-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Czerwcowa pogoda
-
Napiszę parę słów, ale nie interesują mnie już żadne komentarze, niemniej jednak dziękuję bardzo tym osobom, które faktycznie się przejęły. Walczę modlitwą i choć jest ciężko to odkrywam w sobie coraz więcej siły, z każdym dniem. Odmawiam nowennę pompejańską, można poczytać o niej w internecie. Również świadectwa osób, którym się udało. Możecie się śmiać, może dawniej sama bym się śmiała. Nie mam zamiaru składać o rozwód, wyrzuciłam to słowo całkowicie już z głowy. Modlę się, czekam i wierzę że będzie dobrze i w zasadzie tyle :) Ten tutaj to wymyślony Kuba, pisze zupełnie innym stylem i straszne bzdury (w stylu że oddawał za program na raty itp, albo że teściowie chcieli dziecka i żebym ja przestała pracować), ale przynajmniej uśmiechnęłam się czytając jego komentarze. Chcecie to krytykujcie, ja już wiem co mam robić. I jeszcze raz dzięki za wszystko.
-
Nie "wypominali" pracy, zapytali się o pracę "jak tam Kuba z Twoją pracą" może ze trzy razy odkąd tu byliśmy razem. Nie wybielam się, nie wiem już co mam Wam pisać, to jest bez sensu, jak staram się widzieć w Kubie dobre strony to jest źle, jak nie piszę nic oskarżającego na siebie samą - też źle. Niech by było nawet coś o czym nie wiem, że zwiał, ale to że nie kontaktuje się ze mną to jest najgorsze bo wychodzi że faktycznie go nie obchodzę :O No i tyle. Mogłabym z nim mieszkać nawet w USA albo nie wiem gdzie jeszcze gdybym tylko wiedziała że chce tam być ze mną, czy wy myślicie, że bym a ogrodem płakała wtedy? Zlitujcie się. Jeszcze nawet nie byliśmy zaręczeni, Kuba wiecznie tylko mówił jak to w Polsce beznadziejnie bo nei ma pracy a w takich stanach to jest praca blablabla, powiedziałam mu wtedy takie słowa, że lubię swoją pracę, swoje miejsce na ziemi, znajomych i tak dalej, ale on jest dla mnie ważniejszy i jeżeli kiedykolwiek los go rzuci akurat do stanów a będziemy razem to to jest dla mnie oczywiste żę z nim pojadę.
-
No na pewno bili go pasem pod moją nieobecność jak byłam w pracy. Może miałam po prostu tendencję do nerwicy już wcześniej, nie wiem, zawsze wszystko mocno przeżywałam, ale to ja jedna tak mam? Nie uważam też wcale że moje nerwy to jest wina tylko i wyłącznie Kuby, przeciez tak nie napisalam. Ale fakty są niezaprzeczalne, że się mną nie zainteresował.
-
no już prawie trzy tygodnie....no wiesz, owszem na wakacje pojadę, ale jak tak dalej wszystko w tym kierunku pójdzie to ta sala sądowa i tak będzie realna. Oczywiście, że teraz nie składam żadnych papierów, ale czuję że to i tak mnie nie ominie.
-
Naprawdę nie będę się z Tobą kłócić o swoje zdrowie, dobrze że ja wiem jak było. Dobrze, no to nie kochał, jakoś to przeżyję.
-
Nie wiem
-
To co on robi teraz....to jest znęcanie się psychiczne nade mną. Wie doskonale że ja czekam na jego odpowiedź. Nie mam już słuchajcie siły. Guzik z tym moim czekaniem, ja nie wiem czy do jutra doczekam. Boję się jechać, wysłałam znowu smsa, znowu cisza. W smsie napisałam żeby tylko napisał "tak" albo "nie" żebym wiedziała na czym stoję, czy widzi nas jeszcze czy już nie. On dalej milczy. Na pewno odczytał już, tak myślę. Nie wiem co robić.
