Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

mmak

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez mmak

  1. tyle sie napisałam i nie weszło... chyba za duzo... moze i dobrze, Eutenio dzieki za to co wyżej:) chyba zaczne w końcu pracowac nad sobą... do tej pory nic mi nie wychodziło... chyba wydrukuje sobie częśc waszych postów i będe czytac co dziennie, bo inaczej to czytam tylko i analizuje co pisze do mnie mój m i to mnie dobija i odbiera możliwośc rozsądnego myslenia... to jeden z sms-ów (z dzisiaj z 5.48) jakie dostaje rano .. -,,, cześc kochanie, długo o tym mysle i musze ci to powiedzieć, o tym jaka straszna rzecz chcesz zrobić, to że mnie chcesz odsunąc od domu, siebie, dzieci –to mogę uznać za kare choć myśle, że już czas na łaske z twojej strony, ale to, ze tym niewinnym dzieciom zabierasz szczęście rodzinne tego pojąc nie mogę. X (mój syn) ostatnio powiedział mi, ze najgorsze w jego zyciu było to, ze nie miał na co dzień taty, oni się spotykali, ale to nie było to co było mu potrzebne i wcale mu nie chodziło o nasze stosunki. Kochanie my dzisiaj możemy bardzo skrzywdzic nasze dzieci, nie róbmy tego, nie łudź się tym, że osobno damy im szczęście, one będą się cieszyły chwila ale później znów będą smutne. Nazywaj to jak chcesz, ale taka jest prawda, ty osiągniesz swój cel, ale jakim kosztem, dlaczego cierpiec ma tyle niewinnych osób, dajmy im troche szczęścia i rodziny bo pewnie już tego potrzebuja, pokażmy dzieciom ze je kochamy bedac dla nich rodzicami w jednym domu. Proszę kochana, wszystko sobie ułozymy od nowa, zróbmy to bo warto, ucałuj dzieci,,,, Ewo, Blondynko wszystkie ... dziekuje wam!! :)
  2. witajcie dziewczyny... czytam wszystko od was... wiem ze macie racje!! ale nie umiem byc obojetna na to czym "karmi" mnie mój m.. jest teraz na wyjeżdzie i rano otrzymuję od niego to wszystko... :( -,%2
  3. czytam wszystko dziewczyny, dziekuje Wam :) musze sie chyba troche wyciszyc... wciąz szukam wytłumaczenia... wszystkiego, mam wraz enie, ze ponosze jakąś karę za zycie przed związkiem z moim obecnym m, moze byłam zła zbyt zła i trafiłam w końcu na kogos kto jest taki jak ja... podobno "tacy" ludzie trafiaja na podobnych sobie... po odejściu z mojego rodzinnego zaborczego domu, poczułam sie jak pies zerwany ze smyczy, chciałam wszystko nadrobić jednym duzym haustem... potem chciałam w końcu sie ustabilizowac i poznałam m, może wczesniej byłam tez takim toksykiem dla kogos ... ale miałam nigdy w życiu takiego związku jak ten, choc mój pierwszy m tez mnie uderzył nieraz, ale szybko ze soba sie rozeszlismy i nikt z nas jakos nie ucierpial... potem było różnie... nadrabiałam wszystko w życiu i może przesadziłam , teraz musze odpokutowac... ale nie wydaje mi sie żeby ktos przeze mnie cierpiał.. sama przed soba mam tylko wyrzuty sumienia... chyba mam za swoje... ale dziekuje dziewczyny...
