Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zeb

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Witajcie Dziękuję za dotychczasowe reakcje na mój post. Dziękuję także za wskazanie portalu w stronę ojca. Wiernej Czytelniczce dziękuję za zwrócenie mi uwagi na moją pasywność w tej sytuacji. Faktycznie, zachowuję się jak frajer. I rzeczywiście nie wierze anie w siebie ani w to, że mogę wygrać lepsze życie dla mojej małej. Ale! Podjąłem decyzję, że w tym związku nie pozostanę. Najlepsze jest to, że ta decyzja jest juz w moim sercu a nie tylko w głowie. Niestety tymczasem, koleżanka partnerka, nie ma ani złotówki przy tyłku ani gdzie mieszkać, co siłą rzeczy (jeszcze tymczasem) skazuje mnie na funkcjonowanie w jej towarzystwie (ale przede wszystkim mam kontrolę nad tym, co się dzieje z dzieckiem i to jest plus). Czekam też na wycofanie przez nią pozwów o alimenty i opiekę. Jutro jestem umówiony z prawnikami (takimi, którzy mają już b duże doświadczenia w tego typu sprawach) i naszykują mi dokładny plan działań. Niespodziewanie swoją pomoc (także w ew opiece) zaoferowała mi moja była żona (z którą od pewnego czasu mam bardzo dobrą relację) Jeśli chodzi o pracę, cóż, nie poddałem się. Prowadzę firmę i jej poświęcam teraz sporo uwagi. Wszystko wskazuje na to, że i finansowo się wkrótce mocno pozmienia w pozytywną stronę. To co mnie dotąd (i teraz jeszcze też) powstrzymywało, przed radykalnymi działaniami to fakt, że gdzieś tam w głębi serca mam w sobie dużo miłości do tej kobiety i zwyczajnie jest mi jej żal. Wiem dobrze, że to klasyczne wchodzenie w relacje z pozycji "Ratownika" do "Ofiary". Co, jak pokazuje praktyka, powoduje, że Ratownik po pewnym czasie jest przez Ofiarę postawiony w pozycji Kata no i toksik gotowy. Gdy piszę te słowa zaczynam zauważać, że potrzebna jest mi zmiana perspektywy. Mam na myśli to, że "Ofiarę" spostrzegam nie tam, gdzie faktycznie jest. Realną przecież ofiarą tej chorej sytuacji jest Córeczka a nie jej mama czy ja. Lżej mi się zrobiło, gdy to sobie uświadomiłem. Szkoda tylko, że w naszym kraju, przynajmniej obecnie jest tak, że jeśli kobieta chce wychowywać dzieci a coś jej nie odpowiada w partnerze, to może z niego zrezygnować i zachować dzieci przy sobie. A ojciec chcąc realnie wychowywać swoje dzieci niemal skazany jest na obecność ich matki lub bycie w dużej izolacji od nich... Może w końcu to się zmieni, Tak wiele jest poranionych dzieci (a później dorosłych...)
