Białe róże krwi rosną przy mej celi
a dokoła bór w swych upiornych snach.
Kiedy zimna noc jako czarny ptak
na wierzchołkach gór zostrzy krwawy dziób
dwie siostrzyczki me ach, dwie obłąkane
z lśniącemi oczyma, jak zaklęte skarby
i słucham piosenek i drżą srebrne rosy
odmykam okno gotyckiej wieżycy.
I łkają słowiki i z szumem drżą fale
do groty umarłych wszedł księżyc.
Węże z nad jezior prężą się uśpione,
a drzewa olbrzymy pośród chmur i nieba.
Gwiazdy jak róże kwitną wśród gałązek,
taniec szkieletów
Na katafalku z czarnych kamieni
leży blady królewicz
i litośnie patrzy na swą zabójczynię.
Ona, jak posąg, bezmowna
w ekstazie bólu uśmiecha się
przez zasłonkę grobu.
Patrzy litośnie królewicz
dwa jeziora oczu ścinają mu się w lód.
Dwie siostrzyczki moje palą kwiat paproci.
Ziemia rozpęka w urwisko.
Nad jeziorem śmierci
siedzi nagi człowiek i w zielonkawą patrzy toń,
jako w źrenice święte Ureusa.
A strojne karły i wesołki
tańcząc na nitkach pajęczych
zawodzą spiżowy chorał o narodzinach gwiazd.
Mój brat: przed obliczem siedmiu posągów
skrzyżowaliśmy nasze miecze i czaszę krwi
piliśmy na braterstwo.
Całą wieczność szukałem
odnalazłem weseląc się w płaczu moim.
Zaklinam go w dawne imiona anielskie
przypomina budzi się, jak ze snu
uśmiecha się, jak Jehowa, z poza mgławicy,
a strumień piany toczy się po zoranych ustach.
Prosi bym do uścisku podał dłoń
chwycił mocno rękę moją
zataczając się w okropnej radości,
wykręcił i z całej mocy
złamał na żelazach.
Zmiażdżoną ręką uderzył mię w twarz
i wyzwał na straszny zagrobny bój
w nurtach głębokiej wody.
Łzy płyną mu anielskie, rzewne
po zbrużdżonem obliczu piorunami,
jak ziemia
Dwie siostrzyczki me rzucają do ognia
pszeniczną śnieć.
Siedzę na ganku wśród odwiecznych lip,
szafranowe krokusy pachną mi świętem Wielkiejnocy,
lilowe malwy i czarne bratki
szepcą opowiastki o tych, co minęli.
A słońce rozsypało krwawe róże
na obłokach i gdy zagasły stało się,
jakby ktoś ogród zamienił w żuzle i popiół.
Pies wierny skomli przez sen
u moich nóg.
Prowadzi do mnie małe dziecię
żona za rączkę.
I cisza taka święta
wśród omglonych łąk i lasów.
Świerszcze sykają pod progami,
żaby rechocą
jakby szklane, grające wirowały sfery.
I poszedłem, ach na drogę pod krzyż
i nie wrócę już nigdy nie wrócę.
O siostrzyczki moje, podłóżcie smolny żar
i niech rozszumi
oceanowym śpiewem ognia ta puszcza.
W płonących wirach dymu
zapadną się moje czarne księstwa
w roztopach żywicy
skamienią się moje napowietrzne jeziora
upiorne skrzydła moje
zanurzę w prastarych wulkanach
i tylko serce me złóżcie z modlitwą do ziemi.
Nad popiołami
zaszumią zboża
będą ludzie pożywać i błogosławić.