i znów to samo!! po dwóch tygodniach rzucania dupą, po dwóch zachlanych weekendach, kiedy to wracał po 2 w nocy i od progu mamrotał 'jebana, tępa suka", po wykopaniu mnie z łóżka, rano najukochańszy mąż! kleił sie, smyrał całował, a ja myslałam, ze sie porzygam! uciekałam od niego, ale on jeszcze na gazie (bo to nawet jeszcze nie był kac), łaził za mną, smiał sie, miział, a moja biedna mała córcia patrzyła i nie wiedziała o co chodzi. trochę sie złościła (kiedy go odganiałam), potem uśmiechała (kiedy nic nie mówiłam, bo chciałam jej oszczędzić scen), bo miała nadzieję, ze rodzice znów sie kochaja... serce mi peka jak pomyśle, co ta mała wrazliwa istota przeżywa przez nas!
oczywiście nie uległam, bo powiem Wam, ze zwyczajnie brzydzę sie nim. juz nie jest tak jak kiedyś, kiedy to czekałam, aż łaskawie sie zlituje i będzie przez kilka dni normalnie.
ale jest cos jeszcze. on jest seksomaniakiem, nie umie panować nad swoim popędem(przez to też było wiele wojen, bo on by chciał codziennie i najlepiej po kilka razy, a ja po pierwsze mam mniejszy popęd, po drugie, jak mnie w dzień wyzywa, to jak mam go wieczorem kochać,po trzecie brzydziło mnie w nim zawsze to, ze w weekend dziecko w domu, a temu sie zachciewa i nie ma, ze nie, ze czekamy. musiało byc i już. kazał mi zakładac spódnicę i sadać na nim i sie pieprzyć! oczywiscie tego nie robiłam! wybierałam łazienke, kiedy to on zaspokajał swoje popedy, a ja błagałam w myślach, zeby juz skończył!!! wiedział, ze tego nienawidzę, ale w niczym mu to nie przeszkadzało. wręcz był na mnie zły, ze nie jestem podniecona!uważał, że z innymi bym była, z nim tylko nie jestem, bo jestem kurwą.... ehhh długo by opowiadać).
no ale wracając do bieżacych wydarzeń,późnym wieczorem zaczął sie do mnie dobierać, przez jakieś 1,5 h stawiałam opór, ale on nie dawał za wygraną, mówił że nie wytrzyma, ze go rozsadzi itp. i kurwa dla świetego spokoju uległam... bo wiedziałam, ze będzie mnie męczył całą noc, że nie da za wygraną. i on sobie teraz myśli, ze jest już ok, chociaż sie praktycznie nie odzywam (sporadycznie, typu: jak tu mieszkasz to chociaż śmieci wyrzuc itp). a on o dziwo potulny jak baranek. wiem, ze to tylko odwleka sprawe. to 'przeproszenie' działo sie w niedziele, a we wtorek dotarły do mnie ostatnie dokumenty potrzebne do rozwodu. nie złożyłam tego wniosku chociaż nadal nie wyobrazam sobie z nim życia. juz nie mam tych durnych, wyidealizowanych myśli o nim (bo to one, jak ktoś napisał, trzymały mnie przy nim. myslałam i mówiłam:bądzmy razem, mamy wszystko, niczego nam do szczęscia nie potrzeba, możemy podrózowac razem, cieszyć sie z dorastania naszej córeczki itp. a prawda jest taka, ze na każdym wyjeżdzie kłotnie i nic dobrego z tego nie wynikało. żyłam ułudą.
w poniedziałek jednak złożę, ten pozew. koniec
oneill- gdybym wiedział, ze jak sie wstawia taką łapką machająca, to bym do Ciebie pomachała ;)