Witajcie.
Weszłam na topik,aby podzielić się moją historią.
Byliśmy parą od dziecka. Ja od 15 r.ż,on od 17. Po 6 latach ślub,miesiąc od rozwodu.
Przed ślubem-wspaniale.
Po-tragedia. On wychoidził,nie wracał,pił,balował. Raz nawet pojechał na kilka dni bez słowa. Zawsze próbowałam z nim rozmawiać (czego mu brakuje w związku itp.). Nie potrafił,a moż ei nie chciał. Nie chciał,żeby przychodziła do nas nasza rodzina,do swoich rodziców jeździł sam. Wyliczac możnaby było w nieskończoność. Przez rok od jego wyprowadzki spotykaliśmy się czasem,kiedy on się odezwał. Byłam przekonana,że jego telefony i smsy były po to,zeby znowu sprobowac,a ON TYLKO PATRZYL,CZY DALEJ MI ZALEŻY :/
Złożyłam pozew i się rozwiedliśmy. To była dla mnie trauma.
Spotkaliśmy się przypadkiem 3 tygodnie po naszym rozwodzie... Rozmowa,dłuuuuuuga rozmowa właściwie o niczym. Po niej 2 kolejne spotkania i dziwne myśli. Myśli o dalszym widywaniu się... Widywaliśmy się tak 2 tygodnie... Ja,znowu zrobiłam się uzalezniona od niego. Nie pokazywałam tego,ale w końcu nie wytrzymałam i może zobaczył,ze znowu mi za bardzo zalezy. Od 3 dni się nie odzywa. Jak dzwonilam,powiedzial,ze potrzebuje czasu,zeby się nad tym zastanowić...
Mówi m.in.że to raczej nie ma sensu,bo nie wyobraża sobie spotkania z moimi rodzicami...
CO MAM ROBIĆ?