wpz
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Reputacja
0 Neutral-
hej...słuchajcie mam wielką prośbę do was i proszę pomóżcie wyjaśnić mi kwestię której kompletnie nie kapuję...byłem ze swą ukochaną już od roku, był to jeden z tych tzw. "związków na odległość". na wakacje musieliśmy się rozstać, gdyż ona musiała powrócić do rodzinnego miasta, a później miała wyjazd służbowy związany ze studiami. choć teoretycznie nie było większych przeszkód, ale w wakacje nie mogliśmy się zobaczyć, to głównie z mojej winy i zdaję sobię z tego sprawę.powód był prosty i wiedziała o tym. żałoba w rodzinie. wiecie to zaskakujące jak w przeciągu paru miesięcy moja matka potrafiła tak się...załamać po stracie bliskiej osoby...dlatego starałem się jak najczęściej dawać znać mej ukochanej że jest mi bliska - listownie, mailem, telefonem...nawet pocztą kwiatową...i tu chyba popełniłem błąd...we wrześniu dwa razy była w mojej miejscowości ale powidziała mi o tym po fakcie - coś załatwiała na uczelni i z koleżankami. ale kontakt był. dpoiero później podczas ostatniej rozmowy powiedziała że wyjeżdża na wieś...i ostatnie 3 tygodnie IX jak kamień w wodę...w październiku już myślałem już takie szalone mysli mi przychoziły do głowy...i trudno poniżyłem się poszedłem do naszej wspólnej koleżanki zapytać się czy z nią wszystko porządku...a ona jakby nigdy nic powiedziała czy ja nic nie wiem, że ona od tygodnia już jest i normalnie studiuje...spotkałem się z nia wtedy...byłem podddernerwowany całą sytuacją - ciągłymi myślami o tym że nie zyje, że została zgwałcona, że jest ciężko chora...po trzech tygodniach .... myślałem że powie mi co sie stało...a ona tylko że ma zaraz zajęcia i się śpieszy i że bardzo mnie przeprasza ale komórka jej wysiadła...no cóż po kolejnych 2 tygodniach "ciszy" uznałem że może ją wystraszyłem soim zachowaniem...i postanowiłem porozmawiać z nią...efektem czego nie wiem co jej się z tało w konklzji...nie jest taka jak dawniej...powiedziała tylko że te kwiaty to był czuły i miły gest ale poczuła się osaczona...musi zdystansować...ale nie wie co będzie za pół roku...i ...byśmy byli też przyjaciółmi...ekchmm....no..że tak powiem....a normalnie mówiąc wiem nie tylko dziewczyny lubią się wygadać...ale słuchajcie czy nie lepiej byłoby normalnie powiedzić o cochodzi...zamiast odwlekać...przedłużać, jątrzyć ranę...kochaliśmy sie a tu nagle taki odwrót...bez przyczyn...dziewczyny przeprawszam za tą dłużyznę...ale może z waszego punktu widzenia powiecie mi co mogło być nie tak?
-
...wiesz "mandarynko" jedyne co mogę ci powiedzieć to...trzymaj się!!! wiem że to straszne.... to co napisałaś jest niesamowite... ale podlecz swoje serducho ono jest teraz najważniejsze!!! przytul je mocno i może pomyśl że "gdzieś tam na końcu tęczy jest skarb który Cię doceni i nie będzie świata widział poza tobą!!", a tymczasem pielęgnuj swoje serducho dla tego "naprawdę" jedynego... A jeśli chodzi o ten drugi twój wpis "mandarynko"...dziękuję ci za pociechę... ale to trudne...kocham ją wciąż choć wiem...że ona mnie inaczej traktuje...wiesz kłopot polega na tym właśnie, że przez całą naszą rozłąkę codziennie utrzymywałem z nią kontakt, przez mail, sms, telefon...wiesz nawet zwariowałem w pewnym momencie i zaczęłem jej wysyłać listy jak w XIX wieku z kwiatuszkiem wewnątrz...odpisywała..bolał mnie jej ból - oboje nie mogliśmy się zobaczyć fizycznie...ale myślałem że chociaż nasze dusze się spotykają sercami...że nasza miłość wzrasta...wiesz chciałem ją pocieszyć i pewnego razu wysłalem jej bukiet kwiatów...bez okazji...tylko po to by uśmiechnęła się...by wiedziała że na nią czekam i na zawsze będę czekała...bo ją kocham...a tu nagle cios obuchem... "mandarynko" Agusia nagle przestała odbierać i maile, sms, nawet listy ... nie wiem czy dochodziły...zrozum jak się poczułem gdy zobaczyłem ją na uczelni po miesiącu ciszy... nie wiem co jej się stalo... do dziś nie kontaktuje się ze mną... ale może masz rację... czas...może kiedyś mi powie co nią kierowało... ...ale tobie "mandarynko" życzę byś trafiła na kogoś kto doceni Twoje serduszko!!!
