Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Allistair

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Tommy123: To prawda, że lepiej biegać jeśli chodzi o spalanie kalorii, ale ja szczerze i z całego serca _nienawidzę_ biegania. Nie-na-wi-dzę. Z różnych przyczyn nieistotnych teraz. Nawet o bieganiu myślałam, jak się zabierałam za przemyśliwanie jakiejś gimnastyki, ale się przez kilka tygodni nie przemogłam ani raz, żeby wyjść i potruchtać. Dlatego w moim wypadku to nie jest kwestia 600 kalorii straconych na bieganiu vs. 300 na orbitreku. U mnie to jest 0 kalorii straconych na myślenie o bieganiu (nie liczę spalonych przez mózg;) ) vs. 300 spalonych na treku, na którego _chce_ mi się włazić i dreptać :) Do tego ze mnie jest leń. Mi się po prostu nie chce iść np. na siłkę, nie lubię tej monotonii, nie lubię się pakować, wychodzić, jechać gdzieś, machać ciężarami, wracać.. i tak w kółko. Na treka po prostu włażę, rozkładam książkę na panelu i czytam :) A jak mam wenę to takie wygibasy robię, że w sumie prawie wszystkie mięśnie czuję, że jeszcze mam. Jest to jedna z nielicznych aktywności, których mi się chce. Gdyby nie to, raczej nie przemogłabym się, żeby coś robić. Kiedyś namiętnie chodziłam na basen (to też uwielbiam, podróż tam i z powrotem mi nie przeszkadzała), jak miałam tanio. Teraz mam drogo i już tak bardzo namiętnie nie pochodzę. Zatem są lenie, takie jak ja, które - gdyby nie trek - to nic by nie robiły. Lepszy rydz niż nic. A skoro wiem, że nie mogę się w pewnych kwestiach przemóc i zmusić - to mogę się trochę oszukać i skorzystać tyle, ile mi się uda zamiast nie skorzystać nic :) Pozdrawiam wszystkich i życzę wytrwałości, w końcu zawsze są efekty :) A mięśniami rosnącymi się nie martwcie zbytnio kobiety, chyba mamy za mało odpowiednich hormonów, żeby się ukulturalnić jak kulturyści ;-)
  2. BeataFinnlo i inne słabiaki (w tym ja): Ja zaczęłam od 1.5 minuty, bo padłam :) tego samego dnia zmusiłam się do 5 minut, i też padłam. Nie przejęłam się zbytnio, bo wiem, że sama się zapuściłam nie ćwicząc. Przy siedzącej pracy bez ćwiczeń - słaba kondycja to jak słuszna kara za grzechy ;) Cierpliwości, dziś już było 55 :) Poprawa jest z dnia na dzień, pewnie częściowo wzrasta wytrzymałość, a może też jakoś podświadomie się uczymy rozkładać lepiej siły? Nie wiem. Wiem, że cieszy mnie prawie godzina po tygodniu z kawałkiem. wenkka: To raczej nie wzrost mięśni czy tycie ud, ale najprawdopodobniej efekt puchnięcia, który mija po paru tygodniach ćwiczeń. Przeczytałam o tym tu (punkt 11): http://www.sfd.pl/Odchudzanie_%C5%81opatologicznie,_czyli_odpowiedzi_na_najcz%C4%99%C5%9Bciej__zadawane_przez_kobiety-t585708.html W punkcie 12 stoi, żeby przez 6 tygodni ignorować ten efekt, skoro występuje, mierzyć dopiero potem i decydować co dalej. Co prawda mowa o ćwiczeniach na siłowni, ale rozumiem, że co nieco można do nas zastosować. W ogóle bardzo mi się spodobała ta strona, wielkie dzięki autorowi za kompendium! Co do sprzętu: mój jest porządny, magnetyczny, z ciężkim kołem. Jak na razie super się używa. Nie wiem, czy już mi się wygląd poprawił, po tygodniu raczej jeszcze nie ;) ale na pewno samopoczucie, więcej endorfin = wyraźnie lepszy humor, poprawiły mi się ciśnienie i puls (miałam niewiele wyższe niż trupek) i jestem żwawsza. Kolana mnie nie bolą po ćwiczeniach, choć nie są w idealnym stanie. Same plusy na razie :) Pozdrawiam!
×