budząc się
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Reputacja
0 Neutral-
Życzę Ci :) I życzę Ci poznania Siebie :)
-
Częściowo zgadzam się z Tobą. Istotna jest kwestia co jest naszą intencją, czemu mają służyć pieniądze. Bogactwo samo w sobie tak czy inaczej stwarza poważne zagrożenie dla większości ludzi. Występuje zjawisko budowania poczucia własnej wartości w oparciu o posiadane dobra materialne. Czasami są to grubymi nićmi szyte, siermiężne mechanizmy, a czasami są to dość wyrafinowane gry psychologiczne z samym sobą, tak by dana osoba nie myślała o sobie, że zbudowała obraz samej siebie w oparciu o posiadane dobra, choć to zrobiła. To jest patologiczne nawet z punktu widzenia psychologii, piszą o tym psychologowie inwestowania (i w ogóle psychologowie). Dotyka to niemal wszystkich ludzi. Jeśli ktoś ma pieniądze, a uważa, że tak nie jest, to powinien spróbować znaleźć się w sytuacjach, w których będzie jednoznacznie odbierany jako bieda osoba przez nieco dłuższy okres czasu. I wtedy może zbadać jak naprawdę się z tym czuje. Jeśli pieniądze nie mają żadnego znaczenia, to taka sytuacja nie powinna mieć żadnego wpływu na samopoczucie, odbiór świata, sposób reagowania, itd. (i oczywiście nie można w duchu mówić sobie: nie jestem biedny, nie jestem biedny, tylko udaję, to byłaby nieuczciwa gra:) Zapewniam Cię, że dla ogromnej większości osób ma to znaczenie - posiadane pieniądze wpływają na ich relację ze światem. Poza tym im bliżej Boga, tym pieniądze i rzeczy materialne powinny być coraz bardziej bez znaczenia. Jeśli wierzę w Boga, to wierzę, że jestem bezpieczny, nawet jeśli w ogóle nie mam pieniędzy. Oczywiście w ogóle nie chodzi o to, by być biednym. Większość biednych ludzi jest podobnie materialistycznie nastawiona do świata, jak ludzi bogaci. Ci drudzy budują swą wartość, bo mają, a ci pierwsi chcieliby mieć i dołują się, że nie mają, nie rozumiejąc, że to co wartościowe pochodzi jedynie od Boga. Oczywiście na takim "zwykłym" poziomie życia to co napisałaś ma absolutnie sens.
-
Co do starości. To zależy od tego co uważasz o sobie, o tym kim jesteś. Ciałem czy duchem? Jeśli uważasz, że jesteś ciałem, to nic dziwnego, że starość i śmierć budzą lęk. Bo to oznacza przecież, że starość ciała to Twoja starość, że koniec ciała to Twój koniec. Gdy z duchem, to ciało traci na znaczeniu. Wiesz wówczas, że starość to w istocie chwilowy stan ducha (w najgorszym przypadku), a śmierć to porzucenie ciała, które ducha jest tylko ograniczeniem. Ładna, atrakcyjny, itd., to określenia, które wynikają z porównywania się z innymi. Wyobraź sobie pustą przestrzeń, w której jest zawieszony jeden przedmiot, np. kawałek drewna. Jeśli nie byłoby zupełnie nic innego w tej przestrzeni, to nie moglibyśmy powiedzieć czy jest krótki czy długi. Musiałby pojawić się inny przedmiot i dopiero on umożliwiłby porównanie i stwierdzenie, że pierwszy jest krótszy lub dłuższy od drugiego. Tak samo można być ładnym fizycznie tylko w porównaniu z brzydkimi. To jest świat ego, w którym ktoś musi być biedny by inny był bogaty, ktoś musi być brzydki by inny mógł być ładny. Gdy będziesz określała się przez swoją atrakcyjność fizyczną nie zaznasz prawdziwej błogości i spokoju. Ciągle będziesz musiała sprawdzać, czy nie zbrzydłaś, nie zestarzałaś się, itd. Ciągle musisz czujnie sprawdzać swoją atrakcyjność i upewniać się, że nie zmniejsza się. Już teraz boisz się upływu lat, bo boisz się utraty przymiotu "atrakcyjna". To nie da Co szczęścia. Nie musisz negować swojej urody, ale gdy zaczniesz widzieć, że jesteś czymś dużo więcej niż ciałem, to zrozumiesz, że ani Ciebie, ani nikogo, ciało nie określa. Wygląd ciała nie określa niczyjej wartości, w żadnym aspekcie. Bóg nie widzi ładnych i brzydkich, starych i młodych. Bóg widzi wszystkich jako całkowicie