-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Bezcukrowa
-
Kaszmir - z tego co poszperałam po różnych stronkach to przedwczesna menopauza zwiększa ryzyko chorób układu krążenia, dlatego trzeba dbać o dietę i prawidłowy poziom cholesterolu. Jeśli się o to nie zadba - to owszem, może to wpłynąć na długość życia. Aczkolwiek nie jest na 100% powiedziane, że umrze się wcześniej :D Widzę właśnie, że nastrój u Ciebie nie za bardzo...nie powinno być świąt - wtedy jest dużo czasu do myślenia i dołowania się :(
-
Ooo jakby dało się wszystko zrobić na jednej wizycie to byłoby super :) bo ja na stałe mieszkam 40 km od Katowic, ale mój chłopak jest z Lublina, więc to kawałek drogi, dochodzą studia i fakt, że jego rodzice o tym nie wiedzą, więc trudno byłoby to zorganizować. Dziękuję Wam za pomoc, jesteście nieocenione :)
-
Mam do Was jeszcze pytanko, gdzieś kiedyś już widziałam coś na ten temat, ale teraz nie mogę tego znaleźć. Chodzi mi o takie sprawy bardziej organizacyjne - na ilu wizytach konieczna jest obecność partnera?? Oczywiście oddanie nasienia to jasna sprawa, ale przed tym są na pewno jakieś badania - czy da się to zorganizować tak, żeby był obecny minimalną ilość razy? Powiedzmy zrobienie badań to jedna wizyta , oddanie nasienia to druga. Czy coś pominęłam?? Czy np na wizycie kwalifikacyjnej do jego obecność jest również konieczna? Będę wdzięczna za wszelkie informacje, bo jak dotąd chodziłam sama, nawet wyniki badania nasienia mojego chłopaka dostarczyłam sama i nie było problemów. A zanim, przystąpię do czegokolwiek chciałabym wiedzieć na czym stoję :)
-
Pozwolę sobie wtrącić swoje 3 grosze :D na pewno menopauza ma wpływ na wygląd, zmieniają się niestety pewne cechy fizyczne, ale wydaje mi się, że dużą rolę niestety odgrywa tu psychika :( ja sama widzę to po sobie - ciągle mam wrażenie, jakbym miała "spuchnięty" brzuch, ale na wadze nie przybieram. Zresztą, zawsze znajdujemy u siebie jakieś niedoskonałości, a ten stan tylko to pogłębia. Dlatego trzeba nauczyć się akceptować siebie :) a jak macie ochotę na czekoladki i inne smakołyki - polecam te ze stewią i ksylitolem :) równie smaczne, a o wiele mniej kaloryczne - może to niewiele, ale jak już naprawdę martwicie się swoją wagą, to warto spróbować :) Z tą chorobą może nie da się wygrać, ale na pewno można ulepszyć jakość swojego życia próbując się z tym pogodzić. Wiem, że to trudne. Ale tyle przeszłyście, tyle cierpliwości, odwagi i poświęceń to wszystko od Was wymaga, więc kto da radę jak nie Wy (a raczej my :) )? I Teraz troszkę z innej beczki. Dziś, a w sumie wczoraj był tu taki smutny dzień. W sumie też się paskudnie czułam. Nie mogę spać, muszę się komuś wyżalić. Nawet nie musicie tego wszystkiego komentować, po prostu ulży mi jak się tym podzielę. Moja koleżanka ze studiów zaszła w ciążę dość niespodziewanie. Początkowo w ogóle ciągle płakała z tego powodu itp. Nie wiedziałam wtedy jeszcze o moich złych wynikach badań itp. Mówiłam jej, że marzę, żeby być na jej miejscu. W końcu w miarę to zaakceptowała, ale czasem po prostu miałam ochotę ją rozszarpać, jak słuchałam jej głupich tekstów. "Przez ten brzuch nie mogę z wami jechać na narty" albo też "Jak tylko urodzę to Franek zostanie z babcią a my idziemy na imprezę, bo muszę się naje*ać", "Jak Franek będzie miał 2 lata to będziemy jeździć z nim na narty, bo ja nie mam zamiaru marnować kolejnej zimy". Ostatnio natomiast usłyszałam "Niech on już ze mnie wyjdzie, bo brzuch mi