wielokropek...
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez wielokropek...
-
oooo i dupa, Imprezka przenosi sie do mnie, ale teraz bedzie wszystkim szczęśliwość doskwierała :D
-
dajcie papierosa to i ja bede tryskał szczęściem :D
-
jaka bezsennosc, toć to dopiero 12 dochodzi :P
-
Nie należy robić pierwszego dnia w pracy, na randce i takie tam Pilnie potrzebuje i nie moge znaleźć nigdzie. Angielskie poradniki, takie z przymrużeniem oka.
-
Witam. Mam problem (hmm..., jak każdy), kiedy to przyszło uświadomić sobie, że zakochałem się w swojej przyjaciółce. Długo wydawało mi się, że jest to tylko zauroczenie wywołane wpływem jej osoby na mnie. "No bo" w końcu jest ktoś z kim mógłbym konie kraść, przy kim się czuję naprawde dobrze, swobodnie, Ktoś przy kim moge być sobą. "Taka" tylko moja przyjaciółka z którą zawsze moge pogadać, pośmiać się, film oglądnąć, wyjść do knajpy i jest tylko moja, wtedy ( ogólnie Ona jest w związku). Osoba obca mi, a jednak w moim sercu mieszkająca. Ona ma innych swoich przyjaciół, ja niestety skupiałem się na niej (wielu mam znajomych, ale przyjaciół dwoje). Aż pewnego dnia budzę się i mówię sobie leżąc i myśląc, którąś godzinę w łużku "KOCHAM JĄ" (do siebie oczywiście), ale dalej spycham to uczucie na bok, eeee.... przejdzie mi. Bo jakoś mi Jej osoby tego ranka i następnego zabrakło. Zaczęło się! Na początku trochę o niej myślałem w wolnych chwilach, hmm... pójdziemy do knajpy na drinka potem może jakiś film oglądniemy. Odprowadzę ją, pośmiejemy się i wracam do domu popracować lub przygotować sie do zajęć na uczelni. Czasem miała dla mnie więcej czasu, czasem mniej, aż pojawili się jej inni znajomi z którymi się czasem spotykała. Ok, no przecież nie bede jej ograniczał. Ale dlaczego się z nimi się spotyka, a nie ze mną? Pojawiła się zazdrość, no cóż, ma swoje życie, a ja swoje. Spotykaliśmy się bardzo często (często codziennie), a tu zaczęły się pojawiać dłuższe przerwy w naszych meetingach. Czekałem na nią. Ale stawało się to coraz cięższe. Gdy ją widziałem na sercu robiło się, aż cieplej. Przygoda ze studiami przeminęła, zaczęła sie praca, praca i tylko praca (moje hobby). Czasu zaczęło nie wystarczać dla mojej bratniej duszy (przynajmniej nie było go tyle co wcześniej, no ale miałem prace). Pojawiło się nowe uczucie: tęsknota. Więc: Kocham Ją i tęsknię za nią... Ale przecież jesteśmy przyjaciółmi, a jak to już w życiu wiadomo albo rybki, albo akwarium. Miłości jej nie wyznam bo ją strace. Z drugiej strony męczy mnie to, ale jest w miarę ok bo osoba często w zad kopnięta umie sobie poradzić w każdej sytuacji. Poczekamy to minie w końcu...... i dupa, nic sie nie zmienia w kwestii uczuć do Niej. Minęło kilka lat, pare dziewczyn (raczej związków rozczarowań). A My? My dalej jesteśmy przyjaciółmi i jest ok. Zaczęły się wyjazdy za granice. Moje, Jej, ale jakoś żyć trzeba. Miłe pożegnania, piękne powitania. Aż tu pewnego dnia alkoholu ciut za wiele we krwi. Rozmowa z moim maleństwem. Pani zaczyna drążyć podpuszczać i wyszło szydło z worka. Lata znajomości , a ja się kłamcą okazałem. Bo ją kocham i nic nie powiediałem. Jasne, że nie powiedziałem. Szkoda tak przyjaciela stracic. Sprawa niby prosta, przegada się i jakoś to będzie. i tu się górka zaczyna. Dla mnie proste bo Ją kocham, ale przyjaźń ważniejsza, nic od Niej nie wymagam. W Jej życiu mieszał nie będe, ale to tylko męski punkt patrzenia. Cholea, wena mnie opuściła .... :( Ustalenia pewne są, przyjaźnimy się dalej, ale czuję, że coś się popsuło. Relacje stały się bardziej szczere, to dobrze, ale jednak coś jest nie tak. Co o tej sytuacji sądzicie?? Może coś doradzicie. Pozdrawiam "Pan" Ps: a miały być trzy zdania :)