  4. jest jeszcze coś.... mąż kiedys powiedział mi, ze on doskonale wie, jak ja kiedys zyłam i wie, ze chce do tego wrocić, brakuje mi wolności i swobody i to jest mój problem, chodze z głowa w chmurach mysląc tylko o swojej osobie, ze małżeństwo stało sie dla mnie niewygodne i dlatego szukam pretekstu żeby sie go teraz pozbyc... te słowa brzmia mi w uszach od długiego czasu... ale pierwsze moje "działania" zostały podjete juz dawno kiedy w głębokim dołku... od pewnego czasu wychodze z niego i jestem coraz bardziej odwazna i dlatego może to wyglądac tak ze chce sie uwolnic żeby nie miec obowiązków małżeńskich czy rodzinnych, a przeciez oprócz tego wszystkiego - zazdrości i zaborczości były jeszcze problemy z agresja, złośliwości w stosunku do mojego syna, i inne które powodowały ze cierpiałam... czy można teraz tak po prostu surowo mnie ocenic, że moje "wyzwolenie" dotyczy tylko i wyłącznie "odzyskania wolności" czy powrót do dawnego zycia? oceniam sibie bardzo surowo, nie chce wolności dla samej wolności, chce normalności a moje zycie do tej pory nie było normalne... nawet takie w niektórych momentach "przesłodzone" nie było normalne, czuje sie jak z "wypranym" mózgiem.. nie wiem po co ja to pisze... sama sobie wyrabiam opinie niezrównoważonej psychicznie... ja chciałam tylko w końcu odnaleźć stabilizacje w zyciu, wydawało mi sie że obecny m moze mi ja zapewnić, pokochalam go całym sercem, zaufalam - czuje sie teraz oszukana, zaufałam jego dobrym intencjom...
  5. jest jeszcze coś.... mąż kiedys powiedział mi, ze on doskonale wie, jak ja kiedys zyłam i wie, ze chce do tego wrocić, brakuje mi wolności i swobody i to jest mój problem, chodze z głowa w chmurach mysląc tylko o swojej osobie, ze małżeństwo stało sie dla mnie niewygodne i dlatego szukam pretekstu żeby sie go teraz pozbyc... te słowa brzmia mi w uszach od długiego czasu... ale pierwsze moje "działania" zostały podjete juz dawno kiedy w głębokim dołku... od pewnego czasu wychodze z niego i jestem coraz bardziej odwazna i dlatego może to wyglądac tak ze chce sie uwolnic żeby nie miec obowiązków małżeńskich czy rodzinnych, a przeciez oprócz tego wszystkiego - zazdrości i zaborczości były jeszcze problemy z agresja, złośliwości w stosunku do mojego syna, i inne które powodowały ze cierpiałam... czy można teraz tak po prostu surowo mnie ocenic, że moje "wyzwolenie" dotyczy tylko i wyłącznie "odzyskania wolności" czy powrót do dawnego zycia? oceniam sibie bardzo surowo, nie chce wolności dla samej wolności, chce normalności a moje zycie do tej pory nie było normalne... nawet takie w niektórych momentach "przesłodzone" nie było normalne, czuje sie jak z "wypranym" mózgiem.. nie wiem po co ja to pisze... sama sobie wyrabiam opinie niezrównoważonej psychicznie... ja chciałam tylko w końcu odnaleźć stabilizacje w zyciu, wydawało mi sie że obecny m moze mi ja zapewnić, pokochalam go całym sercem, zaufalam - czuje sie teraz oszukana, zaufałam jego dobrym intencjom...
  6. ja tez miałam takie wrażenie, ze juz chodze, ale jakos chyba mi sie cos zatkało.. :D
  7. w życiu oczywi scie musiałam podjąc kilka ważnych i samodzielnych decyji... o pierwszym ślubie... związek rozpadł sie .. ale wyobraźcie sobie że tego nie żałuje, nie wyjecha lam za granice a mogłam, rozwiodłam sie bez takich dylematów, z innego związku - nieformalnego, tez odeszłam bez rozterek... może teraz płace za to wszystko? za te decyzje? może były błędne? ale do momentu kiedy nie poznałam swojego obecnego m, moje zycie nie polegalo na dylematach... żyłam normalnie, jakos tak beztrosko... ten związek mnie powalił... pierwszy związek był krótki i burzliwy, drugi-nieformalny łagodny, spokojny, moze zbyt? może ja "potrzebuje" takich "emocji" zeby móc zyc? jestem nienormalna.... kiedys podejmowanie decyzji nie sprawiało mi kłopotów, podejmowałam je wg siebie, ponosiłam konsekwencje i było to oczywiste, nie czułam sie ani winna ani niewinna, wszystko było takie normalne... teraz nie wiem o co chodzi?
