Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

jogurt19

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Witajcie! Chciałabym opowiedzieć o swoich doświadczeniach: Otóż,pomimo tego iż byłam młoda (i niedoświadczona) {i chyba} przez to zostałam potraktowana dość "specyficznie" w szpitalu, podczas porodu na początku piątego miesiąca (zakończonego niestety poronieniem :( nad czym do dziś ubolewam) bo słyszałam już serduszko mojego dziecka i je widziałam na monitorze :( i mam to wszystko cały czas w pamięci,zapewne na zawsze :(... Ale ok,może zacznę od początku,pewnego wieczoru dostałam skurczy i zaczęłam krwawic (w zasadzie bez powodu,to się po prostu stało),oboje z chłopakiem byliśmy tym tak przejęci i zmartwieni,że nie potrafiliśmy racjonalnie myśleć,wszystko działo się tak szybko i przede wszystkim "późno" (ok godz 1-2 w nocy) :( Zadzwoniliśmy najpierw do mojej mamy,ona błyskawicznie kazała wezwać nam pogotowie.Po przyjeździe karetki wraz ze wszystkimi dokumentami,mamą i chłopakiem pojechaliśmy do szpitala. Cały czas zwijałam się z bólu.Po tym jak WESZŁAM do szpitala na własnych nogach,bo nikt mnie nawet nie zapytał czy jest mi źle i czy chcę skorzystać z wózka inwalidzkiego (mimo tego,że nie byłam w stanie iść,nawet do karetki sama nie doszłam...) było już tylko gorzej. Ciągle ciekła ze mnie krew,lekarz dyżurujący biegał w dłoni z jakimś cholernym kółkiem i coś wyliczał {i tak przez około godzinę,bo na drugą "salę" z "dyżurki" trafiłam koło 3 w nocy} (w dokumentach wypisujących znalazła się później wzmianka o rzekomym dokonaniu badania USG (którego oczywiście nie było!)... Otóż tą druga "sala" było nic innego jak totalne niezorientowanie personelu i wożenie mnie w tę i z powrotem po salach i korytarzach (miałam wtedy 8-9 cm rozwarcia co przy tak małym płodzie :( wystarcza),spędziłam jakąś prawie godzinę na korytarzu,bo czekałam aż jakaś kobieta urodzi bliźnięta i zostanie przewieziona z sali porodowej...Podawano mi jakieś bolesne kroplówki,zastrzyki (nie tłumacząc mi co to za substancje itp.,na co są itd.) Tak naprawdę nikogo wtedy przy mnie nie było, przyszła jakaś kobieta która wypytywała mnie o miesiączkę i inne głupstwa (o regularność,długość cykli itd. wszystko podczas mojego pobytu na korytarzu i podczas bolesnych skurczy) a ja kompletnie otumaniona i zmęczona po kilku godzinach nawet nie wiedziałam już chyba co mówię. Mój chłopak nie został w ogóle wpuszczony na salę,na której później przebywałam,pielęgniarka powiedziała że to nie jest wskazane,tak naprawdę chodziło o to,że jakikolwiek poród "rodzinny" był dosyć kosztownym posunięciem w owym szpitalu... ;/. Hmmm później większość personelu po prostu "zniknęła" po to,żeby być przy tej kobiecie z bliźniętami... Przy mnie nie było nikogo,na przeciwko mnie było duże okno w którym widziałam się jak w lustrze,(później w tym miejscu jak rodziłam (bo mimo tego,że płód był maleńki musiałam urodzić siłami natury tak jak zdrowe dzieciątko) stało pełno "gapiów" bo nie sądzę żeby przy porodzie musiało być koło 15 pielęgniarek...) dwie kobiety po prostu nic mi nie tłumacząc,zaczęły narzekać że nie mam skurczy,a rozwarcie jest już duże... Głowiły się jak to możliwe,że nie mam skurczy - próbowałam wytłumaczyć,że miałam skurcze ale nikt na mnie wtedy nie zwracał uwagi,jak prosiłam o chwilę zainteresowania... Dostałam jakieś leki przyspieszające poród,mimo tego że wszystko szło dobrze,jedna z pielęgniarek stojąca obok całej sytuacji (przyglądająca się z boku wszystkiemu) postanowiła pomóc koleżankom i ni stąd ni zowąd znalazła się przy mnie i powiedziała,że: "to coś cholera za długo trwa" (trwało max 15 minut od podania zastrzyku i zakończyło się po 30 minutach)... zaczęła naciskać i opierać się z całej siły na moim brzuchu,druga powiedzmy zaczęła "wyrywać" na siłę płód który był we mnie i przecież jeszcze niedawno żył! :(... a później pamiętam już tylko jak pokazały mi jeszcze dziecko,co dla mnie było straszne bo mam ten obraz przed oczami do dziś :( było takie maleńkie i zapytały mnie o imię,powiedziałam ostatkiem sił "Michaś" :( i to wszystko co pamiętam... :( Najgorszy był chyba jednak poranek,obudziłam się na patologii ciąży,sądziłam że to nie wydarzyło się naprawdę że to tylko jakiś zły sen :( że to dziecko nadal jest we mnie i że wszystko jest z nim w porządku,rzeczywistość jednak była bardziej okrutna :( Po tym jak się obudziłam sama w dużej,pustej sali bo dwie kobiety które w niej wcześniej były właśnie rodziły,do mojego pokoju weszła siostra (bez pukania rzecz jasna),która zapytała kiedy będzie moja mama bo bez niej nie mogą podjąć żadnej decyzji,odpowiedziałam że nie wiem. Wyszła wkurzona i powiedziała "no najlepiej!" Po jakimś czasie znów weszła i powiedziała cytuję "Możesz się w końcu dowiedzieć kiedy będzie Twoja matka bo nie wiemy co mamy zrobić z ciałem,spalić czy zabieracie!" Po tych słowach nie mogłam się uspokoić :( nadal nie mogę,piszą to nawet teraz jest mi tak ciężko zrozumieć ludzką podłość,brak empatii :( ... Radzę wszystkim kobietom,aby dobrze sprawdziły szpital i przede wszystkim go rozsądnie wybrały. :( Planuje teraz ciążę,bo jesteśmy po ślubie i chcemy mieć dziecko :( boję się jednak bo nie chcę znów przeżyć takiego koszmaru... Pozdrawiam wszystkich serdecznie
×