-
3 godzinki i mnie cholernie glany obtarły :P Ale jest git :)
-
Witam. Mam problem (hmm..., jak każdy), kiedy to przyszło uświadomić sobie, że zakochałem się w swojej przyjaciółce. Długo wydawało mi się, że jest to tylko zauroczenie wywołane wpływem jej osoby na mnie. "No bo" w końcu jest ktoś z kim mógłbym konie kraść, przy kim się czuję naprawde dobrze, swobodnie, Ktoś przy kim moge być sobą. "Taka" tylko moja przyjaciółka z którą zawsze moge pogadać, pośmiać się, film oglądnąć, wyjść do knajpy i jest tylko moja, wtedy ( ogólnie Ona jest w związku). Osoba obca mi, a jednak w moim sercu mieszkająca. Ona ma innych swoich przyjaciół, ja niestety skupiałem się na niej (wielu mam znajomych, ale przyjaciół dwoje). Aż pewnego dnia budzę się i mówię sobie leżąc i myśląc, którąś godzinę w łużku "KOCHAM JĄ" (do siebie oczywiście), ale dalej spycham to uczucie na bok, eeee.... przejdzie mi. Bo jakoś mi Jej osoby tego ranka i następnego zabrakło. Zaczęło się! Na początku trochę o niej myślałem w wolnych chwilach, hmm... pójdziemy do knajpy na drinka potem może jakiś film oglądniemy. Odprowadzę ją, pośmiejemy się i wracam do domu popracować lub przygotować sie do zajęć na uczelni. Czasem miała dla mnie więcej czasu, czasem mniej, aż pojawili się jej inni znajomi z którymi się czasem spotykała. Ok, no przecież nie bede jej ograniczał. Ale dlaczego się z nimi się spotyka, a nie ze mną? Pojawiła się zazdrość, no cóż, ma swoje życie, a ja swoje. Spotykaliśmy się bardzo często (często codziennie), a tu zaczęły się pojawiać dłuższe przerwy w naszych meetingach. Czekałem na nią. Ale stawało się to coraz cięższe. Gdy ją widziałem na sercu robiło się, aż cieplej. Przygoda ze studiami przeminęła, zaczęła sie praca, praca i tylko praca (moje hobby). Czasu zaczęło nie wystarczać dla mojej bratniej duszy (przynajmniej nie było go tyle co wcześniej, no ale miałem prace). Pojawiło się nowe uczucie: tęsknota. Więc: Kocham Ją i tęsknię za nią... Ale przecież jesteśmy przyjaciółmi, a jak to już w życiu wiadomo albo rybki, albo akwarium. Miłości jej nie wyznam bo ją strace. Z drugiej strony męczy mnie to, ale jest w miarę ok bo osoba często w zad kopnięta umie sobie poradzić w każdej sytuacji. Poczekamy to minie w końcu...... i dupa, nic sie nie zmienia w kwestii uczuć do Niej. Minęło kilka lat, pare dziewczyn (raczej związków rozczarowań). A My? My dalej jesteśmy przyjaciółmi i jest ok. Zaczęły się wyjazdy za granice. Moje, Jej, ale jakoś żyć trzeba. Miłe pożegnania, piękne powitania. Aż tu pewnego dnia alkoholu ciut za wiele we krwi. Rozmowa z moim maleństwem. Pani zaczyna drążyć podpuszczać i wyszło szydło z worka. Lata znajomości , a ja się kłamcą okazałem. Bo ją kocham i nic nie powiediałem. Jasne, że nie powiedziałem. Szkoda tak przyjaciela stracic. Sprawa niby prosta, przegada się i jakoś to będzie. i tu się górka zaczyna. Dla mnie proste bo Ją kocham, ale przyjaźń ważniejsza, nic od Niej nie wymagam. W Jej życiu mieszał nie będe, ale to tylko męski punkt patrzenia. Cholea, wena mnie opuściła .... :( Ustalenia pewne są, przyjaźnimy się dalej, ale czuję, że coś się popsuło. Relacje stały się bardziej szczere, to dobrze, ale jednak coś jest nie tak. Co o tej sytuacji sądzicie?? Może coś doradzicie. Pozdrawiam "Pan" Ps: a miały być trzy zdania :)