Witam Was wszystkie!
Chyba tutaj nie pasuję po pierwsze dlatego, że jestem starsza od wszystkich tu obecnych forumowiczek, a po drugie z Was bije radośc i nadzieja która we już mnie umarła, ale problem mamy ten sam. Małżeństwem jesteśmy od roku, ale od dwóch lat kochamy się bez zabezpieczeń – niestety bez oczekiwanego efektu. Moje wspaniałe małżeństwo sypie się a ja nie umiem temu zaradzić. Najgorsze jest to, że nie potrafimy rozmawiać o naszym problemie. Mój mąż z góry wziął winę na siebie (ma tylko jedno jądro) mimo, że nie poddał się żadnym badaniom, które mogłyby potwierdzić, czy wykluczyć podejrzenia. Równie dobrze przyczyna może tkwić po mojej stronie. Mam 38 lat i mimo, że mam już dziecko (z pierwszego małżeństwa) to przecież równie dobrze mój wiek może być tu przyczyną niepowodzeń.
Początkowo nie dopuszczałam do siebie myśli, że może nam się nie udać. Przecież to tylko kwestia czasu. Teraz już tak nie myślę.
Te dwa lata bezskutecznych starań sprawiły, że stałam się smutną i zgorzkniałą osobą.
Problemy finansowe które mamy też nie pomagają nam w naszym problemie, bo gdzie znaleźć lekarza przyjmującego na fundusz, który mógłby nam pomóc? Wszystkie badania to majątek, a ja mam do opłacenia szkołę którą muszę zrobić bo inaczej pozbędę się pracy i jeszcze leczenie starszego dziecka.
Mam lepsze i gorsze dni, chociaż tych drugich ostatnio jest więcej.
Mieszkamy z rodzicami męża i jego babcią, którą ciągle odwiedzają wnuki – kuzynostwo męża. I choć są niewiele młodsi, to wszyscy mają a teraz spodziewają się kolejnego potomstwa. Brat i bratowa męża mają słodkiego 3-latka, a na gwiazdkę będą się cieszyć córeczką, o czym z dumą poinformowała mnie wczoraj teściowa. Nienawidzę tej baby za to, że w odpowiednim czasie nie zajęła się zdrowiem swego syna a mego obecnego męża. Ta wstrętna baba przed naszym ślubem stwierdziła, że „nie wyobraża sobie żeby w tym domu były jeszcze małe dziecioki”. Nienawidzę jej. Zwłaszcza, gdy widzę, że wnuka od drugiego syna nie odstępuje na krok gdy przyjeżdżają w odwiedziny.
Niezmiernie ciężko jest mi to wszystko znosić. Mam takie doły ostatnimi czasy, że już sobie z nimi nie radzę. Niekiedy zastanawiam się gdzie podziałam się JA – zawsze uśmiechnięta, tryskająca humorem, zadowolona z życia. Chyba umarła. Teraz JA to smutna, zgorzkniała i wybuchająca z byle powodu a niekiedy i bez powodu żona i matka starszego dziecka.
Może będzie mi trochę lżej jak się Wam wypłakałam.
Serdecznie Was wszystkie pozdrawiam i życzę powodzenia.