Kiedyś pewna dziewczyna wyznała mi, że jej na mnie zależy. Nie przejąłem się tym zbytnio z niechęcią odpisując jej na sms'y. Irytowała mnie swoją obecnością, swoimi słowami, swoim zachowaniem. Powiem krótko.. nie byłem zainteresowany. Gdy się spotykaliśmy na jakichś imprezach, czy przypadkiem starałem się na nią po prostu nie patrzeć. Nie chciałem robić jej złudnych nadziei, bo przecież nic, a nic mnie nie obchodziła. Nadszedł dzień koncertu, cieszyłem się cholernie, że w końcu zobaczę na żywo jeden z moich ulubionych zespołów, gdy nagle dowiedziałem się, że jedzie i ona. Nie ucieszyłem się, przeciwnie, byłem wręcz wściekły. Droga w pociągu była męką, zerkała na mnie od czasu do czasu.. Denerwowałem się. Po przyjeździe na miejsce zameldowaliśmy się w motelu, zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy zwiedzać. Moi koledzy z koleżankami byli pijani, jedynie ja w miarę trzeźwy próbowałem opanować sytuację. Ona również. Zaskoczyła mnie, gdy z uśmiechem podeszła do mnie, siadając obok. Miała takie ładne oczy, takie dwa, czarne węgielki. Zaczęła rozmowę, śmiała się, była na prawdę zabawna, sympatyczna, a do tego na prawdę ładna i zgrabna. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?! Trzy dni spędziłem w jej towarzystwie i przeklinam siebie, że nie wykorzystałem szansy, jaką była w stanie mi dać. Oceniłem ją zbyt pochopnie, mówiła, że się krępowała, wstydziła.. A ja po prostu sądziłem, że jest głupia, jak but. Wiecie co? Gdy jakaś osoba wyzna wam, że coś do Was czuje zastanówcie się trzy razy, nim podejmiecie decyzję. Od koncertu Dżemu minęły dwa miesiące, a wciąż nie mogę pozbyć się jej z głowy.. A co jest najgorsze? znalazła chłopaka, gdy ja kretyn przepuściłem szansę, by z nią być..
drogie panie, ironia losu, czyż nie?