Witajcie!
Widzę, że temat kręci się już od tylu lat. Jest tu wiele pięknych wpisów i wielu wartościowych ludzi :)
Rok temu związałam się z kimś, kogo dwie kobiety porzuciły przed ołtarzem. Zakochałam się w nim, on jednak nadal mnie nie pokochał. Czuję bezsilność, wstyd, żal. Nie mówi o swoich uczuciach, nie nazywa mnie słoneczkiem, koteczkiem, nie prawi komplementów. Kiedy pytam kim w takim razie jestem dla niego mówi, że jestem bardzo ważna, ale nie najważniejsza (widujemy się rzadko z powodu jego pracy i zaangażowania w sprawy siostry i mamy, pomimo, że mieszkamy blisko siebie), wtedy czuję jakbym skamlała o uczucia. To najgorsze uczucie.
Znajomi mówią, żebym odeszła od niego, rozum też mi to podpowiada, ale za Chiny Ludowe nie potrafię.
Sprawia, że czuję się nieatrakcyjna, nieinteresująca, a jednak wielu mężczyzn jest mną zainteresowanych.
Boli mnie to, jaki jest wobec mnie. Mówi, że mu zależy, ale tak się nie zachowuje. Jeszcze bardziej jednak bolałoby mnie, gdybyśmy się rozstali. Chcę oglądać każdy jego dzień.
W życiu spotkało mnie naprawdę wiele upokorzenia, nawet takiego, za które się siedzi. Jak mam dotrzeć do niego. Spróbować nakłonić, żeby ze mną rozmawiał o problemach (mężczyźni! czy tak się da?), uczuciach. Powinnam stać się bardziej nieuchwytną? Zołzą? Tylko czy wtedy zupełnie nie odpuści?
Piszcie, radźcie, może mężczyźni opowiedzą jak z nimi jest :)
POZDRAWIAM Was wszystkich!!!!