni mi się często i to są takie intensywne sny...Nic z tego nie rozumiem - miałam już taki okres że wydawało mi się iż lada dzień wszystko się zatrze jak ślady na piasku rozmyte przez morzę, a teraz wróciła jakaś ogromna fala.... i najgorsze jest to, że nie mam na to żadnego wpływu. To jest uczucie w brzuch i w głowie jeśli wiecie o co mi chodzi. Nie spodziewałam się, że po takim czasie od rozstania to jest jeszcze możliwe... i nie wiem co z tym zrobić... :/
-
smutne oczy... raczej Cię nie pocieszę bo to będzie wracać.... jak fale.. raz będzie spokojniej...raz znów zerwie się sztorm.. sztorm emocji, wspomnień. Czas będzie działał kojąco ale chwilami to wraca tak jakby stało się wczoraj. Nie da się po prostu tak po prostu wyrzucić z pamięci i serca kogoś kogo darzyło się głębokim uczuciem - tak po prostu jest i nie ma na to panaceum. Wydaje mi się, że jedyną metodą jest "coś lepszego" czyli spotkanie kogoś kto na nowo nada sens i kto sprawi, że poczujemy się przy nim jeszcze lepiej niż przy tym poprzednim. Mnie ta wiara dodaje siły, chcę wierzyć że to co najlepsze nie jest za mną ale dopiero przede mną i to nie będzie nigdy "to samo" ale nie znaczy to, że będzie gorsze. porzucona83 powiem tak - jeżeli facet uzależnia swoją przyszłość i swoje uczucia od tego czego chce jego mamusia to przykro mi ale taki facet to nie facet tylko d*** i rozumiem że darzysz go uczuciami i ciężko Ci tak o nim pomyśleć, ale takie są fakty. Jeżeli on żyje na czyjś obraz to nie żyje wcale tylko odgrywa rolę w czyimś teatrze. Później jak zmarnuje sobie życie będzie mógł podziękować mamusi :) przepraszam za mój sarkazm, ale takie sytuacje mnie po prostu bardzo śmieszą..
-
Jeśli przez te 3 tygodnie on się nie odezwał to ja bym się nie odezwała....
-
Zgadzam się z hawaną, że to nie nie jest wcale tak, że jak usłyszysz jest Ci lżej. Bo nawet jak usłyszysz (ja np.usłyszałam, spotkał się ze mną porozmawialiśmy w cztery oczy) to i tak cholernie bolało a ja i tak żyłam nadzieją, że może "się opamięta" może to kryzys. Bolało tak samo a może jeszcze bardziej niż brak tej świadomości, że ktoś powiedział to prosto w oczy. Rozstanie nigdy nie jest proste, nie ma lżejszej formy.... są tylko mniej lub bardziej brutalne... Wiadomo że jeśli z kimś jesteś i się przywiązujesz do tej osoby to w momencie kiedy ona odchodzi, brakuje tych najbardziej prozaicznych rzeczy jak wspólne zakupy, kłótnie przy gotowaniu itp. Jedyne co można stwierdzić to że ktoś ma przynajmniej cywilną odwagę się spotkać i podjąć taką decyzję, powiedzieć o tym i zamknąć w ten sposób pewien rozdział....