przeszkadza w ubieraniu butów i w chodzeniu po schodach", tak, dosłownie "niech ze mnie wyjdzie"..... Dziewczyna przez całą ciążę czuła się wyśmienicie, nie miała nudności, nie wymiotowała, 2 razy tylko bolała ją głowa. Strasznie ubolewała, że musi pić sok z buraków, a nie może pić zielonej herbaty. Na uczelnię chodziła do samego końca. W ostatni piątek, czyli 4 dni temu, była jeszcze na zajęciach. W nocy z niedzieli na poniedziałek siedziała na facebooku po północy, a ja rano przed 9 dostaję smsa, że urodziła. Pomyślałam sobie "nosz kurrr..." .... Nie życzę nikomu źle, ale szlag mnie trafia, że na dodatek do tego wszystkiego miała ekspresowy i bezproblemowy poród. Okropna jestem, wiem, ale po prostu nie mogę tego wszystkiego przeżyć. Ma wszystko - wyszła za mąż, ma dziecko, a tego nie docenia, na dodatek potrafi tylko narzekać. A ja będę musiała tego słuchać i oglądać to dziecko. Myślałam, że nie będzie tak ciężko. Niedawno rodziły jakieś moje kuzynki itp, ale nie mam z nimi zbyt bliskiego kontaktu i jakoś z tym sobie poradziłam, ale teraz...jest mi tragicznie. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu. Tak cholernie jej zazdroszczę, dałabym wszystko, żeby być na jej miejscu. Już ostatnio miałam lepszy humor, w miarę się z tym wszystkim pogodziłam, ale teraz wszystko do mnie wraca. Cholernie chce mi się płakać. Przejdzie mi, wiem o tym, ale w tej chwili czuję się tak, jakby kolejny raz zawalił mi się świat. Dziewczyny, nie bierzcie ze mnie przykładu :) :D Jestem za miękka i dodatkowo strasznie wredna, jak komuś się wszystko układa, a mnie nic. No cóż, koniec mojego żalenia się. Dobrej nocy Wam życzę :)
-
Marlen1980 jeśli to IgG to znaczy, że chorowałaś w przeszłości i jesteś już uodporniona. O ile oczywiście wynik IgM jest ujemny :) I Zuza i Taida - właśnie DHEA jest na obniżenie FSH itp, tylko dziwi mnie, że przy DHEA 1x10 mg FSH miałam 6,8, a tu nagle mam brać 3x25 mg :D po prostu wydawało mi się to dość dużo. I Właśnie zadzwoniłam - tak ma być, ale jutro dla pewności p. doktor jeszcze sprawdzi w mojej historii choroby, więc mam dzwonić koło 16 ;)
-
Tak patrząc na ulotkę tego leku - chyba jest sens. Bo to już może nie chodzić o obniżenie FSH itp, ale ten lek ma za zadanie łagodzić różne nieprzyjemnie objawy :) a bierzesz go tak po prostu czy lekarz Ci zlecił?
-
Dziękuję za pomoc, w takim razie jutro pędzę do apteki kupić ten mocniejszy DHEA :)
-
Dziewczyny czy wy orientujecie się czy dawka DHEA 3x25 mg to dużo? Mam taki problem, bo brałam do tej pory 1x10 mg i wydaje mi się, że pani doktor się pomyliła i myślała, że brałam 1x25 mg i zwiększyła do 3 razy dziennie. I teraz nie wiem co robić, bo dziś się zorientowałam, że to chyba dość duże zwiększenie dawki i nie wiem co robić :( czy brać 3x10 mg, które mi jeszcze zostało czy faktycznie kupić te 25 mg...
-
Ale to Ty uważasz, że to jest złe.
-
Dziewczyno, Ty chyba nie wiesz co mówisz. Przecież powiedziałam, żebyś nie martwiła się o pieniądze, bo nie są Twoje. I wcale nie podważyłam Twojej racji co do robienia tego dla pieniędzy. Ale co to ma wspólnego z Kościołem? Kościół to jedno, pieniądze to drugie. I ta dyskusja nie toczy się o to kto ma rację, bo jedno nie wyklucza drugiego. Ktoś robi to dla pieniędzy, a ktoś się temu sprzeciwia. Taka kolej rzeczy. A kwintesencja mojej wypowiedzi dotyczyła tego, że nie rozumiem dlaczego ktoś może uczyć nas co jest dobre, a co złe i decydować o tym, co jest zgodne a co niezgodne z wolą Boga.