-
Wiem, że chcecie dobrze doradzić, naprawdę doceniam to. Pewnie sama słysząc o takiej sytuacji też radziłabym żeby pojechać i rozmówić się z mężem. Wiem, że jestem już dla Was denerwująca w tej całej historii, sprawiam wrażenie upartej, zawziętej i tak dalej. Nie mam słów nawet żeby Wam opisać co czuję i że to co czuję mówi mi jasno i wyraźnie "nie jechać, zobaczyć co zrobi Kuba". Nie z zawziętości i naprawdę nie chodzi mi o paliwo a ni o nic innego, każde pieniądze bym oddała jakby miało to sprawić, że między nami się naprawi, w ogóle nie chodzi tu o takie kwestie jak paliwo czy odległość, to nie gra dla mnie żadnej roli. Byłam na konferencji i przeczytałam w komórce Wasze komentarze żeby koniecznie jechać i się rozmówić, pozwolić mu się wykrzyczeć i tak dalej. Przyjechałam szybko do domu, miałam dosłownie tylko po coś wpaść, jechać na stację benzynową zatankować i jechać do niego. Ale usiadłam na chwilę i znowu ten wewnętrzny głos "daj temu czas, nic nie rób". On wie że czekam, zakładając że przeczytał moje ostatnie słowa do niego, wie że go kocham, że chcę wszystko naprawić i tak dalej. Może teraz stacza wewnętrzną walkę z samym sobą na temat tego wszystkiego i ma prawo teraz do tej walki, rozumiecie? Nie mogę mu jej przerywać, jechać do niego, on ma prawo teraz się bić myślami, a wierzę że mimo wszystko tak właśnie teraz robi. Nie wiem tylko czy te bitwy są na razie na korzyść naszego związku czy też nie, ale wierzcie mi, nigdy, przenigdy w życiu nie czułam czegoś tak wyraźnego jak czuję teraz, że ja doskonale WIEM co mam robić, czyli nie mam robić NIC. Mam czekać. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale to coś mówi mi, że jak pojadę to mogę popsuć, a ja przecież chcę naprawić. I Wierzcie mi, że nie jestem zawzięta, nie robię też tego dla uprzykrzenia komuś życia ani też dlatego, że "uważam że jestem nieomylna w każdym temacie". Biję się z myślami, czytam Wasze komentarze, słucham innych ludzi (w sumie ich zdania są podzielone), ale słucham wewnętrznego głosu, to jest dla Was na pewno głupie, nielogiczne, dziwne, dziecinne, zawzięte, nie wiem jakie jeszcze, ale dla mnie to jest jedyna rzecz jaką wiem że robię na sto procent dobrze w tym temacie. Pod warunkiem, że jestem w miarę spokojna i wsłuchuję się w samą siebie, inaczej wariuję i właśnie chcę jechać już zaraz w tym momencie. Wcale się nie dziwię, że odbieracie to jak coś dziwnego, sama bym to tak odbierała i pewnie wypisywała niepochlebne komentarze, krytykowała autorkę. Muszę zaufać samej sobie i przeczekać to lato na jakieś rozwiązanie.
-
Oj no przecież mi nie żal 2 godzin i 20 mogłabym jechać, nie jestem uparta po prostu się boję, że znowu zacznie wyzywać, nie dopuszczać do słowa i przekrzykiwać. Boję się też tego, że dam się sprowokować i wśród tych krzyków powiem mu coś od siebie niemiłego. Gdybym wiedziała, że normalnie wpuści mnie do domu, usiądziemy i pogadamy jak ludzie (raz jeden mówi raz drugi) to bym pojechała już dawno.