  8. agaaa .. oczywiście ze tak, ale ja to wiem!! boje sie tego!!! pisałam o tym, boje sie ze spieprze życie kilku osobom...
  9. jestem beznadziejna... mój problem polega na tym, ze za duzo myślę, zastanawiam sie , dziele wlos na czworo, zawsze tak było, musiałam miec pewnośc gdzie lezy prawda, słusznośc, starałam sie zrozumiec wszystko a w rezultacie nie umiałam zrozumiec nic, nie potrafiłam udzilic sobie jednoznacznej odpowiedzi na swoje watpliwości i własnie dlatego tkwiłam w tym wszystkim bo tej pewności nigdy nie miałam i nie moge zrozumiec siebie czemu to robie? czemu nie kieruje sie pierwszym wrażeniem, pierwszym uczuciem które mnie ogarnia, nie wierze sobie i nie ufam... tak to prawda, to jest własnie ta prawda, nie umiem zaufac sobie.... zawsze robiłam cos co mi ktos kazał, jestem beznadziejna....
  10. Niebo ... dziekuje Ci, ale powiedz... czy kiedykolwiek bede gotowa? jesli predzej czy później to po co czekac ... marnowac czas i życie... czy bycie gotowym oznacza nie czuc nic? a jeśli wtedy bedzie za późno? co zrobić żeby umiec podjąc ostaeczna decyzje teraz? jak przekonac sama siebie co jest dla mnie najlepsze z jednoczensym przekonaniem siebie, że nikogo sie nie krzywdzi, ze to co chce sie zrobić - w moim przypadku to rozwód, jest jedyne i słuszne?
  11. ale jak sie kuxwa tego pozbyć ??!! chce mi sie WYĆ !!!! nie umiem nad sobą pracowac, wciąz tkwie w martwym punkcie.... czytam, chodze do psychologa... i mam wrażenie że nic do mnie nie dociera!!!!!!!! użalam sie tylko nad swoja niemoca
  12. EWO dziękuje za linki, poczytałam... niby wszystko oczywiste, jasne.. czemu wciąz ma sie watpliwości... zaczynam miec coraz gorsze zdanie o sobie samej... czego ja sie spodziewam? czego chce? wciąz sie boję... a myślam ze juz zrozumiałam i wiem jak powinnam postępowac, jak myślec , czym sie kierować... jestem durna, chora baba która nie własnego zdania... dla świętego spokoju chciałabym żeby wszystko było jak dawniej i już, nie mam siły na te walkę, w domu wszyscy sa przeciwko mnie, tz nikt mnie nie wspiera, wszyscy woleliby zeby sytuacja sie nie zmieniała, jestem sama na polu walki... a o co? tylko i wyłącznie o zmiane SWOJEGO życia, nikogo nie obchodzi co ja czuje, każdy mysli po swojemu i te cholerne sms-y męża, o jego miłości, poprawie, ufności w możliwośc odrodzenia sie naszego związku, znów gubie sie w tym wszystkim, jestem za słaba na to wszystko... najłatwiej wrócić do tego co było, skoro zyłam tak przez 12 lat nie dam rady dalej? będe cierpiec, ryczeć, biadolic i znów minie na chwole i znów bedzie troche lepiej, i tak w kółko... mam dośc wszystkiego, wszystkiego, jestem wściekła.... !!!!
  13. różo zgadzam sie z Tobą, choc nie do końca jestem pewna jak ta zabawa może sie skończyć, to wiem na pewno dlaczego i z jakich pobudek sie rozpoczęła i to wystarczy.....
  14. Niebo :) mój syn teraz tez jest "adorowany" przez mojego m no i tez jest z tego zadowolony, razem pracuja i chodza na piwo... tz przed wyjazdem mojego m za granicę... tez dopiero/znów teraz kiedy ja jestem nieugieta... ale czego teraz chce Twój m od Ciebie? skoro mieszkac nie chce.... a syn już mu nie przeszkadza....
