Mój mąż ma dziecko z poprzedniego małżeństwa ale nie utrzymują kontaktu. Tzn po rozwodzie mąż bardzo chciał to poukładać normalnie, starał się, dzwonił, spotykał się ile mógł choć dzielą ich kilometry. Niestety klasycznie jego pierwsza małżonka robiła wszystko żeby do tych spotkań nie dochodziło, zaczęła urabiać dziecko przeciwko ojcu. Relacja mojego męża z synem rozluźniła się a następnie zerwała gdy zauważył że syn robi się do niego stopniowo coraz bardziej wrogo nastawiony, zaczął powtarzać teksty swojej mamusi, nie chciał dać sobie wytłumaczyć że może być inaczej. Po prostu mąż stwierdził że nie będzie go zmuszał do spotkań i może kiedyś sam zechce się spotkać gdy będzie starszy. Bardzo chciałam ułożyć poprawne relacje z jego synem ale nie dano mi tej szansy i wiecie co? Po części odpowiada mi to że nie musimy "żyć w trójkącie". Współczuję szczerze wszystkim tym którzy muszą męczyć się w patchworkowych rodzinkach w których nie ma zgody. Jak byłam młodsza to wydawało mi się naiwnie że miłość zniesie wszystko, dziś nawet bym na rozwodnika nie spojrzała. Niestety zazwyczaj rodziny te są skonfliktowane i nie ma między nimi chęci porozumienia. Do wszystkich singli i singielek dobra rada: dajcie sobie spokój i bierzcie ludzi bez bagażu