-
Po pierwsze- ta rozmowa dąży w niezbyt dobrym kierunku, bo czepiasz się jakiejś pierdoły, która dodatkowo została przeze mnie napisana w cudzysłowiu. Po drugie - a skąd ja mam wiedzieć, jaki jest ich cel? Nie jestem Bogiem :P nie siedzę w ich głowie. Może po to, żeby ludzie mieli ukierunkowane poglądy. Kościół wie, że dla wielu ludzi wszystko co powiedzą jest święte, więc ktoś sobie coś takiego ustalił i stara się to rozpowszechniać. Dlaczego nie ma takich problemów moralnych w krajach mniej katolickich lub niekatolickich? Bo nikt nie miesza ludziom w głowach. A jaki Ty masz cel w mówieniu nam, że to co robimy jest złe? Robisz to z nudów czy dla pieniędzy? Czy może po to, żeby wyrazić swoje zdanie i nas "nawrócić" i ukierunkować na swoje myślenie? Potrafisz mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie?
-
Coconut --> :* fajnie byłoby mieć dwie mamy :P i dziękuję za te miłe słowa, jesteś niesamowita :) aż chce się powiedzieć: You made my day :D :P
-
Ja nie zasugerowałam, że Kościół może mieć z tego jakieś korzyści, albo że księża robią to z nudów. Uważam tylko, że są oni normalnymi ludźmi, tak jak ja czy Ty, czy ktokolwiek inny i nie mają prawa decydować o tym, co jest dobre. I to jest właśnie argument, który chyba nie do końca rozumiesz, czepiając się głupot. Pieniądze w dzisiejszych czasach to paranoja, jeden da "grube miliony", żeby mieć dziecko, inny te grube miliony wyda na samochód. Tego nie zmienisz, teraz wszystko ma jakąś pieprzoną wartość. A to, na co ktoś wydaje pieniądze, jest jego indywidualną sprawą. Jeśli Ciebie to nie dotyczy, nie musisz się martwić, że Twoje pieniądze zasilą konto prywatnych klinik ;) możesz spokojnie nadal wydawać swoje pieniądze na własne przyjemności :) a decyzje kobiet o wydaniu pieniędzy na in vitro pozostaw im, Ty na tym nie ucierpisz.
-
Wybaczcie moje może zbyt "drastyczne" poglądy - jeśli kogoś uraziłam, to przepraszam. Trochę się nakręciłam i już dawno chciałam to z siebie wyrzucić, a że akurat nadarzyła się okazja, to z niej skorzystałam :P
-
Nie miejcie mi za złe, że poruszę tę kwestię. Ale jakoś tak wypowiedź gościa na temat "złego" in vitro przypomniała mi o pewnej rzeczy. Jak już wspominałam jestem biotechnologiem. W wielu klinikach in vitro to właśnie osoby po tym kierunku zajmują się zapłodnieniem pozaustrojowym. Od początku moich studiów uczona jestem wszystkiego, co związane z in vitro - zarówno hodowle in vitro roślin jak i zwierząt/człowieka. Wszystkie zwierzęta, które służą nam jako obiekty doświadczalne są rozmnażane in vitro. Na wszystkich zajęciach dotyczących tej kwestii doświadczenia przeprowadzane na zwierzętach odnoszą się do człowieka, bo cała procedura wygląda praktycznie tak samo. I teraz wyobraźcie sobie pewien paradoks. Jestem obecnie na V roku i mam przedmiot o nazwie "Etyczne aspekty manipulacji systemów przyrodniczych, komórkowych i genetycznych" prowadzony przez księdza. Na wykładach poruszane są kwestie wszystkiego, co związane z biotechnologią, a nawet wykraczające poza jej obszar. I wiecie co jest najdziwniejsze? Ksiądz, wiedząc że tego dotyczy nas kierunek, ostatnio zaczął krytykować in vitro. Wyszłam tak zdenerwowana z tego wykładu, że nawet sobie tego nie wyobrażacie. I tak sobie pomyślałam, że to Kościół "manipuluje" ludźmi, żeby uwierzyli, że to jest "złe" i niezgodne z wolą Boga. Wybaczcie osoby bardzo wierzące, ale czy nie wydaje Wam się, że taka