równych, całkowicie doskonałych, bo takim stwarza wszystko. I tylko w tej doskonałości jest prawdziwe, niewyobrażalne wręcz piękno, a nie w wyglądzie ciała. Gdy zaczniesz to dostrzegać, poczujesz ogromną ulgę. Zrozumiesz, że Twoja wartość nie ma nic wspólnego z Twoim wyglądem. Uwolnisz się od ciągłego porównywania (bo widzenie swojej atrakcyjności z założenia jest porównywaniem się z innymi). I na zakończenie mogę opowiedzieć Ci jeszcze jedno. Byłem w bardzo wielu miejscach, widziałem różne kobiety. I ze wszystkich lat, spośród wszystkich mijanych, spotykanych na ulicach, placach, dworcach kobiet, najbardziej zapamiętałem dwie. Dwie panie około 60-65 lat, jedna szła wiedeńskimi uliczkami, inna siedziała na placyku w małym, starym włoskim miasteczku. Były raczej zadbane, owszem, ale to jest bez znaczenia. Ile mijałem pięknych, młodych, zadbanych kobiet? Co najmniej tysiące. Te dwie miały taki uśmiech w oczach, w całej twarzy, taki rodzaj cudownej, łagodnej akceptacji siebie i świata, że gdybym miał jako towarzyszkę np. na bezludnej wyspie wybierać młodą, seksowną, piękną kobietę, ale pozbawioną tego wewnętrznego ciepła, wewnętrznego piękna i świadomości, albo taką ponad 60 letnią, ale świetlistą panią, to bez wahania wybrałbym tę drugą. Moja partnerka jest bardzo atrakcyjną kobietą. Ale dla mnie naprawdę piękna jest wtedy, gdy jest łagodna, samoświadoma, kochająca, akceptująca. Wtedy młodnieje i pięknieje w oczach. Staje się jak dobra, cudowna wróżka, za którą zawsze tęskniłem. I wiek nie ma tutaj nic do rzeczy. Pozdrawiam :)
-
Dzień dobry :) Zaciekawiona - co do przykładu z cenami, kluczowy fragment mówi o życiu, na które możesz mieć wpływ. W jaki sposób? Poprzez świadomość, jej rozwój. Zapewniam Cię, że jest to możliwe. Kiedyś byłem bardzo zamożnym człowiekiem, świadomie zrezygnowałem z bardzo dużych dochodów. Zrezygnowałem, gdyż w ostatecznym rozrachunku budowanie swojego życia w oparciu o wartości materialne jest całkowicie sprzeczne z Bogiem. Ja zbiedniałem, a ceny podobno idą w górę. Nie wiem, nie odczuwam tego, gdyż minimalizuję swoje potrzeby, wiedząc, że Bóg ma znaczenie i to jak patrzę na świat, z miłością czy nienawiścią, a nie to czy zjem chleb i kiszoną kapustę, czy wystawny obiad (pomijam to, że dodatkowo chleb z kapustą będzie na ogół zdrowszy). Kiedyś zorganizowanie wystawnego ślubu nie miałoby żadnego znaczenia dla moich finansów. Dzisiaj nie byłoby mnie stać. Nie czuj się oceniana, ja tylko raportuję Ci jak to odbywa się u mnie. Całe życie starałem się wpajać dzieciom (gorzej lub lepiej), że ważna jest świadomość, widzenie równości ludzi, szanowanie ich. Nawet gdy miałem naprawdę spore pieniądze, wskazywałem, że one nie są najważniejsze, że ważniejsi są ludzie. Moje dzieci mają świadomość, że w związku najważniejsza jest miłość, dobre relacje i to na co dzień, a nie od święta, a ślub ma charakter czysto symboliczny. Nie miałyby wobec mnie oczekiwania organizacji wystawnego ślubu, gdyż dla nich ślub, a zwłaszcza jego oprawa, ma znaczenie drugorzędne. Wiedzą, że nie ślub jest najszczęśliwszym dniem życie i nawet nie powinien być. Każdy dzień ma być szczęśliwy, a to szczęście nie wynika ze ślubu, tylko z jakości relacji z innymi, ze stanu samoświadomości. Gdybym miał pieniądze i chciałyby takiego ślubu, zorganizowałbym, teraz nie mam pieniędzy i nie zorganizowałbym, ale nie ma to znaczenia, bo to naprawdę nie ma znaczenia. Mam wpływ na moje życie, wybieram jak chcę żyć, jakim wartościom hołdować, ale nie w rozmowach towarzyskich przy kawiarnianym stoliku, tylko naprawdę. I im mniej wybieram wartości materialne, tym jest mi lepiej, tym staję się spokojniejszy, tym większa błogość do mnie przychodzi. Co do naszego statusu - ludzie czy Bogowie. Sami z siebie nic nie możemy, ale nie jesteśmy sami z siebie. Czy fragment