  2. Consekfencja Chętnie Ci odpowiem na to pytanie. Nim urodziła się nasza córeczka, niezbyt dobrze sobie radziłem z prowokacjami. Moim problemem był zakorzeniony w psychice schemat "prowokowania do odczuwania i okazywania złości poprzez wywołanie poczucia winy lub odrzucenia". Gdy pojawiały się takie emocje (ale tylko gdy były naprawdę silne) uruchamiał się we mnie lęk i dochodziło do kłótni. Nie jestem typem damskiego boksera, to raczej ja zostałem kilka razy uderzony (nomen omen to jakoś kobietom zwykle uchodzi na sucho). W trakcie takich kłótni pojawiały się niecenzuralne słowa po obu stronach ale nigdy oceny w stylu Ty taka czy owaka. Kilka razy w trakcie takich awantur zdarzyło mi się na jakiś czas wyjść z mieszkania (między innymi dlatego, by nie doszło do czegoś co mogło by być dramatyczne w skutkach). Jeszcze trochę ponad rok temu rzeczywiście wchodziłem w awanturę, jak w masło. Moja partnerka rozgrywa swoją ulubioną grę, która w fachowym żargonie nazywa się "a mam Cię ty sukin...u". Jednak lata terapii zrobiły swoje i nauczyłem się już nie brać odpowiedzialności za nastroje kobiety, z którą jestem. To uwolniło mnie od poczucia winy i lęku przed odrzuceniem. Innymi słowy dawno już nie dawałem się sprowokować do "walki". No ale to to tylko pogarsza sprawę, ponieważ mój spokój (często pozorny) rozjątrzał moją partnerkę jeszcze bardziej. Yeez Nie rozumiem Twojego pytania? Czy możesz je inaczej zadać? Co mnie powstrzymało przed wizytą u teściów? Dwie rzeczy: Po pierwsze ich pogróżki pod moim adresem (konsultowałem to z moim terapeutą) - gdybym tam pojechał, to nie wiadomo do czego tak naprawdę mogłoby tam dojść. Ja jeden a tam kilkanaście osób wrogo do mnie nastawionych a pomiędzy nimi moja mała. Po drugie: poczucie własnej godności. Nie miałem zamiaru dawać się im poniżać i jeszcze panować nad zachowaniem zimnej krwi - zwyczajnie nie sądzę bym dał radę. Każdy ma swoje granice.
  3. Tej nocy, gdy miały miejsce opisywane "rozmowy" w moim samochodzie zaparkowanym pod oknem włączył się alarm. Szybko wstałem, poszedłem się upewnić co się dzieje. Po powrocie z tego patrolu jest już "złoty strzał". Koleżanka Partnerka trzyma w rękach mój telefon i zaczytuje się smsami. I zaczyna się prawdziwa sieka. Że mam kochanki, że ją zdradzam, że jestem świnia i wogóle same fajne historię. (w telefonie było, że z moją znajomą umówiłem się na kawę jadąc po drodze do pracy - straszne przestępstwo nieprawdaż?!) Nie odezwałem się do niej ani słowem. Rano spakowałem się i wyjechałem do pracy. Po powrocie przeżyłem coś co mnie wyłączyło z życia na prawie dwa tyg. Na stole leżała kartka, że w związku z zaistniałą sytuacją, ona chce spędzić w spokoju czas ze "swoją corką" u rodziny, gdzie może się czuć bezpiecznie. I tak gówno widziałem a nie roczek mojej córki! Przez półtora miesiąca nie widziałem anie jednej anie drugiej a na dodatek do sądu zostały skierowane pozwy o alimenty i ograniczenie moich praw do dziecka. I co wy na to? Po półtora miesiąca, dowiaduje się, że moja już niemal była partnerka poszła na terapie i chce byśmy się zeszli.... no ale mimo tej decyzji jeszcze dwa tyg nie wraca do naszego mieszkania. W końcu nastała godzina W. Wróciła z naszą już ponad roczną córeczką. Gdy je zobaczyłem, plakałem mniej więcej tak, jak przy porodzie. Zaczęły się rozmowy "pojednawcze" ale tak naprawdę próby obciążenia mnie odpowiedzialnością za całe zło, jaki jej wyrządzam. Nawet zostało mi wygarnięte, że jakim ja jestem ojcem, że nawet nie przyjechałem na urodziny swojej córeczki... Niezłe nie? Później jeszcze słyszę, że chce ze mną budować owa partnerka bliskość i rodzinę ale pozwu o alimenty nie wycofa, bo chce mieć zabezpieczenie dla dziecka, gdyby mi się znowu coś pozmieniało i postanowił ją z dzieckiem zostawić (dobre sobie, po czterech porzuceniach mnie w ciągu ostatniego pół roku...). Postawiłem granicę, że albo alimenty albo rodzina ze mną . Po awanturze uległa. Jest w moim mieszkaniu już blisko dwa tygodnie, czuję że tym razem coś już we mnie pękło na dobre. Jednak orientowałem się u prawników, praktycznie nie mam szans na otrzymanie opieki nad rocznym dzieckiem. Matka w naszych sądach, nawet tak zaburzona i nieodpowiedzialna, zawożąca dziecko do alkoholowego domu, z którego sama pochodzi i tak jest lepsza niż nawet najlepszy ojciec. Od 3 lat jestem w terapii, od pewnego czasu sam jestem psychoterapeutą. Znam doskonale mechanizmy, które rządzą w tym związku. Jednak teraz już nie chodzi o mnie, chodzi o dziecko, Nie mam w sobie zgody na to, by jej matka znów ja wywiozła i oddawala pod opiekę dziadkom sama swietnie się bawiąc w klubach z koleżankami a ode mnie ciągnąc na to wszystko alimenty. Napisałem to na tym forum, gdzie to faceci są przedstawiani jako Ci najgorsi a chcę Was poprosić o pomoc, radę, ponieważ my, mężczyźni będący w takich sytuacjach nie mamy się do kogo zwrócić...