jest prawda? Że to księża na kazaniach wygłaszają swoje przekonania i ludzie przez to uważają, że tak ma być? Skąd ksiądz, biskup czy papież wie, że Bóg by tego nie chciał? Kto ma prawo decydować, że coś jest dobre a coś złe? Dlaczego nie mają aż takich zastrzeżeń np do GMO, dlaczego możemy przeszczepiać narządy od innych ludzi i ratować komuś życie? Może Bóg chciałby, żeby dana osoba umarła, a lekarze "niszczą" jego plan robiąc transplantacje, przeszczepy szpiku? Dlaczego to nie jest złe, a in vitro tak? Przecież podobno Bóg dał człowiekowi rozum, inteligencję właśnie po to, żebyśmy mogli się rozwijać, z każdym kolejnym rokiem świat tak pędzi do przodu i się rozwija - czy to nie jest jego "zasługa"? Więc dlaczego ktoś tutaj, na Ziemi decyduje o tym, co jest dobre a co złe? A poza tym, podobno Bóg chce żeby ludzie byli szczęśliwi. A co robicie, jak dzieje się Wam krzywda? Modlicie się do Boga o to, żeby było lepiej? Może niektórzy tak robią, ale pewnie znajdą się też osoby, które obwiniają za to Boga. Ja na przykład, jak dowiedziałam się o mojej chorobie, nie pobiegłam do kościoła modlić się. Ja się go zapytałam "dlaczego mnie to spotyka"? Jeśli ma mnie uszczęśliwić, to niech pozwoli mi mieć dziecko w inny sposób niż naturalny. Niech pozwoli mi na to, żeby rozwój nauki i nowoczesnych technik umożliwił mi mieć to, czego najbardziej pragnę. I wtedy właśnie będę Mu wdzięczna, w innym przypadku całe życie będę miała Mu za złe, że mnie tak skrzywdził. Więc niech osoby krytykujące in vitro zastanowią się, dlaczego uważają, że jest ono czymś złym i egoistycznym. Bo to samo możnaby powiedzieć o osobach, które czekają aż znajdzie się dawca np serca dla ich bliskich - że są egoistami i czekają na czyjąś śmierć, myśląc tylko o sobie i o swoim bliskim, który tego potrzebuje. A jakoś nikt takich osób nie krytykuje...
-
Jeszcze co do aft - przy aparacie bardzo ważna jest higiena, po operacji również - stosuje się różne płyny do płukania jamy ustnej, a nawet płucze się ją środkiem odkażającym (np octenisept). W początkowej fazie wiadomo, że organizm musi się dostosować, u mnie również skutkowało to częstymi stanami zapalnymi dziąseł i jamy ustnej. Ale ortodonta zawsze może wypisać jakieś dobre środki higieniczne i myślę, że nie musiałabyś się martwić aftami :)
-
Boleć mnie nie boli jako tako. Tzn czasem robi mi się stan zapalny zatoki przynosowej i trochę to jest nieprzyjemne. A dzieje się tak dlatego, że mam przetokę i w zasadzie mam dziurę w dziąśle do zatoki :( to wszystko przez płytkę, która osunęła się w dół i jakby przebiła dziąsło. Najgorsze jest to, że z drugiej strony zaczyna się robić to samo, bo już ta płytka 'prześwituje'. I jeszcze dochodzi uczucie dyskomfortu jak jest zimno - czuję takie 'zimno' mniej więcej na wysokości korzeni zębów i przez to czasem robią się bardzo wrażliwe na mrozie i troszkę sprawia mi to ból, ale do przeżycia. Powiem tak - aparat w dzisiejszych czasach to nic dziwnego. Moja nauczycielka od angielskiego założyła go sobie w wieku 38 lat i jakoś tak nawet do twarzy jej było :) Ja aparat nosiłam 5 lat - 4 przed operacją i rok po niej. Jak byłam młodsza to ortodonci mówili, że może samo się poprawi, ale w wieku 16 lat jedna z krakowskich ortodontek powiedziała, że tylko zabieg wchodzi w grę. Już wtedy musiałam podjąć decyzję, bo jeśli nie zdecydowałabym się na operację, to nie byłoby mowy o aparacie - on musiał w pewnym