Zawsze mi się wydawało, że mam
nadwyżki energetyczne. Zawsze
lubiłam robić dużo rzeczy na raz
albo przynajmniej jedna po drugiej,
natychmiast. Zawsze mnie cieszyło,
że ciągle jestem zajęta, bo brak
zajęć wywoływał nudę. Ale to się
powoli kończy. A może już się
skończyło?
Zobacz także
Zobacz więcej na temat:
zmęczenie, czas, życie, pospiech
Smutny ten tekst jakiś:(
A porobię jeszcze bardziej smutno, bo
prawdziwe rady na brak czasu są
drastyczne. Pierwsza to zorganizować
wszystko w miarę blisko. Ja mam i Małej
przedszkole, i swoją siłownie dosłownie
3 minuty piechotą od domu (tzn. jak się
odprowadza Mała to ta drogę zajmie i
kwadrans, ale takie życie z dzieckiem)
Dwa - budzić się za pierwszym
wezwaniem budzika. Inaczej nakręca się
ten poranny chaos niestety, a to rzutuje
na cały dzień. Zjeść śniadanie - choćby
jogurt - trzeba koniecznie. I dziecku coś
dać, zdrowe nawyki budować, Młode
musi zjeść coś w domu. To co można
zrobić przez net - zrobić w pracy
(pozdrawiam mojego szefa:)) Czyli
przelewy, obczajanie fejsa, focha,
pudelka itd, żeby w domu już tylko
serial. Zakupy robić bez dziecka, jeśli jest
takie zmęczone to lepiej niech chwilę
dłużej posiedzi w przedszkolu niż ciągnąc
je na zakupy jeszcze. I pogodzić się, że
na czytanie długie książek, oglądanie
filmów i codzienne łażenie gdzie się chce
przyjdzie czas jak Młode podrośnie.
Wszystko minie, wszystko się zmieni.
Będzie dobrze.
Wstaję o 5 lub 5.15. Jem śniadanie (bez
śniadania bym już zemdlała, tak mi sie
żołądek przyzwyczaił).
Dzieci do placówek opiekuńczo
edukacyjnych zaprowadza mąż.
6 wyjście do pracy.
W pracy praca.Mam praktycznie
zablokowany cały internet, więc nie mam
czasu na bzdury. W komórce też mi
słabo działa w robocie (jakieś problemy z
zasięgiem).
15 wyjście z pracy i włączenie myślenia
nr 2 o domu i ewentualnie pracy nr 2
(teksty na Focha) + czytanie książek w
metrze.
15.45 - 16 odbiór dzieci.
16-18 place zabaw (czyli moja siłownia)/
czas dla dzieci + internet.
obiad
21 próby położenia dzieci spać
od 21.30 czas dla doroślaków.
Najwięcej książek udaje mi się czytać w
komunikacji miejskiej.
Jogę ćwiczę sobie w domu (od roku nie
byłam na zajęciach, bo z powodu ciągłych
delegacji nie opłaca mi sie kupować
karnetu).
Nie przejmuję się tym, że nie jestem
idealna i że mogłoby być lepiej.
Naprawdę? 8km w 15 minut? To daje
średnią 32 km/h. Co to za rower,
wyścigowy, dobrej klasy (te potrafią
dodać od siebie kopa)? Skoro po drodze
most, to muszą być podjazdy.
Niemożliwe, nawet po asfalcie. Uwierzę
w 20 minut i 23 pod wiatr. O ile
dojeżdżasz z tętnem maksymalnym i
spocona (czytaj: bez odpowiednich
zabiegów higienicznych aromatycznie
nieakceptowalna przez otoczenie).
Ostatnio coraz częściej słyszę takie
deklaracje, ale to by oznaczało, że na
mojej trasie do pracy byłbym praktycznie
non stop wyprzedzany, a jest wręcz
odwrotnie.
Chcesz rad praktyk-an(t)ki
1. wyluzować - w kwestiach mało
istotnych, takich, które owszem, warto
mieć, ale nie trzeba. Takich jak
porządek, zakupy, czas dojścia do pracy
czy też np. fitness - generalnie
wyluzować ze wszystkim, co nie jest dla
Ciebie super istotne a chcesz to mieć/
robić tylko ze względu na konwenanse.
Dojście do tego, które to rzeczy zależy
od Ciebie.
2. zaoszczędzony czas poświęcić na to,
co daje Ci najwięcej przyjemności a nie
na sprzątanie :)
3. wyluzować też w kwestii dziecka - to
sprawdziłam na sobie - im bardziej
jestem wyluzowana, tym ona bardziej
współpracuje.
