Mój chłopak też jest alkoholikiem. Ma raz lepsze raz gorsze dni. Nigdy nie sądziłam, że "wpakuję" się w taki związek.
Kocham go, ale bardzo się od siebie oddalamy. On wpada w ciągi, pije codziennie przed snem. Po dniu picia leczy się kolejne cztery. Chowa puszki, butelki. A potem mówi mi w twarz, że przecież wiem, że on jest alkoholikiem...
Bywały dni, że nic nie wiedziałam. Jego ojciec jest lekarzem, relanium mamy na wyciągnięcie ręki. Sam też doskonale wie co i ile może łykać, żebym nic nie zauważyła.
Chce się leczyć, ale niestety na razie na chęciach się zatrzymał.
Kiedyś byłam najważniejsza dla niego, teraz najpierw jest piwo a potem dopiero ja...
Nigdy nie zapomnę, jak wyszedł trzeźwy na 10 min do kiosku. Wrócił kompletnie pijany, wypił 0,7 wódki duszkiem. Gdyby nie ja, to pewnie już by go nie było. Ale to nie ma znaczenia. Według niego nic nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że on musi się napić.
Te jego oczy, za mgłą, szyderczy uśmiech gdy jest wstawiony. Tego się nie zapomina i tak bardzo to boli.
Gdybym tylko miała siłę żeby odejść... bo wiem, że nie ode mnie zależy to, czy on z tego wyjdzie. Powinien się leczyć. Powinien pojechać na odwyk. Powinien coś z tym zrobić. Nie powinien zostawiać mnie z tym wszystkim samej... nie powinien podnosić na mnie głosu, zasmucać mnie, oszukiwać... Nic mu nie zrobiłam... Dlaczego padło właśnie na mnie?:(