sensie 'pogłębić' wadę, żeby można było zrobić operację. A jaką Ty masz wadę? Bo moja to progenia. Akurat u mnie nie wyglądało to tragicznie, było nawet mało widoczne, ale mi to przeszkadzało. Bardzo źle się z tym czułam, a jak dowiedziałam się, że zabieg jest refundowany to stwierdziłam 'czemu nie?' :) Operacja jest dość skomplikowana. Moja trwała 6 godzin. Miałam skracaną dolną szczękę poprzez wycięcie kości, a górną 'wydłużaną'. Niestety, brakło kości z dolnej szczęki, żeby wstawić ją do górnej i musieli pobrać mi fragment kości z talerza biodrowego, więc mam tam teraz pamiątkę w postaci 8 centymetrowej blizny. ale mimo wszystko lubię tę bliznę :D jest nawet seksowna :P hah :) 9 dni w szpitalu i niestety 2 miesiące zadrutowana szczęka, więc jedzenie tylko płynne przez strzykawkę. Szwów miałam w buzi aż 28 :D Jeśli chodzi o jakiekolwiek ślady to widać tylko blizny na dziąsłach, tzn tylko ja je widzę jak 'podwinę' wargę :) Zabiegu usunięcia płytek zazwyczaj nie przeprowadza się, chyba że sprawiają one jakieś problemy (oczywiście na mnie musiało trafić :D). Robi się go w znieczuleniu miejscowym lub ogólnym, w moim szpitalu akurat w miejscowym. Trwa dość krótko i jeszcze tego samego dnia lub na drugi dzień opuszcza się szpital. Opuchlizna jest taka mniej więcej jak po wyrwaniu ósemki - utrzymuje się do 2 tygodni. Tak więc w porównaniu do samej operacji progenii - usunięcie płytek to pestka ;) Najgorsze jest to, że ta choroba może być dziedziczona...bo jest to choroba genetyczna. Ale na szczęście nie jest to choroba nieuleczalna :) Mam nadzieję, że jakoś rozjaśniłam Ci sytuację i może dzięki temu przemyślisz chociaż kwestię aparatu, a może i nawet zabiegu, jeśli będzie konieczny w Twoim przypadku. A uwierz mi - warto! Mimo, że wydaje się to być straszne, to w rzeczywistości takie nie jest. Ja nie należę do zbyt odważnych osób, a jednak zdecydowałam się. I powiem jedno -po tej operacji moja samoocena wzrosła co najmniej kilkukrotnie :)
-
Hej hej :) Ja jestem po wizycie, w zasadzie nic ciekawego nie mam do powiedzenia ;d Ale zacznę od początku. Wczoraj byłam na wizycie w poradni Chirurgii Szczękowo-Twarzowej. W związku z tym, że 3 lata temu miałam zabieg na wadę zgryzu, zrobił mi się stan zapalny i muszę usunąć takie tytanowe płytki, które mam w szczęce :D zabieg mam 14 kwietnia. Powiedziałam dziś o tym Pani doktor, która zleciła załatwienie najpierw tej sprawy, żebym później nie musiała się o to martwić. Więc pierwsza rzecz to zabieg chirurgiczny, a potem zaczynamy działać :) A co do samej wizyty - Pani doktor bardzo ucieszyła się, że poprawiły mi się wyniki - powiedziała "z takim FSH i AMH w końcu możemy zacząć działać". Powiedziała również, że dzięki tej poprawie wyników wreszcie może powiedzieć, że są szanse, że się uda :) Zapytałam czy to dzięki diecie czy wszystkim lekom/suplementom. Powiedziała, że jedno i drugie musiało mieć na to wpływ. Zalecenia nadal są te same (leki i dieta), zwiększyła mi jedynie dawkę DHEA - z 1 do aż 3 tabletek dziennie. Także ciąg dalszy mojej historii rozpocznie się pod koniec kwietnia. Teraz pozostaje mi tylko śledzić Wasze losy :) Pozdrawiam Was serdecznie :)
-
No witam tego pięknego i słonecznego dnia :) Taida - gratuluję :) Moja wizyta dopiero o 16:40, później muszę dojechać jeszcze z Katowic do siebie do Krakowa, więc pewnie napiszę Wam coś więcej dopiero wieczorkiem :) Zuza - niestety ja Ci nie pomogę, bo kompletnie się na tym nie znam. Ale mam nadzieję, że uda Ci się to wszystko ogarnąć jakoś w czasie :) Miłego dnia życzę, ja idę się jeszcze troszkę powygrzewać na słoneczku :)
