arnoltboczek
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Reputacja
0 Neutral-
arnoltboczek dołączył do społeczności
-
Z tym cierpieniem w zależności od tego czy jest się tym kto porzuca czy tym porzuconym to jest chyba różnie... W "standardowej" sytuacji na początku cierpi pewnie bardziej ten kto został porzucony. Potem role się często odwracają i to tego "złego", który podjął taką decyzję, nachodzą negatywne uczucia jak smutek, apatia i chęć powrotu. Wiem, bo byłem już w obu sytuacjach. Ale każdy przypadek jest przecież inny i u kogoś innego może to zupełnie inaczej wyglądać. U mnie bez zmian, chociaż odrobinę skuteczniej jak widzę staram się zagłuszać wszelkie pozytywne wspomnienia z eks.
-
Jest raczej tak jak napisał Less. To takie standardowe pożegnanie. Taki lajcik. Zamiast oschłego do widzenia lub banalnego cześć. Nie przywiązuj do tego większej wagi ani nie rozkminiaj tego pod tym kątem. Mark, Ty naprawdę masz niezłego pierdolca na tle tej panienki :-(
-
Morelko Szczerze? U Ciebie chyba czas na zmiany. Zastanów się proszę kiedyś nad jedną rzeczą. Mianowicie, nie czekaj na to co zrobi on. On, jak widzisz, jest totalnie nieprzewidywalny. Zamiast tego zadziałaj sama! Jak? Złóż pozew rozwodowy. Pogadaj z adwokatem. Koniecznie z jego winy, nawet nie myśl o tym, żeby w pozwie znalazł się zapis o nie orzekaniu winy. Co tym zyskasz? Być może powrót swojego męża. Dlaczego? On się przestraszy, że to już definitywny koniec. Pozew to nie są przelewki. Za chwilę bowiem zaczną się formalności, odpłynie trochę gotówki i trudniej będzie mu wrócić z twarzą. Zobaczy też, że jesteś zdeterminowana lub przynajmniej nie chcesz się już dłużej bawić w takie pitu-pitu jak teraz. U znajomej pary w waszym wieku, w której była niemal identyczna sytuacja (panu znudziła się nagle pani, pan zaczął szaleć, zdradzać i regularnie opuszczać dom). Pani tolerowała to dość długo, starała się z nim o tym rozmawiać, czasami przymykać na to oczy, itd., itd. W końcu jednak nie wytrzymała. Powiedziała mi, że ma już to gdzieś. Że nie ma zamiaru tkwić dłużej w tym zawieszeniu. Że składa pozew i albo on się opamięta, albo będzie chociaż miała czystą sytuację. I wiesz co? On się opamiętał. Nie od razu oczywiście. Najpierw mocno "kozaczył", robił jej awantury, groził i udawał, że to olewa. Ona była jednak konsekwenta. Dostali termin pierwszej rozprawy. I wtedy się zaczęło. Kwiaty, płacz, padanie na kolana i przeprosiny. Oczywiście z jego strony. Nagle stała się dla niego "kimś ważnym", "najważniejszym", "miłością życia". W końcu ona wycofała pozew. On nadal się stara, ale ona trochę żałuje, że dala się mu przebłagać. Chodzi o to, że nie odbudowała do niego dawnego zaufania. Patrząc na niego widzi te inne kobiety i resztę złych rzeczy, które jej wyrządził. Fakt jest jednak faktem, że osiągnęła swój cel. Jej sytuacja wyjaśniła się i wahadło przesunęło się na jedną ze stron, nie tkwi już w tym beznadziejnym zawieszeniu. Nie zawsze to się pewnie sprawdza, ale czasami taka terapia szokowa to najlepsze wyjście. Dopóki tego nie zrobisz, on zawsze będzie miał poczucie, że bezkarnie może do Ciebie wrócić, bo jesteś za słaba, żeby skutecznie działać. A jeśli to zrobisz i on jednak nie wróci? Też będzie dobrze Morelko. Uwolnisz się od palanta i z czystym kontem będziesz kiedyś mogła skupić się na uczuciu do kogoś, kto będzie traktował Cię tak jak na to zasługujesz.
-
Tiaaa - nie wierzę w przeznaczenie tylko w mozolne wykuwanie swojego szczęścia na kowadle życia, ale kto wie, kto wie... Less - ten sms, który zaproponowała Ci Klementynka będzie najodpowiedniejszy. Krótko i na temat, a daje sporo do myślenia drugiej stronie.
-
Mark Widzę, że się przejąłeś tym wszystkim. Najważniejsze, że powoli otwierają Ci się oczy i dostrzegasz, że ona po prostu Cię nie chce. A jeśli tak, to po co się dalej płaszczyć i liczyć na zmianę jej decyzji? Wydaje mi się, że jesteś już bliski podjęcia bardzo konkretnych działań w kierunku odcięcia się od niej. Porzucony i czekający Na miejscu Marka pewnie bym już milczał, nie szukał kontaktu ze wspólnymi znajomymi i starał się przynajmniej częściowo zrekonstruować krąg swoich kumpli, którzy mogliby mi w jakiś sposób ją przypominać. To jego otoczenie żyjące w symbiozie i z nim, i z nią, to jak stara, jątrząca się rana, którą wszyscy wzajemnie rozdrapują kiedy tylko już zacznie się zrastać. Jeśli Mark przestanie się z nią kontaktować choćby na te dwa miesiące, zajmie się swoimi sprawami i aktywniej niż do tej pory zacznie spotykać się z innymi kobietami, wszystko będzie dużo łatwiejsze. Po prostu któregoś dnia obudzi się i uświadomi, że tak naprawdę wcale nie potrzebuje tej fałszywej, olewającej go ciepłym moczem karierowiczki.
-
Spokojnie Morelko. Miałem to samo co Ty. Nauczysz się z czasem nad sobą panować. Skoro mi się udało to dlaczego nie Tobie? P.S. Założyłem stałe konto jakby co :)