Patrzę czasem (ze zrezygnowaniem) na
swoje życie i myślę - to tylko 10 lat ze
100, przez które będę ją prowadzać za
rączkę. Już sama robi kupę i wkłada
jedzenie do ust - a jeszcze niedawno
musiałam jej w tym towarzyszyć. To
znaczy, że będzie lepiej. I każdego dnia
będzie lepiej. A potem już sama pójdzie.
Tak myślę.....
Działałam podobnie wiele lat i marzenia
miałam podobne. Efekt - coraz więcej
dni w ukrytej złości, coraz większy stres i
coraz większe zmęczenie.
Zmiany zaczęłam od rezygnacji ...
rezygnowałam z najmniej istotnych
"potrzeb" (np. jeśli coś tam było jeszcze
w lodówce, to nie biegłam na zakupy, bo
akurat miałam ochotę zjeść coś innego -
kombinowałam z tego co jeszcze było).
Jeśli były sprawy do załatwienia - to
układałam je "po drodze"... do sklepu,
pracy...Na rodzinie wymusiłam (tak!
wymusiłam) 1/2 godz. dla siebie -
leżałam, czytałam, robiłam to na co
miałam ochotę, albo obmyślałam bez
pośpiechu co trzeba i jak zrobić, żeby
miało ręce i nogi i zajęło jak najmniej
czasu (w zamkniętym pokoju). Dzieliłam
prace domowe z mężem (za to jak
dziecko poszło spać mogliśmy sobie
gadać do woli - lubił to). Mnie to
pomogło w ogarnięciu świata
rzeczywistego.
Trochę dla mnie jak opowieść science
fiction - zabawna do momentu gdy nie
zbliża się do rzeczywistości. Myślę, że
największe znaczenie ma to gdzie
mieszkamy i w jakich godzinach
pracujemy i oczywiście status
rodzinny :). Ja zaczynam swój dzień
pracy wcześnie, bo przy biurku jestem
już o 6.30. Wstaję godzinę wcześniej.
Śniadania nie jem w domu, synek zjada
płatki z mlekiem w ciągu 15 minut,
kolejne 15 zajmuje mu ubranie się i
przygotowanie do wyjścia. Robię rano
tylko to co niezbędne, kwestie
"modowe" opracowuję wieczorem. 5
minut samochodem do przedszkola,
kolejne 3 do pracy. W pracy nie ma
gonitwy, można spokojnie zjeść
śniadanie, wypić kawę (a nie hektolitry),
herbatę, dopchać ciastkiem. O 14.30
wychodzę, odbieram syna, zawsze jest
czas by porozmawiać z nauczycielką. Po
drodze odbieramy drugiego syna
(opiekuje się nim babcia), w domu jemy
obiad (przygotowany dzień wcześniej) i
w zależności czy mamy zaplanowane
zajęcia czy nie - żyjemy. Idziemy z
dzieciakami na spacer/basen/do kina/na
zakupy/rowery itp.... Wieczorem
wspólna niespieszna kolacja, kąpiel,
przytulaki i bajka. O 20.00 już zwykle
jesteśmy "wolni". Idę biegać/oglądam z
mężem film/gramy w karty/czytam lub
mniej przyjemnie prasuję/sprzątam/
gotuję. Czasem gdy jestem zmęczona
pozwalam sobie na pójście spać o
21.00 :). Weekendy tylko rodzina,
wycieczki, wyjazdy, sport. Kocham moje
życie.
Szczerze współczuję braku czasu na życie
w życiu.
A gdzie tata?
Poranne drzemki to zło. Ani się człowiek
nie wyśpi, ani nie ogarnia poranka. Wolę
wstać na zgredzie o czasie, niż biegać ze
sraczką (i tez na zgredzie). Ale to z
lenistwa :)
Zdjęcie z profilu Blind Bloger
(www.facebook.com/pages/Blind-
Bloger)
7.00 . Budzik. Pierwszy. Na drugi bok.
7.15. Budzik. Drugi. Na drugi bok.
7.30. Budzik. Trzeci i ostatni. Na
drugi bok (jak wszystko dobrze idzie,
czyli jak córka dwie godziny wcześniej
przydreptała, wrzuciła się pomiędzy
mnie i jego, i teraz, zamiast szarpać
mnie za powieki, śpi).
7.45. "O matko bosko, jak to, już ta
godzina?” Wstaję. Zaczynam bieg.
Do łazienki . Prysznic. Zęby. Jakieś
trzy minuty (wiem, tyle powinno być
na same zęby), bo ona już stoi pod
drzwiami, wali w nie i rozpacza.
Kawa? Jak to ekspres jeszcze nie
włączony? Nie zdążę, nie zdążę.
