Witam.
Mam 17 lat i jestem zwykla, przeciętna nastolatka... To znaczy tak by sie wydawac mogło, bo na pierwszy rzut oka niczym sie nie wyrozniam od innych lasek w moim wieku... A jednak.
Otóz mam problemy z brakiem poczucia własnej wartosci... Co wiecej, nie wiem nawet co owe wartosci oznaczaja, bo w swoim życiu wiele przeszlam i wszystkie tak zwane wyzsze "idee" stracily dla mnie wyższy sens, a co dopiero mam wiedzieć jak sie "dowartosciowac"
Nie mowie tu o kompleksach na temat wygladu, inteligencji itp... No ale może zaczne od poczatku...
Mam zamiar byc szczera i niczego... wiem ze niektorych moze to zaszokowac albo nawet zgorszyc, ale coz.. takie życie.
W 3 roku zycia dostalam pierwszego napadu epilepsji i zaczelo sie chodzenie po psychiatrach, dobieranie lekow itp... bylam normalnym dzieckiem bawiacym sie na podworku z reszta dzieci.. co prawda bylam naiwna mila i bardzo ugodowa ale nie sprawialo mi to wiekszych problemow... Dopiero w zerowce, kiedy zmieniono mi leki na powodujace tycie, zaczelam sie zamykac na ludzi... mialam jedna przyjaciolke z ktora wszedzie lazilam jednak zawsze uwazalam sie za gorsza i stalam z boku klasy...
W 2 klasie podstawowki z domu wyprowadzil sie moj ojciec zmeczony ciaglymi klotniami z matka. Popadlam w ciezka depresje i za nic nie chcilam isc do szkoly... W szkole z nikim nie rozmawialam, chyba ze ktos do mnie zagadal.. Jednak wtedy jeszcze jako tako umialam zwalic wine na kolegow z klasy i stwierdzic ze to oni sa zbyt dziecinni i nie moge sie z nimi dogadac... Jak na swoj wiek duzo myslalam- mniej bawilam i zartowalam.
W klasie 5 nastapila zmiana lekow i schudlam blyskawicznie 11 kilo wogole juz nie przypominajac tej grubej pryszczatej chlopczycy lazacej w ciuchach po siostrze... niestety zmiany nastapily tylko w wygladzie
6 lat jednak szybko zeszlo i poczulam jakis zal za tymi ludzmi mimo ze wiele z nimi nie przezylam. Jednak gimmnazjum do ktorego poszlam, bylo pelne nowych ludzu i nadziei, ze mam nowa karte i uda mi sie ja lepiej zapelnic. Bardziej mylic sie nie moglam.
Okazalo sie ze wogole nie umiem rozmawiac z rowiesnikami, ani zaczynac rozmowy, a wszelkiego typu "czesc" albo "co slychac" traktowalam jako zaczepke- zwlaszcza od chlopakow i w szkole dostawalam czystej nerwicy na slowo wypowiedziane w moja strone... Sprawe pogarsszal tylko fakt, ze komplementow rowniez nie umialam przyjmowac i na kazde mile slowo dot mojego wygladu reagowalam niedowierzajacym smiechem.
Klasa szybko zorientiwala sie ze latwo daje soba pomiatac.. bylam mila pomocna i dawalam sie wykorzystywac a przy tym nigdy nie skarzylam sie na zaczepki.