  15. Izabelo nalezy walczyć, to wszystkie wiemy, ale nie wszystkie jeszcze potrafimy... mnie może czerwona lampka nie zapaliła sie tak jednoznacznie... po prostu od pewnego momentu nie umiałam juz sobie z tym wszystkim poradzic, płakałam bez końca, próby tłumaczenia m moich rozterek nie dawały żadnego rezultatu, nie przyjmował kompletnie NIC a ja popadałam w załamanie , wciąz płakałam i płakałam, prośby, rozmowy, kłótnie , przeciwstawianie sie w jakikolwiek sposób - wszystko na nic, wciąz myślałam i myślałam az w końcu pękło i sie wylało... a ja z niemocy darłam sie jak histeryczka... chyba mysle że głośniej w koncu dotrze... w końu trafiłam do psychologa, sama sie tam zaprowadziłam, mialam jakąś intuicyjna wiedzę, że powinnam poszukac pomocy... i tak sie zaczęlo, zaczęlam czytać, szperac w inernecie, potem trafiłam tutaj... a czy można pozbyc sie wątpliwości? i jak to zrobić? tego jeszcze nie wiem... ja mam je wciąż, ale staram sie je jakoś pokonywac (chyba) pozdrawiam...
  16. blondynko... jak jest u mnie.... moze jeszcze najpierw sprostuje kwestie ze sniadanie do łóżka dostalam za "niezrobienie" kolacji synowi... to nie tak dokładnie, że m mi mói nie rób jemu kolacji to ja ci za to zrobie sniadanie... po prostu wiele razy kiedy widzi że (bo na pewno widzi) coś mi "jest" np po wieczornym sporze o kolację potem stara mi sie poprawic humor np śniadaniem do łóżka... ale tak jak mówie to jest takie "zagłaskanie kota na śmierć" ... jest sobota kiedy chce sie wyspać - mąż wchodzi do pokoju ze śniadaniem na tacy... albo kiedy pisałam o kąpieli i lampce wina... ja mu tłumacze że chce rozwodu a on mi że mam wziąć kąpiel bo mi przygotował żebym sie zrelaksowała... wiesz teraz to może wydawac sie niepoważne, ale w zależności od sytuacji to jest "uwięzienie" -czuje sie zobowiązana do zrobienia czegos żeby jemu nie sprawic przykrości, nawet jeśli nie mam na wyraźnej ochoty, mało tego on mi wmawia że to w tej chwili jest dla mnie najlepsze i jedyne, a jesli nawet tak nie jest to powinnam to zrobic dla dobra rodziny....
  17. izabelo :) głupio zabrzmi, ale ciesze sie, że jest nas dwie takie same durne baby :)... ja tez nie moge siebie zrozumiec dlaczego pozwalałam na to wszystko, ale juz to przerabiałam... dziewczyny mi tłumaczyły i nastawiały na właściwe tory... ale wciąz są dylematy prawda? ja mam nie jedno a dwójke małych dzieci z moim m i to jest własnie ogromnie trudne zeby podjąc decyzje o rozstaniu, ale tę tez juz podjęłam ... i wciąż zadaje sobie pytanie czy słusznie? czy nie powinnam sie jednak postarac?... dla mnie samej - NIE, ja juz nie chcę... jeśli kierować sie zasadami o których pisza dziewczyny, a do mnie powyżej oneil i blondynka to w myśl tych zasad postapiłam dla siebie dobrze i chyba tego bede sie trzymać.... (mój syn tez ma 20 lat :) )
  18. > co trace.... pewnie nic, gdybym postanowiła w tym związku wciąż być, ale ja przeciez podjęłam decyzję o rozwodzie... za szybko? ... mam juz wyznaczony termin pierwszej sprawy...... która pewnie zostanie odroczona bo mojego m nie ma obecnie w kraju i nie odebral pisma.......
  19. ale powiem cos jeszcze dziwnego.... mąż wciąz starał sie i stara "robic dla mnie wszystko" uważa się za idealnego męźa i..... to on równiez oczekuje pochwały, domaga sie wdzięczności, wręcz wypomina i dopomina sie głośno podkreslajac swoje zasługi.... uważa ze skoro robi to wszystko dla mnie to ja powinnam byc szczęśliwa i robic wszystko dla niego, nie jestem w stanie przytoczyc wszystkich jego słów, ale uwierzcie mi czasem to jest żenujące, czy to o to chodz? to tak powinno sie dbac o siebie? ja nie umiem upomniec sie o pochwałeę...