-
Ooo jeszcze mi się przypomniało - Pani doktor mówiła, że dieta powinna być oparta na kaszy - jaglana mi nie za bardzo smakuje, ale gryczanej jem bardzo dużo do obiadu - jest idealna zamiast ziemniaków albo chleba :) Dreamer84 - chciałabym, żeby mi się udało, ale nawet jeśli to nie ucieknę stąd! :) wszystkie jesteście dla mnie bardzo dzielnymi kobietami, czytam wasze historie od początku i chcę wiedzieć jak u was się wszystko potoczy, a jeśli i mnie się nie powiedzie z moimi komórkami to będę chciała się z Wami podzielić moimi doświadczeniami i przeżyciami :)
-
Moja dieta nie jest jakaś szczególna, tzn dostałam tylko ogólne wskazówki od Pani doktor :) Ale już w skrócie napiszę o co chodzi :) Absolutnie zakazane: -cukier!!! - ja używam ksylitolu lub stevii, ale to bardzo rzadko, czasem dorzucę troszkę do koktajlu. trzeba pamiętać, że ksylitol trzeba wdrażać do diety powoli, zaczynając od 1 łyżeczki dziennie, maksymalnie w ciągu dnia można spożyć 40 g -nabiał - jedyne co mogę, to kefir lub maślanka, raz na jakiś czas, ja piję ok 2 razy w tygodniu w postaci koktajlu z truskawkami :) -gluten - aczkolwiek na gluten mam 'mniej' zwracać uwagę. dlatego też używam bezglutenowych makaronów, bułki tartej, ciasta na naleśniki/pierogi, proszku do pieczenia, różnego rodzaju mąki gryczanej, jaglanej, ryżowej, kukurydzianej. jedyne co jem z glutenem to chleb - kupuję słonecznikowy, w większości jest on z mąki żytniej. chleb bezglutenowy jest paskudny, a jak wczoraj próbowałam sama upiec jakiś z kaszy jaglanej to troszkę mokry wyszedł :D więc ja pozostanę przy tym słonecznikowym ;) Dodatkowe zalecenia: - rano na czczo łyżeczka oleju lnianego budwigowego (kupiony w aptece) - trzeba jeść dużo ryb, z mięsa jedynie co mogę jeść to: indyk, kaczka, królik. nic więcej :( -nie można jeść produktów sojowych przy stosowaniu leków na tarczycę - a szkoda, bo odpadają kotlety sojowe :( Moje sposoby radzenia sobie z napadami głodu : -wafle ryżowe, chrupki kukurydziane, zamówiłam przez internet też jakieś lizaczki, cukierki pudrowe i a'la tic tac- wszystko z ksylitolem zamiast glukozy. Dodatkowo kupuję czekoladę z Wawela 'mleczna czekolada bez dodatku cukru' (chyba 7 zł za tabliczkę!) jest ona słodzona maltitolem, który ma właściwości podobne do ksylitolu, taką czekoladę mam na 2/3 tygodnie, czasem zjem 2 kostki jak przyjdzie ochota :) -jak ktoś lubi kawę z mlekiem to jedyne co to można dodać mleko ryżowe, kokosowe, migdałowe. ryżowego i migdałowego jeszcze nie próbowałam, kokosowe to taka woda jak dla mnie i wole już w ogóle nie pić kawy, bo dla mnie jest paskudna, sam kokos czuć :( ale każdy jest inny - moja siostra spróbowała tej kawy i jej smakowała -piję zieloną herbatę, ale jak ktoś ma problemy z żelazem to jest zakazana -wyciskam soki z pomarańczy, albo kupuję, ale tylko takie 100% z pomarańczy a nie z soków zagęszczanych, bo one mogą być dosładzane, a my nawet o tym nie wiemy -warzywa praktycznie wszystkie w dowolnych ilościach -owoce wybieram te o niskim indeksie glikemicznym - jabłka, pomarańcze, grapefruity, pomelo, melony, arbuzy, truskawki (ale teraz tylko mrożone, a nie te pseudo truskawki smakujące jak woda :D ), śliwki, przyznaję że czasem zjem banana :D choć nie powinnam -jem