Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

alisha79

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. TEŻ PO - owszem moj facet ma problemy bo pochodzi z rodziny patologicznej gdzie ojciec byl alkoholikiem, to ze napisalam ze nie pije to jest teraz kilka lat temu umial pic co weekend, umial w wigilie pojsc z psami na spacer i wyladowac w knajpie bo mu malo bylo po tym jak po kolacji wypilismy troszke z moimi rodzicami ... Piszesz ze mam zaczac pracowac nad soba - wlasnie to robie od marca staram sie naprostowac swoje zycie przy pomocy specjalistow ale nie robie tego zeby partner to docenil, nie robie tego zeby uratowac ten zwiazek robie to dla siebie tylko i wylacznie dla siebie - zeby uratowac siebie. Nie szukam na forum pocieszenia, nie szukam gotowej recepty (bo ta znam od dawna) poprostu czytam to co inni pisza z nadzieja ze pomoze mi to zrozumiec sama siebie i zaistniala sytuacje w jakiej sie znajduje i uwierz mi ze wlasnie takie fora jak to uswiadomily mi wiele spraw ktorych do tej pory nie dostrzegalam.
  2. Ela po przejściach ... no wlasnie tak to jest ze chce sie odejsc, ze ma sie swiadomosc ze to nie ma sensu a jednak tkwi sie w tym nadal modlac sie codziennie wieczorem o to by to wszystko wkoncu sie skonczylo :( wszystkie te dobre chwile sa gdzies tam i pozostana na zawsze ... wszystkie te zle przetaczaja sie przez moja glowe tysiac razy dziennie a jednak decyzji podjac nie potrafie, stach przed samotnoscia? strach przed zmianami? falszywe poczucie winy ktore on mi wmawia a ktore nie jest realne? co tak naprawde trzyma mnie przy kims kto nie potrafi zadbac o moje szczescie, bezpieczenstwo, stabilnosc ... oddalamy sie od siebie coraz bardziej, ja oddalam sie od niego coraz bardziej, caly czas walcze o siebie na tyle na ile mam sil, wierze ze wkoncu przyjdzie ten dzien "kiedy powiem sobie dosc" ... czytam sobie ten watek (przyznaje nie przeczytalam go calego ale od pewnego czasu regularnie tu zagladam) i martwi mnie to ze oni nigdy badz prawie nigdy nie daja za wygrana, do konca probuja udowodnic i zniszczyc ... dlaczego bedac doroslymi ludzmi nie potrafimy poprostu sie rozstac i uznac ze tak byc musi ... za tydzien ide do psychiatry po jakies leki antydepresyjne mam nadzieje ze to mi pomoze ogarnac emocje i zapanowac nad sama sobie i tym co sie dzieje wokol mnie, wiem ze nie bedzie latwo ale przeciez nie mozna sie oszukiwac cale zycie i wierzyc, czekac na cuda prawda :( on nigdy mnie nie pil, nie naduzywa alkoholu ale tyle wyzwisk, wypominan, braku szacunku ile od niego doznalam to pewnie kazda z was by nawet na 1/100 tego nie pozwolila ... Też Po masz racje wina zawsze lezy po srodku, nigdy nie jest tak ze tylko on jest winny ... ja wiem ze sama nie jest latwa osoba, nie jestem typowa kobieta ktore lubi prace domowe i ma instynkty maciezynskie ... moze to wina mojej pokreconej rodziny a raczej prawie napewno ... ale juz teraz przyszedl moment ze powiedzialam mu na glos ze ja sie nie zmienie, przestalam tez nalegac by on sie zmienil - uznalam ze to nie ma sensu ... ja swoja wine widze, dlatego chodze do terapeutki i staram sie poukladac wszystko on mimo ze go namawialam na terapie nie chce isc, jest zbyt dumny? a moze poprostu boi sie przyznac do slabosci? przyznac do tego ze ma problem? ... to juz nie jest wazne ja podjelam decyzje bede walczyc tak dlugo az sie uwolnie AMEN :)
  3. podeslala mi ten watek osoba z forum psychologicznego, powoli postaram sie przeczytac go w calosci poki co postanowilam po krotce opisac moja historie z nadzieja ze to pomoze mi w drodze do wolnosci ;) oto ona ... bylismy ze soba ponad 7 lat, kilka lat wczesniej wiedzialam ze nie jestem z nim szczesliwa i ze wykanczam sama siebie tkwiac w tej relacji, mimo to uzaleznienie bylo silne i skutecznie pozbawialo mnie sil do postawienie jakis stanowczych krokow ... ponad 4 lata temu wyladowalam u psychiatry, diagnoza depresja - leki, wizyty, rozmowy ... po ponad roku nagle slysze z ust lekarki ze tkwie w toksycznym zwiazku i to on ponosi wine za moja depresje a nie jak wczesniej sadzilam praca. Zbuntowalam sie bo przeciez jak mozna takie bzdury gadac, w ciagu jednego dnia odstawilam leki i wizyty u lekarki, zaczelam zyc sama starajac sie utrzymac na "rownych nogach". Rok temu w wakacje pojechalismy do Rumunii, za duzo wypilam, film mi sie urwal ... tu dlugo by opowiadac co sie dzialo i jak przebiegala cala akcja, powiem tylko o skutku moj facet wywalil mnie z rzeczami z pokoju i kazal sie wynosic, sama tysiace kilometrow od domu myslalam ze zwariuje, bylam pod wplywem silnych emocji i pewnie alkoholu tez - dowiedzialam sie pozniej z rozmow z nim ze