  20. tak masz kolejna racje... oddałam mężowi wszystko, dosłaownie wsszystko co miałam w sobie dobrego... nic nie zostawiając dla siebie, ale teraz kiedy to robi e słysze że jestem samolubna :(
  21. tak, masz racje , ustepowałam..... a wręcz po prostu rezygnowałam ze swoich spraw i potrzeb.... co otrzymywałam w zamian... ? dziewczyny to jakas ironia... za to że np nie poszłam do kolezanki bo akurat na to mialam ochote (to takie uproszczenie oczywiście) pojechałam z rodzina do lasu - dla dobra wszystkich, las fajna sprawa, wiem, ale w tym czasie np miałam ochoe na cos innego albo np nie miałam ochoty nigdzie wychodzic, zamiast zostac sobie w domu i poleniuchować jechałam z rodzina na basen - no bo basen to przeciez zdrowa rozrywka, zamiast zrobić synowi kolecję nie zrobiłam jej bo m tego nie pochwalał, za to np rano dostałam śniadanie do łóżka które stawało mi w gardle... to takie naprawde sztywne przykłady, co dostawałam w zamian... ? wszystko to co mąż uważał że jest dla mnie dobre... zamiast swobodnie bawic sie na jakims weselu bo uwielbiam tańczyc - mogłam tańczyc do upadłego ale tylko z mężem... zamiast na pizze z przjaciólkami do restauracji z m.. itp itd, złota klatka..... to odnośnie moich potrzeb, ale to czego mi "zabraniał" w odniesieniu do syna nie byl w stanie zrównowazyc niczym.... w zamian za to wyłam do poduszki, plakałam w autobusie, w drodze do pracy, w wannie ....
  22. jeszcze coś... po przeczytaniu siebie powyżej odnioslam troche dziwne wrażenie... nie jestem gierojką ... a tak moznaby to zrozumieć... wciąz sie motam , ale wiem po prostu że moje siły juz sie wyczerpały, to co przeszłam przez te lata wypaliło mnie... zaborczość mojego m w stosunku do mnie zeszła na drugi plan względem walki o dziecko, wszystko co dotyczyło mnie samej nie miało dla mnie wtedy większego znaczenia, najbardziej bolało mnie zachowanie mojego m w stsunku do mojego syna, to dało mi tyle żalu, goryczy, bólu i łez, manipulacja jaką zastosował m była ponad mną, niemoc ... nie pozwalała zawalczyc o siebie, to nie było wtedy dla mnie wcale ważne, skupiłam sie na zrozumieniu postepowania mojego m, gdybym wtedy może zawalczyła najpierw o siebie, odzyskałabym pewność która pomogłaby mi zawalczyc o dziecko, nie wiem czy mnie rozumiecie... żyłam w jednym wielkim zakłamaniu, mój m mnie zawładnął, zagrabił tylko dla siebie a ja byłam zaćmiona... dużo czasu potrzebowałam żeby zacząc widzieć
  23. witajcie dziewczyny :) nie kółóćcie sie proszę :( wszystkie jesteście tu potrzebne... każda wypowiedź cos wnosi, oczywiste jest , że nie do każdego mozna odnieść ten sam post. Przekonałam sie o tym czytając różne Wasze wypowiedzi... niejednokrotnie wpadałam w popłoch, doszukując sie sie rzeczy złych i toksycznych we mnie... jednak problemy i doświadczenia u każdej z nas są inne... choćby taki przykład z mojego życia.. wiele z was pisze że mężowie je opuszczają, zdradzają, piją, nie dbają o rodzine , dzieci i dom... nie rozpieszczaja, nie pomagają, nie adorują, obrażają wulgaryzmami itp.... ja dostaję to wszystko od męża, nigdy mnie nie "wyzywa" ... a jednak tu jestem.... i dużo mnie kosztuje, uwierzcie baardzo duużo mnie kosztuje przyznanie, że mam powody żeby tu być... czytam o Waszych problemach i często sie zastanawiam co byście zrobiły na MOIM miejscu.... czego ja sie czepiam, mój m chyba ma rację mówiąc, że