Byłam z Turkiem przez prawie dwa lata. Poznałam go podczas Erasmusa w Stambule. W ogóle nie wyglądał jak typowy Turek - miał długie dready, kolczyki w brodzie i w brwi. Wśród mężczyzn tam jeszcze wtedy było to rzadko spotykane.
A. (tak go będę nazywać) urodził się w USA, wszyscy członkowie jego rodziny byli ateistami. Rodzice wrócili do Turcji, kiedy miał pięć lat. Byłam przekonana, że facet, jak on - z takimi doświadczeniami, podejściem do życia (bardzo hedonistycznym) i wykształceniem (był architektem) NIE MOŻE okazać się typowym "turasem" - facetem próbującym całkowicie podporządkować sobie kobietę. Cóż, myliłam się...
Choć już w Stambule wysyłał jasne sygnały, jak postrzega naszą relację (on miał być na pierwszym miejscu w mojej hierarchii wartości - nie kariera, rodzina, przyjaciele i pasje), A. przyleciał za mną do Polski. Zamieszkaliśmy razem i wtedy już zaczął się totalny hardcore... Szantażowanie, okłamywanie, wydzwanianie co 5. minut, kiedy wychodziłam na spotkanie z koleżankami... No i zdrady. O tych ostatnich dowiedziałam się oczywiście post factum, kiedy już od niego odeszłam.
Czy było warto? Tak. Nie dla niego, ale dla doświadczenia, dzięki któremu bardzo przewartościowałam swoje oczekiwania względem mężczyzn.
Teraz jestem ze świetnym facetem, wartościowym człowiekiem, który jest moim kochankiem, przyjacielem i ... partnerem. Po prostu.
Powiem tylko tyle - kilka moich bliskich koleżanek związało się z Turkami. Sparzyły się równie szybko, co ja. Nie polecam. Po co robić sobie kuku na własne życzenie?
Pozdrawiam,
malvina
http://www.malvina-pe.pl