-
"waniliowa mandarynko" rozumiem twoje poglądy i je szanuję... ostatecznie każdy ma prawo do własnego zdania... proszę cie jednak byś postarała się mnie zrozumieć nie z punktu widzenia "płci" jak to często bywa...widzisz ja staram się często patrzeć na uczucia innych z pamiętając że po drugiej stronie jest człowiek mający serce... widzisz nie chodzi oto że porzuciłem agę i nagle staram się ją odzyskać nic z tych rzeczy,,., nic między nami nie zaszło co by świadczyło o rozpadzie naszego wydaje się dobrze rokującego związku... Widzisz pochodzimy z dwu różnych miast...a studia mamy w warszawie, teraz na wakacje musiała wrócić do domu...czekały nas jeszcze rozjazdy...wiesz jak się pożegnaliśmy tuląc się i przysięgając że nasza miłość przetrwa wszystko!!!! Czekałem na nią, ale zrozum nie moglem zostawić oób które nikną mi na moich oczach... i sądziłem że ona to rozumie... podczas naszej fizycznej rozłąki nieustannie się kontaktowaliśmy...wiem że uznasz że przytulenie jest ważniejsze bo wtedy jest się blisko ukochanej osoby...ale...niezmiernie do niej tęskniłem...i gdyby nie sytuacja któa mnie przykuła już bym do niej wyleciał...dlatego tak czekałem na nasze spotkanie...ale z drugij strony czułem, że nasze dusze się bardziej jednoczą mysłałem, że to wzmocni naszą miłość... nie chciałem tej systuacji przedłużć w nieskończoność bo zdawałem sobie sprawę że dla niej i dla mnie była ciężka... ale nie chciałem pójść dalej w nasz związek - narzeczeństwo... małżeństwo... prosić ją byśmy razem pracowali nad sobą... zrozum mnie proszę...jesteś dziewczyną...na pewno też zranioną...ale nie patrz na mnie przez pryzmat ran tobie zadanych... nie wiem co jej się stało...nie wiem dlaczego nie porozmawialiśmy o naszym związku...jest dla mnie najważniejsza!!!!...jest mi potwornie ciężko...bo nie staram się wybielić...ale też staram się zrozumieć co robiłem źlę...widzę jak moi bliscy powoili odchodzą - i to mnie dobija...nie potrafię zapanować nad śmiercią która w tym roku zabrała bliską nam osobę... a teraz odeszła ukochana mi dziewczyna....wszystko wyślizguje mi się z rąk...choć ty mnie zrozum...nie chciałem jej stracić...