  4. Witajcie Próbowałem poszukać na innych forach ale nie udało mi się znaleźć. A sprawa jest dla mnie bolesna no i pomyślałem, że mimo iż nie jestem kobietą to jednak się tu nieco wywnętrzę. Mam 38 lat i jestem w drugim w swoim życiu związku. Od 4 lat z dziewczyną o 10 lat ode mnie młodszą. Znamy się i jednocześnie jesteśmy ze sobą lat 4 choć w zasadzie słowo "jesteśmy" nie jest najlepszym określeniem tego co się między nami dzieje. Najpierw opowiem Wam w dużym skrócie naszą historię. Poznaliśmy się, jak to często bywa w pracy. Ja zajmowałem dość wysokie stanowisko, miałem dobrą pozycję i materialną i społeczną. Czułem się spełnionym, pełnym życia mężczyzną. Miałem swój świat, swoje pasje, swoje życie. Brakowało mi "Jej". No i się znalazła. Przebojowa, uwodząca, zaciekawiła mnie sobą. Dzieliło nas wszystko. I wiek, i wykształcenie (ona po zawodówce, ja po trzech fakultetach) i spora odległość naszych miejsc zamieszkania, i zero wspólnych znajomych i w ogóle niemal wszystko... Niemal, bo była "chemia", wielka namiętność, pasja, przegadane setki godzin przez telefon, miliony wysłanych smsów i... zakochaliśmy się w sobie (przynajmniej ja się zakochałem). Była dla mnie spełnieniem moich marzeń o kobiecie, z którą chcę być. Czuła, pełna ciepła, zainteresowana, zaangażowana, znakomita kochanka, chętna do wspólnego przeżywania życia. Po blisko roku spotykania się przeprowadziłem się do jej miasta. Znalazłem tam pracę, wynająłem mieszkanie (ona przez cały ten czas mieszkała w mieszkaniu wynajmowanym wespół z koleżanką). Poprosiłem ją byśmy zamieszkali razem, nie od razu się zgodziła lecz dość szybko większość czasu spędzała u mnie. Mam jednak taką pracę, która nieraz wygania mnie w podróż. O dziwo, zawsze akurat wtedy "koleżanki wyciągały ją na miasto", razem byliśmy może co 10 raz... Pewnego razu pojechałem z nią do jej mieszkania, na tapczanie zobaczyłem ślad krwi (taki maz), coś mnie tknęło bo poczułem, że coś jest nie tak. Kolejną rzeczą, która zaczęła zwracać moją uwagę było to, ze zawsze przy łóżku trzymała kartonik z chusteczkami higienicznymi, jednak niemal nigdy nie ma kataru ani jakoś szczególnie się nie wzrusza, kartoniki jednak dość często się zmieniały na nowe. Uświadomiłem sobie, po jakimś czasie, że chusteczek zawsze używała po tym, jak się kochaliśmy. Poczułem się lekko zaniepokojony. Ona w między czasie zaczęła być o mnie zazdrosna, sprawdzała mi billingi z telefonu kom, przeglądała tel itd. Przymykałem na to na początku oko ale sprawa zaczęła się coraz bardziej komplikować, gdyż dochodziło do coraz częstszych awantur. Gdy gdzieś razem wyszliśmy ni z tego ni z owego nagle zaczynała na mnie krzyczeć, że się za jakąś oglądam, że się na którąś gapię, zbierała się z lokalu i w złości wychodziła pozostawiając mnie tam samego. Coraz więcej takich akcji aż w końcu powiedziałem, że już mam tego dość i odchodzę. Na krótko, gdyż nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Po kilku takich powrotach przyszedł czas prawdy, jak się później przekonałem. Któregoś wieczoru, gdy byliśmy w łóżku usłyszałem: "chcę mieć dziecko". Z jednej strony się ucieszyłem ale z drugiej nie byłem na to kompletnie gotowy. Co chwilę się porzucamy i wracamy, nie mam ustabilizowanej sytuacji zawodowej (zmiana pracy okazała się totalną porażką), mieszkamy w wynajętym mieszkaniu ale przede wszystkim czułem, że nie jesteśmy ze sobą w taki sposób, by się aktualnie decydować na dziecko. Powiedziałem, że dobrze byśmy dali sobie jeszcze trochę czasu, byśmy nauczyli się ze sobą żyć. Ona, że nie będzie czekać do pięćdziesiątki aż ja się zdecyduję, bo ona robi się coraz starsza (wówczas nie miała jeszcze 26 lat). Mimo to nie zgodziłem się. Kilka miesięcy później dowiaduję się, że jest w ciąży.... Myślałem ,że umarłem, gdy się o tym dowiedziałem. Moja zapobiegliwa partnerka, bez porozumienia ze mną a nawet przy jawnym i jednoznacznym sprzeciwie odstawiła tabletki i zafundowała sobie dzidziusia. Informację przekazała mi telefonicznie. Ja byłem w innym mieście, w pracy. Odpisałem, że nie mogę dziś przyjechać. Na co ona:" jeśli nie ma cie przy mnie w takiej chwili to może cie nie być wcale". Jak sobie życzysz kochanie pomyślałem, i zupełnie oszołomiony tym co się stało już się jej nie pokazałem. Zerwałem z nią kontakt i wyjechałem za granice. Nie mogłem się pogodzić z tym co się stało, nie docierało to do mnie. Ona, po paru tygodniach zaczęła nalegać bym wrócił, że to przecież nasz związek, bym go nie spisywał na straty, że siłę związku poznaje się po tym, jak przechodzi przez kryzysy itp. Nie wracałem, nawet nie chciałem z nią rozmawiać. Kolejny ruch z jej strony (tej nocy nigdy nie zapomnę) to dziesiątki smsów z takimi epitetami pod moim adresem, że szok. A gdy i na to nie reagowałem, groźby o usunięciu ciąży, że nie będzie w sobie nosić dziecka takiego s...na, jak ja... I to mnie ruszyło, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, że do tego dopuszczę. (teraz wiem, że to był błąd a z jej strony kolejny szantaż). Wróciłem, a ona wobec mnie z "fochem". Jednak dość szybko znów zaczęła być dla mnie czuła, miła i wogóle. Zacząłem organizować nasze życie od nowa, wynająłem większe mieszkanie, z pokojem dla dziecka, zacząłem się nią opiekować, kupiłem wózek, wyprawkę i wszystkie cuda, które są maluchowi potrzebne i przez pewien czas było dobrze, przyzwyczajałem się do myśli, że będę ojcem. Nadszedł dzień porodu, był dla niej bardzo trudny, trzymałem ją przez 10 godzin za rękę,gdy rodziła wspierałem na duchu, wszystko to co mężczyzna w tym czasie może zrobić dla kobiety. Kochałem ją w tym czasie, jak nigdy, Urodziła się córeczka. Pierwszy miałem ją na rękach, ledwo pamiętam jej widok, gdyż oczy miałem zalane litrami łez i.... dopiero się zaczęło. Przez kilka miesięcy byłem jak piąte koło u wozu. Ciągłe pretensje, że mnie nie ma (codziennie dojeżdżałem do dalekiego miasta do pracy i wracałem do domu), że nie może na mnie liczyć, że miałem być częściej w domu, że nasz związek jest do niczego, że się na niczym nie znam itp. By to zmienić namówiłem ją do przeprowadzki do mojego miasta, wiele godzin oszczędzonych w ten sposób na dojazdach do pracy