-
Nikogo nie nienawidzę bo staram się nie mieć takich odczuć. Jego matka napsuła mi krwi, ale jeśli jest chora psychicznie to po prostu jej współczuję tak naprawdę w tym wszystkim. Jeśli to nie to, tylko jest z gruntu zła....no to trudno i tak bywa. Nieważne jak się potoczą nasze losy, ale Kubie i tak będę życzyła przede wszystkim żeby się z tych humorów i fochów jakoś wykaraskał przede wszystkim dla samego siebie (bo jednak żyje wśród ludzi) i szczerze wątpię że jakaś laska na dłuższą metę miałaby to ochotę znosić. To chyba, że będzie mieć aureolę nad głową i na imię Teresa :D. Ja znosiłam, no fakt....ale ja to ta głupia ;)
-
No niestety, ale temat jest o tym właśnie. Jak będę mieć inny to taki też założę, a jak nie możesz czytać to wcale nie musisz :)
-
Dziękuję Ci bardzo za pozytywny wpis. Jest u mnie rodzina, ciotka, babcia i kuzyn z kuzynką, wszyscy mi współczują, pocieszają i tak dalej, a ja nie poznaję samej siebie bo zawsze byłam taką konkretną osobą, a teraz.....roztkliwiam się, panuje we mnie taka złość, raz wydaje mi się ze go kocham, za chwilę rozładowuję się, krzyczę że go nienawidzę. Nigdy nie miałam w sobie tylu emocji na raz, to straszne uczucie. Jest mi bardzo źle z tym że moja rodzina na to patrzy, przecież to ja zawsze stąpałam twardo i potrafiłam im poradzić w każdej sytuacji, do mnie dzwoniła ciocia jak miała problemy z synem bo mówiła, że ja jej najbardziej konkretnie doradzę, bez lamentów....a teraz...ech :O Wiem, że wyjdę z tego i wiem że będę silniejsza, czy to z Kubą czy bez niego, ale na razie jeszcze musi minąć czas. Zobaczę do końca wakacji, jeżeli dalej nic z jego strony, dla mnie ostatecznie będzie to już tylko jedno wyjście. I oby faktycznie moje życie nabrało jeszcze kiedyś kolorowych barw, ale takich prawdziwych, nie udawanych. Mam złamane serce i boli to straszliwie, ale mam nadzieję że ono się wyleczy i że będzie jeszcze potrafiło kochać.
-
No i oczywiście że był w jego mniemaniu poważny powód do ucieczki. Jego chory bądź zniewolony umysł przecież wykreował sobie obraz teścia, który niemalże goni za nim z siekierą, złej teściowej która mu patrzy na ręce i na wszystko inne i żony, która jest z nimi wszystkimi w zmowie. No co, zły powód? Tylko uciekać. A z jego matką nie chciałabym mieszkać bo bałabym się o własne życie, np że mi coś dosypie do herbaty albo nie wiem co jeszcze, bo jestem na milion procent przekonana, że ta kobieta jest autentycznie chora psychicznie tylko jeszcze nie zdiagnozowana. "Ty nawet nie wiesz jakie mama sceny odgrywała w domu, co się działo w naszym domu rodzinnym, mama ma problemy z głową i powinna chodzić do specjalisty, leczyć się, a nie iść do rodzinnego po tabletki na uspokojenie....no ale ja jej nie przemówię nawet, bo potrafi mnie tylko zwyzywać" To też słowa mojego Kubusia.
-
Wiecie co, wypiłam sobie dwa piwka wcześniej z kumpelą (już poszła do domu) i pierwszy raz od parunastu dni czuję że jest mi kuźwa normalnie wszystko jedno. To na pewno przejściowy stan, ale niech trwa chociaż parę minut, bo jest "bosko". Dziś mija dokładnie 9 miesięcy od dnia naszego ślubu.
-
Aha, no tak mamy sporo wspólnych znajomych, ale są to moje koleżanki i ich faceci/mężowie. Ciągle, non stop, odwiedzaliśmy siebie nawzajem i tak płynęło nasze życie rozrywkowe, że tak powiem. Od strony Kuby jest tylko rodzina, z którą tak średnio, szczerze powiedziawszy Kuba nie ma ani jednego bliskiego kumpla/kolegi jakichś tam ze dwóch - trzech, co ich spotyka tylko przypadkiem raz na pół roku albo i to nie, na naszym weselu nie było żadnego jego znajomego, Kuba nie wierzył za bardzo w przyjaźń, ciągle powtarzał że koledzy to prędzej czy później mogą człowieka wykorzystać itp. Cieszyłam się z tego, że trochę "zakolegował" z tymi facetami moich koleżanek, ale to było takie naprawdę bardzo powierzchowne, nie spotykał się z nimi sam (choć go czasem do tego namawiałam, żeby np umówił się z jednym czy drugim na piwo itp), nasze spotkania to były tylko takie właśnie wspólne.