rzeki w jej środkowym biegu może zrobić cokolwiek sam z siebie? Nic nie może, nie może postanowić, że oddzieli się od rzeki i będzie nową potężną rzeką. Gdyby tak uczynił, oddzielony od źródła szybciutko by wysechł. Ale jako część rzeki, połączony z całą rzeką jest tak potężny jak cała rzeka. I tak samo jest z nami. Naszym źródłem jest Bóg, im bardziej rezygnujemy z własnych pomysłów na życie oddzielne od Boga, tym bardziej łączymy się z mocą Boga. Im bardziej rozumiemy, że jesteśmy jednością z całością, tym bardziej zyskujemy moc całości. Nie jesteśmy Bogami, ale jesteśmy w rzeczywistości jednością z Bogiem. By jednak korzystać z mocy Boga, trzeba być jednej woli z Bogiem. Nie da się wykorzystać mocy Boga sprzecznie z Jego wolą (to byłaby katastrofa). Wolą Boga jest zaś miłość i tylko miłość. Pozdrawiam :)
-
Dzień dobry jj :) Powinnaś zacząć kochać siebie, w planie boskim w i w planie ziemskim. W planie boskim, bo jesteś dzieckiem bożym. Bóg Cię kocha. Jeśli Ty siebie nie kochasz, to tak jakbyś negowała Boga, jakbyś mówiła: "Ty mnie Boże kochasz, ale mylisz się, bo ja uważam, że nie zasługuję na miłość i nie kocham siebie". Gdy uważasz Boga za omylnego, to negujesz jego boski charakter. Przecież istotą boskości jest nieomylność. Czyli w efekcie po prostu negujesz istnienie Boga. W planie ziemskim psychologia wyjaśnia dość szczegółowo jakie dysfunkcje powoduje brak samoakceptacji. Dopóki nie zaakceptujesz siebie samej, siebie nie zaczniesz uczyć się kochać, to będziesz tej akceptacji szukała na zewnątrz, a inni widząc to (albo odbierając na podświadomym poziomie), jeśli sami siebie nie kochają, będę świadomie lub nie manipulować Tobą, po to by polepszyć z kolei swój obraz siebie we własnych oczach. To jest gra, która ma miejsce w większości związków (wszelkiego rodzaju). W najbardziej prymitywnych schematach zyskuje się poczucie własnej wartości poprzez atrakcyjność seksualną (własną lub zdobywanie atrakcyjnych partnerów/partnerek), pieniądze, władzę, sławę. To jest taki podstawowy patologiczny zestaw ziemskiego przetrwania. Np. mężczyzna potwierdza własną wartość pieniędzmi, jej potwierdzeniem jest zdobycie atrakcyjnej partnerki (partnerek), partnerka zyskuje poczucie własnej wartość poprzez wykorzystanie własnej atrakcyjności seksualnej, czego potwierdzeniem jest zdobycie samca z odpowiednią pozycją społeczną (oczywiście może być odwrotnie). Te schematy przenoszą się później na szczegóły życia w związku. Gdy mamy poczucie własnej wartości, to możemy być z kimś, bo chcemy po prostu być razem, a nie po to by załatwić z drugą osobą swoje interesy. Oczywiście takie całkowicie czyste, wolne od gry interesów bycie razem jest tutaj mało prawdopodobne i rzadko zdarza się. Można rozwijać swoje związki (miłosne, przyjacielskie, rodzinne, itp.) poprzez uczenie się kochania siebie i oczyszczanie związku z gry interesów. Bez kochania siebie ani rusz. Raczej nie zdarza się to od razu. To jest proces. I każde kontakty są lekcją. Kobieta może iść po ulicy i obserwować jaką wywołuje reakcję. Czyli chodzi po świecie po to by szukać akceptacji w oczach innych. Nie widzi innych, tylko przegląda się w oczach innych, ale to siebie chce widzieć, zachwyt swoją osobą, akceptację, itd. Czyli czyste ego. Może iść ulicą i widzieć innych, ich dusze, ich problemy, akceptować ich i lubić, a nie wykorzystywać ich jak lustro. Będzie to możliwe, gdy dana osoba będzie kochać siebie. I tak można te uwagi odpowiednio odnieść do wszystkich relacji międzyludzkich. Cały czas trwa ta sama lekcja kochania innych i siebie, w której ziemskie zbliża się do boskiego w miarę uczynionych postępów. Pozdrawiam :)
-