mogłem poświęcić rodzinie. Przez miesiąc było dobrze aż tu nagle pewnego wieczoru "nieodpowiednio" zdaniem mojej partnerki zachowałem się wobec naszej córki (najzwyczajniej w świecie byłem zdenerwowany i nie reagowałem na jej płacz - zero reakcji), najpierw był zarzut, że mam do dziecka dystans, później wywiązała się kłótnia a później zostałem nazwany nieobliczalnym. Drugiego dnia, po powrocie z pracy zastałem puste mieszkanie. Moja partnerka zabrała córkę i wyjechała z nią do swojej mamy w odległym mieście. Myślałem, że zwariuję. Po dwóch tygodniach jednak wróciła przywożąc córkę. Zapytałem po co wróciła, "by się z tobą rozmówić". W głębi serca czułem się szczęśliwy, że znowu są. Ale gdy zapytałem, co zamierza zrobić usłyszałem, że nie ma teraz siły się przeprowadzać, więc chce tu zostać. Poczułem się, jakby mokrą szmatą dostał w twarz. Jednak, gdy emocje opadły, pracowałem dalej na ten związek. Ciągle w nadziei, że jeśli jeszcze czegoś dam z siebie więcej, to w końcu będzie, jak kiedyś. I tak jeszcze zostałem opuszczony dwukrotnie. Zawsze dziecko było wywożone do babci, gdzie nie mam wstępu. (Dziadkowie naszej corki, to patologiczni alkoholicy). Zawsze w takich sytuacjach, gdy byłem porzucany były od nich telefony lub smsy z pogróżkami (od których oczywiście moja partnerka po powrotach się odcinała). A teraz apogeum akcji. Zbliża się pierwszy roczek naszej córki. Wszystko zaplanowane. Impreza urodzinowa, pozapraszani goście, pokupowane świeczki, baloniki itp. Mniej więcej tydzień przed tym świętem moja partnerka rozpoczyna rozmowę o tym, że czuje się źle w domu, chce iść do pracy a ode mnie wymaga bym się bardziej zaangażował w opiekę nad córeczką. (dodam, że codziennie po pracy spędzałem z nią ok 2 godziny bawiąc się i chcące w ten sposób odciążyć swoją partnerkę). Tym razem poszło o wstawanie do dziecka w nocy. Zgodziłem się to robić w weekendy, ponieważ w tyg, nie mogę chodzić niewyspany do pracy, gdyż i tak już popełniam coraz więcej błędów i dostaje coraz gorsze opinie od klientów. No i awantura gotowa. W efekcie słyszę, że moją córkę będą teraz wychowywać "byli" mojej partnerki bo ona nie może na mnie liczyć.... Krew się we mnie zagotowała ale jakoś dałem radę. Gdy trochę tsunami opadło, jest powrót do sprawy pójścia do pracy. No i niby nie ma w tym nic złego ale jest jedno ale.... od pół roku planowaliśmy na maj wyjazd naszej trójki do Australii. Jeszcze poprzedniego dnia przed tą aferą w mojej świadomości wszystko było poukładane aż tu omawianego wieczoru dowiaduję się, że moja partnerka chce iść do pracy bo już nie daje rady w domu i że nie pojedziemy razem! Myślałem, że się przesłyszałem ale nie. Spokojnie tłumacze, jak się czuję z taką zmianą decyzji i naszych planów, a ona na to, że w takiej sytuacji będę się przyglądał, jak nasz związek umiera.... Zmasakrowany byłem, uwierzcie. Ja z tą dziewczyną zdążyłem się nawet zaręczyć, bo ona chciała ślubu ze mna (a ja pomyślałem, że skoro ją kocham i zdecydowałem się z nią budować rodzinę, mimo takich przejść i wrobienia mnie w dziecko, to że naturalne