Jedno spotkanie, trochę facebooków rozmów, ale głównie o uczelni i trudach zamiejscowego studenta. Jak delikatnie przesunąć ciężar rozmowy na to, żeby ją zaprosić do siebie? Dodam, że trochę pomagam jej w studiach (robię zadania).
Gdybym żył w tamtych czasach we Francji, byłbym po stronie protestantów. Katoliczki się kurwiły, katolicy mordowali. Protestanci szczerze wierzyli w Boga.
Normalnie mi to nie przeszkadza, ale teraz mam sesje o moje być albo nie być na studiach. A on zaprasza sobie kolegę na 4 dni. Może jest jakimś pedałem? To nie pierwsza taka sytuacja.