Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

baba_to_ma

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Witam, ja mam już za sobą poród na Łubinowej i jestem przekonana, że jeśli będę kolejny raz rodziła, to na pewno tam :) Pomyślałam, że opiszę swój przypadek może którejś z Was coś to da. Chodziłam do lekarza, który współpracuje z Łubinową, a przyjmuje w przychodni miejskiej (w ramach ubezpieczenia). Tylko raz musiałam pójść do niego na prywatną wizytę na dokładniejsze USG, bo w przychodni jednak sprzęt jest słabszy. Od niego dostałam skierowanie do porodu właśnie na Łubinową. Wcześniej (około 3 tygodnie przed porodem) byłam na konsultacji anestezjologiczej na Łubinowej i płaciłam 100 zł. W przeddzień porodu nic nie wskazywało, że to już :) w środę wieczorem grałam z mężem w Scrabble i naszła mnie ogromna ochota na frytki zjedliśmy i poszliśmy spać. O 7:00 rano usłyszałam bulgotanie i nagle poczułam, że wody mi odchodzą. Natychmiast wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki, a mój mąż zaczął sprzątać, bo wód było masakrycznie dużo. Jak byłam pionowo, to schodząca główka Młodego działała jak korek i sączyło się mniej wód, choć dalej ciekło dość mocno. Zdążyłam się wykąpać, umyć głowę, wysuszyć i mogliśmy jechać. Na miejscu byliśmy około 9:00 (wcześniej nie dzwoniłam). W recepcji oddałam skierowanie, zostałam poproszona o dowód osobisty, kartę ubezpieczenia, kartę ciąży. Potem zostałam podłączona do KTG i wtedy zaczęły się skurcze. Po KTG wypełnianie dokumentów i decyzja idziemy rodzić :) trafiłam na salę przedporodową, a wody ciągle odchodziły. Tam byłam badana najpierw przez lekarza, a potem kilka razy przez położną. Miałam możliwość kupienia żelu, który przyspiesza i ułatwia akcję porodową, a także minimalizuje prawdopodobieństwo pęknięcia krocza. Podaje się go w 4 dawkach, ja zdążyłam przyjąć tylko 3. Kosztuje to 400 zł. Około godziny 15:00 trafiłam na salę porodową i byłam tam sama. Całe szczęście, bo darłam się niesamowicie ;P Tam ciągle byłam monitorowana miałam podłączone KTG i miałam leżeć na lewym boku z prawą nogą na podwyższeniu. Bolało cholernie. Poprosiłam o ZZO, ale rozwarcie musiało dojść do 4 cm. Kiedy już mogłam je dostać skurcze tak cholernie bolały, że miałam problem, żeby wysiedzieć i się nie ruszać jak mi pani anestezjolog grzebała w plecach. Musiała przez to wkłuwać się dwa razy. Niestety, znieczulenie nie zadziałało tak jak powinno miałam znieczuloną tylko połowę ciała. Znów zaczęło się leżenie na boku w niezbyt komfortowej pozycji, żeby mogło się rozejść. Mówię Wam dziwaczne uczucie połowa ciała ciepła, połowa zimna. Do tego doszły drgawki. Miałam podawany tlen rurkami do nosa, na sobie okablowanie i pasy z KTG, wenflon i kroplówkę z oksytocyny, dwa wkłucia w kręgosłupie Dobrze, że nie pozwoliłam mężowi wchodzić na salę. Około 17:00 lekarz mnie zbadał i powiedział, że rozwarcie jest na 8 cm, ale główka nie schodzi i z położną ustalili, że jeśli za dwie godziny nic się nie zmieni, to trzeba będzie ciąć. Myślałam, że nie wytrzymam tych dwóch godzin, ale zleciały na szczęście dość szybko. W kolejnym badaniu okazało się, że główka się cofa przy dotykaniu przez lekarza, a na dodatek Młodemu tętno spada i zapadła decyzja o cesarce. Dałam radę sama pójść na salę operacyjną i wdrapać się na stół. Położna założyła mi cewnik, co strasznie szczypało. Potem lekarz zapytał, czy chcę mieć zasłonkę przed twarzą, czy wolę widzieć. Poprosiłam o zasłonięcie przedstawienia :) Odkazili mi skórę i okazało się, że mam pełne czucie pomimo ZZO Lekarz myślał, że w ogóle żadnego znieczulenia jeszcze nie dostałam. Mogłam mu dokładnie powiedzieć w jaki sposób i w którym miejscu mnie uszczypnął. Zaczęłam marudzić, że cewnik szczypie, że skurcze bolą, że czuję całą skórę, drgawki nie przechodziły i finał był taki, że mnie uśpili. Okazało się to genialnym posunięciem obudziłam się jak mnie już myli po zaszyciu i pamiętam, że dziękowałam za to, że mnie uśpili, bo się wyspałam pierwszy raz od kilku miesięcy :D Mój mąż czekał w tym czasie na zewnątrz i dostał jako pierwszy dzidziusia :) Po zabiegu odwieziono mnie na salę i niemal natychmiast dostałam dzieciaczka do karmienia. Mało pamiętam z tego wieczoru i nocy. Dzidziusia zabrali około 21:00/22:00 na noc. Wiem, że rana bolała i sączyła się krew, ale opieka była doskonała. Co dwie godziny przychodził ktoś do mnie sprawdzać stan krwawienia, podawać kroplówkę z oksytocyną i środki przeciwbólowe. Na dodatek było mi gorąco, więc pielęgniarka sama zaproponowała, że odkryje mi stopy spod kołdry i że to powinno przynieść ulgę. I pomogło :) Urodziłam syna o 19:30, a rano już około 6:00 wstawałam i szłam pod prysznic z pomocą pielęgniarki. Zresztą już po samym zabiegu czułam się bardzo dobrze. W sobotę rano pod prysznicem mogłam już zdjąć opatrunek rana jest nieduża (mimo, że Młody ważył 4160 g i miał 60 cm) i nie sprawia mi do tej pory żadnego problemu.Opieka podczas całego pobytu była super łącznie ze stażystkami z Uniwerku Medycznego. Jedna z nich uczyła mnie przewijać Młodego, bo ja byłam zupełną świeżynką w temacie nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z bobasami :) Na noc oddawałam Małego do pielęgniarek, bo trudno było się ruszać. Drugiej nocy musiałam podpisać deklarację, że jestem świadoma możliwych konsekwencji oddania dziecka i dokarmiania go w nocy mlekiem sztucznym (ale na szczęście nie miałam później problemów z jego karmieniem). Co do ubranek ja miałam spory zapas swoich, ale różnie bywało z ich ubieraniem. Czasem nosił swoje, czasem szpitalne. Najbradziej przydały się pajacyki. Natomiast rożek wzięłam swój, ale dostaliśmy dzidziucha zawiniętego w szpitalny i tak zostało. A jak mu się ulało i pobrudził szpitalny, to pielęgniarka powiedziała, że dadzą drugi, a swój żeby zostawić na powrót do domu, żeby był czysty. Teraz Mały ma dwa miesiące, a rożek wykorzystujemy jak bierzemy go do swojego łóżka nad ranem. W łóżeczku śpi w śpiworku. Jeśli chodzi o minusy pobytu na Łubinowej, to mam tylko jedno zastrzeżenie jak zadzwoniłam na drugi dzień po cesarce z sali po pielęgniarkę, bo chciałam, żeby przełożyła Młodego z mojego łóżka do wózka szpitalnego, bo chciałam iść do łazienki, to strzeliła focha i miała do mnie pretensje, że sama tego nie zrobię. Powiedziałam, że jestem krótko po operacji i nie wiem, czy sama dam radę siebie podnieść, a co dopiero dziecko. Powiedziała coś w stylu „trzeba się starać, „trzeba próbować czy coś w tym stylu. Cóż, nie chciałam ryzykować zdrowiem własnego dziecka i uważam, że miałam rację. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi, może miała gorszy dzień :] Do domu wróciłam w poniedziałek (cesarka była w czwartek wieczorem), bo Młody był zażółcony i pediatrzy zdecydowali, że dobrze by było żeby nie wychodzić w niedzielę. Ogólnie mimo wszystko, pomimo tego bólu i jednak strachu jak Małemu zaczęło spadać tętno, to poród wspominam pozytywnie :) U Was pewnie też tak będzie. Pozdrawiam.
×