Witam,
przeglądam ten post od jakiegoś czasu ale nie pisałam. Teraz jakoś czuję potrzebę. Przeżywam to. samo co wy.
W kutym 2010r. u mojej mamy wykryto raka płuc. Oczywiście lekarz rodzinny niczego nie podejrzewał leczył mamę najpierw 4 m-ce na kręgosłup i anginę ( nie ważne). Wkońcu zrobiliśmy prywatnie rtg no i wyszło.
Po wszystkich badaniach okazało się, że mama ma drobnokomórkowca z przeżutami do wątroby i kości. Oczywiście poddała się chemi. Ostatnią sesję miała w sierpniu.
Lekarze mówili mi ze mamie zostało max 6 m-cy zycia. Mamy grudzień mama jest ze mną. Dzisiaj odebrałam jej wynik z RTG lekarz kazał zrobić tak kontrolnie.
Niestety wyszło że jest progresja do tego co było. Guz urósł i ma 6*6 cm do tego jakiś płyn w opłucnej , zgrubienie opłucnej. no i zacienia po 14 mm w płucu. Wyszło też że ma chyba przeżut to prawego płuca jakies zmiany ok 26mm.
I znowu się załamałam. Mama czuła sie w miarę dobrze stara sie życ tak jak dotychczas chociaż jest jej cieżko bo jest słaba.
W marcu mamy wyznaczony termnin na TK.
Bardzo sie boję. Nie wiem ile czasu mamie zostało boje sie świąt i tego co będzie.