Witam
Mam wrażenie że rak płuc jest przekleństwem mojej rodziny.
Na początku mój dziadek - zmarł mając 59 lat. Przebieg choroby znam tylko z opowieści - nie było mnie jeszcze na świecie- wiem że bardzo cierpiał.
Kolejnym był jego syn a mój tata - nigdy nie wybaczę lekarzowi rodzinnemy, gdy go zmieniliśmy było już za póżno.
Chociaż lekarze w szpitalu w Poznaniu też się nie poznali ponieważ doszło do operacji. Widok który im się ukazał spowodował że szybko go zaszyli, dając max 3 m-c życia. Miałam wtedy 25 lat i ta wiadomość wtedy spowodowała iż moje życie też się skończyło. Walczyliśmy o niego wszyscy wilkakora, znachorzy, inne lekarstwa. Na chemię i naświetlanie było już za póżno. O raku na początku mu nie powiedzieliśmy. Żył ze świadomością, że jest po operacjii i teraz wszysto zmierza ku lepszemu. Po kilu miesiącach dotarły do niego jakieś plotki. Zadał mi wtedy pytanie czy jest chory na raka. Patrząc mu w oczy zaprzeczyłam. Od diagnozy przeżył jaszcze 11 m-c. Zaczą gasnąc dopiero wtedy gdy zaczął coś podejrzewać. Ktoś pisał że umierając ludzie chcą aby bliscy byli blisko niego. U nas było inaczej - siedzieliśmy przy nim na zmianę, zmarł wtegy gdy akurat przez chwilę nikogo przy nim nie było - kilka lat wcześniej w żartach powiedział że on nie chce aby ktoś przy nim wtedy był.
Minęło 10 lat - w czasie których kilku dalekich krewnych zmarło na raka płuc. Obecnie moja teściowa z nim walczy IV stopień nieoperacyjny, lekarze nie dają żadych szans - o chorobie wie od samego początku. Pierwszą chemię zniosła bardzo żle - dopiero po 4 tygodniach doszła do siebie. Co przyniesie jutro? jak jej pomóc?
Zbiera jej się bardzo dużo wody w płucach w ciągu 2 tygodni około 2 litrów. Lekarze myślą o talkowaniu - wiemy że4 to może śię źle dla niej skończyć......