Znowu nie ma mleka? "Ubieraj się” .
Ubieram się i ja. Dżinsy i bluza.
Krótkie spodenki i T-shirt. Spódnica i
koszulka. Trzy szybkie zestawy. Na
dodatki - nie ma czasu. Na stylizację -
nie ma czasu. Na makijaż - nie ma
czasu (w pracy się zrobi, ewentualnie,
jak będzie bardzo źle).
Na śniadanie zaraz, zaraz, jakie
śniadanie? Śniadania to ja nie jadłam
od lat (och tak, wiem, to
najważniejszy posiłek dnia, ale jakoś
tak wychodzi, że niestety, nie mam
czasu, bardzo mi przykro). "Mamo, ale
ja chcę śniadanko”. Jakie śniadanko?
Idziemy do przedszkola, bo nie
zdążymy na śniadanie TAM. Droga do
przedszkola - wózkiem 10 min,
rowerkiem biegowym - 20-30 minut
(w zależności od tego, co ciekawego
się po drodze trafi, a nuż śmieciara,
dla jednych szczęście, dla innych
pech. Jest jeszcze krokodyl i żółw z
trawy, na którego zawsze warto
popatrzeć ). Niestety-stety, wózek już
jest passe. "Chodź kochanie. CHODŹ
KOCHANIE. C. H. O. D. Ź. (nie, wcale
się nie denerwuję, to tylko
zainteresowane światem dziecko,
przecież to nie jego wina, że matce
nie chce się wstać pół godziny
wcześniej, aaaaaaaa).
Przedszkole - w zależności od dnia
tygodnia. Poniedziałek - właściwie już
jej nie ma, bez pożegnania. Piątek -
baaaardzo długie pożegnanie z
użyciem pani przedszkolanek i łez.
(Co drugi dzień on ją zaprowadza,
dostaję wtedy wolne pół godziny. Co
zrobić z taką górą czasu? Śniadanie?
Powolne, jak człowiek, po ludzku, przy
stole, z porannym fejsem? Ughm.
Wychodzi, że rozładować zmywarkę,
załadować pranie, szybkie
odkurzanko. Och, mam czas zrobić
makijaż! Bosko! Znowu będę piękna w
metrze).
Do pracy . Metro. 20 minut. Albo 25,
zależy czy wolno, czy szybko wchodzą
ludzie. Komórka nie działa.
Doskonale, można poczytać. Tak,
trochę już późno, ale wyżej dupy nie
podskoczę. Potem autobus. Albo
rower. 8 km. Odrobinę słońca. Most.
Wisła. Nie trąb na mnie ty ch...., tu
nie ma ścieżki, nie będę jechała
chodnikiem, chodniki są dla ludzi.
Mogłabym tak jechać i trzy godziny.
Jadę 15 min. 20 pod wiatr. Gdybym
miała więcej czasu, jechałabym z
domu. Ale na to potrzeba godziny.
Wreszcie praca . Spokój. Hektolitry
kawy. Woda. Obiad. Tylko ja,
komputer i internet. Czasem ktoś coś
chce. Praca. Spokój. (Czasem jest
gorzej, czasem też jest pośpiech,
trzeba coś napisać na akord, albo
zamknąć numer, ale o tym teraz nie
myślimy, dziś jest ten lepszy dzień.
Nie, to nie znaczy, że nic nie robię w
pracy. To znaczy, że zajmuję się
niewielką ilością rzeczy na raz. Mam
czas na myślenie. Szaleństwo). Praca.
Spokój. Prawie jak relaks.
Wtem! Już ta godzina? Lecę, pa, pa.
Na rower, do domu. Godzina, pędem,
dlaczego ja tak daleko mieszkam?
Czerwone światła, wy dziwki, zawsze
jak człowiek podjeżdża. Córka na
placu zabaw. Raczej nieprzytomna ze
zmęczenia. A ja jeszcze chlebek kupić,
pomidory, ogórki, truskawki,
czereśnie, kalafiorek, ziemniaczki.
Córka nie chce iść. Córka nie nadaje
się, żeby iść po to wszystko.
Córka do domu. Do wanny. Do łóżka.
Kasza. Książka. Śpi.
Ach, wieczór mógłby być taki długi i
wspaniały. Gdyby nie: ten tekst. Inny
tekst. Próba chóru. Zdjąć pranie.
Powiesić pranie. Obiad na jutro.
Zdenerwować się, że taki bałagan.
Zrobić jeszcze większy bałagan
próbując sprzątnąć. Fitness. Albo
pobiegać. Odcinek serialu. I nagle
zrobiła się pierwsza. Albo druga, jeśli
próbowałam czytać.