Ten pierwszy. Syndrom DDA, lat 30, mieszkał sam w swoim domu.
Całkowita uległość wobec matki - przychodziła do nas w niedzielę o 6 rano i krzyczała, on nic z tym nie robił. Badał moje granice. Na przemian odpychał mnie i przyciągał. Zrywał tylko po to, żebym płakała - bo po tym widział, czy mi zależy. Byliśmy pewnego razu na dyskotece, z której mieliśmy wracać pieszo ok. 4km. Niby spojrzałam na innego (!) i poszedł sam, w cholerę mnie zostawiając. Ponieważ ja nie miałam torebki, on wziął mój portfel. Nie mogłam zadzwonić po taxi i dreptałam za nim na szpilkach, zimą. Było ciemno. Zniknął mi z oczu, wracałam sama... Szukał niesamowicie akceptacji i sygnałów, że się podoba - do tego stopnia, że zdradzał mnie, jak się okazało, na okrągło. Jednocześnie potrzebował mojego wsparcia przy błahych rzeczach - np. sam nie poszedłby do dentysty. Kłamał notorycznie, nawet, jak nie było takiej potrzeby.
To tylko troszkę, baaardzo ogólny zarys. Powiem tylko tyle, że po tym, jak cisnęłam mu pierścionkiem w twarz, sama potrzebowałam psychologa.