Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

monoamina

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Witam po chwili, napisałam jakiś czas temu ten mój krzyk rozpaczy, i pozwolił mi się on w pewien sposób odblokować. Zaglądam tu czytam i włos mi się jeży na głowie... Na jakie życie ludzie się godzą, jakie rzeczy my kobiety sobie pozwalamy robić... W moim życiu jest podobnie jak u masakrasaa, m wiecznie niezadowolony, wiecznie naburuszony, bez przerwy w każdej chwili zwraca mi uwagę, wytyka, jemu nie wolno nic powiedzieć bo od razu obraza majestatu. Jest cyniczny w najgorszym tego słowa znaczeniu. Sarkastyczny i jadowity. Każdy mój pomysł, każda myśl, każde słowo jest wyśmiane. Co ty wiesz? Na czym sie znasz? Twoja praca? Hahaha! Jeśli coś mogę zrobić to tylko wtedy i tak jak on to uważa za słuszne (ale i tak się przyczepi). Ogólnie to mam się zajmować dzieckiem, ładnie wyglądać i nie narzekać. Do tego wszystkiego jest wulgarny. Mogłabym tak w nieskończoność wymieniać z czego składa się każdy mój dzień... A gdy go pytam po co ty ze mną się tak męczysz? Dlaczego jesteś z kimś tak beznadziejnym? To słyszę nie poto się z tobą żeniłem żeby się rozwodzić...... To po co? Po to żeby mieć się na kim wyżywać? Ja już nie pamiętam dobrych chwil, może one i były ale ja pamiętam tylko wyzwiska i jad. W końcu po tylu latach życia od awantury do awantury, ciągłych krzyków i mentalnego syfu, w końcu mu to wszystko powiedziałam na spokojnie. Usiadłam i powiedziałam, nie krzyczałam, mówiłam, wymieniałam, prosiłam żeby postarał się zrozumieć, że ja tak dłużej nie wytrzymam, że już tak nie chcę żyć, że może terapia... No i najpierw się dowiedziałam, że jestem pierdol... kretynką, że mnie nienawidzi za to co mówię, że on tyle dla mnie robi, że on jest ze mną szczęśliwy a ja mu takie rzeczy mówię.... Po paru dniach jak się uspokoił doszedł do wniosku, że może się poświęcić i skoro ja potrzebuję terapi to możemy iść. Jakoś tak wyszło z rozmowy, że ja tak właściwie to nie widzę już sensu i tylko mam nadzieję, że terapeuta pozwoli nam się rozwieść jak dorosłym ludziom. Bez wrzasków, krzyków, krzywdzenia dziecka, jakoś... Na co on się rozpłakał, stwierdził, że skoro tak, to widzi, że nie ma sensu ta terapia i że mogę sobie robić co chcę, że on się wyprowadzi i: Zobaczymy jak sobie poradzisz, sama z dzieckiem.... Ja się rozsypałam już teraz zupełnie... Nie wiem może ja to sobie wymyślam, że jest tak źle? Ludzi mają gorzej. Tyle tu przykładów psychopatów którzy biją, piją... U mnie nie jest chyba tak najgorzej... Nie wiem co mam robić. Czy próbować dla dobra ddziecka jakoś to odkręcić? Czy to jest możliwe, że on się zmieni? Najgorsze jest jednak to,że ja już kompletnie nic do niego nie czuję oprócz współczucia i nawet jakby był teraz niewiadomo jak miły i normalny to nie wiem... Czy da się żyć z kimś kogo się już nie kocha i kogo poznało się z najgorszej strony? Dla dobra dziecka? Boję się, że znowu podejmę decyzję pod wpływem emocji...A potem nie wytrzymam... A najbardziej boję się, że jaka ona by nie była to ktoś będzie cierpiał... Kwestie finansów, kredytów, tego wszystkiego jakoś mi nagle przestały przeszkadzać, z tym jakoś to będzie, radziłam sobie przez 30 lat to i teraz sobie poradzę. Ale najbardziej boję się jednak zacząć od nowa, z jednego bagna wdepnąć w drugie lub zostać w tym w którym bo mimo nadzieji i obietnic nic się nie zmieni. Czy ja jestem niewdzięczna? Czy ktoś patrząc na to z boku może mi powiedzieć czy ja sobie wymyślam to, że jest źle? Czy to tylko moje fanaberie? Może jest jakiś sposób, żeby nauczyć się żyć z kimś o takim charakterze, jakiś sposób żeby to nie przeszkadzało?
  2. Witam Wszystkich, Jestem tu poraz pierwszy. Dotarłam do punktu w którym już nie potrafię tłumić w sobie tego wszystkiego przez co przechodzę, a w co się sama wpakowałam. Udawać, że jest dobrze. Nie mam zbyt wiele nadzieji ale może to, że chociaż w takiej formie wyrzucę z siebie to co mnie gnębi pomoże, chociaż odrobinę. Od 4 lat jestem mężatką, tak bardzo bałam się samotności, że wyszłam za mąż z najgłupszych możliwych powodów. Z lęku, strachu przed pustką, bo akurat się trafił chętny, ze wszystkiego tylko nie z miłości. Może było jakieś zauroczenie, może nawet jakieś przebłyski przyjaźni, których czepiałam się z całych sił... Dziś jednak nie pamiętam już nic oprócz ciągłych upokorzeń, i psychicznych kopniaków. Tego jadu od rana do wieczora. Tego ciągłego dowartościowywania się moim kosztem. Często jestem na skraju nerwów, bardzo często myślę by zakończyć tą farsę... Ale wciąż się boję... Wciąż czegoś. Jestem święcie przekonana, że nie poradze sobie sama finansowo, że nie dam rady utrzymać siebie i dziecka. Boję się wstydu, boję się przyznać jak strasznie się pomyliłam. Samotności już się nie boję.. tęsknię za nią. W przeciągu 4 lat z przebojowej, niezależnej, ogólnie pewnej siebie osoby, może z jednym tylko kompleksem - braku partnera - stałam się stłamszoną, ubezwłasnowolnioną, zahukaną wystraszoną istotą. Przez małżeństwo a potem dziecko i podejście mojego m do sprawy odizolowałam się od dawnych znajomych, straciłam przyjaciół, kolegów, znajomych. Jedynie w pracy mogę odżyć, odetchnąć na chwilę,przez większość czasu jednak myślę tylko o tym, że o 17 wrócę do swojego małego piekiełka... NIe mam z kim porozmawiać, nie mam komu się wypłakać. Zresztą i tak bym się nie przełamała. Ratować czy naprawiać też już nie ma czego... Wszelkie próby rozmowy z m kończyły się zawsze stwierdzeniem, że to ja jestem nienormalna i przecież nawet moi przyjaciele go ostrzegali, ale on łaskawie się mną zajął a ja ciągle coś wymyślam. I tak się zapadam...A mój dzień składa się z ciągłej walki i ciągłych starań, żeby nie narzakał, żeby się nie czepiał, żeby nie miał powodów do poniżania mnie i wytykania mi wad... Ale on zawsze coś znajdzie... A ja powoli tracę siły, nadzieję już dawno straciłam, chce mi się wyć... Coś we mnie pękło i już nie chcę tego ratować, naprawiać, nie chcę a nie mam jak się wycofać... I zaczynam myśleć, że zmarnowałam sobie życie a nie mam już pomysłu jak znaleźć siły by dalej w tym trwać... Błagam niech mi ktoś powie że to się jakośsamo odkręci, że tak nie będzie już zawsze...
×