Czesc. W zasadzie to nie wiem czy to opisze pasuje do tej kategorii, ale uznałam że jednak w pewnym sensie jej dotyczy.
Zdecydowałam sie gdzieś napisac moje wyznanie, bo naprawde nie mam za bardzo moge o tym z kims pogadac, a coraz wieksze emocje tłumie w sobie i po prostu może troche mi ulży jak gdzieś przeleje to co czuje na słowa.
Po prostu- mam dwadziescia kilka lat i mam problem ze sobą. Nie akceptuje siebie, swojego wyglądu, sposobu bycia. Nie zawsze tak było, bedac dzieckiem i nastolatkiem byłam zupełnie inną osobą. Byłam bardzo odważna, aktywna i pełna energii. W szkole podstawowej i gimnazjum miałam grono znajomych, angażowałam sie w zycie szkolne, byłam przewodniczącą klasy, a nawet szkoły. Bardzo lubiłam wystepy publiczne, grałam głowne role w szkolnych przedstawieniach i ogólnie wygłoszenie prezentacji przed audytorium nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Na lekcjach zawsze byłam aktywna, wrecz nauczyciele uciszali mnie żebym dała szanse wypowiedziec sie innym, nie byłam jednak przemądrzała, bo jednak ludzie darzyli mnie sympatią i czesto prosili mnie o pomoc w nauce. Naprawde czas podstawówki/liceum to naprawde dobre wspomnienia (mielismy połączoną podstawówke z gimnazjum, wiec wszyscy sie znali) ...Wszystko sie zmieniło kiedy poszłam do liceum. Mieszkam w niedużej miejscowości na obrzeżach jednego z dużych miast Polski. Zdecydowałam sie kontynuuowac swoją edukacje nie w liceum, gdzie poszło wiekszosc moich znajomych, w miejscowosci obok ( o bardzo miernej opinii), ale wybrałam "bardziej prestiżowe" liceum w miescie wojewodzkim położonym ok. godziny jazdy od mojej miejscowosci. Byłam bardzo podekscytowana tym faktem, poznania nowych ludzi , ale niestety to chyba te 3 lata zmieniły moje podejście do życia...W mojej klasie od początku zrobiły sie tzw. "grupki", wszyscy należeli do jakiejś społeczności, natomiast ja do żadnej nie dołączyłam. Przez te 3 lata byłam traktowana jako ta gorsza, bo pochodziłam z mniejszej miejscowosci, nie paliłam, nie piłam i nie chodziłam w jeansach z Zary. W gimnazjum sporo moich kolegów paliło i nie przeszkadzało to mi, a oni tez akceptowali ze mnie do tego nie ciągnie, mimo to zapraszali mnie żebym im potowarzyszyła na 'dymku'. Jeśli chodzi o alkohol- nie jestem abstynentem, tez lubie sie czegos napic, ale z umiarem, chyba nie potrafiłabym doprowadzic siebie do stanu, że nic bym nie pamietała z dnia imprezy. Tak czy siak- stałam sie takim odludkiem co spowodowała że moja postawa do świata znacznie sie zmieniła. Można powiedziec, ze z cieszącego sie zyciem extrawertyka stałam sie takim introwertykiem, tłumiącym w sobie emocje i mającym taki swój świat. W liceum unikałam jak ognia publicznych wystapien, na lekcji bałam sie cokolwiek powiedziec , nawet jak znałam odpowiedz na jakies pytanie nauczycieli, po prostu bałam sie ze bede wysmiana potem przez rowiesnikow. Wczesniej nigdy nie miałam problemów z wysławianiem sie, jednak od tego momentu przestałam wierzyc w siebie, w swoje umiejetnosci i w to że cokolwiek umiem. Stałam sie wycofana i bardzo zamknieta. Myślałam nad zmianą liceum, ale jakoś przetrwałam te 3 lata deprecjonowania mojej osoby. Czesto słysze od bliskich, że z takiej fajnej , przebojowej dziewczyny stałam sie przecietna, szara myszka. To doswiadczenie odbiło sie na moim zyciu dosc znaczaca. Wpadłam w depersje i niestety przez pewien czas musiałam zażywac leki przez które znacząco przytyłam co dodatkowo spotegowało moją nieśmiałosc.Teraz jestem juz na studiach , studiuje 2 kierunki i równocześnie chodze do pracy. Jednak wiele sie nie zmienilo, Nadal czuje sie taka samotna, czesto na wykładach siedze sama.Choc poczatkowo wydawało sie ze bedzie inaczej... Na pierwszym roku studiów wziełam sie za siebie - spróbowałam byc otwarta , pojechałam nawet na obóz zapoznawczy dla osób z mojego kierunku i nawet mi sie podobało , poznałam ciekawych ludzi i wydawało ze wszystko zmierza ku dobremu. Postanowiłam tez zadbac o wyglad- zapisałam sie na fitness, zaczełam biegac, zmieniłam sposób odzywiania na bardziej fit, co poskutkowało że w ciagu