podobno calowalam sie z jakims gosciem w knajpie, wogole jednak tego nie pamietam ... do kraju wrocilam sama za posrednictwem ambasady (bogu dziekuje za rodzicow ktorzy mnie wsparli i przelali pieniadze aby mi ten powrot umozliwic) mowie o tym bo waznym dla mnie punktem jest chwila gdy w pokoju hotelowym wzielam prysznic, ogarnelam sie, polozylam na wielkim lozku i pomyslal jak cudownie sie czuje z mysla ze moge teraz robic co chce, kupic sobie ciuchy takie jakie mi sie podobaja, urzadzic mieszkanie tak jak ja chce, robic, myslec i chodzic wszedzie tam gdzie ja bede miec ochote ... nie plakalam bylam zdezorientowana ale dziwnie spokojna i moze nawet szczesliwa ... ostatnie poltorej roku to koszmar ktory nadal sie nie konczy, powroty, rozstania, klotnie, wypominania, wyzwiska ... probowalam odejsc, odciac sie ale za kazdym telefonem, kazdym slowem mieklam i znowu ulegalam, pozwalalam by przychodzil, by byl ... przez trzy miesiace w wiosne nie bylismy razem, nie mielismy kontaktu tylko dlatego ze rozstalismy sie po kolejnej mega awanturze, blagalam go o szanse on jednak powiedzial nie i koniec, zaparlam sie w sobie, unikalam telefonu, staralam sie o nim nie myslec ... zmienilam sie, usmiechalam sie, bylam mniej zdenerwowana, nie krzyczalam jak opetana z byle powodu, nie narzekalam ciagle na wszystko ... naprawde sie zmienilam ... niestety on w czerwcu postanowil mnie odzyskac, przez dwa tygodnie gral kogos kim nie jest, uwierzylam mu ... teraz jest tak jak bylo przez ostatnie poltorej roku, ciagle klotnie, wypominania, do wrzesnia walczylam, staralam sie uwolnic z tej chorej relacji, za wszelka cene walczylam by odejsc by odzyskac ten usmiech, ten spokoj, we wrzesniu braklo mi sil, pogodzilam sie z tym ze jest jak jest, nauczylam sie regulek zachowan "co robic zeby on byl szczesliwy" przy kazdej klotni pytam go "to po co ze mna jestes skoro nie potrafisz wybacz" ale nigdy nie powiem "mam juz dosc chce byc sama" choc bardzo chcialabym to powiedziec ... jestem zmeczona, slaba, braklo we mnie zycia, wszystko stracilo sens ... wrocilam do jezdziectwa z nadzieja ze to pozwoli mi sie poczuc wartosciowa osoba w tej malej dziedzinie mojego zycia ze dzieki temu choc troche stane sie silniejsza ale poki co nie ma efektu a ja zmuszam sie zeby jechac na stadninie bo najchetniej schowalabym sie w swoim malym mieszkanku i nosa z niego nie wystawiala, nie chce mi sie zyc, nie chce mi sie jesc, ubierac, kapac, wszystko jest dla mnie mega wysilkiem ... kiedys jeszcze rozmawialam z kolezankami w pracy, z przyjaciolka teraz nawet tego nie robie, zaczynam sie coraz bardziej od wszystkich izolowac, nie mam juz sil do walki, ten rok wykonczyl mnie ... ciagle musze uwazac na to co mowie, jak w telewizji w filmie jest scena zdrady to cala dretwieje ze strachu czy aby jemu nie wroci i znow nie zacznie wypominac i wyzywac ... najbardziej boje sie ze jesli teraz tego nie zmienie to nie zmienie tego juz nigdy i bede tkwic w tym ukladzie az ktoregos dnia zabraknie mi sil by zyc i postanowie odejsc ... tego boje sie najbardziej ... chodzilam od marca do terapeutki ale ona tylko powtarza musi pani od niego odejsc, to nie ma sensu, tylko ze ja to wiem sama doskonale, ale wiem tez ze nie potrafie tego zrobic poprostu nie potrafie ... probowalam i poprostu nie mam juz sil ... z checia porozmawiam z dziewczynami/kobietami ktore maja taki sam problem jak ja wiec jesli tylko macie ochote piszcie na gg ... moze rozmowa z kims kto zrozumie jak to jest i dlaczego nie tak latwo podjac ten krok mi pomoze, moze dzieki temu odzyskac choc czesc wiary w sama siebie dodam tylko ze od marca chodze na terapie, poki co nie pomoglo mi to na tyle zeby zrobic ten jeden decydujacy krok, ostatnio mocno nasilily mi sie objawy stanu depresyjnego dlatego postanowilam wspomoc sie lekami z nadzieja ze pomoze mi to zapanowac nad emocjami ktorych nie koniecznie udaje mi sie utrzymywac na wodzy ... wiary w wygranie tej walki nie mam ale wiem ze jesli nie bede o siebie walczyc to zmarnuje sobie reszte zycia ... nie oczekuje od was slow wspolczucia tylko konkretnych rad co robic zeby zdystansowac sie do niego, zeby wypracowac podloze ktore pozwoli mi wykonywac kolejne kroki ku wolnosci, co zrobic zeby zwalczyc jego wplyw na mnie i to jak mna manipuluje ... wiem ze wiekszosc z was napisze musisz od niego odejsc! ja to wiem, od wielu lat jestem tego swiadoma tylko co z tego skoro za kazdym razem gdy wizja rozpadu zwiazku jest niemal namacalna ja wycofuje sie i robie wszystko zeby go ratowac potem czujac do siebie odraze za to ze znow uleglam, nie moge patrzec na siebie w lustrze, nie moge zniesc samej siebie za to :(
×