-
gościówko z 15.55 (uciekł do mamusi) a Ty miałaś z orzeczeniem czy obopólną zgodą?
-
Ja ogólnie wciąż podtrzymuję, że chcę ratować nasz związek i będę czekać. Wciąż chce wierzyć w to, że mój mąż to dobry jednak mimo wszystko człowiek tylko omotany. Kuba mnie na pewno nie oszukiwał co do finansów na tych całych kursach, po prostu tam zarabiał grosze (dosłownie) ot i tyle. Ale gdyby doszło co do czego to przeraża mnie opowiadanie o seksie ze szczegółami jeszcze przy świadkach. Większego upokorzenia nie jestem sobie w stanie wyobrazić.
-
Ile trwała Twoja sprawa rozwodowa? Była z orzeczeniem o winie?
-
kuźwa, że też będą musieli pytać o seks :O :O
-
ja też nie widzę ostatnich odpowiedzi nie wiem co z tą kafe
-
Nie pisałam, że go kontroluje, raczej nim manipuluje a wierz mi, przez telefon też można. Kuba po każdej rozmowie telefonicznej z mamą, albo po pobycie w swoim mieście gdy ona była mówił jej głosem :O Mogłabym zamknąć oczy i pomyślałabym że to ona przede mną stoi nie on. W sumie to nie myślę, że ona jest złym człowiekiem....raczej bardzo nieszczęśliwym.
-
Już nie walczę tak naprawdę, jedynie się modlę i proszę wszystkich innych o to samo jeśli mogą, choć w sumie to też pewnie walka w pewnym sensie. Nie wiem sama, prawda jest taka, że ta sprawa i tak prędzej czy później musi się jakoś wyjaśnić. Miotam się bardzo. Siedzą we mnie dwie osoby. Jedna jest zła na męża za to co zrobił i nienawidzi go i chce koniecznie zaraz się rozwieść. A druga ma wciąż nadzieję, że mąż jednak kocha tylko jest owładnięty na tyle teraz i zawzięty że nie może nic z tym zrobić. No i walczą ze sobą te dwie osoby cały czas. No i zobaczę co dalej, a do psychologa oczywiście chodzę, mam wizytę teraz niestety dopiero 7 lipca, bo ta psycholog jest teraz na urlopie.
-
No w sumie przed ślubem mieszkaliśmy tak na całego około 4 - 5 miesięcy. Ja już się gubię w tym co Wam pisałam, a czego jeszcze nie, w każdym razie wczoraj późnym wieczorem wysłałam mu smsa i maila. Napisałam w smsie "Kuba nie bądź zawzięty, pamiętaj o tym co nas łączyło, pomyśl sercem, możemy zacząć wszystko od nowa na nowych warunkach itp" nic nie odpisał, na maila też no i dzisiaj dzwoniłam bo po prostu już się bałam czy on w ogóle jest w tym swoim mieście, no i jest bo odebrał telefon stacjonarny. Czyli po prostu ma bardzo w tyłku moje smsy. Wiem że nie powinnam sie odzywać, ale wieczorami nie wytrzymuję :O Wracam do pustego naszego kiedyś wspólnego pokoju i fiksuję. Koleżance to dzisiaj opowiadała, mówi, że nie wie jak jak w ogóle się jeszcze trzymam, bo jej by serce pękło.
-
Kończę na razie, umówiłam się z koleżanką. Dzięki wszystkim za wsparcie, może będę później, ale mam nadzieję że już bez głupich pomysłów. Po prostu się miotam, tonący brzytwy się chwyta jak to mówią, kochałam go, ale muszę zacząć się odkochiwać. To wszystko.
-
Dobrze, będę zaglądać w takim razie, ale nie piszę już nic o rozwodzie, o rozstaniu itp. Być może podejmę taką decyzję, ale najpierw chcę wykonać swój plan. Nie wiem czy on wyjdzie, ale tylko po nim będę mogła sobie powiedzieć, że zrobiłam wszystko. Nie chodzi w każdym razie o pojechanie do niego, nic z tych rzeczy.