1 rok w nowej klasie byl ciezki, jednk uswiadomil mi ze to we mnie lezy problem. W drugiej klasie pogadalam z dziewczynami z klasy, wychowawczynia i sama postanowilam nad soba popracowac... Jednak druga klasa tez byla bardzo "obfita w przygody"
To byl czas kiedy zaczelam miec mysli samobojcze i po raz pierwszy w zyciu zaczelam wagarowac
Zakochalam sie powaznie w koledze z klasy ktory nie wiem do tej pory czy wogole odwzajmenial te uczucie. Jako ze nie mialam odwagi do niego zagadac, napisalam zyczenia wilekanocne i przygotowalam prezent- posluchalam sie serca. No ale chyba troche za szybko. Dostalam kosza i od tamtego moment bylo coraz gorzej... Nieswiadoma do konca tego co robie, wdalam sie w romans z facetem 8 lat starszym... Po miesiacu zerwlam znajomosc i znow zaczelam tesknic za tamtym kolesiem.. On jakby widzial co sie ze mna dzieje i czytal mi w myslach.. oczywiscie stracil zainetresowanie... Jednak im bardzej od mnie odpychal, tym bardzij mnie do niego ciagnelo i dostalam jakijs chorej obsesji na jego punkcie...Obsesja ta dotyczyla wszytskiegoco sie tyczylo jego osoby... a zatem, jego pogladow nazistowskich, filozofi cynickiej i wogole stal sie dla mnie wzorem do nasladowania we wszystkim.. chcilam byc jak on i myslec jak on. Bylam tak zajeta "badaniem" ze reszta meskiego swiata wogole dla mnie nie istniala...
W 3 klasie postanowilam sie przylozyc do nauki a zostawc te "uczuciowe" sprawy na potem.. Co wiecej, chcialam zapomniec o tym kolesiu, jednak im bardziej on widzial ze go unikam, tym bardzij zwracal na siebie uwage... Jednak ja bylam juz na tyle znerwicowna na jego punkcie ze nie bylo sposobu aby spokojnie mogl sie do mnie zblizyc na odleglosc 3 metrow. W koncu ta gierka przeobrazila sie w czytsa nienawisc i jedno dogryzalo drugiemu.
Obecnie... mam za soba I klase lo... Jest znacznie lepiej i nie jestem juz taka mila i naiwna jak kiedys... dbam o swoja opinie i staram sie "nie odstawac" od reszty grupy majac na mysli ubior, gust muzyczny, slang itp.. Jednak do poczucia wiezi z moja klasa wiele mi brakuje... mimo ze nowi koledzy sa bardzo wyrozumiali i nie mam wiekszych spiec, to nadal meczy mnie depresja (mimo ze poznalam wielu nowych ludzi z ktorymi sie dogaduje i nie siedze juz dniami sama w domu) i w szkole wyraznie nie mam sil aby podejsc do grupki i sie odezwac... Czuje sie jak wrak.
Mam też ludzi ktorych uwazam za swoich przyjaciol... Jednak moje wczesniejsze przezycia sprawiaja ze jestem z zimnej krwi cynikiem, ktory nie przywiazuje sie do nikogo i niczego. Podchodze do znjomosci z dystansem, bo wiem ze tak jak ich potrzebuje i od nich zalezy moje samopoczucie i nie chce sie od nikogo uzalezniac.
Podobnie w sprawach milosci... nie wiem gdzie sie podziala ta niewinna wspolczujaca empatyczna dziewczynka ktora bylam jeszcze rok temu.
Teraz zapomnialam o tym kolesiu i zaczelam wdawac sie w "niezoobowiazujace zwiazki" gdyz do zwiazkow sie nie nadaje kompletnie. Mam wrazenie, ze zakochuje sie w wszystkich typach ktorzy mnie nie szanuja,a Ci ktorzy mnie szanuja... no coz. ja nie szanuje ich
Chociaz nie preferuje tego typu znajomosci.. bardzo potrzeba mi ciepla i wsparcia a ze jestem zbyt ulegla i nie szanuje siebie... nie konczy sie tylko na przytulaniu.
Mam wrazenie ze jestem cyniczna, zlosliwa egoistka skupiona tylko na wlasnych potrzebach, dorzaca do celu po trupach... gardze ludzmi ktorzy mnie kochaja i nie potrafie kochac i szanowac innych.
Poprzedzajac wszelkie porady... Rozmawialam z psychologiem na ten temat i wyszlo na to ze brak mi poczucia wlasnej wartosci i dopoki to sie nie zmieni, nie mam nic do zaoferowania moim znajomym i depresja bedzie sie za mna ciagnac w nieskonczonosc.
Jednak, skoro WIEM ze jestem ladna, madra, mila i wogole... to czemu nadal nie potrafie WYCZUC na ile jestem warta?