dużo orzechów - nerkowca, brazylijskich, laskowych, pistacji, a ostatnio kupuję kilogramami arachidowe i spędzam wieczory na skubaniu ich, super zajęcie - polecam :D To chyba tyle, jak sobie coś przypomnę, to napiszę. Jest ciężko... Nie potrafię kombinować w kuchni z produktami, o których istnieniu niedawno nie miałam pojęcia. Mam nadzieję, że w końcu się tego nauczę i jakoś to będzie. Bo jak narazie schudłam tylko, a i tak przed dietą ważyłam mało, w tej chwili moja waga nie przekracza 45 kg. Ale ostro się trzymam, bo czego się nie robi, żeby spełnić marzenia :)
-
Dziewczyny - dziękuję za rady, zarówno te z nastawieniem pozytywnym jak i te może mniej optymistyczne, ale racjonalne, poparte doświadczeniem :) Oczywiście nie widzę innej opcji niż próba z własnymi komórkami - gdybym tego nie zrobiła, pewnie całe życie chodziłoby to za mną. Tak więc we wtorek wizyta i ustalę pewnie z Panią doktor jakiś plan działania :) Taida - uwierz mi, że ludzie nie są na tyle "bystrzy", żeby pomyśleć, że to dziecko z KD. Wybaczcie to określenie, po prostu chcę powiedzieć, że gdyby problem niepłodności mnie nie dotyczył, to nawet nie wiedziałabym, że istnieje taka możliwość. Ludzie nie są jeszcze świadomi takich rzeczy, bo to dość "młoda" metoda, niewiele wiedzą na temat normalnego IVF, a co dopiero IVF z KD. Jesteś przewrażliwiona na tym punkcie i to normalne, ale spotyka się przypadki, że dziecko jest adoptowane, a wszyscy mówią "ooo jakie podobne do tatusia/mamusi". ;) Ludzie widzą to co chcą widzieć, a tylko Ty, Twój mąż i osoby świadome tego, że to dziecko z komórek obcej kobiety, będziecie widzieć jak jest naprawdę. Ale nawet jak za parę lat Twoje maleństwo nie będzie podobne do żadnego z Was, to takie rzeczy też się zdarzają. To są geny, niekoniecznie cechy wyglądu, które ujawniły się u Twojego męża muszą ujawnić się u Waszego dziecka :) równie dobrze może mieć nosek po prababci :P aaa i oczywiście życzę pozytywnej bety :)
-
ja wiem - to wszystko jeszcze kwestia do przemyślenia. Po prostu Pani doktor zasugerowała najpierw krótki protokół, a potem długi i dopiero jak te dwie opcje nie wyjdą to KD ;) no właśnie z takim AMH jak mi wyszło ostatnio niby już się kwalifikuję, ale zobaczymy co się okaże we wtorek ;)
-
Dziękuję i ja również trzymam za Was wszystkie kciuki, za in vitro z KD, mało tego, życzę Wam, żebyście tak wszystkie po kolei sobie wpadły :D ;) Masz rację co do AMH - w teorii tak to wygląda, że jest stałe i powinno z wiekiem spadać a nie rosnąć. Wszędzie tak jest napisane i niby tak powinno to wyglądać. Ale też na tym wątku i na innych, a nawet w artykułach, które kiedyś przeglądałam pisze się o tym, że niedobór witaminy D3 zafałszowuje wynik AMH. a zwróc uwagę, że mój wynik wynosił 14, gdzie dopiero 30 to poziom prawidłowy. Być może istnieje jednak taka zależność?? Dodatkowa kwestia - Pani doktor z Invimedu powiedziała mi, żeby spróbować zakwalifikować się do refundowanego IVF. I wtedy właśnie poleciła mi dietę, po której (jak stwierdziła) jej wynik AMH podniosł się z 1 na 2. A myślę, że nie miałaby powodu mnie kłamać, bo po co? Zwłaszcza, że przecież zdecydowałam się na tę dietę i miałam okazję zweryfikować to co powiedziała. Więc może coś w tym jest?? W diecie połączonej ze stosowaniem leków i suplementów?? To oczywiście pytanie nie do Was, baa, pewnie jeszcze nikt nie potrafi na nie odpowiedzieć, ale może kiedyś okaże się to prawdą ;)
-
