Mam niecałe 18 lat. Mi się to przytrafiło 2,5 roku temu. Byłam z koleżanką na majówce w domkach letniskowych. Kumpela się tak upiła, że musiałam ją nieść. 100m od ośrodka ktoś popchnął mnie bardzo mocno. Upadłam z nią na ziemię, ale była nieprzytomna i nawet nie drgnęła. Facet uwalił się na mnie i zrobił co swoje. Krzyczałam, ale było tak późno, tak ciemno i tak daleko od ludzi, że nikt mnie nie słyszał. W pewnym momencie już nic nie robiłam. Patrzyłam tylko na Anetę modląc się żeby jej nic nie zrobił. Ona nie wie o tym do tej pory. Rodzicom też nie powiedziałam. Niedawno dowiedziałam się, że facet siedzi. Jego twarzy nigdy nie zapomnę.
Najśmieszniejsze w tym jest to, że na następny dzień zachowywałam się jakby mnie to nigdy nie spotkało. Do wszystkich się uśmiechałam, rozmawiałam normalnie z każdym napotkanym kolegą. Dopiero po dwóch latach mnie to tak dobiło. Wygadałam się przyjaciółkom. Mam teraz chłopaka którego bardzo kocham - on również o tym wie. Pewnie, że o tym myślę, jest mi z tym ciężko, ale żyję i jestem zdania, że nie każdy facet na tym świecie jest gwałcicielem. Trzeba być po prostu ostrożnym.
Z jednej strony uważam, że gdyby to się nie stało, nie byłabym takim człowiekiem jakim jestem teraz. Wydaje mi się, że byłabym po prostu kolejną głupią blondyną z dużym biustem i dekoltem po pępek. Widocznie to był znak.