Dzień dobry :) Granada, jest jeden Bóg. Bóg jest miłością. Dla mnie to oznacza wszystko, to wszystko objaśnia. Dlaczego stwierdzenie, że Bóg jest miłością uznajesz za bez znaczenia? Z tego wynika i sens, i droga życia, i poznanie Boga. Jednak nie chodzi by to powtarzać jak katarynka: Bóg jest miłością, Bóg jest miłością. Należy to kontemplować i prosić Boga by pomógł pokonać własne słabości, które utrudniają, czy uniemożliwiają poznanie prawdy, że Bóg jest miłością. Poza tym można to rozważać. Czy doskonała Miłość może odrzucać swoje niektóre dzieci? Czy może kochać jedne dlatego, że urodziły się, w czym nie ma przecież ich żadnej zasługi, w chrześcijańskim kraju, a inne potępiać dlatego, że urodziły się, bez swojej winy przecież, w afrykańskim buszu, albo na afgańskiej, głębokiej prowincji? Chyba jest oczywiste, że nie. Gdyby matka jedno swoje dziecko bardzo ukochała, bo urodziło się w Bydgoszczy, a drugie potępiała, bo urodziło się w Toruniu, to uznalibyśmy taką matkę za psychopatyczną, wyrodną osobę. Jak można byłoby jedno dziecko kochać, a drugie nie, ze względu na miejsce urodzenia? To nie byłaby w ogóle miłość. Czy Bóg jest taki? Psychopatyczny i wyrodny? Czy Jego miłość nie jest doskonała? Chyba zgadzamy się, że jest Doskonałością, a więc kocha doskonale. A w takim razie do afgańskiej dziewczynki będzie przemawiał inaczej, niż do kogoś znającego Biblię, prawda? Ale przecież to będzie ten sam Bóg. Więc imię Boga z Biblii nie może mieć żadnego ostatecznego znaczenia. Po co więc prowadzić dyskusje o rzeczach drugorzędnych? Bóg chce byśmy byli dobrzy, życzliwi i miłowali innych, a nie potępiali ich dlatego, że nie znają Biblii. Nie ma znaczenia ile się modlisz, ile chodzisz do kościoła i jak często czytasz Biblię. Jeśli robisz to wszystko, ale nie masz w sobie miłości do innych dzieci Bożych, to wysiłki te są daremne. Pamiętasz na pewno, że jeśli miłości nie mamy, to nic nie mamy, że nawet wiara i nadzieja i przenoszenie gór są niczym bez miłości. Czyż nie jest to proste do zrozumienia? A jeśli tak, to by mieć w sobie miłość, należy zacząć od tego, by nie mieć w sobie nienawiści, niechęci do innych, np. dlatego, że nie są chrześcijanami, dlatego, że nie ma dla nich znaczenia imię Boga z Biblii, dlatego, że są ateistami, dlatego że są buddystami albo jakiegokolwiek innego wyzwania, dlatego że mają inną orientację seksualną, inne poglądy, itd. Od tego trzeba zacząć, bo nie można mieć w sobie równocześnie niechęci, nienawiści, pogardy, uczucia wyższości, czy obojętności do innych i ich miłować. Chodzi o czystą miłość, która jest darem Boga i jest cudem. Sensem życia jest zrozumienie tego cudu, uznanie go i przyjęcie w sobie. I w końcu, po pokonaniu swych słabości i swej niechęci, swego bezzasadnego poczucia wyższości, miłowanie bliźnich jak siebie samego. Pozdrawiam i miłego dnia
-
Dzień dobry :) Dokładnie tak jak napisałaś. Ale dobrze wiesz, że jest jeszcze ten dziwniejszy poziom, że widzimy to, bo tak patrzymy. Że jakbyśmy spojrzeli inaczej, gdybyśmy pokochali, to widzielibyśmy tylko miłujących, nieskończenie wdzięcznych za widzenie w nich cudownej prawdy o nich, prawdy, że zasługują tylko na miłość... Ale to czasami męka, co? To ciągłe potykanie się o siebie samego.... ;) Pozdrawiam :)
-
Licencjo :) By ułatwić Ci rozmowę, odniosę się także do tego co piszesz. Wskazałaś: „Bóg ma imię i jest ono bardzo ważne .bo jeśliby nie było to dlaczego Biblia wielokrotnie je powtarza ? Dlaczego Mojżesz zapytał Boga wprost jak się nazywa ? Te słowa są sprzeczne z Bogiem. Gdyby tak było, to ludzie nie znający Biblii nie mogliby poznać Boga. Czy Bóg mniej troszczy się o małą, zabiedzoną, afgańską dziewczynkę, która nie ma szansy zobaczyć choćby okładki Biblii, niż o Ciebie? Czy ona ma mniejsze możliwości spotkania Boga niż Ty? To niemożliwe. Bóg kocha wszystkich. Wraz z Jezusem poszedł do Nieba złoczyńca. Czy Bóg nie da szansy niewinnemu, grzecznemu chłopcu z małej, zapomnianej japońskiej