wyszukuje sobie problem tam gdzie go nie ma.... i wtedy ponownie analizuje swoje życie... przebieg wszystkich bolesnych chwil, wiem co mnie raniło i wiem ze to było złe, tego nauczyłam sie na terapii i tutaj, szukanie tego co dla mnie jest dobre a co złe... jest to dla mnie bardzo trudne, wielu praw wciąż sobie nie daję, wciąż przedkładam czyjes dobro nad własne tym bardziej, ze mój m tak bardzo sie stara... zaczynam miec wątpliwości czy to co robie jest słuszne... piszecie duzo o pracy nad sobą... troche sie w tym gubię... napisze czemu... wydaje mi sie że gdybym mocno popracowała nad swoja np asertywnością, pewnie potrafiłabym w końcu , a moze raczej nauczyłabym sie na nowo żyć u boku mojego m.... i to mnie przeraziło... tz że znów ja mam robić coś żeby było dobrze,... oczywiście że sie z tym zgadzam że obie strony powinny sie starać... tyle tylko, ze ja zawsze albo bardzo czesto szłam na kompromis, jestem osoba niezwykle tolerancyjna i tego wymagam od partnera, on musiałby sie w tym kontekście przynajmniej poprawic... prawdopodobnie starałby sie bo mnie kocha i zrobi teraz wszystko... ale do czego doprowadzi moja przemiana? na chwile obecną? jesli ja zaczne byc asrtywna, będe bronic swojego terytorium, dawac sobie prawa które mi sie nalężą... to będziemy sie wiecznie kłócić! tak było przez ostatni rok! ja bardzo sie zmieniłam od tamtej pory i to własnie spowodowało, że zdałąm sobie sprawe, że ten związek wciąż mnie ogranicza, nie satysfakcjonuje... prowokuje do wpdania w histerię, to ten rok własnie dał mi najwięcej... popracowałam nad soba... i co? doszło do tego że postanowiłam sie rozejśc, mój m jest oburzony i zrozpaczony jednocześnie, uwarza, ze go skrzywdziłam, ze przez ten rok nic tylko myślałam o sobie chodząc z głowa w chmurach i do czego to doprowadziło....? sama nie wiem... wiem jednak że gdybym tak naprawde sie postarala potrafiłabym życ z tym cżłowiekiem na własnych warunkach, ale to też nie byłby "zdrowy" związek... mój m nie wytrzymałby moich warunków, u swiadomiłam sobie że wszystko co do tej pory robiłam robiłam dla niego, postepowałam wg jego zasad, jesli teraz zaczne postepowac wg swoich kompletnie nie będziemy do siebie pasowac, pomyślałam nawet że odwróciły by sie nasze dotychczasowe role.... !! moze ja nie byłabym w stanie być az tak asertywna a mój m az tak liberalny i wyrozumiałay wobec mnie, może tylko nam sie wydaje że jestesmy do tego zdolni, nie wiem, ale czy to miałaby sens? mam częste doly, boje sie sama nie wiem czego, nie chce nikogo skrzywdzić, wstyd mi pomyslec o swoim dobru - tak więc chyba jednak wydaje mi sie że umiałaym byc inna w tym samym związku... prosze odnieście sie jakos do mojego wpisu... :) pozdrawiam
  24. free-wolna tz ze tez dałas mu juz wcześniej szansę? blondi - tak wiem jak bylo w ubiegłym roku i wiem ze potem nie było tak jakbym sobie tego zyczyła... i powiem jeszcze cos... nawet teraz kiedy siedze na kanapie oglądam telewizor podskakuje z lekiem i chce sie zrywac kiedy m wchodzi do domu... zeby nie widział co robie... to chore wiem, musze nad soba pracowac, ale wolałabym po prostu zeby nigdy więcej nie było takiej sytuacji, ...
  25. troche nie wierze, we własne możliwości, boje sie że sie pomyle i okaże sie że to m mial racje, chcąc to jeszcze ratowac, boje sie porazki.. przyzwycziłam sie do tego co mam , jakie by to nie było...
×