-
"waniliowa mandarynko" rozumiem twoje poglądy i je szanuję... ostatecznie każdy ma prawo do własnego zdania... proszę cie jednak byś postarała się mnie zrozumieć nie z punktu widzenia "płci" jak to często bywa...widzisz ja staram się często patrzeć na uczucia innych z pamiętając że po drugiej stronie jest człowiek mający serce... widzisz nie chodzi oto że porzuciłem agę i nagle staram się ją odzyskać nic z tych rzeczy,,., nic między nami nie zaszło co by świadczyło o rozpadzie naszego wydaje się dobrze rokującego związku... Widzisz pochodzimy z dwu różnych miast...a studia mamy w warszawie, teraz na wakacje musiała wrócić do domu...czekały nas jeszcze rozjazdy...wiesz jak się pożegnaliśmy tuląc się i przysięgając że nasza miłość przetrwa wszystko!!!! Czekałem na nią, ale zrozum nie moglem zostawić oób które nikną mi na moich oczach... i sądziłem że ona to rozumie... podczas naszej fizycznej rozłąki nieustannie się kontaktowaliśmy...wiem że uznasz że przytulenie jest ważniejsze bo wtedy jest się blisko ukochanej osoby...ale...niezmiernie do niej tęskniłem...i gdyby nie sytuacja któa mnie przykuła już bym do niej wyleciał...dlatego tak czekałem na nasze spotkanie...ale z drugij strony czułem, że nasze dusze się bardziej jednoczą mysłałem, że to wzmocni naszą miłość... nie chciałem tej systuacji przedłużć w nieskończoność bo zdawałem sobie sprawę że dla niej i dla mnie była ciężka... ale nie chciałem pójść dalej w nasz związek - narzeczeństwo... małżeństwo... prosić ją byśmy razem pracowali nad sobą... zrozum mnie proszę...jesteś dziewczyną...na pewno też zranioną...ale nie patrz na mnie przez pryzmat ran tobie zadanych... nie wiem co jej się stało...nie wiem dlaczego nie porozmawialiśmy o naszym związku...jest dla mnie najważniejsza!!!!...jest mi potwornie ciężko...bo nie staram się wybielić...ale też staram się zrozumieć co robiłem źlę...widzę jak moi bliscy powoili odchodzą - i to mnie dobija...nie potrafię zapanować nad śmiercią która w tym roku zabrała bliską nam osobę... a teraz odeszła ukochana mi dziewczyna....wszystko wyślizguje mi się z rąk...choć ty mnie zrozum...nie chciałem jej stracić...
-
servus! współczuję wam dziewczyny z całego serducha...bo...nie chyba a na pewno wiem przez co teraz przechodzicie... słuchajcie wiem że to trudne zwłaszcza jak to chłopak gada...zaraz powiecie - głupstwa niech spada na bambus...rozumiem...głowa do góry gdzieś tam na skraju tęczy jest wasza druga połówka... może nie pisałbym tego gdyby nie posty Agi...wiesz dziewczyno na pewno się nie znamy...ale przez przypadek nasze losy są tak podobne...moja dotej pory dziewczyna nosiła Twoje imię... wiesz kocham ją dotej pory i nie potrafię sobie poradzić z jej zachowaniem...dlaczego...dzieli nas odległość...więc na parę miesięcy musieliśmy się rozstać , a wtym czasie u mnie wydarzyło się kilka rzeczy które wstrząsnęło rodziną (śmierć bliskiej osoby, rodzice podubali na zdrowiu) hmmm mógłbym tak wymieniać bez końca....sam nie mogłem się w pewnym momencie otrząsnąć z tego... wiesz pomimo to postanowiłem rozmawiać z nią stale, jednak w pewnym momencie zauważyłem, iż jest wraz z koleżankami i bliskimi i niechciałem by odebrała mojego zachowania jako próby ograniczania jej...chciałem być jej przyjacielem....towarzyszem życia...marzyłem że się razem zestarzejemy - to chyba niewielkie marzonko... dlatego gdy opowiadała mi o swych znajomych, że relaksuje się starałem się powstrzymać zapędy zazdrości - dlaczego - bo zaufanie jest najważniejsze...i co się stało mój kochany Kwiatuszek, moja Agunia nagle zerwała kontakt ze mną...kompletnie nie wiem do dziś dlaczgo...czekałem na nią, odchodziłem od zmysłów, szukałem jej wszędzie...już nawet na cmentru i po szpitalach... to potworne wyobrażać sobie ukochaną zgwałconą albo z amnezją błąkającą się...wiecie co się stało 7.10 po horrorze moim nie wytrzymałem i poszedłem już do naszych wspólnych znajomych...trudno...okazało się że dawno już Aguś wróciła...a gdy ją spotkałem powiedziała tylko że ma uszkodzony telefon...a przecież chwilę temu rozmawiała z koleżanką... do dziś zadaję sobię pytanię co zrobiłem źle? gdzie był mój błąd? czy rzeczywiście powinienem być draniem... nie okazywać jej szcunku i mieć ja w pogardzie???? a przecież każdy z nas ma serce które kocha i pragnie być kochanym...no cóż co nas nie zabije to nas wzmocni...