Szacunkowo jest między 0-20% szans na zakażenie dziecka. Jednym z zabezpieczeń jest uniknięcie cesarskiego cięcia, żeby wyeliminować ryzyko zmieszania krwi matki i dziecka. Dochodzi też kwestia karmienia piersią - niektórzy twierdzą, że przez mleko można się zarazić, ale nie jest to na 100% potwierdzone. Co do samej profilaktyki w ciąży - zarazić dziecko nie jest "łatwo", może do tego dojść w razie nasilenia choroby. Ale to musiałby być prawdziwy pech, żeby choroba nasiliła się akurat podczas tych 9 miesięcy... Niby niewiele można zrobić, wszystko raczej w rękach Natury, ale nawet tak drobne zachowania mogą zmniejszyć ryzyko do 0 :) Co do mnie...półtora roku temu miałam zabieg usunięcia torbieli z obu jajników. Potwierdzono endometriozę (nie wiem który stopień). Dostałam potem visanne na 8 miesięcy, żeby zapobiec nawrotowi. Po tym czasie odstawiłam lek i ginekolog powiedział, że najlepiej zajść w ciążę, żeby jeszcze przedłużyć czas bycia zdrową. Po wielu rozmowach z chłopakiem zdecydowałąm się. Było to ok rok po operacji i 3 miesiące po odstawieniu visanne. W międzyczasie byłam u innego ginekologa, bo mój zachorował. Dowiedziałam się, że niewiele zostało z prawego jajnika, lewy jest w trochę lepszym stanie. Nagle w ciągu 3 miesięcy zaczęły dziać się dziwne rzeczy - bardzo obfita miesiączka w 18 dniu cyklu, ogólnie pozostałę cykle bardzo skrócone, max do 24 dni, skąpe krwawienie. Wiedziałam, że z endometriozą może być mi trudniej zajść w ciążę, więc od razu "profilaktycznie" zgłosiłam się do Invimedu w Katowicach. Pani doktor zleciła badania: AMH, FSH, LH, TSH, prolaktynę, witaminę D3, estradiol. W styczniu zrobiłam badania. Wyniki w 3 dniu cyklu FSH: 15,92 mIU/ml (norma 3,2 - 12,5) LH: 10,89 mIU/ml (norma 2,4 - 12,6) estradiol: 38,21 pg/ml (norma 12,5 - 166) prolaktyna: 19,72 ng/ml (norma 4,79 - 23,3) TSH: 2,31 µIU/ml (norma 0,27 - 4,2) AMH: 0,34 ng/ml (norma >1,5)....... witamina D3: 14, czyli też bardzo nisko To był dla mnie szok. Głupia nie jestem, więc poszperałam w internecie i natrafiłam na ten wątek. 2 tygodnie przepłakałam... Na kolejną wizytę powtórzyłam badania. W 3 dniu cyklu FSH wynosiło prawie 27, w czwartym dniu prawie 37... estradiol był <5, LH w okolicach 10. Kolejna wizyta w Invimedzie w lutym. Pani doktor powiedziała - z takimi wynikami nawet in vitro nie wyjdzie. Oczywiście opcją jest KD, ale ze względu na mój młody wiek zaproponowała mi walkę o własne komórki. Od tamtej pory biorę: Inofolic, Kwas foliowy, Vitrum D3, DHEA, koenzym Q10, metypred, euthyrox, acard. Obowiązkowa dieta bez cukru, bez nabiału i bez glutenu. Tydzień temu powtórzyłam wyniki... FSH w 3 dniu cyklu spadło do 6,8, AMH wynosi 0,71. Cieszyłam się jak dziecko...Mimo że AMH nadal połowę niższy niż norma. We wtorek mam kolejną wizytę. Wtedy dowiem się co i jak. A więc moja przyszłość z KD jeszcze nie do końca jest napisana przez los, ale ten wątek to było jedyne, co pocieszyło mnie w tych trudnych chwilach i jak czytałam historię wszystkich dziewczyn, to zrozumiałam coś - jeśli nie uda mi się mieć własnych dzieci, zdecyduję się na KD. to właśnie dzięki Wam dojrzałam do tej decyzji i jestem pewna, że jak moje 2 próby in vitro na własnych komórkach nie wyjdą, od razu zdecyduję się na KD :) Niedawno jeszcze było to dla mnie nie do pomyślenia, żeby nie wiem dziecka z własnej komórki, ale wizja nie posiadania dziecka W OGÓLE przyćmiła te wszystkie wątpliwości ;)