Jestem w zwiazku od 5 lat, on jest starszy ode mnie o 14 lat.Na poczatku
poznawalismy sie, duzo rozmawialismy zanim powiedzielismy sobie czego oczekujemy
od siebie wiec decyzja byla przemyslana, byla zgodna szukamy zwiazku
stalego.On jest zonaty, mowil ze nie uklada sie im , ze jest z obowiazku do dzieci
ich, ktore sa wlasciwie juz dorosle na dzien dzisiejszy.Wszystko pieknie ,
cudownie,zyjemy, ja czuje sie jak w niebie on potwierdza iz jest szczesliwy w
naszym zwiazku i ze bedziemy ze soba do starosci.Urodzilo sie nam dziecko, mamy
synka 3letniego.Nie bylo tak cudownie jak wierzylam, bo dowiedzialam sie ze
mnie zdradzal z kilkoma kobietami i oklamywal niejednokrotnie, zanim
przyszedl na swiat nasz syn, nie raz mialam uczucie ze "cos jest nie tak" i ze trzeba
"dac sobie z nim spokoj" i gdy sie odsuwalam i dochodzilo do rozmow
szczerych (chyba mi sie tak wydawalo ze sa szczere) to prosil,a nawet blagal, kleczac
i placzac ze skonczyl z takim zyciem i jest pewny czego chce.Nie da sie nie
uwierzyc po takim zachowaniu ze mowi prawde, tak wiec ciagnal sie nasz
zwiazek, co potem owocem byl syn.Dzis...-wlasnie dzis, od wlasciwie dwoch tygodni,
zle sypiam, nie dam rade sie usmiechnac i co chwila do oczu naplywaja lzy,
zaciskam zeby i "probuje byc twarda", potwornie cierpie...Pewnego dnia sie nie
zjawil w naszym domu(zamieszkalismy razem) i spotkalismy sie w
pracy,nerwowa rozmowa, pojechalismy do domu i on mi mowi 'jestem dla was za stary, nie
zmienie swego zycia, chce jesc kolacje z tamtymi(czyli zona i dziecmi ktorych
praktycznie nie ma w domu), wiec zadaje mu pytanie"odchodzisz?" a on mowi
"daj mi odetchnac, sam nie wiem czego chce , sam do ciebie przyjde i powiem ci
", usiadlam z niedowierzaniem i zaczelam poprostu wyc, trzeslam sie cala i nie
mogla uwierzyc w to co uslyszalam, zapytalam,, co robie nie tak??". a on
"nic nie robisz zle, to ze mna jest nie tak , ja sam musze chciec tego, kocham
cie bardzo i naszego syna"i cisza bo nie potrafie nic wypowiedziec...potem
mowie mu,, nie mam sily na to-plac mi tyle i tyle na syna i ja sama mowie ci
dzis ze odchodze "a on ze daj czas do konca tygodnia, ze bedzie placil na syna
naszego.
I tak minely dwa tygodnie, jego nie ma w pracy (pracujemy razem) nie odzywa
sie a ja nie dzwonie, dzwonilam raz to byl bardzo niegrzeczny w stosunku do
mnie.
Czekam....
Nie wiem na co czekam, bo nie wiem co wogole bylo prawda, zawalil mi sie
swiat, czuje pustke i bezradnosc...
Mysle sobie dzis tak, zyc musze dla synka naszego i nie moge byc potworem
takim jakim jest on, ok, bede chodzic do pracy i tak jakby nie stalo sie nic,
niech zyje gdzie chce i z kim ale za chwile przychodza pytania , mysli, i
glupieje, i boje sie ze nie poczuje sie do odpowiedzialnosci finansowej, owszem
mozna powiedziec"podasz go o alimenty", tylko ta swiadomosc tego ze moze tak
byc mnie przerasta, bo mam pojsc na bruk bo ojciec mego syna stwierdzil ze
znudzilismy mu sie i wraca do zony (ktora nie wie o nas)