-
trochę smutne to co piszesz Selenkaa... Wątpię szczerze, że cokolwiek lub ktokolwiek Ci pomoże dopóki Ty nie pomożesz sama sobie. Nie dajesz i nie dawałaś przestrzeni w związku i zadusiłaś kotka. Nie wierzę, że on cały czas chciał spędzać z Tobą. Ty sobie to tak po prostu tłumaczysz. Ja myślę, że on po prostu teraz zrozumiał, że on już tak nie chce, że się dusi i bez względu na to czy kocha czy juz nie - po prostu już dłużej tak nie może. Jedyną Twoją szansą byłoby właśnie odcięcie się od tego, danie mu spokoju. Ale Ty dzwonisz, piszesz, denerwujecie się oboje. Myślę, że właśnie teraz masz ostatnią szansę to uratować... jesteście jak dla mnie już na krawędzi i jeśli się nie przebudzisz w porę to się skończy. Wierz mi, że ja też byłam w takim momencie kiedy można było jeszcze uratować mój związek ale pamiętam jak głupio się wtedy zachowałam - dlatego dobrze Ci radzę - daj mu spokój, pozwól zrozumieć, pozwól odpocząć od siebie, niech przekona się jak to właściwie jest bez Ciebie ale nie 2 dni czy tydzień - tylko miesiąc np.. Jeśli mu zależy to nie musisz się bać a jeśli nie zależy to przynajmniej się o tym przekonasz. I nie trzymaj się kurczowo tego co mówi... powiedzieć można wszystko bo to nic nie kosztuje... ale zrobić już nie. Oceniaj go po tym jak Cię traktuje i co robi. Powodzenia
-
Tina, może trochę brutalnie do tego podejde. Ale spójrz na to jak na ciąg faktów, odkładając emocje i uczucia na bok. Jesteście razem, mieszkacie razem, wiążecie z tym wszystkim nadzieje na przyszłość a przynajmniej tak deklarujecie. On wyjeżdza, wraca, swego rodzaju próba dla związku - i nagle w ciągu dwóch dni kończy się to wszystko, on oznajmia że ma kogoś innego i wszystko wygasło. Oceń sama? Gdybyście nawet wzięli ślub i on musiał pracować za granicą to też pewnie byłoby go stać na taki numer. Znam sama taki związek gdzie para była ze sobą rok i ten chłopak musial wyjechać do Stanów, nie było go półtora roku, ale dzień w dzień pisał do niej listy (nie smsy!!) opisywał w nich po prostu jak minął mu dzień, jakie są jego odczucia, czego się nauczył - ona odpisywała choć bała się że może go stracić. Ale nie straciła - byli ze sobą kolejne 8 lat, teraz są juz 4 lata po ślubie. Ona wpinała wszystkie te listy do segregatora, on przywiózł wszystkie listy od niej. Są razem bo chcieli być razem i nie miała znaczenia odległość - nie muszą się bać o to czy będą ze sobą jutro bo wiedzą, że jeśli los nie zadecyduje za nich to będą bo CHCĄ - bo to jest ich wybór. Bo na tym polega chyba miłość. Ktoś podejmuje decyzje, że chce dzielić życie z tą drugą osobą, i nie ma znaczenia czy ma "problemy" nie potrzebuje przestrzeni, bo nic nie dusi go w byciu z osobą z którą kocha być. I to jest w sumie proste jak budowa cepa. Więc szkoda czasu na facetów dla których jesteśmy tylko przystankiem, epizodem. Więc w tym całym bólu może naprawdę warto przyjąć wersję że los daje nam szansę na coś lepszego w momencie kiedy ktoś odchodzi.
-
Przykro się czyyta to wszysko, a już najbardziej przykro czyta się te wypowiedzi o "facecie z łzami w oczach który wzbudza żal i poczucie winy"....To wszystko to są naprawdę jakieś chore sytuacje. Ja na pewno nie chcę być nigdy w życiu z facetem który będzie się oddalał i zbliżał a później będzie jeszcze robił z siebie ofiarę którą trzeba pogłaskać po głowie, tak jakby to była conajmniej moja wina że jest taki "pogubiony". Piszę to bo mam prawo wyrazić swoje zdanie - zastanówcie się z kim jesteście i co on wam zapewnia. Jeżeli lubicie takie "wrażenia" to ok. Ja zamiast tego wolałabym raczej poczucie bezpieczeństwa i spokoju przy mężczyźnie zamiast ciągłej obawy o to kiedy znowu się oddali, kiedy znów "będzie miał jakiś problem", kiedy będzie "chciał przerwy". Jestem rozgoryczona. Może to również przez to że bliska mi osoba wczoraj przekonała się że facet któremu ufała jak nikomu na świecie zrobił coś co zburzyło jej świat. Niedobrze mi się robi na myśl o tych zamotanych, pogubionych "chłopcach" (bo dla mnie to nie mężczyźni) którzy fundują ciągłą huśtawkę emocjonalną a jak przyjdzie co do czego potrafią jak aktorzy wzbudzić współczucie i poczucie winy w kobiecie.Dosłownie do wyrzygania...
