lady_ona
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez lady_ona
-
Kto nie pracuje, a chętnie i często po sieci buszuje.- c.d.
lady_ona odpisał szczuplak1 na temat w Dyskusja ogólna
To ja się pozwolę dołaczyć;d;) -
Poszukuję osób,u których w rodzinie wystąpił rak płuc
lady_ona odpisał Kaja32 na temat w Zdrowie i uroda
Witajcie. Przeczytałam całe to forum i niestety bardzo mi przykro to mówić ale ja do was należę;( Do was walczących o swoich bliskich...ojców...braci...dziadków i babcie;( Mój dziadziuś zmarł 12 marca...w dniu imienin swojego syna. Miał nowotwór lewego płuca. Był moim ukochanym dziadziusiem...ale był kimś więcej....był ojcem bo to on mnie wychował od malucha...to on dbał o mnie ...razem z babcią. Wychowali mnie na człowieka i to im zawdzięczam to kim jestem. Za to im chwała!! Zmarł mając zaledwie 78 lat...zaledwie bo jego żona a moja babcia ma 86 i zawsze mówiła, że to ona pierwsza odejdzie. Zresztą mój dzidziuś nie wyglądał na te lata. Był wysoki, szczupły i całkiem przystojny;) Zaczęło się tak jak w większości forumowiczów którzy opisują historię swoich bliskich. Kaszel, brak apetytu, spadek masy ciała...i do tego ziemista cera. Gdy pierwszy raz trafił na oddział płucny ...zdecydowali się go operować . Dziadziuś mój bardzo bał się tej operacji. Był to guz o średnicy 5 cm w dole lewego płuca więc można było poddać go operacji. Zrezygnował;(( Wiem, że żałował tej decyzji. Bardzo. Jednak nie czuł się tak zle. Za jakiś czas znów powrócił kaszel...choc tak naprawdę nigdy nie ustąpił ale troszkę się wyciszył. Pojechaliśmy znów do szpitala ale tylko po to by usłyszeć wyrok. A właściwie ja go usłyszałam bo dziadziuś na szczęscie nie dosłyszał. Oboje z wujem(jego syn) całą powrotną drogę mieliśmy ''pyrę'' w gardle...wiecie na pewno o czym mówie. Po miesiącu od wizyty położył się do łóżka. Już z niego nie wstał. Lekarze sugerowali Hospicjum...jednak jak można oddać starszego człowieka do Hospicjum...tym bardziej, że ja jestem w domu...babcia...jego prawnuczek a mój syn tak bardzo z nim związany??? NIGDY. Został z nami. Dręczyła go gorączka...nie chciał jeść mimo podawanych leków na apetyt. Pani doktor która przyjeżdzała do nas z Hospicjum...cudowna kobieta swoją drogą...przepisała mu tabletki na kaszel. Dzięki Bogu bardzo mu pomogły. Choć tyle mogliśmy zrobić. Wiadomo...opadł z sił...gdy na niego patrzyłam serce mi się krajało. Jednak nigdy póki mógł mówić gdy tylko pytałam o ból....nigdy nie powiedział, że cokolwiek go boli. Leżał w pampersach. Jego ostatnie godziny nigdy nie znikną mi z przed oczu;( Tego nie da się zapomnieć. Jak każdy z was miałam wtedy pretensje do Boga. Dlaczego on a nie jakis pijaczyna spod sklepu???? Jednak potem podobnie jak KAJA32 czułam ulgę i wiedziałam że jemu też już jest dobrze...że już nie cierpi. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego na co choruje....bo ja nie miałam sumienia mu powiedzieć, że to rak. Jednak wielu mówi że na raka umiera się świadomie...i tak też było w jego przypadku.Opiekowałam się nim zaledwie miesiąc...i musiałam odprowadzić go tam, gdzie idąc już nie mogę podac mu ręki i się z nim przywitać;( Nawet teraz łzy same wpływają do oczu. To straszne przeżywać to gdy chodzi o naszych bliskich ale z drugiej strony...ti piękne gdy mogą odejść w swoim domu wśród ludzi, którzy zawsze będa ich kochać i zawsze będą pamiętać. Łączę się w bólu z wami wszystkimi którzy przeszliście lub właśnie przechodzicie tak smutne historie. TRZYMAJCIE SIĘ DZIELNIE.