jest by stała się w przyszłości moją żoną). Uwierzcie, że nie miałem siły z nią dalej rozmawiać. Ale to nie jest jeszcze szczyt! Tej nocy, gdy miały miejsce opisywane "rozmowy" w moim samochodzie zaparkowanym pod oknem włączył się alarm. Szybko wstałem, poszedłem się upewnić co się dzieje. Po powrocie z tego patrolu jest już "złoty strzał". Koleżanka Partnerka trzyma w rękach mój telefon i zaczytuje się smsami. I zaczyna się prawdziwa sieka. Że mam kochanki, że ją zdradzam, że jestem świnia i wogóle same fajne historię. (w telefonie było, że z moją znajomą umówiłem się na kawę jadąc po drodze do pracy - straszne przestępstwo nieprawdaż?!) Nie odezwałem się do niej ani słowem. Rano spakowałem się i wyjechałem do pracy. Po powrocie przeżyłem coś co mnie wyłączyło z życia na prawie dwa tyg. Na stole leżała kartka, że w związku z zaistniałą sytuacją, ona chce spędzić w spokoju czas ze "swoją corką" u rodziny, gdzie może się czuć bezpiecznie. I tak gówno widziałem a nie roczek mojej córki! Przez półtora miesiąca nie widziałem anie jednej anie drugiej a na dodatek do sądu zostały skierowane pozwy o alimenty i ograniczenie moich praw do dziecka. I co wy na to? Po półtora miesiąca, dowiaduje się, że moja już niemal była partnerka poszła na terapie i chce byśmy się zeszli.... no ale mimo tej decyzji jeszcze dwa tyg nie wraca do naszego mieszkania. W końcu nastała godzina W. Wróciła z naszą już ponad roczną córeczką. Gdy je zobaczyłem, plakałem mniej więcej tak, jak przy porodzie. Zaczęły się rozmowy "pojednawcze" ale tak naprawdę próby obciążenia mnie odpowiedzialnością za całe zło, jaki jej wyrządzam. Nawet zostało mi wygarnięte, że jakim ja jestem ojcem, że nawet nie przyjechałem na urodziny swojej córeczki... Niezłe nie? Później jeszcze słyszę, że chce ze mną budować owa partnerka bliskość i rodzinę ale pozwu o alimenty nie wycofa, bo chce mieć zabezpieczenie dla dziecka, gdyby mi się znowu coś pozmieniało i postanowił ją z dzieckiem zostawić (dobre sobie, po czterech porzuceniach mnie w ciągu ostatniego pół roku...). Postawiłem granicę, że albo alimenty albo rodzina ze mną . Po awanturze uległa. Jest w moim mieszkaniu już blisko dwa tygodnie, czuję że tym razem coś już we mnie pękło na dobre. Jednak orientowałem się u prawników, praktycznie nie mam szans na otrzymanie opieki nad rocznym dzieckiem. Matka w naszych sądach, nawet tak zaburzona i nieodpowiedzialna, zawożąca dziecko do alkoholowego domu, z którego sama pochodzi i tak jest lepsza niż nawet najlepszy ojciec. Od 3 lat jestem w terapii, od pewnego czasu sam jestem psychoterapeutą. Znam doskonale mechanizmy, które rządzą w tym związku. Jednak teraz już nie chodzi o mnie, chodzi o dziecko, Nie mam w sobie zgody na to, by jej matka znów ja wywiozła i oddawala pod opiekę dziadkom sama swietnie się bawiąc w klubach z koleżankami a ode mnie ciągnąc na to wszystko alimenty. Napisałem to na tym forum, gdzie to faceci są przedstawiani jako Ci najgorsi a chcę Was poprosić o pomoc, radę, ponieważ my, mężczyźni będący w takich sytuacjach nie mamy się do kogo zwrócić...
×