cześć Dziewczyny
Od jakiegoś czasu zaglądam tu czasami. Laparoskopię miałam na początku lutego (drugą, bo pierwszą miałam w lipcu 2010). Może trochę się rozpiszę, ale może komuś to pomoże. Po pierwszej laparoskopii lekarz powiedział, że jajowody mam niedrożne, poszarpane, nic się nie da z tym zrobić i w sumie to tylko in vitro... Nie załamałam się, ale uciekłam w wyparcie tematu i pracę. Mój przypadek był beznadziejny i cieszyłam się tylko z tego, że przynajmniej mam diagnozę, wiem na czym stoję. Po ponad roku zdecydowaliśmy z mężem, że spytamy gdzie indziej czyli pojechaliśmy do prywatnej kliniki. Lekarz powiedział, że musi zrobić laparoskopię jeszcze raz. Wydało mi się to trochę bez sensu, ale pomyślałam, że skoro raz to usłyszeliśmy to usłyszymy i drugi raz. Gdy się obudziłam to mój mąż powiedział mi, że wszystko jest dobrze udało się, nie mam zrostów, jajowody mi udrożnili, wcale nie są poszarpane i nawet nie musieli mi dawać jakiegoś żelu antyzrostowego, który był w planach. Staram się pisać bez emocji, ale to co się działo obok tych wszystkich zdarzeń to milion historii, o których świat wokół pojęcia nie ma. Ale Wy wiecie o czym mówię.
Mamy pół roku na zajście w ciążę. Jest jeden problem: boję się w to uwierzyć. No i wczoraj dostałam okres :-(
PS: Dziewczyny zawsze konsultujcie nawet najbardziej twarde i ostateczne diagnozy. Ja nie zrobiłam tego na początku i można powiedzieć, że straciłam prawie 2 lata. No ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Musiałam być gotowa. Pozdrawiam i gratuluję tym, którym się udało :-)))))