zaledwie kilku miesiecy schudłam ponad 20 kg. Dziewczyny na studiach zaczely sie mna interesowac, nawet (o dziwo!) chlopaki zaczeli usmiechac sie w moja strone . To spowodowało, że stopniowo zaczelam sie otwierac, na cwiczeniach udzielac i skończyłam pierwszy semestr z samymi dobrymi ocenami. Podczas biegania poznałam tez milego chlopaka , który stał sie moim partnerem do biegania , chodzenia na basen i inne sportowe wydarzenia. Gdy wydawało sie wszystko sie układa, nastąpiło załamanie nerwowe. Bycie chudzinką, tak bardzo mi sie spodobało , ze troche zatraciłam sie w tym i nagle znalazłam sie w szpitalu. Spedziłam 2 miesiące w szpitalu , gdzie znów przytyłam i sie załamałam. Wróciłam na studia, ale znów bardzo asekuratywnie nastawiona do innych i w obawie ze jak mnie zobacza, to beda sie smiac z mojej 'przemiany'. Niestety moje obawy sie potwierdziły i dziewczyny, z którymi sie wczesniej trzymałam zaczeły sie ode mnie odsuwac. Tak bardzo sie tym przejełam, ze tym razem moj smutek zaczeło koic jedzenie, zwłaszcza słodycze. Popadłam w skrajnosci w skrajnosc i jak wczesniej dbałam o linie, tak po prostu zaczelo mi na niczym nie zalezec. Zanim sie obejrzałam, znów przybrałam na wadze i w swojej beznadziejnosci trwam do dzis. Tego po prostu inaczej nie mozna nazwac- jestem beznadziejna. Przede wszystkim nudna i zakompleksiona. Nawet teraz w pracy (pracuje w wiekszym sklepie), czuje sie ze izoluje sie od wspolpracownikow. Wydaje mi sie ze nikt mnie nie lubi i jestem tylko zawada na tym swiecie. W zyciu nic nie osiagne, a pewnie jakiejs bardziej ambitnej pracy nigdy nie znajde. Bedąc dzieckiem miałam tyle marzen, pomyslow, kim moge zostac, byc, teraz nie wiem gdzie chce dalej isc, co chce w zyciu robic. Nie wiem czy jest dla mnie jakas szansa. Jest jeszcze jedna kwestia , która mnie niezwykle krepuje. Moja staroswiecka rodzinka, coraz czesciej sugeruje mi że powinnam sobie kogos znalezc. Czesto wypominaja mi ze wszystkie moje kuzynki zareczone, dzieci ich przyjaciol tez kogo maja a ja jestem sama. Ja udaje, że nie slysze, odpowiadam że jeszcze mam szans, ale w glebi serca, jest mi przykro gdy slysze takie słowa,. Naprawde, chciałabym znalezc swoja druga polowke, ale po pierwsze jestem brzydka,nikt mnie nawet kijem nie dotknie, moja osobowosc nie jest ciekawa, a poza tym, w liceum zraziłam sie bardzo do chłopaków < w klasie miałam takich, którzy sie ze mnie wyśmiewali> , bardzo tez wstydze sie obcnosci płci przeciwnej , nawet w sklepie wole podejsc do kasy , która obsługuje kobieta, bo przy chłopakach bardzo sie wstydze. Nigdy tez nie miałam prawdziwego chłopaka , bedac mlodsza byly jakies drobne zauroczenia, zabawa w chodzenie, ale to wieki temu. Nie szukam jakies szalenczej milosci jak z filmow, nie w glowiemi faceci przystojnych jak z żurnala, chciałabym po prostu z kims miło spedzac czas i porozmawiac. Co prawda mam kilka zaufanych kolezanek w mojej miejscowosci, ale ciezko mi sie z nimi spotykac, poza tym one sa szczesliwe, sa bardzo ladne, maja chlopakow i spotykajac sie z nimi jestem (niestety) troche zazdrosna...Tak bardzo chciałabym odzyskac pewnosc siebie i wyglad sprzed kilku lat. Ja naprawde wiem, ze sa ludzie chorzy, ktorzy maja gorzej w zyciu, ale ja tez w pewnym sensie cierpie, tylko w duszy. Nie wiem czy czasem znów mnie depresja dopadła, a ostatnio pogłebiło to sie i ostatnie 2 tygodnie nie wychodziłam z domu, nawet na uczelnie. Jestem zła na siebie, bo z jednej strony nie chce zawalic studiow ( jeden kierunek w tym roku koncze), ale ostatnio moja beznadziejnosc osiagnela poziom maximum. Ostatnio nocami nie moge spac, tylko zastnawiam sie czy moje zycie ma sens..Kurcze, nie wierze ze tutaj napisałam, dziekuje wszystkim ktorym dobrneli do konca mojej chaotycznej i niespojnej wypowiedzi. Dziekuje tym, ktorzy poswiecili swoj cenny czas na przeczytanie takich wypocin. Po prostu chciałam sie wyżalic, możecie mnie teraz zganic, za zły wybór tematu i przynudzanie. Po prostu potrzebowalam gdzies sie wyzalic i wyrzucic to z siebie. Mysle za jakis czas skasuje ten temat. Pozdrawiam wszystkich. Ania