Moje pierwsze i jak dotychczas jedyne spotkanie w realu w konsekwencji okazało się totalną katastrofą. Jeśli ktoś to czyta, to apeluję: niekończące się wirtualne maile, telefoniczne rozmowy i smsy są pozbawione sensu, dopóki jak najszybciej się nie spotkacie. Mnie facet z portalu randkowego rozkochał w sobie, bo w sumie posiadał wszystkie te cechy, które u mężczyzn mi imponowały, a ponadto bardzo inteligentnie rozgrywał naszą znajomość. Na początku zdobył moje zaufanie, z czasem zaczął pisać bzdety typu, jak bardzo mu na mnie zależy, jaka jestem wspaniała, wyjątkowa i takie tam sr.a.nie w banie, a ja oczywiście, jak jakaś gimnazjalistka wierzyłam w to wszystko, bo głupia i niedoświadczona byłam. Wytrząsałam się nad kompem, czy przyszła jakaś wiadomość, kiedy nic się nie pojawiało przez 2 dni, dostawałam doła i do nikogo się nie odzywałam. On oczywiście też utrzymywał, że boi sie mojego zniknięcia, że kiedy długo nie pisze, czuje się bezradny i.t.d. Ogólnie imponowało mi to, że jestem dla kogoś ważna. Po 3 miesiącach zaczął nalegać na spotkanie. Bałam się tego strasznie, ale widząc jak bardzo mu zależy, w końcu się zdecydowałam. Dzieliło nas pół Polski, ponieważ u mnie kilka razy nie wyszło, stanęło na tym, że ja pojadę do niego. To, jak on wyglądał nie interesowało mnie szczególnie, bo po prostuzadłużyłam się w jego słowach i głosie i wiedziałam, że cała reszta nie ma znaczenia. Co do mnie, widział moje zdjęcia, przyznać muszę, że utrzymane w stylu dość artystycznym i mało wyraźne, ale ogólnie nie uchodziłam za najbardziej szpetną istotę na ziemi. Faceci zwracali na mnie uwagę, a koleżanki twierdziły, że z taką twarzą i figurą, to pewnie mam chłopaka supermana. Zresztą wielokrotnie słyszałam pozytywne informacje na temat swojego wyglądu nawet od osób nieznajomych, więc pełna strachu powtarzałam sobie, że nie może być źle. Kiedy jechałam na to spotkanie, widziałam na sobie męskie spojrzenia i to podbudowywało moją samoocenę. Fakt, po przejechaniu połowy Polski nie wyglądałam może jakoś rewelacyjnie, ale to wystarczyło, żeby facet zamilkł na wieki i udawał nieboszczyka. Samo spotkanie było raczej udane, chociaż ja podczas niego mogłam być bardziej entuzjastyczna. Hamowało mnie zmęczenie i stres, ale nie powiedziałabym, zebym była jakoś diametralnie inna niż podczas naszych wczęśniejszych wirtualnych i telefonicznych rozmów. Po spotkaniu nastąpiła cisza, którą ja przerwałam pisząc smsa (chciałam wiedzieć, na czym stoję). Jak wspomniałam, ów pan zamillkł i milczy do dziś. Po tym wszystkim czułam i czuję sie odrażająca, obleśna, obrzydliwa, jak jakiś Quasimodo, czy diabeł tasmański. Moje ego pełza i już wiem, że chcę być sama.