-
Selenka, Ja też mam nadzieję, że to tego nie dojdzie. Musisz się trzymać i musisz zrobić to przede wszystkim dla siebie. Nie warto płakać, facet tak jak ktoś napisał " przekreślił 8 lat dla jednorazowej przygody".... Ty jedyne co możesz właśnie na koniec dla siebie zrobić to zachować się godnie i nie robić żadnych scen.. Powodzenia trzymaj się...
-
spoko, napisz mi swojego maila to się zgadamy, teraz akurat mam dwa dni urlopu to mam trochę więcej czasu bo tak to nie jestem za często na gg ;)
-
a ja uważam, że są pewne kwestie na które nie mamy wpływu bo stety lub niestety decyduje za nas instynkt. Ile razy w życiu tak miałyście, że robiłyście coś pod wpływem emocji co w danym momencie wydawało wam się jedyną słuszną rzeczą a później myśląc o tym na chłodno stwierdzałyście, że jednak można było postąpić inaczej.. No właśnie ale się nie da bo czasem idziemy za tym trochę naiwnym głosem serca. Piszę naiwnym bo serce nie widzi, ono tylko czuje. Nie widzi faktów, nie słyszy tego co powinno słyszy to co chce słyszeć i czuje to czego zostało nauczone - miłości. Ja sama przecież też jestem w takiej niepoukładanej sytuacji. Mam z nim kontakt, choć do końca wszystko mi nie przeszło. Jedyna różnica to taka, że już mnie to tak dużo nie kosztuje bo tak jak gdzieś tu wcześniej pisałam, zrobiłam się zimna, mało uczuciowa. Nie odbieram wszystkiego już tak mocno, nie reaguje emocjami, choć wciąż zdarza mi się popłakać w poduszkę zadając sobie pytanie czemu to wszystko tak się potoczyło... Z jednej strony chciałabym kogoś mieć, ale za chwilę myślę sobie, że jednak wolę nie. Wolę być sama, nie być od nikogo zależna, nie brać za nikogo odpowiedzialności, nie dzielić z nim mojego czasu. I wierzcie mi, że nigdy bym nie przypuszczała, że tak będę myśleć. Zawsze byłam osobą która potrzebowała drugiej osoby aby funkcjonować w pełni, potrzebowałam wsparcia, bliskości. Teraz mam wrażenie, że życie mnie tak zahartowało, że nie ma już rzeczy z którą sobie sama nie poradzę. Codziennie zmagam się z większymi lub mniejszymi problemami i jakoś sobie radzę. Ta sytuacja z K. zmieniła mnie zupełnie. Mam wrażenie, że sięgnęłam najczarniejszego dna by odbić się wyżej niż kiedykolwiek. Poukładałam sobie w głowie pewne sprawy, stworzyłam nowe zasady i staram się sama siebie chronić. Może na dłuższą metę to nie jest dobre bo czeka mnie samotność, ale na razie nie potrafię inaczej.
-
Wydaje mi się że raczej nie wrócimy.. Bo gdyby to miałoby się stać to chyba już by się stało. Mam z nim kontakt. Mogę na niego liczyć nawet po rozstaniu jest dla mnie podporą i ja staram się być dla niego. Ale tylko tyle on ma swoje życie a ja swoje. Nie wnikam czy on kogoś ma on też nie pyta czy ja mam. Z tego co mi się wydaje chyba tak ja próbował z innymi ale na stałe chyba z nikim nie jest. Skomplikowane to wszystko strasznie...