wyspy, tylko dlatego, że urodził się w szintoistycznej rodzinie i nigdy nie pozna Biblii? Czy te dzieci nie mają prawa do Bożej miłości, troski i opieki, tak samo jak Ty? Jeśli mają, a z tym mam nadzieję zgodzisz się, to musi z tego jasno wynikać, że znajomość Biblii nie może być warunkiem poznania Boga. Poza tym, gdybyś uznała inaczej, to zanegowałabyś wszechmoc i miłość Boga, bo oznaczałoby to, że nie może on dotrzeć do tych dzieci z przykładów powyżej, dlatego, że nie mają szansy poznać Biblii. Oznaczałoby to, że Bóg jest ograniczony przez Biblię, gdyż może posługiwać się tylko nią i nie może użyć swej nieskończonej wszechmocy by dotrzeć do ludzi inaczej niż za pośrednictwem Biblii. Czy nie byłoby to wręcz śmieszne? Rozumiesz to, jak sądzę. Jeśli zaś nie zgadzasz się, to powiedz dlaczego, bez epitetów, przymiotników, itd. Przedstaw jasne, logiczne kontrrozumowanie. Miłej niedzieli
-
Wyrzucisz Biblię, gdy zrozumiesz jej treść. I ta treść będzie w Twoim umyśle i w Twoim sercu.Tylko o tym pisałem. Hitler i Stalin nie są przykładami ludzi mających w sercu Biblię. Jesteś przepełniona poglądami innych ludzi tak bardzo, że wypaczasz proste rzeczy, które do Ciebie piszę. Nie słyszysz mnie. Gdzie jesteś Ty? Gdy już znajdziesz siebie samą, poza tym poglądami, które zasłyszałaś, to napisz tu coś swoimi słowami, ze swego serca i swoim rozumieniem. A jeśli nie wiesz, to pytaj się. Teraz już naprawdę dobranoc :)
-
Bóg jest przed Twoim nosem, a Duch Święty mówi do Ciebie teraz. Jeśli usłyszysz, to zrozumiesz wszystko i przestaniesz powoływać się na Jezusa, Biblię, itd. Jeśli zaprzeczasz, że Duch Święty mówi teraz do każdego i że Bóg jest tuż przed Tobą, na wprost Twoich oczu i serca, właśnie teraz, to naprawdę nie rozumiesz ani Jezusa, ani Biblii. Dobranoc
-
Dobry wieczór. Zacznijmy może od początku. Niemożliwe jest by człowiek został umieszczony w raju stworzonym przez Boga, w którym znalazło się również drzewo poznania i szatan. Nie można tego odczytywać dosłownie, bo nie miałoby to żadnego sensu. Po co wszechogarniająca Miłość, Stwórca i Źródło wszystkiego miałby stwarzać szatana, czyli zło? Jak dobro może stwarzać zło? Jaki miałoby to sens? Nie da się na to odpowiedzieć w żaden rozsądny sposób. Każda odpowiedź uznająca, że Bóg stworzył zło musi prowadzić do (a) zaprzeczenia wszechmocy Boga, czyli nie byłby już Bogiem, (b) albo zaprzeczenia Jego doskonałej miłości, a więc nie byłby Bogiem, (b) albo do zasłonięcia się tajemnicą Bożą, czyli nie byłaby to żadna odpowiedź, byłoby to stwierdzenie typu "mówię, że tak jest, ale nie wiem dlaczego", czyli pozbawiona znaczenia. Jeśli zgadzamy się co do tych prostych kwestii, to należy zadać pytanie o to jak odczytywać Biblię. Znajdują się w niej piękne i mądre fragmenty, jak tez zupełnie niemądre. Część zaś jest w porządku, jeśli umiemy je sensownie zinterpretować. Nie da się całej Biblii odczytać dosłownie i nie popaść w wewnętrzną sprzeczność, bo Biblia nie jest spójna. Bóg zaś owszem, jest spójny. Najgłębsze wglądy i objawienia ludzi szukających Boga, wykraczają całkowicie poza słowa i świat pojęciowy. Bóg nie jest wyrażalny słowami. Słowa mogą tylko wskazać kierunek, w którym należy iść by zbliżać się do Jego poznania, czyli by zacząć wracać do Domu. Ludzie z różnych epok, mający objawienia, mogli posługiwać się tylko znanymi ich epoce i środowisku kulturowemu pojęciami i słowami, by wyrazić niewyrażalne, którego dotknęli. Już tu mogło pojawić się jakieś zniekształcenie, bo często byli to ludzie prości, nie obyci z filozofią, o niewyszukanym słownictwie. Gdy moment objawienia kończył się, mogli wykorzystać dla dokonania przekazu tylko posiadane narzędzia. Po drugie ich przekaz był powtarzany ustnie, a w końcu spisywany. Pojawił się więc łańcuch przekazu, w którym naturalnie musiało