witam czytam wasze posty i postanowilam dolaczyć się do was zwlaszcza że ost moje zycie strasznie poplątala się lub jak kto woli rozsypalo się. obecnie sama wychowuje prawie 6 letnia corkę Natalię od lutego tego roku jestem po rozwodzie z mężem nie mieszkam od listopada 2005r. ( dzień po święcie zmarlych wyprowadzilam się do rodziców) jakoś tak się poukladalo że w grudniu 2005r. zaczęlam się spotykać z mężczyną- b.dobry znajomy mojej siostry i jej chlopaka,początkowo ukladalo się super,uwazalam że to dar od boga( oboje byliśmy po przejscaich w nieudanych związkach)to on pokazal mize można tak kochać czego we wczesniejszym związku-malżeństwie nie zaznalam, jednak po uplywie 2-3 m-cy zaczal stawac się obojetny, mowil ze to jest problem z nim.ja potrzebowalam okzaywania z jego strony ze jestem kochana mowienia mi o tym codziennie, a takze okazywaniami tych uczuc. mija 8 dzien kiedy postanowilam odejsc od niego, gdyz balam się ze to on zrobi to predzej i mialabym racje...powiedzialam ze kocham go i odeszlam, nawet nie probowal zatrzymywac mnie, z tego co wiem byl nieszesliwy ze mna mam trudny charakter jestem wspaniala dziewczyna ale cos w nim peklo, skonczylo się. byl ze mnaze wzgledu na dziecko-bardzo zwiazal sie z Natalia...cierpie, placze i tsknie.chociaz wiem ze nie ma powrotu do tego co minelo. po prostu zle rozegralismy ten zwiazek, nie wykorzystalismy danej nam sznasy.jestesmy oboje winni a najbardziej przeplacila tym corka...jak mozna zaufac jakiemus facetowi, boje sie ale boje się jeszcze bardziej byc sama...blagam o rozmowe ..pozdr