-
Dziewczyny! Któraś z Was pisała, że czuje się jakby spotykała ją jakaś kara.. To nie jest żadna kara, ja przynajmniej w to nie wierzę. Co najwyżej doświadczenie, rodzaj życiowej "lekcji" z której trzeba po prostu wyciągnąć wnioski na przyszłość. Wierzcie mi, tak jak już tu pisałam, ja wyciągnęłam wiele takich wniosków, wiele zrozumiałam. Minęło prawie półtora roku od naszego rozstania i teraz mogę powiedzieć, że w 90% procentach udało mi się odzyskać taki wewnętrzny spokój. Te 10 % które zostało to nadal momenty kiedy myślę o nim i brakuje mi go - tak po prostu. Ale jest jednocześnie w jakimś sensie cieszę się, bo wydaje mi się, że przez ten czas się zmieniłam bardzo, wydoroślałam. Zrozumiałam, że naprawdę życie to nie bajka. Że raz jest pięknie i wszystko wydaje się takie proste i cudowne, a za chwilę los się odwraca i nie można tego po prostu ogarnąć. Ja obawiam się tylko tego że widzę po sobie, że tak jakby coś we mnie zgasło, tak jakby pokłady miłości które miałam w sobie wyczerpały się. Byłam zawsze bardzo czułą i wrażliwą osobą a teraz stałam się bardzo pragmatyczna. Podchodzę bardzo realnie do wszystkiego, rzadko zdarza mi się kierować się emocjami, postępuję bardziej chłodno i racjonalnie. Czasem to naprawdę przydatne ale nie wiem czy generalnie przez to sama nie zamykam sobie szansy na szczęście.Ale wciąż wierzę, że przede mną wiele pięknych chwil a póki co cieszę się tymi małymi.Wam też to polecam.
-
smutne oczy naprawdę mi przykro, że tak się stało i tak się czujesz. Nie wiem czy czytałaś ten topik choć trochę ale gdybyś go przejrzała, zauważyłabyś, że każda z nas przeszła praktycznie podobne etapy cierpienia po rozstaniu. Wszystko jest takie analogiczne. Dlatego naprawdę wiem co czujesz, znam to uczucie doskonale. To jest niemal ból fizyczny kiedy nie ma już obok kogoś kto nadawał sens i rytm życiu. Wszystko trzeba sobie od nowa poukładać, przewartościować, nazwać po nowemu. A to wiele kosztuje, szczególnie jeśli ktoś jest wrażliwy. Z czasem będzie inaczej, z czasem lżej, poradzisz sobie - musisz. Tak jak każda z nas tutaj musiała i myślę że poradziłyśmy sobie. Pewnych rzeczy nigdy nie wymażesz z pamięci, będą do Ciebie wracać jak fale, ale z czasem te fale będą coraz mniej wzburzone. Wiem, że dla Ciebie to teraz abstrakcyjne - ale postaraj się jak najwięcej czasu poświęcić na rzeczy które zajmą Ci ręce i głowę. Wypłacz się jeśli czujesz, że musisz a później wstań wytrzyj twarz i zrób coś. Czas nie leczy ran - ale na pewno je koi. trzymaj sie!
-
Jeśli chodzi o moje kontakty to pisałam o tym jakieś dwie strony temu; jeśli chodzi o to czy ktoś byłby w stanie mi "zrekompensować" to wyrwę to sądzę, że tak. Tylko przecież wiadomo, że jednego człowieka nie da zastąpić się innym tak jak miłości kolejną miłością. Bo tak jak każdy człowiek jest inny tak każde uczucie jest inne. Ja wbrew pozorom radzę sobie naprawdę dobrze. Staram się robić wiele rzeczy, spotykać się z ludźmi, poznawać nowych, sprawdzać się w pracy - jestem otwarta na to co przynosi mi życie i radzę sobie ze wszystkim świetnie. Nie zamykam się uczuciowo, ale też nie czuję jakiejś ogromnej potrzeby bycia z kimś. Może dlatego, że póki co nie poznałam nikogo kto by takie uczucie we mnie wywołał. Ja wierzę, że wszystko co najpiękniejsze pojawia się w życiu w bardzo naturalny, niewymuszony sposób. Niczego nie należy przyspieszać, niczego naciągać. Trzeba wrzucić na luz, skoncentrować się na swoim życiu, uśmiechnąć do niego a wtedy ono uśmiechnie się do nas. Wszelkie skrajności są najgorsze - dlatego ja teraz jestem po środku. Nie jest moim głównym celem poszukiwanie "chłopa" ale też nie skazuję się z góry na samotność. I tak jest chyba najlepiej. Przez ten jeden rok nauczyłam się więcej niż przez 24 wcześniejsze lata mojego życia. I za to jestem wdzięczna losowi i naprawdę niczego nie żałuję.