dojść do wielu dalszych zniekształceń.W końcu nie wiemy, gdzie i w którym miejscu przekazy te były zniekształcane, by wykorzystać je do manipulacji ludźmi przez żądnych władzy i mamony, które przez większą część historii ludzkości zapewniała władza religijna. Nie można upierać się, że w Biblii tak napisano i koniec, nawet jeśli rozum i serce mówią, że to niemożliwe. Ktoś kto prezentuje taką postawę zaprzecza sobie, gdyż został zmanipulowany i sam sobą manipuluje bo tak mu jest wygodnie. Z takim nastawieniem, ktoś urodzony w rodzinie scjentologów, chodziłby i twierdził, że kosmici rządzą światem, itd., bo słyszałby o tym od dziecka. Nie używając serca i rozumu powtarzałby to co mu wpojono (wdrukowano w umysł). Dlatego świat jest pełen ludzi, którzy powtarzają zaledwie co usłyszeli (na religii, w domu, w szkole, na uczelni, w telewizji, itd.), choć nie mają żadnego własnego spojrzenia na cokolwiek. I wracając do sedna. Bóg nie może nas potępiać. Czy to co Bóg stwarza jako niezmienne może ulec zmianie? Chyba dość oczywistym jest, że nie, bo oznaczałoby to, że Bóg nie jest wszechmocny. Bóg jest doskonały i stwarza doskonale, czyli to co stwarza jest doskonałe. Bóg nas stworzył doskonałymi i w prawdzie tacy jesteśmy i On takimi nas widzi, bo widzi nas takimi jakimi nas stworzył i jacy mamy być. By ludzie pogrążeni w iluzji, w niewiedzy, mogli to łatwiej pojąć (a jest pogrążonym w iluzji trudno cokolwiek pojąć, przede wszystkim to, że są w iluzji), napisano, że Bóg wybacza. By zrozumieli, że nie chce ich karać i potępiać, że jest tylko kochającym Ojcem, a nie karzącym. Jest to bardzo ważne, kluczowe, bo fundamentem naszego świata jest idea potępienia.Ważne jest dla zbawienia wierzących w potępienie, by zrozumieli, że Bóg nie potępia. Najpierw więc należy wskazać, że przebacza. Kocha cały czas, nie potępiając. I Jego nieustająca Miłość cały czas umożliwia opuszczenie iluzji świata, w którym istnieją choroby, samotność, śmierć, itd. Oddala od nas grzechy - w skrócie i uproszczeniu - to właśnie oznacza. Jezus był jednym z tych, którzy dążyli do oświecenia. Nie doprowadził swego dzieła do końca (dlatego umarł), ale ogromnie wiele nas nauczył. Jest jednym z nauczycieli ludzkości. Tak jak w innych miejscach inni nauczyciele, tak on w naszych krainach pomaga zrozumieć sens i istotę przebaczenia. Czyli pokazał drogę do zbawienia (uzdrowienia, oświecenia). Wyjaśnił, że wiedzie ona przez przebaczenie, a nie rytuały, obrzędy i kary. Pokazał, że do życia wiecznego (wyrażonego, symbolizowanego przez zmartwychwstanie) wraca się przez miłość (której funkcją jest przebaczenie), a nie przez cokolwiek innego. Biorąc pod uwagę prymitywne czasy i środowisko, w których znajdował się wówczas nasz zbiorowy umysł (czyli my, ludzkość), można uznać, że był geniuszem przebaczenia i przenikliwości. Niestety przez wieki Jego przekaz był okropnie zniekształcany, ale to duch Jezusa, to Jego dzieło, inspiruje nas i budzi nasz świat. To idea równości wszystkich ludzi, idea całkowitego przebaczenia, idea by zmieniać siebie a nie innych, które przekazał Jezus, umożliwiają przebudzenie naszej świadomości. Bez Jezusa nie byłoby deklaracji praw człowieka, nie byłoby praw zwierząt, nie byłoby idei pomocy społecznej, itd. Bez Jego nauki nie pojęlibyśmy sensu zbawienia i nie wiedzieli jakie środki do niego prowadzą. Pozdrawiam :)
-
Grazynaa...ale.... chodzi Ci o emocje, które powoduje czyjeś negatywne, według Ciebie zachowanie, etc., czy o zazdrość? Czy sama dla siebie zmieszałaś obie rzeczy, żeby nie było za łatwo? Co do leczenia, to każdy z nas go potrzebuje. Żeby nie było nam przykro, nazywamy to zbawieniem, oświeceniem, rozwojem duchowym, itd. :) Pozdrowienia dla Wszystkich :)
-
Cześć :) Co do "nauki", to jest to mieszanka różnych ideii, typowo -pozwolę sobie w tym kontekście na "etykietowanie" - new age'owa, czy może już post new age'owa. Co do ostatniej kwestii, choć pytanie nie do mnie.... Bóg nie wybacza Ci, niezależnie od tego czy żałujesz czy nie, bo nigdy Cię nie potępił . By przebaczyć, najpierw trzeba potępić, a Bóg nie potępia, bo miłość nie potępia. Dla Boga Twoje "grzechy" nie mają znaczenia, On zawsze widzi Cię czystą, nieskalaną i świętą. Twoje uczynki, w tym świecie, mają znaczenie przede wszystkim dla Ciebie i świata. I raczej postrzegaj (jeśli w ogóle) błędy, a nie grzechy. Nie chodzi o bicie się w piersi i żałowanie - były miliony pokutników i nic z tego nie wynikło. Nie chodzi bowiem w ogóle o winę. Poczucie winy to gra ego, wykorzystywana także często (świadomie lub nie) przez zinstytucjonalizowane religie. Jeśli pojęcie "grzechu" zastąpisz pojęciem "błędu", to łatwiej zrozumieć, że chodzi o naprawę, a nie karę. Żałowanie i leżenie krzyżem w poczuciu winy niewiele daje, ale naprawa błędu zmienia wszystko. Uproszczony przykład. Co z tego, że np. niektórzy złodzieje i mafiosi chodzą do kościoła, zmawiają pacierze i być może żałują za swe "grzechy"? Nic z tego nie wynika. Prowadzi to tylko do niespójności pomiędzy czynami, słowami i myślami, czyli do niczego, np. do tego, że mafiosi na Sycylii nadal np. biorą udział w kościelnych rytuałach. Bez sensu, prawda? Ale ze zrozumienia, jak krzywdzenie innych krzywdzi nas samych i jak buduje nasz koszmarny, koślawy świat, a następnie naprawa błędu i niekrzywdzenie innych, zmienia wszystko. Złodziej przestał by kraść, a mafioso stałby się porządnym człowiekiem. To byłby dopiero pożądany efekt. Błąd zawsze wynika z niezrozumienia i zasługuje na naprawę, zaś grzech wynika z winy i jego konsekwencją jest kara. Ludzkość żyje w opresyjnym systemie kar, w rodzinach, szkołach, narodach, itd., ale często niewiele rozumiejąc. Gdybyśmy zamienili to na zrozumienie i naprawę naszych błędów, to byłoby dużo lepiej, prawda? Kieruj się więc światłem rozumienia i naprawiaj błędy, które odcinają Ci drogę do poznania Boga. Bóg nie musi Ci nic wybaczać, bo nigdy Cię nie potępił. Miłego dnia :)
-
Dzień dobry :) Grazynaa...witaj :) Co do mięsa - nie potrafiłbym odpowiedzieć lepiej niż Anna. (Także pozdrawiam Cię Anno serdecznie.) Co do samochodu - nie wiem. Bóg jest abstrakcją, nieskończonością i nie rozumiemy jak Jego Miłość odzwierciedla się w naszym świecie. Bóg po prostu kocha i Jego Miłość przenika nawet nasz świat snu. Bóg nie postrzega swych darów jako materialne, bo one takie nie są, ale w świecie iluzji, w której zagubiliśmy się, możemy zapewne postrzegać rezultat Bożej Miłości także poprzez rzeczy materialne. Zależnie od potrzeb i stopnia "gotowości". Co do zła: nigdy w to nie uwierzę, bo nie mógłbym wówczas wierzyć w Boga. Wszechmoc i miłość wykluczają potrzebę stwarzania zła i cierpienia. Jaka wszechmocna matka prowadziłaby swe dziecko przez cierpienie? Żadna. Nikt kochający i mogący wszystko nie poprowadzi kochanego przez ból. Czy nie jest to prosta i oczywista prawda? Gdyby do zrozumienia miłości było niezbędne zło, to ktoś wszechmocny mógłby stworzyć świat czystej miłości, a w umyśle stworzonego istniałaby tylko pamięć nieistniejącego świata, świata cierpienia i zła, by porównując tę pamięć z otaczającym światem miłości, stworzony nie musiał doświadczać zła jako realnego. Czy by wyjaśnić komuś bezsens wojny, należy wywołać wojnę by jej doświadczył? Nie, można przywołać pamięć o cierpieniach wojny, filmy, świadectwa i ktoś na minimalnym poziomie samoświadomości będzie wiedział, że nie chce wojny, nie przeżywając jej. W świecie stworzonym przez Boga mogłaby więc istnieć pamięć o tym, jak wyglądałby świat, jak byłby wypełniony cierpieniem, gdyby istniało przeciwieństwo miłości, choć byłaby to pamięć o czymś czego nigdy nie było. Jeśli ja, wciąż zamknięty w swej niemocy, niemocy stworzonej przez odwrócenie się od wszechmocy miłości, jestem w stanie wymyślić tak proste rozwiązanie, to o ile lepsze i o ile więcej rozwiązań mógłby wymyślić Wszechmocny, by nikt nie musiał doznawać cierpienia i zła jako realnego. Te wszystkie próby uznania Boga za źródło zła wynikają z jednego, z niechęci do przyznania, że to my stworzyliśmy świat cierpienia, każdy cierpiący ma w tym swój udział. To jest jedna z najtrudniejszych "prawd" w drodze do przebudzenia. Trudna także dlatego, że można wpaść w zbędne i błędne poczucie winy i poczucie klęski, które uniemożliwią dalszy krok, rozpoznanie zła jako nieistniejącego, choć doświadczanego jako realne. To jest nasz, ludzi, stały manewr psychologiczny. Projekcja. Projektowanie na zewnątrz tego czego w sobie nienawidzimy i czego boimy się. Dlatego chciwiec będzie czuł wieczną trwogę przed utratą swego majątku, bo projektuje swą chciwość na innych. Dlatego zabójca wiedzie życie w strachu przed byciem zamordowanym, bo widzi w innych morderców, widzi siebie. I dlatego my, niezdolni uznać, że wszelkie zło na świecie jest wynikiem naszego błędu i naszej błędnej percepcji, czynimy odpowiedzialnym za istnienie zła Boga. To tragiczna pomyłka. Jeśli Bóg dopuściłby to całe zło i cierpienie, które przetaczało się i przetacza przez świat, to jak można byłoby Mu się oddać z całkowitym zaufaniem? Może jutro ześle na mnie jakieś straszne cierpienia, żebym nauczył się czegoś, czego jeszcze nie umiem? Jak można byłoby Go kochać? Przypisywanie Bogu istnienia zła, to także sposób Jego atakowania, to pośrednio wyrażony zarzut, że Bóg nie jest doskonały, bo stworzył niedoskonały świat, w którym istnieje cierpienie. Bóg jest Miłością i tylko Miłością, niczym więcej, niczym mniej. Jest Jedyną realną Rzeczywistością, a my wraz z Nim jako Jego część. I dlatego jesteśmy prawdziwi tylko jako miłość. Nic innego nie jest prawdą o nas. Wszystko inne jest złudzeniem, bo nic oprócz miłości nie jest stwarzane przez Miłość - Boga. Pozdrawiam ciepło :)
-
Gdazynaa.. Kwestia pierwsza. Krytykowanie innych, zwłaszcza w sprawach całkowicie trzeciorzędnych, jak to który program oglądać w TV, zawsze wynika z fałszywego uczucia, o różnym natężeniu, "lepszości". To uczucie lepszości zawsze maskuje brak pewności siebie i brak poczucia własnej wartości. Czyli pod tym wszystkim kryje się lęk, że nie jest się wartościowym człowiekiem.To są bardzo zamaskowane mechanizmy. Ktoś całkowicie pewny siebie, całkowicie świadomy własnej wartości w ogóle nie będzie krytykował innych, bo będzie świadomy także wartości innych ludzi i tego, że co najwyżej są zagubieni, a więc zasługują na wszelką pomoc, a nie krytykę. Nie ma co do tego wątpliwości. Także w różnych szkołach psychologicznych jest to opisywane. W skrajnym przypadku prowadzi do zaburzeń osobowości, gdy kompleksy ukryte są pod megalomaństwem. Gdy spotykamy człowieka skrajnie zarozumiałego, megalomańskiego, uważającego ludzi za gorszych od siebie, to pod tym pancerzem skrywa się zagubiona istota, zupełnie niepewna swojej wartości, choć pancerz jest na ogół tak gruby, że dla takiej osoby, często na pozór ekstremalnie pewnej siebie, informacja, że jest głęboko niepewna siebie, byłaby niezrozumiała i nie do zaakceptowania. I są różne tego odcienie. W mniejszym wymiarze nadrabia się brak poczucia własnej wartości, zgryźliwością wobec innych, "drobnymi" atakami krytyki, itd. Oczywiście brak poczucia własnej wartości może i często przejawia się odmiennie, jako nieśmiałość, wycofanie, itd. W zasadzie cała ludzkość zagubiona jest w tych smutnych grach. Człowiek całkowicie pewny siebie, znający poczucie własnej wartości, będzie dla innych zupełnie łagodny, ale nie uniżony, ani ugrzeczniony. Niewiele jest takich osób, choć będzie coraz więcej.